Nie wiem, czemu norweska, tak jakoś wyszło
No, to na początek kilka spostrzeżeń:
1) Grawitacja w trakcie bitwy o Coruscant na "Niewidzialnej ręce" działała, jak każdy widział;
2) Imperium kontratakuje - dwa mijające się niszczyciele drżą i załogi się przewracają, mimo tego, że są w pustej przestrzeni i obiektywnie źródło grawitacji (okręty) trzęsą się razem z nimi;
3) Powrót Jedi - rozwalony "Egzekutor" spada, wbijając się dziobem w Gwiazdę Śmierci, chociaż też jest od niej kawałek;
4) Empire at War - (wiem, że nie kanon, no ale...) zniszczone okręty spadają, jakby tonęły, chociaż walczą w próżni;
5) Miecz Ciemności - gdy Dorsk 81 i spółka odrzucają flotę przeciwnika od planety, Pellaeon przewraca się na pokładzie swojego okrętu;
A teraz z trochę innej beczki:
6) Mroczne widno - podczas blokady Naboo wszystkie okręty są brzuchem do dołu;
7) Do czasu NT wyobrażenie o mapie galaktyki było bardzo płaskie, a przecież galaktyka jest trójwymiarowa.
Na razie wystarczy.
Teraz założenia: wszystko, co wytwarza pole grawitacyjne, ma masę. Z kolei grawitacja działa na masę przede wszystkim. Jeśli tak, to teoretycznie to, co spada pierwsze, ma większą masę, niż to drugie; w przypadku "Egzekutora" i "Niewidzialnej ręki" będzie to dziób. Dlaczego i jak? Mam roboczą teorię, za którą nie biorę odpowiedzialności, ale może się sprzeda: na rufie są silniki. W przypadku takiego lania, jakie spuszczono obu okrętom, jasne jest, że zostały one zniszczone (bowiem teoria, jakoby oba okręty ściągnęła grawitacja kolejno Gwiazdy Śmierci i Coruscant wydaje się prawdziwa). Jak niszczy się silniki, to (co znowu wiemy z Miecza Ciemności) zapala się paliwo, a jak się zapala, to i eksploduje. Czyli mamy z głowy całą jego masę i to, co przy okazji wysadzi; a zakładając, że te okręty są wyważane, to nagłe zniknięcie paliwa sprawia, że dziób jest cięższy od rufy i spada pierwszy.
Czemu zaś okręt spada, jak jest w próżni? Z braku pomysłów składam to na barki grywalności.
To jednak rozprawia się z problemem grawitacji zewnętrznej, co ze sztuczną grawitacją okrętów? I dlaczego wmieszałem w to trójwymiarowość galaktyki? Odpowiedź jest następująca: w realnej przestrzeni najwyraźniej nie istnieje pojęcie wertykalności, co dodatkowo potwierdza fakt, iż po wyjściu z nadprzestrzeni wszyscy ustawiają się dnem do dołu, a sam Obi-Wan w Ataku klonów w orientacji po galaktyce posługuje się pojęciami północ-południe itp., co jest oczywistą bzdurą, bo żaden kompas w kosmosie nie działa
(tak, wiem, że są jakieś tam gwiazdy orientacyjne, ale to tylko potwierdza teorię, że kosmos rozumiany jest horyzontalnie). Co innego podróże po galaktyce, bo jak możemy stwierdzić w NT, jest ona trójwymiarowa. W każdym razie skoro mamy kosmos rozumiany dwuwymiarowo, dół jest zawsze w jednym miejscu, co pewnie niesamowicie ułatwia orientację i zarządzanie ruchem, a także wpływa na programowanie sztucznej grawitacji.
Ale właśnie zdałem sobie sprawę, że nie ma żadnych przesłanek, żeby grawitacja działająca w okręcie umieszczała źródło przyciągania u dołu kosmosu, a nie u dołu okrętu, skoro ten i tak po wyjściu z nadprzestrzeni odwróći się tak, jak powinien, zakładam więc, że astronawigacja itp. nie ma nic wspólnego ze sztuczną grawitacją (powyższy wywód zachowam tylko dlatego, że mi się podoba
)
Mam więc drugą teorię: inercyjne kompensatory. W myśliwcach są po to, by pilot mógł czuć przeciążenia, któych w próżni by nie doświadczył, i dzięki temu lepiej bądź gorzej współpracował z maszyną. Czemu więc nie miałoby ich być w okrętach? Wszak sternicy też muszą czuć to, czym sterują. Możliwe zatem, że inercyjny kompensator w chwili nagłego przechyłu okrętu wiernie symuluje jego teoretyczne zachowanie w atmosferze i manipuluje sztuczną grawitacją tak, by symulować atmosferyczne realia? Tyle mi na razie przychodzi do głowy, a to powyżej potraktujcie jako małą lekcję poglądową, napisaną z nadmiaru wolnego czasu