Pardon za ten tytuł, ale znowu mi odbija i nie mam wiele czasu. W piątek napisałam początek, ale po 1,5 godzinnej pracy pudło (niech je szlag) zawiesiło się i nie udało mi się już go wtedy uratować Tak czy siak, mam gdzieś co tym razem poustalaliście. Pardon, Mistrzu Fetcie, jedynym Fettem jakiego uznaję jest Mój Mistrz i żadnego innego nie słucham. Dlatego oleję twoje starania (sorry, ale mam już dość) bo mam niewiele czasu i marnowanie go niezbyt mi się przyda. Jak wcześniej ustalono JA zacznę to coś, bo ja jestem jego twórcą. Możecie olać mój początek, tak jak ja olałam was (dobra, yutro śmingus-dyngus, dopiero będę oblewać i olewać ludzi). Ale proszęwas - zostawcie toto, jak się postaramy, wyjdzie z tego przyzwoita historia. A z tytułem zaczekałabym. Z doświadczenia wiem, iż lepiej nadać tytuł gotowej historii niż pomysłowi. Ciężko wtedy jakoś spoić to w konkretny sposób.
Ok, nie mam czasu - zabieram się za pisanie.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce....
Mroczna przestrzeń otwierała swoją głębię, jakby chciała pochłonąć wszystkie planety i słońca wraz z ich mieszkańcami. Niezliczona ilość białych ogników płonęła i oświetlała drogę zagubionym wędrowcom. Jednym z podróżników po bezdrożach wszechświata był Łowczyni Nagród. Siedząc za sterami Slave`a I szybowała beztrosko po obrzeżach kosmosu nie zdążając do nikąd.
Yuvenall od dłuższego czasu przebywała wraz ze swoim mistrzem. Oboje wypełniali coraz to trudniejsze zlecenia w ramach treningu. Tym razem, jednak, młoda morderczyni chciała sprawdzić na ile była samodzielna.
Krótko mówiąc - oprócz statku, ukradła mu również klientów.
- Wezwałam was tu dzisiaj... - Huttka zebrała wszystkich ochotników w jednej z przestronnych sal swego małego imperium handlowego.
Pojawiły się zarazem wielkie znakomitości przestępczego półświatka, jak i zupełni nowicjusze łaknący sporej nagrody.
Rozparty na kanapie siedział Rogh Sevel, jeden z młodych może i uzdolnionych Łowców, którzy jednak nigdy nie zdobędą prawdziwej sławy, gdyż zbytnio starają upodobnić się do prawdziwych legend istniejących we wszechświecie. Nosił zbroję niemal identyczną jak rynsztunek Boby Fetta. Zbyt pewny siebie.
Sink Raan, ciemnowłosy mężczyzna siedział w najbardziej zacienionym kącie pomieszczenia. Swym wyglądem przypominał wampira i, najwidoczniej, również upodobania miał nieco podobne (wybaczcie, ja kocham vampki i nie to porównanie nie miało być obrazą, po prostu moje chorobliwe skojarzenie. I nie chodziło bodajże o krew, lecz o „światłowstręt”
. Ok. Lepiej się zamknę). Obracał w dłoni miniaturowy blaster, jakby obawiał się czyjegoś ataku. Zbyt przestraszony.
Ćpunopodobny (wybaczcie, przesadziłam trochę) Soldan Jeth siedział wpatrzony w postać Huttki, jednak co kilka sekund nerwowo rozglądał się po okolicy. DO paska przytroczoną miał kaburę z pistoletem, na tyle blisko, by w ciągu sekundy móc po nią sięgnąć. Bladymi palcami nerwowo bębnił w blat stołu. Zbyt nerwowy.
A przede wszystkim istota, której obecność w tym miejscu najbardziej raziła oczy. Drobna, jakby krucha, dziewczynka siedziała na uboczu, w skórzanym fotelu. Zdawało się, iż śpi, gdyż od początku całego spotkania ani razu nie uniosła bladych powiek. Przechylona na bok twarzyczka wspierała się na dłoni. Gęste sploty rudych włosów spływały po ramionach. Szary, postrzępiony płaszcz okrywał wątłe ramionka postaci. Dziecko. Nie pasujący element układanki.
- Na tym skończymy to spotkanie. - zadudnił głos Sarvaeldy. - Kto jako pierwszy dostarczy mi kryształ na Coruscant ten otrzyma 10$ (dobra, dobra. to tylko głupi żart. W to miejsce wstawcie sobie sumkę, którą uważacie za stosowną, nie znam się za bardzo).
Chwilę trwała cisza, nie przerwał jej ani jeden ruch. W końcu Ślimakopodobna Huttka wyszła z sali otoczona przez strażników (nie wiem jak to zrobiła, nie pytać mnie). Dopiero wtedy wszyscy jej słuchacze również powstali z miejsc i powoli zbliżyli się do wyjścia. Nawet Rudowłosa. Nim opuściła salę , jeszcze raz odwróciła się w stronę mównicy. Jednak po chwili z powrotem ruszyła ku wyjściu. Tuż przy drzwiach uderzyła w coś A raczej kogoś. Uniosła prawą dłoń i, nie podnosząc głowy, sprawdziła przed czym stała. Materiał...
Podniosła wzrok.
Na twarzy młodzieńca, obok zdumienia, pojawił się strach. Oto spoglądał wprost na dwa słońca w pełni blasku. Bezdenne studnie przepełnione płynnym złotem.
- Zejdź mi z drogi - szepnęła dziewczyna głosem nazbyt lodowatym, jak na równie młodą osobę. Ręką sięgnęła pod płaszcz i już po chwili w dłoni dzierżyła niewielki blaster wycelowany wprost w brzuch mężczyzny.
Odsunął się bez słowa. Dopiero gdy wyminęła go, ten śmiał się odezwać.
- Kim Jesteś? – zapytał, tajemnicza postać niezwykle go zaintrygowała.
Bladolica piękność (ech... skromność
) odwróciła się ku niemu, zmierzyła wzrokiem i uśmiechnęła się złowieszczo.
-Sobą – odrzekła tajemniczo – A kim innym miałabym być? – teraz już z pewnością wcale nie przypominała dziecka. Raczej żmiję…
Zawahał się.
- Chciałem... chciałem cie prosić o pomoc- zdążył dostrzec, żę jest profesjonalistką. Nie było to z resztą trudne - biło to z jej spojrzenia, słów, postawy...
- Nie udzielam jej za darmo - mimo pozornego chłodu, jej głos przepełniony był ciekawością. - Chyba o tym wiesz?
-Mam pieniądze. - odrzekł krótko i podał sumę (znowu nie mam pomysłu ile...).Ale potrzebuję cię od zaraz...
Złociste ślepia zalśniły. Mogła zgarnąć nagrodę za kryształ i zapłatęod jakiegoch chłopaka... mmmm... załkiem nieźle jak na pierwszą samotną akcję.
-Może dam się namówić - pozostawiłą cień niepewności w sercu mężczyzny. - CHodź za mną po drodze wytłumaczysz o co chodzi z twoim - na chwilę zatrzymałą się, nie potrafiła uwierzyćw swoje szczęście. - zleceniem.
Zatrzymali się w dokach portowych. Gdy dziewczyna chciała wejść na pokład statku, towarzysz szarpnął ją za rękę.
-Czy ty wiesz czyja to maszyna? - ręką wskazał Slave`a I, jakby chciał upewnićsię iż nie pomyliła się.
- Jasne - odparła lekceważąco. - Slave. Pojazd Boby - uśmiechnęłą się widząnarastające zdumienie na jego twarzy. W końcu dodała - mojego mistrza.
Tego było za wiele. Nie potrafił już odpowiedzieć. Nie dość, żę przypadkiem trafił na Yuzzuhanina, który obiecał pomóc mu wypełnić misję, to teraz - znowu przez przypadek - zatrudnił UCZENNICĘ NAJLEPSZEGO ŁOWCY W GALAKTYCE!!!
Nawet nie zauważył, gdy już siedział tuż za fotelem pilota, a statek przebijałsię przez zieloną puszczę.
- Jak mam cię nazywać - w końcu zapytał, musiał w końcu jakoś mówić do swojej... wspólniczki. - Kim jesteś?
- Jestem Rudowłosym Aniołem Śmierci - znowu go zaskoczyła. Słyszał już to miano, wędrując po kosmosie... TO wszystko.... nie było możliwe. - Ale możesz nazywać mnie Yuvenall, jeżeli tak ci będzie łatwiej, Yuvenall Veran A`marie.
- Rochus, po prostu Rochus. - Nie potrafił już powiedzieć więcej. Nie zdołał.
The end of my kawałek. Jak wam się podoba? Proszę, pociągnijcie to dalej... Zróbcie mi (spóźniony) prezent na urodzinki (15 kwietnia! mam 14 lat!!!!). To narazie...Papatki.
Ave
Yuvenall
PS. Sorrki za wszelkie błędy lub niezgodności.