Powiem tak, ja też bym chciał zobaczyć kolejną filmową trylogię niż jakikolwiek serial, książkę czy cokolwiek. Tyle, że ja jako zadeklarowany fan George`a Lucasa chciałbym zobaczyć tę, o której mówił Markowi Hamillowi w 1976, że za jakieś 30 lat nakręci kolejne części jak już Mark będzie stary... Hamill patrzył na niego jak na wariata... Cóż więcej będzie w relacji z CE - a to jeszcze trochę potrwa. Dla mnie filmy są podstawą, do żadnej innej formy SW tak często nie wracałem. Prawdę mówiąc bardzo rzadko do czegoś innego wracam, by przeczytać, zobaczyć jeszcze raz. Tu najśmieszniejsze jest to, że i tak królują seriale, prawdę powiedziawszy mając do wyboru powrót do trylogii Thrawna czy do Ewoków wybiorę te drugie.
Druga rzecz to właśnie sama trylogia Thrawna - kiedyś oceniałem ją o wiele lepiej, po części sam Zahn pozwolił mi ją z dewaulować kolejnymi spin-offami, a po części wchodzenie w szczegóły, gdzie tworzył syf - choćby końcowe starcie na Waylandzie - pojedynek z Luukiem Skywalkerem, płaszczący mistykę TESB, czy chmura niebieskiego gazu po śmierci Joruusa, zupełnie jak po śmierci Imperatora, tyle, że tamten wpadł do generatora, o czym mr Zahn nie raczył czytelnika poinformować. Takich problemów jest tam więcej, dlatego podobnie jak do "Niekończącej się opowieści", nie chcę do tych książek wracać, by nie zniszczyć sobie w miarę jeszcze dobrego wspomnienia o nich. Jakby mieli już coś ekranizować - to ja byłbym za Tales of the Jedi, gdzie postaci są o wiele ciekawsze niż Thrawn (a wyobraź sobie obwieszczenie na oficjalnej, że w tej roli wystąpi Eddie Murphy), Mara Jade (np. Barbara Steisand), Pelleaon (Warrick Davies), Karrde (Bruce Willis) czy Borsk Fey`lya (Ahmed Best), z prostej przyczyny u Zahna one niewiele się zmieniają, nie ma ich rozwoju, są tylko przygody. Thrawn, Pelleaon, lecą schematami, archetypami - owszem to jest piękne, bo takie postaci od razu lepiej się zapamiętuje, ale to nie Luke czy Anakin, który dokonuje wyborów. Pod tym względem Exar Kun, czy przede wszystkim Ulic Qel-Droma biją na głowę nie tylko trylogię Thrawna ale i znaczną część EU. W sukces filmów, obu trylogii jest nierozerwalnie wpisany monomit, droga bohatera, mit Campbelliański (zapraszam za tydzień na imperiadę, bo akurat mam fazę na to, więc jest szansa pociągnąć temat), Zahn tego nie ma. Bo najciekawszy bohater to taki, który się zmienia, ale to jest trudne do napisania. Ulic ów potencjał ma bo przechodzi na Ciemną Stronę, ale w przeciwieństwie do Vader po przejściu na jasną musi z tym żyć... ale to nie jest już to życie które miał, i które wiódł wcześniej.
Bzdura nie jestem przeciwnikiem ekranizacji, jako takiej, co najwyżej ekranizacji zwalonej. Ekranizację Władcy - tę pierwszą uznaje, daleko jej do doskonałości, ale przynajmniej klimat ma. Druga nadaje się do albumów... A ekranizacja np. Narnii (Adamsona) to dla mnie majstersztyk. Bo ja mam podejście do ekranizacji takie - powinna być komplementarna, albo nie być w ogóle ekranizacją. Jak ktoś ma pomysł na własną historię, niech ją rozwija, a nie niszczy opowieść kogoś innego. Komplementarność nie oznacza zgodności 1:1, ale oznacza to, że wszystkie elementy, które są, są do siebie przystające. Wywalasz Bombadala, owszem nie ma go, no problem, ale nie zmieniajmy niepotrzebnie faktów. Pod tym względem ekipa Adamsona mnie zabiła choćby z bitwą, po filmie musiałem przeczytać ponownie książkę, by zauważyć, że to co oni rozpisali, pojawia się w pojedynczych zdaniach i pół zdaniach, ale to jest wyciąganie smaczków z oryginału i przenoszenie go do innego medium, a nie pójście na łatwiznę, że się coś z siebie doda. W tej chwili nie czuje się kompetentny wypowiadać nad zmianami w filmie Jacksona bo od ROTK nic z tego nie widziałem i nie chcę oglądać, raczej wymazuje to z pamięci. Problem w tym, że wątpię by jakaś ekranizacja cokolwiek załatała, a Zahn niestety jest tym, który sam narozrabiał, bo sięgnął do czasów zakazanych, pomimo moratorium Lucasam. Teraz czasy od roku po ROTS do roku przed ANH są zakazne ze względu na serial i nic na to nie poradzimy. A czy serial coś zwali? Moim zdaniem tak, jeśli będzie dotyczył głównych bohaterów, ale jeśli będzie to historia innych postaci, nieznanych to ja patrzę na to optymistycznie. A wracając do meritum, ja jestem po prostu purystą. Jednym nie przeszkadza to, że np. pan Jarosław Kotarski (niestety także SW) czy Paweł Kruk (u Martina wyciął fragment o Brandonie Budowniczym , gratulujemy temu panu) tłumacząc książkę z angielskiego, pisze całe akapity po swojemu, wyrzuca je, dodaje własne. Dla mnie to jest pastwienie się nad tekstem, coś karygodnego. Z drugiej strony mamy choćby tłumaczenie "Spisku na Cestusie", gdzie w porównaniu z oryginałem tych zmian nie ma zbyt wiele, zostaje miejscami angielski szyk zdania, czy pierwsze znaczenie słowa, które znajdzie się w słowniku, mimo, że do kontekstu nie pasuje. Takie automatyczne podejście, można by to nazwać ekranizacją 1:1. To też mi nie pasuje. Dla mnie ważna jest komplementarność. Przykro mi, ale zabaw z szykiem zdania nie da się przetłumaczyć, autor może robić sobie wiele ciekawych rzeczy z tekstem, których tłumacz nie wychwyci. Dla mnie najważniejsza jest informacja jaką za sobą niesie tekst czy inne medium. O wiele bardziej wolę, by ta informacja była nie pełna, niż zafałszowana. Dlatego już bardziej wolę Kruka, który sobie szedł na skróty, niż Kotlarskiego, który dorabiał sobie akapity i coś tam tłumaczył, tyle, że niekoniecznie zgodnie z wolą autora, a własnym widzi mi się. Z podobnego względu, by nie fałszować sobie z czasem odbioru dzieł, unikam też fanficów. Może teraz zrozumiesz lepiej o co mi chodzi.
A co do zaskoczenia w prequelach, cóż tu najlepiej spytaj Halcyona mojego wiernego orthankowego czytelnika, który teraz ma szansę obserwować koniec "Schizmy". On doskonale wie, co dalej będzie (z "Drogi prób", która dzieje się po "Schizmie", wiec wszystko wiadomo), ale nie wie w jaki sposób to się stanie. I tak było z prequelami. Znaliśmy skutki, ale nie same zdarzenia. To było zaskoczenie.