Hmm... Byłem dziś na drugiej części. Mam lekko mieszane uczucia, muszę przyznać; nie do końca wiem co myśleć o tym filmie. Ale nie zmienia to faktu, że dla miłośnika Tarantino jest to pozycja absolutnie obowiązkowa!
Najpierw słówko o pierwszej części. Była dość kontrowersyjna, jednych zachwycała, innych śmieszyła, jeszcze innych brzydziła... Ja zaliczam się do pierwszej grupy: uwielbiam ten film! Jest wg mnie absolutnie genialny, nakręcony w niesamowitym stylu, z pięknymi walkami i muzyką, masą smaczków i nawiązań do kina klasy B i C... To jest film nakręcony dla zabawy, zabawy z kinem, film w który Quentin wlał całą swą miłość do starych westernów, kryminałów, filmów samurajskich i kung-fu... Nie wszyscy czują te klimaty (ja akurat czuję), nie wszyscy łykają mrugnięcia reżysera do widza zawarte w tym filmie - dla takich ludzi pozostaje on jedynie bezmyślną jatką, bez fabuły, za to z masą krwi. cóż, dla mnie "kill Bill vol.1" jest czymś o wiele większym, jest jedynym w swym rodzaju dziełem, a nawet arcydziełem...
Jest więc chyba oczywiste, że wyczekiwałem drugiej części. Kiedy się już pojawiła, rozeszły się wieści, że jest zupełnie inna niż poprzedniczka, bardziej ponoć tarantinowska, zawierająca mniej walk a więcej dialogów...
I to okazało się prawdą.
Czy jednak wyszło to filmowi na dobre? Nie wiem. Powiem tak: rzeczywiście jest znacznie mniej walk, a więcej dialogów. Jest też znowu masa smaczków i nawiązań... Ale czegoś mi tam zabrakło - zwłaszcza w pierwszej połowie filmu, która jest nieco... nijaka. Wiecie, to jest tak: w tym filmie nie ma ani tylu świetnych walk co w części pierwszej, ani tylu znakomitych dialogów jak w "Pulp Fiction"... Jest więc nie do końca zadowalający. A czego możecie się spodziewać w takim razie?
FABUŁA. Jak i poprzednio, jest prościutka, zawiera jednak parę zaskoczeń. Zresztą Quentin zazwyczaj z prostej fabyły robi atut, więc nie ma się co czepiać... Jest OK, mamy znowu zaburzenia chronologii i trochę przegiętych motywów.
DIALOGI. Nie jest źle, ale "Pulp Fiction" to to nie jest. Dialogi są momentami nieco drętwe, brak im tarantinowskiej lekkości... Ale nie zrozumcie mnie źle: to mimo wszystko są jednak dialogi w stylu Quentina, dowcipne, wulgarne, zabawne - po prostu to nie ten poziom co PF. Moje ulubione to analiza Supermana dokonana przez Billa, tekst Elle o czarnej mambie wyszperany w internecie, rozmowa Budda ze swym szefem, rozmowa The Bride z inną zabójczynią w pokoju hotelowym... No i są jeszcze inne, krótsze teksty. Jednak nie przypuszczam, żeby któryś miał stać się tak kultowy jak jak te z PF.
WALKI. No i tu jest ból. Ja jako fanatyk walk wschodu, filmów kung-fu i samurajskich, byłem zachwycony pierwszą częścią. A tu w drugiej nie dość, że walk jest strasznie mało, to są jeszcze w większości krótkie jak cholera! I w paru momentach już się wydaje że zaraz rozpęta się konkretna zadyma... która jednak kończy się rozczarowująco szybko. Widać inną miał Quentin koncepcję drugiej części - dla jednych to może być zaleta, dla innych wada.
AKTORSTWO. Jak to u Tarantino, jest genialne! Uma taka jak poprzednio (czyli świetna), Carradine znakomity! QT umożliwił mu comeback w pięknym stylu. Poza tym jeszcze równie świetni Madsen i Hannah... I paru innych. Aż miło popatrzeć. No i trafia się epizodzik z Samuelem L. Jacksonem...
HUMOR. Ano jest go trochę, zarówno czarnego jak i zwykłego. Polecam notatki Elle, dialog Panny Młodej z Karen w pokoju hotelowym oraz pewną scenę w barze, rodem z "Nocy żywych trupów"
SMACZKI. Noo, to jest prawdziwa siła tego filmu. Masa nawiązań do westernów, zwłaszcza Sergio Leone (muzyka, zbliżenia twarzy, ujęcia stóp podchodzących do siebie Billa i Thr Bride). Epizod chiński aż skrzy się cytatami ze starego kina kung-fu z lat 70-tych (znowu muzyka, charakterystyczne wolne ruchy podczas walki, dźwięki, paleta kolorów, nagłe najazdy kamery na twarz). Poza tym różne eksperymenty z obrazem... A także absolutnie genialna scena zakopywania głównej bohaterki żywcem (musicie to zobaczyć, a raczej usłyszeć). Jest tego o wiele więcej, szukajcie sami!
MUZYKA. Bardzo dobra, choć nie rozwaliła mnie tak jak poprzednio. Mamy tu tym razem o wiele więcej Ennio Morricone, a poza tym totalna mieszanka klimatów. Dobra, ale nie powalająca.
No i co na koniec? Jakiś niedosyt... Może za wiele oczekiwałem. Film jest w sumie świetny, oryginalny, w pięknym stylu, ma ten swój kiczowaty klimat... Tworzy też wspaniałą całość z pierwszą częścią. A jednak czegoś mi tam brakuje. Może powinienem obejrzeć go jeszcze raz? Pewnie obejrzę... Wy też to zróbcie, bo w sumie jednak warto i to bardzo.