Zacznę od końca, bo jestem dziwny.
7. Niewiarygodne i niedorzeczne
Gameplay. Wielu z tych rzeczy nie przeskoczymy, statsy w karcie postaci nie zawsze przekładają się na przewidziane wizualnie konsekwencje, np. w Vampire: the Masquerade - Bloodlines (będę się do tej gry odwoływał parokrotnie) często można było podejść przeciwnikowi podczas skradania się pod nos, okrążyć parokrotnie i zatłuc siekierą, podczas gdy koleś obok tego nie widział... cóż, stealth na 10 i wszystko jasne... tak po prostu jest. Chociaż jakiś skrypt, który reagowałby na zniknięcie kumpla (albo na ciało) faktycznie by się przydał, skoro już w Commandosach to było... Tak że punkt przedstawiony w idiotyczny sposób jako wada cRPG w praktyce jest kwestią dostosowania gameplaya do możliwości przez cRPG oferowanych... ale czy to jest problem gatunku jako takiego? Chyba nie.
6. Durne misje
Znów powołam się na Vampire: the Masquerade - Bloodlines: generalnie ten niby-grzech też jest idiotyczny, bo większość gier jest tak pomyślana, że questy odzwierciedlają wzrost reputacji bohatera, która na początku jest, jakby to powiedzieć, żadna. Przynajmniej z reguły. Albo, jak w Baldur`s Gate, od początku jest powiedziane, że jesteśmy fortune hunterami i podejmujemy się każdej pierdoły za jakąś nagrodę. A to, że te questy są czasem bardzo niewysublimowane... cóż, to fakt (słynne już: "zabij pająki w moim domu"), ale trafiają się czasem prawdziwe perełki (dochodzenie na Dantooine w KotOR-ze, misje z Yoshimo w Baldurze, połowa questów z Bloodlines...
5. Rozwiązania siłowe
To jest znów gameplay, a nie charakterystyka cRPG jako takich. Bo - olewając hack&slashe - cRPG jako takie nie mają większego poziomu agresji i nie nastawiają się na wiele więcej nawalanek niż papierowe RPG. Różnica tkwi w gameplayu, znowu. Ekwipunek bojowy jest na wierzchu właściwie zawsze, bo gdy trzeba walczyć, to trzeba walczyć, stąd jego wszechobecność implikuje częstość rozwiązań siłowych, często bardziej instynktowną, niż zaprojektowaną przez scenariusz gry. Zatacza to swoiste koło, gdy w miarę rozwoju gry sidequesty, które niegdyś były drzewkami wyborów i możliwości (ograniczonymi rzecz jasna względem papierowych RPG, ale jednak), sprowadzają się głównie do rozwiązań siłowych (znakomicie to widać w sadze Baldur`s Gate, gdzie Tron Bhaala to w 85% walka). Wyjątkiem od tej reguły jest Morrowind (gdzie ogrom świata przysłania schematyczność) i Planescape: Torment, w którym w zasadzie głównego bossa w ogóle nie trzeba było zabijać. Tak że to znów zarzut w stronę gameplaya, nie gier cRPG jako takich.
4. Magia nieodzowna
3. Elfy i orki muszą być
2. Zawsze fantasy
Załatwiam za jednym zamachem, bo to jednakowe bzdury, w dodatku wynikające z siebie. Te zarzuty wobec cRPG można z powodzeniem odnieść do większości papierowych RPG, co sprowadza się ni mniej, ni więcej, tylko do faktu, że taki jest kanon fantastyki. To się zakłada a priori podczas tworzenia gier i tego oczekują gracze. Widać to po Morrowindzie: ras do wyboru była masa (często bardzo różnych), a i tak wszyscy grali elfami. W systemach niefantastycznych to nie ma rzecz jasna racji bytu, ale to nie oznacza "lepszości" tych systemów, tylko inność. Te zarzuty są po prostu bez sensu.
1. Ratowanie świata
A. To jest jedyny punkt, pod którym skłonny jestem się podpisać. Heroizm Sheparda, fatum Dziecka Bhaala, przepowiednia z Morrowinda, zajebistość Revana, nawet wyjątkowość Geralta (chociaż on akurat tego świata tak nie ocalał) często mnie niesamowicie drażniły. Tzn. fajnie jest się od czasu do czasu wcielić się w największego przekozaka w danym momencie danego uniwersum, ale to faktycznie robi się nagminne i lekko nużące. Dlatego tak wysoko cenię Bloodlines i Tormenta; tam po prostu tego nie ma, jest gdzieś w tle los świata, ale on nas zupełnie nie obchodzi albo obchodzi w stopniu minimalnym. No, powiedzmy, że Wiedźmin też się tu łapie. Ale już ultrabohaterska megawyjątkowość głównego bohatera Mass Effecta trochę drażni, nie jako wada gry, ale jako konwencja. I jeśli miałbym zarzucać coś cRPG-om, to właśnie to. Reszta tych grzechów została dopisana tylko po to, żeby z jednego zarzutu zrobić siedem, mam wrażenie. I chyba tyle na ten temat.