TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 2


Żadnej litości. Żadnej słabości. Żadnego lęku.
Anakin siedział w kącie swojego promu, oddychając głęboko. Słyszał, jak krew dudni mu w żyłach, czuł woń swojego potu, a dłonie kurczowo zaciskał w pięści. Z każdą sekundą starał się karmić swój gniew, rozepchać go, rozciągnąć, wessać dzięki niemu więcej potęgi, więcej mroku. Pozwalał, by jego furia i cierpienie otworzyły go na tkankę Mocy, prowadząc przez impulsy i przebłyski miliardów istnień w całej galaktyce. Wsłuchiwał się on w te snopy światła, przechodził między nimi, obserwował, pragnąc wciągnąć samego siebie w tę pajęczynę, maksymalnie zespolić się z Mocą.
A jednocześnie zagłuszyć swój wyrzut sumienia.
Żadnej litości. Żadnego lęku. Żadnej słabości.
Powtarzał sobie w kółko te zasady, coraz szybciej i bardziej bełkotliwie, aż w jego umyśle zlały się w jedną, absurdalną kakofonię. Głos światła nie był w stanie się przez nią przebić, co mroczny Anakin przyjął z pewną satysfakcją. Wiedział jednak, że jego jasna strona wciąż tam gdzieś jest i że chyba nigdy się od niej nie uwolni. Starał się więc, jak mógł, by ją zagłuszyć.
Astralna pajęczyna Mocy co jakiś czas trzaskała jaśniejszymi przebłyskami. Wędrując po niej, Anakin Solo coraz wyraźniej mógł rozróżnić co silniejsze aury i osoby. Wielkie, iskrzące źródło światła, które zdawało się jarzyć niczym latarnia, to musiał być wujek Luke.
Skywalker, poprawił się Anakin, nie jestem już jego siostrzeńcem.
Aura mistrza Jedi była tak jasna i silna, że zalewała swoim ciepłem nieomal cały fragment tkanki Mocy, w którym Luke się znajdował. To ciepło biło obowiązkiem, miłością, odpowiedzialnością, dumą i tak silną dobrocią, że Anakin uznał to wręcz za nieprzyzwoite. Gdzieś w okolicy Skywalkera krążyły dwie mniejsze, ale równie silne aury, sygnatury Mocy, które młody Solo bardzo dobrze znał; to było jego rodzeństwo, Jacen i Jaina.
W bezpośredniej bliskości bliźniaków Solo zdawała błyszczeć jeszcze jedna, znajoma aura, ale Anakin nie miał już więcej ochoty na skupianie się w tym miejscu. Im bliżej oscylował wokół rycerzy Jedi, tym lament jego jasnej strony rósł w siłę, stawał się głośniejszy i bardziej absorbujący. Mroczny Anakin oderwał się więc od tamtego fragmentu tkanki, pragnąc ją ogarnąć, zespolić się z nią, wchłonąć. Fragment po fragmencie, poznawał i doznawał kolejnej części siły spajającej wszechświat, aż w końcu odważył się ogarnąć ją całą.
I niemal mu się to udało. Niemal, bo w innej części tkanki Mocy dostrzegł mokrą, mroczną, ziejącą dziurę. Była jak wirus, czarniejsza niż pustka kosmosu, stanowiła pełen gniewu i nienawiści wir, rozprzestrzeniający się dookoła. Z każdą sekundą wchłaniał coraz więcej Mocy i Anakin Solo wiedział doskonale, co to jest.
Darth Vader.
W Anakinie coś eksplodowało. Tama, powstrzymująca całą agresję i mroczną nienawiść, zerwała się, wypuszczając wszystkie negatywne emocje, kumulując je i zaogniając. Młody Solo ryknął z bólu i gniewu, resztkami czynnej świadomości definiując źródło swojego nagłego cierpienia. To Darth Vader. To on. On za wszystko o odpowiada. To jego… jego wina! To wszystko jego wina! A teraz jeszcze pochłania tkankę Mocy równie zawzięcie, jak on sam! To on! To on jest moim głównym rywalem w wojnie o potęgę! Wojnie Władców Mocy!
Ledwo wyzwolił z siebie strumień niepohamowanej furii, żądzy i zemsty, z innego fragmentu pajęczyny, tego, w którym widział Luke’a Skywalkera, błysnęło nagle kolejne światełko. Było nikłe, jakby przygaszone, ale emanujące taką miłością, ciepłem i dobrocią, że mroczny Anakin ze zdziwienia skulił się i zmalał, a jego jasna strona przeszła do kontrofensywy. Już coś do niego wołała, ale on pełnym cierpienia wrzaskiem zagłuszył wszelkie prośby i jęki swojego wyrzutu sumienia. Wydarł się z wszechogarniającej astralnej tkanki Mocy i osunął się na pokład swojego promu, powtarzając zasady ciemnej strony niczym mantrę, byle tylko zagłuszyć jasnego Anakina, byle go nie słuchać.
Nie odnotował nawet, że obok czarnej dziury Dartha Vadera czaił się jeszcze jeden cień, może nie tak wielki, ale znacznie mroczniejszy.
Żadnej słabości… żadnej litości… żadnego lęku…

Mroczny Lord Sith, Darth Vader wystrzelił z rękawicy kolejną porcję niewielkich błyskawic Mocy. Znowu źle, pomyślał z irytacją, trzeba zacząć jeszcze raz. Skupił całą potęgę, jaką posiadał, i nagiął ją wyobraził sobie kumulującą się przed nim energię w postaci piorunu kulistego. Zdawał sobie sprawę, że takie ćwiczenia prowadzą do ogromnego nadużycia Mocy, trawiącego jego siły życiowe i wpływającego destruktywnie na jego, i tak już uszkodzone, ciało, ale nie chciał przestać. W grę tutaj wchodziło coś więcej, niż jego życie.
Tu chodziło o władzę. Władzę i potęgę.
Do tej pory Czarny Lord sądził, że jest najpotężniejszym użytkownikiem ciemnej strony Mocy w galaktyce. Może Pełnomocnicy Sprawiedliwości, na czele z Witiynem Terem, mogliby mu dorównywać, ale od początku Wojny Władców Mocy był absolutnie pewien, że nikt w galaktyce nie jest w stanie mu dorównać. W grę wchodził ewentualnie jedynie Luke Skywalker, ale on nie brał udziału w walce o władzę.
Po spotkaniu z Anakinem Solo Mroczny Lord Sith pojął, że się mylił.
Vader wiele czasu spędził, analizując przebieg swojego pojedynku z młodym Solo. Stwierdził, że o porażce zdecydowała przede wszystkim jego zbytnia pewność siebie oraz żałosny wygląd chłopaka. Nie należy ufać pozorom, skarcił siebie Vader. Teraz wiedział, że przy następnym spotkaniu z synem Hana i Leii potraktuje tę walkę z należytą powagą.
Inną, znacznie bardziej niepokojącą sprawą, był fakt, że Anakin dysponował znacznie większą Mocą, niż on sam. Tu pewnie znaczącą rolę odegrało jego dziedzictwo, myślał Vader. Nie zmieniało to jednak faktu, że władanie piorunami kulistymi, i to sześcioma naraz, świadczyło o wielkiej potędze. Dlatego Vader, żeby mieć pewność swojej przewagi nad Anakinem, musiał doprowadzić do lepszego zrozumienia Mocy, poznania jej tkanki i nagięcia jej do swojej woli. Tylko wtedy ten dzieciak nie będzie mu w stanie zagrozić. Może i miał większą Moc… ale za to Vader potrafił lepiej ją kontrolować. Władał nią na długo przed poczęciem tego szczeniaka, i tu leżała jego przewaga nad młodym Solo. Teraz już tylko musiał nauczyć się ją wykorzystywać.
Jeszcze raz skupił się na Mocy przepływającej swobodnie wokół jego rękawicy i, dysząc ciężko, ponownie nagiął ją do swojej woli, szarpiąc i formując w śmiercionośną kulę błękitnego światła. Coś zaiskrzyło i ta kula się pojawiła, a Vader włożył w nią całą swoją frustrację i gniew na Anakina, jaki zebrał się w jego trzewiach po porażce na Exaphi. Piorun zatrzaskał, zawirował i zamigotał, a potem rozrósł się do rozmiarów pięści. Vader wycisnął z siebie jeszcze więcej nienawiści i opuścił rękę. Piorun wisiał przed nim w powietrzu jeszcze przez chwilę, po czym zamigotał i znikł, a ciało Vadera zgięło się, jak po przyjęciu na barki jakiegoś wielkiego ciężaru. Hebanowy olbrzym zdał sobie sprawę, że jest zbyt wyczerpany, żeby próbować dalej. Poczuł jednak mroczną satysfakcję z faktu, że mu się udało.

Rov Firehead, rosły Ho’Din o płonącej wściekłością twarzy, wszedł właśnie do sali ćwiczeń w Centrali Executor’s Lair, gdzie Lord Vader właśnie udoskonalał swoje umiejętności władania Mocą. Niemal czuł wściekłość, frustrację i determinację, bijącą przez zakutą w czarną stal postać, i wiedział doskonale, że są one spowodowane porażką na Exaphi. Coś, może duch Kypa Durrona, mówiło mu również, że chodzi o prywatną klęskę w walce z Anakinem Solo. Rov uśmiechnął się groźnie; to najwyraźniej był wrażliwy punkt Czarnego Lorda, gliniana podpórka, na której opierał on swoją potęgę. Samozwańczy Lord Sith znów poczuł pokusę, żeby wystąpić przeciwko swojemu panu. Przez dłuższą chwilę żądza władzy walczyła w nim z poczuciem lojalności, co nie pozostało bez reakcji ze strony Dartha Vadera.
W jednej chwili Czarny Lord obrócił się, dysząc, w stronę Ho’Dina, i wyzwolił Moc, milcząc złowrogo. Firehead poczuł na sobie mokry, śliski chłód, który w bezpośredni i przykry sposób odciął go od pola Mocy. Koc ciemnej strony! Ale już nie taki sam, jak ten, którym Vader potraktował go ostatnio. Teraz nie posiadał on wizualnej manifestacji, i co ważniejsze, był gęstszy, mroczniejszy, szczelniejszy. Rov, mimo bezsilnej wściekłości na Vadera za tą karę, na jaką nie zasłużył, poczuł respekt przed jego umiejętnościami.
- To ostrzeżenie dla Durrona!- zagrzmiał Vader.- Niech nawet się nie łudzi, że jesteście w stanie dorównać mojej potędze!
- Co za Moc…- wysyczał Ho’Din, bezskutecznie usiłując strząsnąć z siebie gęstą klątwę swojego pana.- Zaprawdę jesteś równie potężny, jak Pełnomocnicy Sprawiedliwości.
- Nie.- odrzekł Vader, cofając koc. Rov znów poczuł uderzającą w niego furię i wściekłość, jednak teraz wiedział, że nie ma szans na wykorzystanie ich przeciwko Czarnemu Lordowi.- Jestem znacznie potężniejszy, Firehead!- dokończył Vader.- Zapamiętaj to sobie!
Rov syknął z wściekłości; czuł się bezsilny. Wiedział, że gdzieś musiał wyładować swoją agresje, jednak nie w obecności Lorda Vadera. Wiedział, że musi zapolować na jakiegoś Jedi. Tu jednak jego astralny towarzysz, Kyp Durron, zdawał się kierować jakieś podszepty…
I Firehead już wiedział, co zrobić, by całkowicie nie stracić roli w Executor’s Lair. Co zrobić, aby udowodnić innym, a przede wszystkim sobie, że z jego Mocą należy się liczyć! Co zrobić, żeby utrzeć nosa Vaderowi i pokazać, jak wygląda prawdziwa ciemna strona.
Musiał znaleźć i zgładzić Anakina Solo.

Porykiwania i pomrukiwania Chewiego, dobiegające od strony platformy lądowiskowej na Yavinie IV, świadczyły o tym, że „Sokół Millennium” jest gotów do lotu. Wookie pracował nad nim od kilku dni, chcąc usunąć wszystkie uszkodzenia, jakie zostały spowodowane przez chmary TIE Defenderów podczas Bitwy o Exaphi. Co prawda te wszystkie naprawy były bardzo prowizoryczne, ale znów nadawały „Sokołowi” tego nieprzewidywalnego charakteru, jaki towarzyszył mu niemal od początku. Chewbacca nie mógł powiedzieć, że czuje się z tego powodu jakoś szczególnie zawiedziony.
Han siedział na łóżku w jednym z pokoi Akademii Jedi, który został mu przydzielony przez Tionnę, i obserwował swoją żonę, Leię, podczas przygotowań do podróży. Krzątała się żywo i energicznie, mimo jeszcze nie do końca zagojonych ran, i zdawała się emanować nową, niespożytą energią. Han momentami zastanawiał się, co takiego się stało w głowie Leii podczas interwencji Luke’a, że obudziła się ona tak odmieniona. Jednego natomiast był pewien; wciąż ją kochał, a teraz chyba nawet jeszcze bardziej.
- Znajdziemy go, prawda?- spytał, kiedy Leia wkładała do podręcznej torby swój miecz świetlny.
- Oczywiście.- uśmiechnęła się do niego, ale Han wiedział, że jej serce krwawi na myśl o losie, jaki spotkał Anakina. Wiedział, bo czuł to samo, a u Leii to odczucie musiało być jeszcze silniejsze, ze względu na instynkt macierzyński.
Był w stu procentach pewien, że Leia nie pragnie teraz niczego innego poza odnalezieniem i nawróceniem ich najmłodszego syna.
Nie mógł tego jednak powiedzieć o sobie. Nie do końca rozumiał, co się stało z Anakinem, i nie bardzo wiedział, jak się do tego ustosunkować, ale widział Luke’a na Byss, Kuellera na Almanii i Vadera w Mieście w Chmurach i wiedział, że z przejścia na ciemną stronę nie może wyniknąć nic dobrego. Z drugiej jednak strony wciąż był generałem Nowej Republiki i jego miejsce było na froncie. Luke może sobie mówić, że nawet największa siła militarna jest niczym wobec potęgi Mocy, ale Han wielokrotnie miał okazję się przekonać, co taka siła militarna może. I dla niego te trzy superniszczyciele Executor’s Lair były znacznie groźniejsze, niż batalion Rebornów Rova Fireheada czy nawet sam Firehead.
Mimo to nie zamierzał o tym nawet pisnąć w obecności Leii; już raz strasznie się na niego zeźliła za powrót do Floty, i nie skończyło się to zbyt wesoło.
Kiedy tak patrzył na Leię, czyniącą ostatnie przygotowania do mającej ich czekać podróży, odnosił nieodparte wrażenie, że rewelacje o wszystkich zdarzeniach, jakie spotkały galaktykę podczas jej trzymiesięcznej śpiączki, przyjęła z niebywałym spokojem. Nawet w kwestii Anakina nie rozpaczała zbytnio, tylko od razu, ze stoickim spokojem, wzięła się do działania. Dziwne, pomyślał Han. Dotychczas nawet mistrz Ikrit, będący chyba największą fontanną spokoju wśród Jedi, zdradzał oznaki zaniepokojenia, a Tahiri Veila od wydarzeń na Exaphi ciągle tylko szlochała i wzdychała. Han stwierdził, że musi naprawdę coś czuć do jego najmłodszego syna. I chociaż był pewien, że jest to tylko czysto młodzieńcze, platoniczne uczucie, to jednak wiedział, że ludzie w wieku Tahiri i Anakina często świata poza nim nie widzą i jest ono dla nich w swoim czasie najważniejszą rzeczą w życiu. Wiedział, bo kiedyś sam to przeżywał, chociaż długie lata w roli „prawie szanowanego obywatela” zatarły w nim nieco wspomnienia z burzliwej młodości. Przelotnie tylko wyobraził sobie, jakby jego syn i Tahiri wyglądali jako para, ale stwierdził, że myślenie o tym w obecnej sytuacji graniczy z absurdem.
Chociaż…
Przemyślenia Hana przerwała Jaina, wchodząc do pokoju rodziców akurat wtedy, gdy Leia zapinała pasek od swojej praktycznej, ale schludnej i eleganckiej, szaty. Właściwie była już gotowa do drogi.
- Chewie mówi, że „Sokół” już rozgrzał silniki.- oświadczyła młoda Solo.- Mistrz Ikrit i Tahiri też już mogą lecieć.
- A Jacen?- spytał Han.
- Kręcił się gdzieś z Danni Quee.- powiedziała Jaina.- Chyba jest już gotowy, ale mistrz Solusar zawołał go jeszcze do ambulatorium.
- No to leć po niego.- rzekła ponaglająco Leia.- Anakin cierpi. Nie mamy czasu do stracenia.
- Wiem, mamo.- odparła młoda Solo.- Już po niego biegnę.

Jacen istotnie poszedł z Danni do ambulatorium Akademii Jedi, gdzie przebywał właśnie, ranny i wycieńczony podczas obrony generatora na Exaphi, mistrz Jedi Kam Solusar. Chociaż przeszedł już kilka kuracji w płynie bacta, to jednak mimo wszystko wciąż był słaby, a w każdym razie zbyt słaby, żeby brać udział w czynnej walce. Kiedy Jacen i Danni weszli do pomieszczenia medycznego, mieszczącego się tuż obok tego, w którym jeszcze parę dni wcześniej leżała Leia Organa Solo, Kam Solusar dyskutował o czymś z Calamarianką Cilghal, szczególnie uzdolnioną w kierunku umiejętności leczniczych. Zapewne chodziło o jakieś szczegóły dotyczące leczenia Kama. Kiedy Solusar dostrzegł, że Danni i Jacen przyszli, przerwał dyskusję i poprosił Cilghal o opuszczenie sali. Calamarianka była nieco zaskoczona, ale usłuchała.
- Czy i ty mogłabyś nas opuścić na chwilę?- rzekł mistrz Jedi do Danni.- Chciałbym z Jacenem omówić kilka spraw na osobności.
Danni spojrzała pytająco na Jacena, a on na nią. Przez ostatnie kilka dni, a właściwie już od Bitwy o Exaphi, kiedy co kilka sekund jedno ratowało drugiemu życie, ta dwójka bardzo się ze sobą zżyła. Tak to bywa, kiedy powierza się swoje życie w ręce drugiej osoby, zwłaszcza, kiedy się na tym nie traci. Od tej pory byli niemal nierozłączni i chociaż nie można było mówić o jakimś szczególnie głębokim uczuciu, to jednak połączyła ich głęboka, szczera przyjaźń.
- Nie mam przed Danni żadnych tajemnic.- powiedział młody Solo, nie odrywając wzroku od panny Quee.- Może zostać.
Kam sięgnął Mocą w stronę Danni i po chwili sondowania stwierdził, że jej aura jest czysta i pozbawiona fałszywych refleksów. Co prawda wolałby, żeby wyszła, ale zdał sobie sprawę, że Jacen i tak wszystko jej potem powie. Westchnął więc w duchu z rezygnacją.
- Niech będzie.- rzekł, nie zdradzając jednak swojej dezaprobaty, po czym spojrzał w twarz młodemu Solo.- Jacenie, nie miałem jak dotąd okazji podziękować ci za to, co zrobiłeś podczas Bitwy o Exaphi. Gdyby nie ty, pewnie bym tam zginął.
- To nic takiego.- odparł Jacen.- Na moim miejscu zrobiłbyś to samo.
- Zgoda.- powiedział Solusar, lecz w jego głosie dało się wyczuć twardszy ton.- Jednak zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie ty, utrzymałbym to pole dłużej.
- Ale zginąłbyś.- młody Solo zamrugał oczami; nie spodziewał się takiej zmiany nastroju rozmowy.- Poza tym twierdza i tak wytrzymała. Poświęciłbyś się na próżno. Poza tym czułem, że nie mogę patrzeć obojętnie, jak przyjaciel umiera.
- Dlaczego?- Kam uniósł jedną brew.
- Ponieważ…- Jacen wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Nie bardzo wiedział, jak się ustosunkować do tego krzyżowego ognia pytań. Spojrzał na Danni, ale z jej twarzy i uczuć wyczytał to samo zaskoczenie. Powoli zaczynał żałować, że w ogóle tu przyszedł.-…nie wiem. Po prostu bym nie mógł. To było odruchowe, wiedziałem, że tak należy postąpić, a nie inaczej. Nawet się nad tym nie zastanawiałem.
- Wiesz, Jacenie,- nagle twardy ton z głosu Solusara znikł jak ręką odjął, a na twarzy zagościł pełen dobroci i zrozumienia, niemal ojcowski uśmiech. Młody Solo zdziwił się, bowiem Kam ostatni raz uśmiechał się tak… do swojego zmarłego ucznia, Shora Gina! Bardzo to Jacena zaintrygowało.- masz rację.- dokończył Kam.- Na twoim miejscu zrobiłbym to samo. I wiem, że ty na moim miejscu chciałbyś mi się jakoś odwdzięczyć.
- Zapewne tak.- stwierdził Jacen.- Do czego zmierzasz?
- Widzisz, kiedy wy zajmowaliście się transportem uchodźców ze stolicy Exaphi na drugą półkulę, ja, Corran i Shira Brie, opracowaliśmy nową taktykę walki myśliwskiej, którą nazwaliśmy „cichymi bombami”.
- Wiemy.- rzekł Jacen, a Danni się z nim zgodziła.- Udało się dzięki nim unicestwić cały niszczyciel.
- Owszem. Ale to jeszcze nie wszystko.- odparł Kam, podając młodemu Solo notes komputerowy, który dotychczas leżał na szafce obok jakiegoś urządzenia diagnostycznego.- Wymyślenie „cichych bomb” nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Znacznie dłużej pomagaliśmy Shirze przypomnieć sobie… to.
Jacen włączył notatnik i na ekranie pokazały się schematy jakiegoś urządzenia. Był to cylindryczny przedmiot o dość egzotycznej budowie, tylko, że z jednej strony wydawał się być zakończony dziwną kulką, z drugiej zaś wystawał długi, około dwumetrowy (według wskazań z notatnika) ogon, który, dzięki specyficznej budowie, bardziej przypominał fragment istoty żywej, niż przedmiotu.
- Co to jest?- spytała Danni.
- To broń, której, nie licząc Ręki Imperatora Lumiyi, od ponad tysiąca lat nikt nie potrafił zbudować.- odparł Kam, uśmiechając się.- Jacenie, chciałbym, żebyś ją zbudował i nią walczył.- kiwnął głową, widząc, jak młodemu Solo zaczyna nagle świtać, z czym ma do czynienia.- Tak. To bicz świetlny.

„Sokół Millennium” już grzał silniki, a Han i Chewbacca zajmowali się kalkulowaniem wektora skoku. Prawdę powiedziawszy, mogli to zrobić już w przestrzeni, ale chcieli zabić czymś czas w oczekiwaniu na Jacena. Ikrit i Tahiri byli już na pokładzie i od jakiegoś czasu cierpliwie oczekiwali na odlot, Leia zdążyła już się pożegnać z Tionną i Lukiem i teraz oczekiwała przy rampie, aż Jaina wróci z Jacenem. To było dziwne; młody Solo nigdy się nie spóźniał.
W końcu Jaina, Jacen i Danni wyszli z Wielkiej Świątyni i podbiegli do rampy „Sokoła”. Obecność młodej kobiety z Commenora była zaskakująca, ale najwyraźniej zdecydowała się ona towarzyszyć rodzinie Solo w poszukiwaniach jej najmłodszego członka. Han dostrzegł ją z kokpitu przez iluminator i stwierdził, że w sumie nie ma nic przeciwko temu. Więcej nawet, towarzystwo jeszcze jednej istoty, nie licząc Chewiego, która nie posiada wrażliwości na Moc, powinno całej wyprawie wyjść na zdrowie.
Musiał jednak nieco zweryfikować swoją opinię, kiedy Jacen wpadł do sterowni i spytał:
- Tato, stać nas na drobną zmianę planów? Moglibyśmy zahaczyć o Coruscant?




1 2 3 (4) 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..