TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 31


- Luke, dobrze się czujesz?- spytała Mara, wchodząc do kajuty sypialnej na pokładzie „Peacemakera”. Jej mąż siedział na pryczy, medytując przy zgaszonym świetle i szumie niewielkich strumyków, a jego oddech i aura były wyważone i spokojne. A właściwie starały się być, bo za każdym razem, gdy już osiągał harmonię, wkradał się jakiś fałszywy ton, nutka bólu, która burzyła cały podjęty wysiłek. W rezultacie Skywalker, chociaż medytował przez dłuższy czas, niewiele przy tym odpoczywał.
A wszystko to było wywołane przez przeżycie równie traumatyczne, co okropne. Przez śmierć jego siostry, Leii Organy Solo.
- Tak.- odpowiedział w końcu Luke, otwierając oczy.- Po prostu trudno mi się pogodzić z tym, że już jej nie ma.
- Domyślam się.- rzekła miękko Mara.- Nie odczuwam tego tak, jak ty, ale mi też jej brakuje.- westchnęła.- Ale nie zamierzasz chyba całego swojego pobytu na Naboo przesiedzieć tutaj, prawda?
- Oczywiście, że nie.- Luke uśmiechnął się smętnie.- Mamy tu przecież coś do zrobienia. Vader wciąż nam zagraża.
- To prawda.- kiwnęła głową Mara. W rzeczywistości Luke na zewnątrz nie użalał się nad sobą aż tak strasznie, jak można było się spodziewać. Co prawda jego aura była pełna smutku po poniesionej stracie, ale ostatecznie pamiętał o Kodeksie Jedi, a zwłaszcza o ustępie mówiącym o śmierci i o Mocy. Wiedział, że Leia zjednoczyła się teraz z duchami tych, co odeszli przed nią, z mieszkańcami Alderaanu, z dawnymi Jedi, być może nawet z Anakinem Skywalkerem.
Nie, zreflektował się Luke, Anakin wciąż nie może zaznać spokoju. Przez Vadera.
Trzeba jednak przyznać, że Skywalker całkiem nieźle funkcjonował pomimo tego bólu. Udało mu się wraz z Marą przekopać się przez archiwa, znajdując tylko kilka wzmianek o tym, że jego ojciec, już jako dziewięciolatek, samodzielnie zniszczył statek dowodzenia droidów Federacji Handlowej, która okupowała planetę pięćdziesiąt siedem lat temu. Ogłosili go bohaterem, aby wkrótce potem poleciał na Coruscant, szkolić się na rycerza Jedi. Archiwa na Naboo nie mówiły jednak nic więcej, ani o Anakinie Skywalkerze, ani o Lordzie Vaderze. Luke i Mara odwiedzili więc wiele miejsc, które były związane ze zmaganiami tamtego okresu: reaktor w pałacu, gdzie Obi-Wan Kenobi pokonał Lorda Sith, Dartha Maula, miasto Otoh Gunga oraz miejsce kremacji mistrza Jedi Qui-Gon Jinna. Luke chciał jeszcze zobaczyć archaiczne już myśliwce N-1, które brały udział w Bitwie o Naboo, a o których opowiadał mu jeden z jego Jedi, Daol. Myśliwce te miały podobne osiągi, jak późniejsze myśliwce TIE; były jednak mniej zwrotne i odrobinę wolniejsze, wyposażone za to w jako takie tarcze i wyrzutnię rakiet. Skywalker musiał przyznać, że pomimo swojego wieku, po pewnych usprawnieniach N-1 mogłyby z powodzeniem wykonywać swoje zadania w czasach Rebelii, a może nawet wytrzymać jako podstawowy myśliwiec przewagi przestrzennej dłużej, niż osławione Y-Wingi. Teraz jednak były zbyt przestarzałe i staroświeckie; aż dziw, że król Zapalo jeszcze je u siebie trzymał.
A co ważniejsze, nie miały nic wspólnego z Darthem Vaderem.
Król Zapalo dostarczył im listę miejsc szczególnie ważnych z punktu widzenia tradycji i historii planety, a które odegrały choćby marginalną rolę w Bitwie o Naboo. Lista ta była wciąż otwarta, a poza tym zostało jeszcze kilka pozycji: pomników, muzeów i innych przybytków kultury. Chociaż szansa na znalezienie czegokolwiek, co doprowadziłoby ich do prawdy o Vaderze, Luke i Mara postanowili z uporem godnym lepszej sprawy dokładnie zapoznać się z każdą informacją.
- Chodźmy.- zdecydował Skywalker.- Musimy jeszcze przejrzeć zapisy z pamiętników gubernatora. Może on zauważył coś...
Przerwał, bo nagle uderzyło go coś na kształt strumienia czarnej, lodowatej mazi, zasłaniającej światło. Z trudem utrzymał równowagę, ale zaraz się otrząsnął i spojrzał na swoją żonę. Oboje znali tę mroczną aurę; już raz się z nią spotkali, podczas Bitwy o Exaphi.
- Wyczułaś to?- spytał Luke.
Mara tylko kiwnęła głową.
- To on.- szepnęła, mrużąc oczy.
- Mistrzu Skywalkerze, tu król Zapalo!- odezwał się komlink przy pasie mistrza Jedi.- Odbiór! Mistrzu Skywalkerze...
- Odbiór.- odezwał się Luke.
- Mistrzu Skywalkerze! Nie uwierzysz! Na orbicie Naboo pojawił się niszczyciel klasy Super! Sensory mówią, że nazywa się on „Executor II”!
- Rozumiem.- odparł Skywalker, siląc się na spokój. Mara zbladła.
Szukali śladu Vadera, tymczasem to on znalazł ich.

Darth Vader czuł wyraźnie świetlistą sygnaturę w Mocy, która mogła oznaczać tylko Luke’a Skywalkera. Tak, to na pewno był on, co więcej, wiedział, że mistrz Jedi już wyczuł jego obecność. Zaiste, był najpotężniejszym użytkownikiem Mocy w swojej epoce.
A raczej prawie najpotężniejszym, pomyślał Vader.
Czarny Lord spojrzał za iluminator, na błękitno-zieloną tarczę planety Naboo, ale w jego ukrytym za złowrogą maską spojrzeniu nie było śladu nostalgii; ta pusta w środku bryła błota obchodziła go tyle, ile pierwsza lepsza kula, zawieszona w próżni. A może nawet mniej. Wszelkie resztki jakichkolwiek związków z tym światem już dawno wyparowały, wyrzucone z pamięci przez znacznie ważniejsze informacje. Właściwie Vader nie miał żadnych wspomnień związanych z Naboo. A odzyskanie ich nie miało dla niego znaczenia.
Najważniejszym zadaniem było schwytanie i zabicie Luke’a Skywalkera.
Mroczny Lord Sith ucieszył się, kiedy wyczuł zejście jego siostry, Leii Organy Solo. Wiedział, że w przyszłości mogła ona stać się zagrożeniem dla jego potęgi; mimo swoich lat ciągle miała niewykorzystany potencjał. Wkrótce potem odebrał jednak zniknięcie aury Rova Fireheada, ale nie przejął się tym zbytnio. Porywczy Ho’Din stał się ostatnio bardzo uciążliwy, i w sumie ktoś, kto go zabił, oszczędził Vaderowi wiele kłopotu. Jedyną przeszkodą na drodze do absolutnej dominacji był teraz tylko Zakon Jedi i jego założyciel.
- Generale Grant, połączcie mnie z władcą tej śmiesznej planety.- zagrzmiał Czarny Lord, dysząc.
- Jak sobie życzysz, panie.- odparł generał, wydając następnie polecenia swoim podwładnym z obsługi mostka. Vader podszedł natomiast do jednej z konsolet komunikacyjnych, oczekując na przekierowanie połączenia. Kiedy „Executor II” leciał przez nadprzestrzeń, Czarny Lord zapoznał się z podstawowymi informacjami na temat planety Naboo, w tym z nazwiskiem aktualnego władcy, które właśnie wygrzebywał z pamięci.
- Królu Zapalo.- rzucił bez ogródek, kiedy na ekranie pojawiła się sylwetka monarchy.- Na twojej planetce ukrywa się ktoś, kogo Executor’s Lair uważa za zagrożenie i kto powinien zostać natychmiast doprowadzony przed moje oblicze. Wiesz, o kim mówię.
- Ależ Lordzie Vader...- zaczął król, jąkając się.- Jesteśmy tylko niewielką planetą na uboczu, nie mieszamy się ani do galaktycznych konfliktów, ani do polityki. Nie mam pojęcia, co...
- Milczeć!- warknął Mroczny Lord Sith.- Twój świat mnie nie interesuje. Chcę Luke’a Skywalkera!
- Ale skąd pomysł, że on w ogóle jest na Naboo?- Zapalo usiłował grać na zwłokę.- Nawet jeśli się tu pojawił, nikt mi nie doniósł, że mistrz Jedi przebywa wśród moich poddanych, nie mam więc pojęcia, czy kiedykolwiek postawił stopę na tej planecie...
- Nie graj ze mną, królu!- rzucił Czarny Lord, dysząc, a po drugiej stronie kanału niewidzialna ręka zaczęła ściskać gardło monarchy.- Wiem, że Skywalker tu jest! I wiem, że ty wiesz! Wydaj mi go natychmiast!
- Ale... to jakieś nieporozumienie...- wydyszał Zapalo przez zaciśniętą krtań.
- Tak sądzisz?- spytał Vader, po czym spojrzał na Granta.- Generale, proszę spacyfikować jakiś obiekt na powierzchni. Pańscy artylerzyści mają pełną dowolność.
- Tak jest!- rzucił Grant i poszedł wydawać rozkazy.
- Nie, Lordzie Vader... nie możesz...- zaprotestował król, ale wtem działa turbolaserowe „Executora II” ożyły, bombardując jedną z wiosek jakieś dwa tysiące kilometrów na wschód od stolicy planety.
- Może chciałbyś, królu, abym celował bliżej stolicy?- zapytał Czarny Lord, eksponując brak szacunku.- A może nawet w sam pałac?
- Ja...- zawahał się król.- Nie.- mruknął złamany.- Muszę chronić swoich poddanych.- westchnął.- Skywalker jest na Naboo. Nie dam rady go jednak do ciebie sprowadzić, Lordzie Vader. Musisz kogoś po niego przysłać.
- Osobiście przybędę, by się nim zająć.- zapewnił Mroczny Lord Sith.- Wystaw mi go tylko.
- Myślę... myślę, że to się da zrobić, Lordzie Vader.
- Tylko uważaj.- ostrzegł Czarny Lord.- Skywalker bez problemu wyczuje podstęp. Musisz być ostrożny, jeśli to ma się udać. Inaczej więcej twoich poddanych zginie.- dodał.
- Postaram się.- odparł ponuro Zapalo, od dłuższego czasu nie patrząc prosto w obiektyw.- Bez odbioru.
- Admirale, proszę przygotować mój prom.- polecił Vader, kiedy król przerwał połączenie.- Schodzę na powierzchnię.

Luke właśnie wychodził wraz z Marą z hangarów portu kosmicznego na ulice Theed, kiedy jego komlink odezwał się ponownie. Spojrzał więc niespokojnie na żonę i uniósł urządzenie do ust, mówiąc:
- Skywalker, odbiór.
- Mistrzu Jedi, tu król Zapalo.- dał się usłyszeć zniekształcony nieco głos monarchy.- Chodzi o Vadera. Wkrótce wyląduje w mieście. Jeśli się pospieszycie, może uda się zastawić na niego pułapkę. Spotkajmy się na końcu alei cmentarnej dla zasłużonych, za trzy godziny.
Luke spojrzał na Marę, która lekko, prawie niezauważalnie, pokręciła głową. Ona też, podobnie, jak jej mąż, wyczuła nutkę nieszczerości i fałszu w słowach króla. Zdawał się on nie mówić im wszystkiego.
Skywalker zdecydował, że nie ma czasu na podchody. Trzeba zagrać w otwarte karty.
- Wasza Wysokość nie mówi nam wszystkiego.- stwierdził.- O co chodzi?
Zapalo westchnął. To była jego druga rozmowa z potężnym użytkownikiem Mocy w ciągu ostatniego kwadransa, a był zmęczony, jak nigdy w życiu.
- To Vader.- rzekł, skruszony.- Zbombardował jedną z wiosek dwa tysiące kilometrów na wschód stąd. Zagroził, że będzie atakował dalej, jeśli mu was nie wydam. Nie miałem wyboru. Nie mamy czym się bronić...
- Rozumiem.- rzekł spokojnie Luke, patrząc na Marę. Rzeczywiście, wyczuli jakieś zakłócenie w Mocy, ale nie było ono znaczne i się specjalnie nie zastanawiali nad jego przyczyną. W każdym razie nie dłużej, niż nad podobnym echem parę dni temu, odleglejszym, ale silniejszym. Zbyt dużo działo się na miejscu i zbyt wiele mieli na głowie.- Proszę powiedzieć Vaderowi, że udało się Waszej Wysokości nas oszukać. My zaś będziemy czekać na niego w umówionym miejscu. Koniec alei cmentarnej dla zasłużonych, tak?
- Tak.- rzekł król z wyraźną ulgą.- Za trzy godziny. I... dziękuję, mistrzu Jedi..- powiedział, po czym od razu się rozłączył.
- Chcesz się z nim zmierzyć?- spytała Mara, kiedy Luke przypiął komlink z powrotem do pasa.- Tak bez odpowiedniego przygotowania?
- Ćwiczyliśmy całą drogę.- odparł.- A teraz nie ma czasu do stracenia. Bardziej gotowy już nie będę. Poza tym - uśmiechnął się do niej.- mam jeszcze ciebie.
- To ci prawdziwa przewaga.- prychnęła Mara, ale poprawiła miecz świetlny, zwisający u pasa.- Chodźmy więc.

Klapa od sufitu w jednym z korytarzy na „Executorze II” odpadła i wyjrzała przez nią męska głowa, sondując Mocą otoczenie w poszukiwaniu jakichś przypadkowych świadków jej pojawienia się. Kiedy nikogo nie wyczuła, szepnęła:
- Droga wolna. Możemy iść.
- Pilnuj swojej koncentracji, Brakissie.- odparł mężczyźnie jakiś żeński głos.- Teraz to przede wszystkim ty chronisz nas przed wykryciem przez Vadera.
- Jak się tyle lat ukrywało przed Jedi, to technika Quey’tek jest prawie tak naturalna, jak oddychanie.- odparł Brakiss, mówiąc o starej sztuczce, polegającej na wyciszeniu swojej aury w Mocy.- Co prawda ukrycie także waszych sygnatur stanowiło pewne wyzwanie, ale sami sporo mi w tym pomogliście.
- Nawet jeśli, to sami na pewno nie dalibyśmy rady.- odparł Werac Dominess, wyskakując za Brakissem na podłogę.
- Dobra, to co teraz?- spytała Wieiah, kiedy dołączyła do swoich przyjaciół.- na pewno nie możemy tutaj zostać.
- Oczywiście, aniołku.- zgodził się Brakiss, zagłębiając się w Moc na tyle, na ile mógł bez zakłócania techniki Quey’tek, i poszukał aury Mrocznego Lorda Sith. Nie było to trudne, gdyż taka potęga była bez problemu wyczuwalna pewnie i dwa systemy dalej, więc nie miał najmniejszych kłopotów z ustaleniem jego położenia. Nie ulegało wątpliwości, że odlatywał właśnie z „Executora II”. W kierunku najjaśniejszej aury w systemie, do którego zawitali.
- Odleciał stąd.- Wieiah też uzywała Mocy do śledzenia sygnatury Vadera.- A tam, gdzie poleciał, jest mistrz Luke! Tam będzie bitwa!
- Ale gdzie jesteśmy?- spytał Werac, który nie miał doświadczenia w takich praktykach z Mocą. Nawet techniki Quey’tek, której pospiesznie nauczył go Brakiss, nie zdołał porządnie opanować.- Nad Yavinem? Noquivzorem? Coruscant?
- Nie mam pojęcia.- odparł szczerze Brakiss.- Ale chyba powinniśmy pomóc Luke’owi w walce z Vaderem. Sam może nie dać rady.
- Możesz mieć rację.- przyznała ponuro Wieiah.- Mistrz Luke jest najpotężniejszym żyjącym Jedi, ale nawet on może być w opałach. Trzeba mu pomóc.
- A co z tym superniszczycielem?- spytał nagle Dominess.- Przecież to potężna machina! Nie można jej im tak zostawić!
- A co chcesz z nią zrobić, Werac?- spytał Brakiss, patrząc nieswojo na Zabraka; jeszcze się nie przyzwyczaił do tych jego tatuaży, przez które wyglądał, jak jego starszy odpowiednik; groźnie i nieustępliwie.
- Zniszczyć.- odparł Dominess z rozbrajającą szczerością. Jedi spojrzeli na niego dziwnie. On zaś zebrał się w sobie, powołując się w duchu jeszcze raz na swoje postanowienia z Corelli.- To jest do zrobienia.- powiedział, wskazując na swoje świeże tatuaże.- Mogę udawać Weraca Dominessa z przyszłości i oszukać załogę superniszczyciela, potem wejść na mostek i... jakoś to załatwić.
- Ty może tak.- rzekła Wieiah, okręcając kosmyk włosów wokół palca.- Ale co z nami? Nie sądzę, abyśmy dali radę przemknąć za tobą na mostek niezauważeni.
Werac wziął głęboki oddech.
- Dlatego muszę zrobić to sam.
Brakiss i jego ukochana spojrzeli na swojego ucznia, zaskoczeni.
- Zaufajcie mi!- kontynuował Werac.- Długo mnie szkoliliście, dam sobie radę! Pójdę na mostek i przekonam załogę, że teraz ja tu rządzę i żeby odlecieli.
- Nie dasz rady.- zaprotestowała Wieiah.- Nie masz przeszkolenia w sztuczkach myślowych...
- Ale jestem Zabrakiem, który w przyszłości miał zostać maszyną do zabijania!- zapewnił żarliwie Werac.- Ta reputacja z pewnością wystarczy. A jeśli nie...- wzruszył ciężko ramionami.- Cóż... to jest wojna. A na wojnie trzeba ponosić ofiary.
- Werac...- zaczął Brakiss, ale widząc determinację Zabraka, zamknął usta, dochodząc do wniosku, że nic tu nie wskóra.- Uważaj na siebie. I nie daj się zabić.
- Dobrze, mistrzu.- Dominess skłonił się z szacunkiem.- A wy nie pozwólcie zginąć mistrzowi Skywalkerowi.- odwrócił się i poszedł w stronę turbowind. Obrócił się tylko na chwilę i zawołał na odchodne:- Niech Moc będzie z wami! Przyda się!
- Tak.- mruknęła Wieiah, patrząc za nim. Z jakiegoś powodu miała złe przeczucia.- Na pewno się przyda...

Gdy prom klasy Sentinel Lugzana wyskoczył z nadprzestrzeni, potwór od razu odebrał wzbierającą falę mroku i nienawiści, kipiącą z jednego źródła. Od razu, niemal instynktownie je zidentyfikował, odczuwając ponurą satysfakcję. Tak, to Vader. Tylko on stoi na drodze do prawdziwej potęgi. On i...
Nagle poczuł coś jeszcze. W systemie Naboo było więcej użytkowników Mocy, a wszyscy należeli do Zakonu Jedi. Jaskrawa, kłująca w oczy aura na powierzchni planety mogła należeć tylko do Luke’a Skywalkera. Lugzanowi ciężko było powiedzieć, czy jest on tam sam, czy nie. Wiedział natomiast, że jeszcze jeden, sprawny, chociaż niezbyt doświadczony osobnik znajduje się właśnie na pokładzie „Executora II”, a dwóch... to było dziwne. Dwóch Jedi wyskoczyło za nim z nadprzestrzeni!
Głowa Lugzana była wyjątkowo nieprzyzwyczajona do myślenia. A kiedy jeszcze nastąpił dysonans między dwoma dyrektywami zaprogramowanymi przez Maareka Stele’a, potworny mutant zmrużył swoje owadzie oczy i chwycił się za głowę, nie wiedząc, co robić. Z jednej strony jakiś głos mówił mu, że ma zabić Jedi, i to jak najwięcej, drugi zaś – co najśmieszniejsze, tak samo brzmiący – namawiał do rozprawienia się z Czarnym Lordem, i to raz na zawsze! A Lugzan, przez większość życia indoktrynowany i przyzwyczajany do słuchania rozkazów, po prostu nie wiedział, co zrobić. Jego prom schodził tymczasem w atmosferę planety.
Już miał brać kurs na Theed, by przechwycić Lorda Vadera, gdy nagle go olśniło, aż się sam zdziwił, że wpadł na taki pomysł. Przecież ma szturmowców! I jeszcze ich nie używał! Jasne! Muszą się rozdzielić!
Tylko teraz kto kogo ma zaatakować?
Wszystko jedno, pomyślał Lugzan, wystarczy, że zajmą ofiarę na tak długo, żeby mi nie uciekła.
- Polecicie przechwycić Lorda Vadera.- wychrypiał.- Ja tutaj wyskoczę.
- Ależ...- zdziwił się kapitan oddziału.- Lorda Vadera? Naszego pana?
- Nie jest już waszym panem.- odparł mrukliwie Lugzan.- Teraz rządzi wami Maarek Stele.
Żołnierz chciał zaprotestować, ale w tym momencie coś mu się odblokowało w głowie; ukryty rozkaz, że ma słuchać Lugzana we wszystkim. Nawet gdyby kazał mu i jego ludziom popełnić samobójstwo.
Nawet, gdyby kazał atakować Vadera.
- Tak jest.- powiedział tylko, stukając obcasami.
Lugzan uśmiechnął się pod maską i spojrzał za iluminator. Zanosiło się na deszcz. Morze nawet na burzę. Tym lepiej; jego zbroja miała pewne właściwości maskujące i pochłaniające światło, im go mniej, tym łatwiej mu będzie zaskoczyć Jedi. Chociaż z drugiej strony, ciężko było ukryć gigantycznego stwora, przypominającego nietoperza z owadzim odwłokiem, ale Lugzan już nieraz zaskakiwał Jedi. Jego zdaniem zbytnio ufali w Moc i zmysł niebezpieczeństwa; a on był bardzo trudny do wykrycia.
Otworzył luk i zszedł po rampie, kiedy prom przelatywał nad jakimś bagnem. Nie było to może idealne miejsce do walki dla ogromnego, skrzydlatego wojownika, ale w siedzibie Rady Jedi na Noquivzorze zwinął skrzydła i poradził sobie nienajgorzej. Teraz też tak będzie.
Spojrzał jeszcze na wskazania sensorów; prom z dwoma Jedi na pokładzie utrzymywał się niecały kilometr za nimi, chociaż ten dystans zdawał się zmniejszać. Trzeba więc było działać szybko. Lugzan nie tracił więcej czasu na przemyślenia, do których i tak nie miał głowy. Zdał się po prostu na instynkt.
I skoczył.

Corran i Kyle lecieli za promem klasy Sentinel, odkąd namierzyli go za pomocą sensorów. Trochę ich z początku zdziwił widok superniszczyciela na orbicie Naboo, ale był daleko i najwyraźniej nie miał zamiaru reagować, gdyż nawet nie wysłał patroli myśliwskich, aby przechwyciły oba statki. A może nie zamierzał gościć tu długo...
W każdym razie Katarn i Horn weszli za Lugzanem w atmosferę Naboo i podążyli jego śladem ponad bagnami, lasami i mokradłami, co jakiś czas mijając niewielkie wioski i miasta. Z początku trzymali dystans, nie chcąc gospłoszyć, ale ostatecznie dali sobie z tym spokój; mieli dopaść zabójcę Jedi, a nie go śledzić. Zwłaszcza, że nieopodal zbierały się burzowe chmury, a Corran nie chciał ryzykować, że w ich prom trafi piorun. Przyspieszyli więc, widząc, że Sentinel z kolei trochę zwolnił. Dystans między nimi zwiększał się z każdą sekundą; byli jak metalowe ptaki, polujące na siebie nawzajem.
Nagle promem klasy Lambda Akademii Jedi coś gwałtownie zatrzęsło.
- Co jest?- zdziwił się Kyle, ale wszystko stało się jasne, gdy w bocznym iluminatorze błysnęła purpurowa poświata.- Zgub go, Corran!- rzucił, chwytając za swój miecz świetlny.
- Mam taki zamiar!- rzucił Horn przez zaciśnięte zęby, rozpoczynając serię szalonych manewrów, z beczkami i wywrotami na czele.- Ale się cwaniak trzyma!
Promem znów zatrzęsło, a od płata odleciał kawałek durastali.
- Lepiej proś o cud!- rzucił Corran.- Albo odetnij kawałek promu, którego się czepił!
- Chyba wolę zaufać ostrzu...- zaczął Kyle i już miał wstawać, kiedy spojrzał na sonar.- Chociaż nie... spójrz!
Corellianin spojrzał na wskaźniki sensorów i uśmiechnął się mimo woli.
Za nimi leciał „Sokół Millennium”.

Anakin wyskoczył z nadprzestrzeni po przeciwnej stronie globu, niż Lugzan, Kyle i Corran, a wcześniej „Executor II”, i od razu skierował się na orbitę. Jacen i Jaina od razy wyczuli mroczną aurę Vadera, oraz jasne punkty, którymi byli Corran Horn i Kyle Katarn, a w innym miejscu globu Mara Jade Skywalker i jej mąż. Mistrz Jedi był prawdopodobnie w niebezpieczeństwie, a, jak twierdził młody Solo, bez nich sobie nie poradzi. Chociaż bliźniacy nie bardzo wiedzieli, jak się maja ustosunkować do przekonań Anakina, to jednak mimo wszystko byli padawanami małżeństwa Skywalkerów. Jeżeli istniały przesłanki mówiące, że mogą ich uratować, to powinni za nimi podążyć.
Zdziwili się jednak, kiedy Anakin nie wziął kursu na Theed, lecz skierował się w inną stronę.
- Gdzie lecisz?- spytała Jaina.
- Wyczuwam coś.- mruknął w odpowiedzi młody Solo.- Bluźniercze pogwałcenie Mocy.
- Dziwne, nic nie czuję.- odparła jego siostra.- Jesteś pewien, że coś tam jest?
- To umie się maskować w polu Mocy.- odparł Anakin spokojnym, chociaż pełnym determinacji, głosem.- Ale nie ukryje faktu, że jest sztuczne.- spojrzał na Jainę.- To zapewne jakiś Reborn, ale inny. Dziwniejszy, potężniejszy.
- Reborn?- zdziwiła się Jaina.- Skąd...
- Nieważne.- mruknął Anakin, wskazując za iluminator. Jego siostra wytężyła wzrok, i na tle ciemnych, burzowych chmur dostrzegła punkcik, z każdą sekundą się powiększający. Wyczuła, że to tam przebywają teraz Kyle i Corran, ale odkryła również, że ich aury są jakby ciemniejsze i bardziej zdeterminowane, niż zawsze. W miarę zbliżania się zauważyła też, że ich statek wykonuje szalone manewry, a do jednego z jego płatów przyczepiona jest jakaś dziwna, skrzydlata postać… Jej sygnatura w Mocy była jednak zagmatwana i niewyraźna, jakby maskowana... i sztuczna.
- Powiedz Jacenowi, żeby wziął ten swój nowy bicz świetlny i niech wyjdzie strząsnąć to z promu Akademii!- rzucił Anakin.- I idź do wieżyczki!
- Trafię w prom!- zaprotestowała Jaina.
- Więc przejmij stery, ja pójdę.
Anakin rzucił się więc do jednej z wieżyczek i wrzasnął:
- Jacen! Masz szansę zrobić użytek ze swojego bicza!
- Słyszałem!- odparł starszy Solo. Przez całą kilkudniową podróż rozmontowywał on mandaloriańską zbroję, by z jej włókien skręcić bicz świetlny z prawdziwego zdarzenia; taki, jaki miała Lumiya. Musiał przyznać, że nieźle mu to wyszło i chociaż był on krótszy od egzemplarza Ręki Imperatora, sprawiał ogromne wrażenie. Dodatkowo można było go usztywniać, więc mógł służyć także jako świetlna lanca albo dłuższy miecz. Była więc to broń bardzo potężna i groźna w rękach wyszkolonego wojownika.
A Jacen miał po raz pierwszy szansę wypróbować ją w boju.
Podbiegł więc do luku awaryjnego i przypiął się pasami do uchwytów w ścianach, aby szybkość i wiatr nie ściągnął go i nie zrzucił, kiedy wyjdzie na zewnątrz. Następnie wcisnął przycisk podnośnika i wysunął się na zewnątrz, trzymając liny. Wiatr smagał go po twarzy, a dodatkowo zaczęło padać, więc krople deszczu boleśnie wżynały się w skórę. Ale zmusił się do spokoju i wypatrzył skrzydlatego przeciwnika, wczepionego w prom Akademii i siekającego mieczem po jego płatach. Kątem oka zauważył też, że Anakin już siedzi w wieżyczce i stara się wycelować w robiący szalone manewry statek.
- Zbliż się do niego!- rzucił przez komlink do siostry.
- Już się robi!
„Sokół” poleciał jeszcze szybciej, tnąc powietrze. Jacen mocniej chwycił się swojej uprzęży.
Następnie, kiedy uznał, że jest już dostatecznie blisko, trzasnął biczem i uaktywnił go. Świetlisty, zielony wąż zatańczył w jego dłoni, posłusznie smagając wiatr. Byli już kilkadziesiąt metrów za Lugzanem... kilkanaście...
- Odbij w prawo!- rzucił Jacen, ale jego siostra już rozpoczynała ten manewr. Zabójca Jedi najwyraźniej nie przejmował się z początku nadlatującym „Sokołem”, ale jak tylko bicz świetlny zatańczył w dłoni młodego Solo, od razu przeniósł na niego swoje zainteresowanie. Rozpiął skrzydła i odskoczył, chcąc rzucić się na Jacena.
Młody Solo nie stracił jednak animuszu. Błyskawicznie trzasnął z bicza, uderzając Lugzana w jego, uodpornioną przeciwko świetlnej broni, zbroję Shadowtroopera. Nie zrobiło to na potwornym mutancie większego wrażenia, ale Jacen się nie zrażał; uderzył jeszcze raz, tym razem w niechronione cortosisem skrzydło zabójcy Jedi, a potem, kiedy Lugzan był coraz bliżej, w następne. I jeszcze raz. I jeszcze.
Potwór krzyknął z bólu, czując, jak bicz świetlny rozdziera mu skrzydła. Czuł, że daleko nie poleci, jeśli tak dalej pójdzie; co więcej, grozi mu upadek. Warknął więc coś i, lecąc nieporadnie, zanurkował w las, rozciągający się pod nimi. Dał tym samym spokój promowi Akademii Jedi i „Sokołowi Millennium”. Anakin posłał za nim jeszcze tylko salwę z działek, ale potem dał sobie spokój.
- Czy to ty, Han?- odezwał się przez komlink głos Corrana Horna.- Dzięki za ratunek! Widzę, że Jacen wziął od Kama instrukcję obsługi bicza...
- Taty tutaj nie ma.- odparła powoli Jaina.- Jestem tylko ja, Jacen i Anakin. Przybyliśmy na pomoc wujkowi Luke’owi...
- Więc może dla odmiany pomożecie nam z tym tutaj?- zaproponował nagle Katarn.- To dość upierdliwa bestia, i to w dodatku niebezpieczna. Wymordowała wszystkich członków Rady Jedi, którzy byli na Noquivzorze.
Na „Sokole” zapanowała nagle dziwna, niezręczna cisza. Rada Jedi zgładzona? Jak to?
- To bluźnierstwo musi zostać powstrzymane.- zdecydował w końcu Anakin.- Lądujmy. Musimy się nim zająć!

Werac Dominess, wytatuowany i odziany w czarną, luźną szatę, szedł przez „Executora II”, starając się nadać swojej aurze i twarzy groźny, surowy wyraz. Groteskowe malowidła na całej czaszce trochę mu w tym pomagały, jednak zdawał sobie sprawę, że jeden fałszywy ruch i zostanie zdemaskowany. I wtedy spacerek się skończy.
Mijał po drodze szturmowców, oficerów i żołnierzy Marynarki, ale tylko kilku odważyło się spytać go, kim jest i co tu robi. Widocznie albo nie pamiętali poprzedniego Weraca Dominessa, albo doszły do nich słuchy, że zginął. Za każdym razem jednak Zabrak chwytał za rękojeść swojego podwójnego miecza, przykładał do krtani rozmówcy, po czym wściekle rzucał swoje imię, mówiąc czasem, że wykonuje polecenia Dartha Vadera. Szturmowcy nie mieli powodu, żeby mu nie wierzyć; widocznie plotki o zabójczym Zabraku rozchodziły się po Executor’s Lair szybko, a nikt nie uznał za stosowne poinformować zwykłego, szarego żołnierza, że przybysz z przyszłości już nie żyje.
A Werac postanowił to wykorzystać.
Schody zaczęły się, kiedy wszedł na mostek. Generał Grant, który w danym momencie kontrolował wybór kolejnego, potencjalnego celu dla swoich artylerzystów, spojrzał na Zabraka zaskoczony. Dominess zrozumiał, że teraz będzie musiał wykazać się nie lada zdolnościami aktorskimi, żeby utrzymać swoją fasadę.
- Kim jesteś!?- warknął.- Co robisz na mostku!? Straż...
-...nie będzie konieczna.- odparł Werac cichym, złowrogim głosem.- Jestem tu z polecenia Lorda Vadera. Opuszczamy ten system.
- Słucham!?- zdziwił się Grant.- Ale przecież on jest na powierzchni! Nie możemy...
- Kwestionujesz rozkazy samego Lorda Vadera?- spytał złowrogo Dominess, stając krok bliżej.
- Kwestionuję.- Grant nie dał się zastraszyć.- Skąd mam wiedzieć, że jesteś od naszego pana? I kim ty w ogóle jesteś?
- Jestem Lord Sith, Werac Dominess.- odparł Zabrak.- I daję ci ostatnią szansę na wykonanie polecenia!
- Kłamiesz.- Grant uśmiechnął się złowrogo na swojej starej, pooranej zmarszczkami twarzy.- Werac Dominess zginął na Roon. Wiem, bo byłem tam i słyszałem, co mówił Firehead i Stele. Straże, brać tego oszusta!
Uczeń Jedi westchnął; był na to przygotowany. Przypomniał sobie jeszcze raz swoje postanowienie z Corellii i utwierdził się w przekonaniu, że musi być gotów na najwyższe poświęcenie. Szybkim ruchem ręki przywołał Moc i wcisnął przycisk blokujący wejście na mostek.
Następnie wyjął rękojeść swojego miecza świetlnego i wyciągnął powoli najpierw jedno ostrze, potem drugie. Szturmowcy i załoga mostka patrzyła na niego, urzeczona, jak na anioła ciemności, który zaraz wymierzy im sprawiedliwość. Werac postanowił więc wykorzystać swoją przewagę.
Rozpoczął się taniec śmierci.
Dominess machał swoimi dwoma ostrzami, blokując strzały blasterów i tnąc po ciałach i korpusach przeciwników. W miarę, jak walczył, dookoła słychać było coraz więcej jęków rannych i umierających, a od ścian odbijały się rykoszetem kolejne odbite blasterowe błyskawice. Generał Grant zginął pierwszy; odbity strzał uderzył go prosto w serce.
Po paru minutach było po wszystkim.
Werac wiedział, że jęki rannych i odgłosy walki ściągną wkrótce na mostek nowych przeciwników, a na to nie miał czasu. Uświadamiał też sobie, że nie ma ucieczki. Mógł zrobić tylko jedno.
Dopadł do stanowiska sternika i obrócił „Executorem II” w taki sposób, by wycelować dziobem prosto w planetę. Wiedział, co się stanie, jeśli teraz wskoczy w nadprzestrzeń. Dokładnie taki sam manewr wykorzystał Irek Ismaren podczas Bitwy o Exaphi, by zniszczyć republikański Devastator „Vacuum”. Wtedy poskutkował; teraz pewnie też tak będzie.
Przeskoczył przez kładkę pośrodku mostka i wylądował przy stanowisku innego oficera, wykonując pospiesznie procedury niezbędne do wejścia w nadprzestrzeń. Werac dokończył robić, co miał do zrobienia, po czym, właściwie bez zastanowienia, pociągnął za awaryjną dźwignię hipernapędu.
I czując, że śmierć jest blisko, że wkrótce zjednoczy się z Mocą, uśmiechnął się.

Corran posadził prom na polanie koło „Sokoła Millennium”, i nie tracąc czasu wyszedł wraz z Kylem na zewnątrz, dołączając do trójki dzieci Hana i Leii. Jacen wyłączył swój bicz i przypiął go sobie do pasa, gotów jednak w każdej chwili zrobić z niego użytek. Jaina trzymała się blisko niego, poza rękojeścią swojej broni w jednej ręce uzbrojona w pistolet Merr-Sonn „5”. Dzięki psychicznej więzi z bratem bliźniakiem jedno reagowało na impulsy i odruchy drugiego, wzajemnie się uzupełniając i ubezpieczając. Anakin, dzięki swojemu dziwnie wyczulonemu kontaktowi z Mocą, prowadził całą ekipę, poszukując ukrywającego się gdzieś w okolicy Lugzana. Zgodnie z jego przeczuciami potwór wylądował gdzieś w lesie, i postanowił się zaczaić, mając nadzieję na zaskoczenie ekipy Jedi od tyłu.
Nie wiedział, że nie da rady zaskoczyć Anakina Solo.
- To bezcelowe.- mruknął w pewnym momencie Kyle.- Po tym lesie możemy łazić i miesiąc, a i tak go nie znajdziemy. Jego aura jest zbyt rozmazana, nie namierzymy go.
- To nic.- odparł Jacen.- Anakin go czuje.
- Naprawdę?- zdziwił się Corran.- Na Exaphi ledwo panowałeś nad sobą. Coś się zmieniło?
- Tak.- mruknął najmłodszy Solo, a przez jego twarz przemknął cień. Przesunął dłoń po policzku.- Dorosłem.
Corran i Kyle spojrzeli na siebie, ale postanowili, że nie będą drążyć tego tematu. Śmiertelnie niebezpieczny, mroczny przeciwnik czaił się w tym lesie, a oni musieli go unieszkodliwić. Musiał zapłacić za swe zbrodnie.
- Tamtędy.- wskazał Anakin i ruszył w drogę. Wciąż był osłabiony głodem i brakiem snu, jednak powoli wracały mu siły. Pozwolił sobie nawet na chwilę koncentracji, by sprawdzić, czy nie dałby rady wywołać pioruna kulistego, ale kiedy sięgnął do pokładów żalu i bólu po śmierci matki, odezwała się jego agresywna, mroczniejsza strona. Stwierdził więc, że to na nic.
Tak więc szli, ostrożnie się rozglądając przez około godzinę. W pewnym momencie dotarli do niewielkiej polany, za którą zaczynały się mokradła. Gdzieniegdzie widzieli biegające po lesie dzikie Shaaki i Kaadu, ale nie zwracali na nie uwagi. Zwierzęta z reguły poruszały się w przeciwnym, niż oni, kierunku, co oznaczało, że są na właściwym tropie.
Kiedy jednak Corran spojrzał w niebo i, przemoczony przez deszcz, westchnął głośno, inni spojrzeli na niego, jakby płoszył im zwierzynę. Istotnie, godzina drogi w milczeniu, deszczu i błocie dała im się we znaki, ale nie to było najgorsze; wszyscy byli Jedi i od zawsze przyzwyczajano ich do najgorszych możliwych warunków. Najbardziej niepokoiło ich, że wszyscy, poza Anakinem, nie mogą wysondować obecności Lugzana poprzez Moc, a dla istot pokładających całe swoje zaufanie w Mocy, taka sytuacja była straszna.
- Dość.- wypalił Kyle, spoglądając na Anakina.- Na pewno wiesz, gdzie idziemy?
- On z nami gra.- odparł młody Solo.- Oddala się i wraca, zaczaja się i ucieka... w jakiś sposób wie, gdzie jesteśmy i że go śledzimy.
- To może zaczekajmy na niego tutaj!- rzucił Corran, umyślnie wzmacniając swój głos, by dotarł do uszu Lugzana.- W końcu zabił tylu Jedi... kolejnych pięciu nie powinno mu sprawić kłopotu, prawda!?
- Pewnie to słaby tchórz, który bez podstępu nie potrafi nic osiągnąć!- zawtórowała mu Jaina, odgadując śmiały plan Horna. Uśmiechnęła się też, zauważając ironię swoich słów.
Anakin spojrzał na nich, zaskoczony, ale uśmiechnął się, gdyż poczuł, jak groteskowy mutant nadciąga szybko w ich stronę.
- Przygotujcie się.- szepnął, chwytając za miecz.- On nadchodzi.
I nadszedł ze strony, z której się go spodziewali, ale nie w sposób, jaki mogli przewidzieć. Poszukiwali bowiem błysku purpurowego miecza albo jakiegoś ruchu pośród drzew...
Tymczasem on spadł z nieba.
Użył resztek rannych skrzydeł jako lotni i wyskoczył na tyle wysoko, by złapać wiatr, a potem zleciał na grupę Jedi, niczym drapieżny ptak na ofiarę. Wszyscy błyskawicznie uruchomili miecze, gotowi do ataku, ale Lugzan, mimo, że ranny, był szybszy. Szybkim ruchem niedorozwiniętej kończyny cisnął swoją broń w stronę Anakina, uaktywniając ją w locie. Jednocześnie Jaceni Jaina zapalili swoje ostrza, ale potwór spadł dokładnie na nich, zadając dotkliwe rany pazurami. Bliźniacy Solo zdążyli pociąć go po ramionach, ale cortosisowa zbroja, nałożona na kraba vonduun, powstrzymała ich klingi. Lugzan szybko machnął przedramionami jeszcze raz i kolce, jakie na nich rosły, rozorały brzuch Jainy i klatkę piersiową Jacena. Nie były to rany groźne dla życia, ale każde następne takowymi być mogły. Bliźniaki już miały zsynchronizować odwrót, kiedy Lugzan szybkim ruchem dłoni przyzwał swój miecz, ciął nim w ich stronę...
...i trafił powietrze.
Zaraz potem musiał jednak zareagować na szybki i śmiercionośny atak Corrana Horna. Specjalizujący się w Formie Trzeciej, Corellianin nie pozwalał przeciwnikowi na przedarcie się przez jego zasłonę co jakiś czas wypuszczając własne ciosy. Tymczasem Kyle, który pomógł za pomocą telekinezy wydostać się bliźniakom Solo z opresji, posadził ich pod jednym z drzew, po czym chwycił za własny miecz.
- Zostańcie tu.- polecił, po czym sam zaatakował zmutowane monstrum. Wkrotce przyłączył się do nich Anakin, który, mimo, że najsłabszy i najmniej doświadczony, wspomagał się Mocą, co jakiś czas stawiając niewidzialne ściany Mocy dookoła Lugzana, uniemożliwiając mu odwrót bądź unik w danym kierunku. Walczący pojedynczym mieczem potwór z trudem sobie radził, toteż natychmiast zmienił taktykę i począł odskakiwać, ścinając na Jedi drzewa. Żaden z nich nie miał problemów, by unikać nowych środków wroga, zachodziła jednak obawa, że Lugzan znów umknie.
Wtedy z nieba zleciał zmodyfikowany bombowiec TIE, z którego wyskoczył były Ciemny Jedi, Brakiss.
- Rad jestem cię widzieć.- rzucił Corran, odbijając kolejne uderzenie wroga i starając się zadać własne.- Przyłączysz się do zabawy?
- Z rozkoszą!- odparł Brakiss, uaktywniając swój miecz i rzucając się w wir walki. W tym czasie Wieiah, która pilotowała bombowiec, posadziła go obok polanki i otworzyła właz, pragnąc wspomóc swoich przyjaciół i ukochanego w walce. Szybkim ruchem wyskoczyła, uaktywniając miecz świetlny, i zagłębiła się w Moc. Bardzo ciężko było jej zidentyfikować sygnaturę w Mocy, należącą do wrogiego potwora; maskował się nadzwyczaj dobrze. Uderzyła ją jednak ciekawa ironia; każdy z walczących z Lugzanem Jedi miał w sobie jakiś wewnętrzny mrok, który kazał mu postępować agresywniej, bardziej ofensywnie, niż można by było się spodziewać. Każdy jednak trzymał go na uwięzi. Brakiss, który swoją ciemność zidentyfikował jako słabą i bladą w porównaniu do mrocznej, przytłaczającej aury Witiyna Tera. Kyle dawno temu miał doświadczenia z ciemną stroną Mocy i wiedział, gdzie są jej granice. Anakin, którego mroczna osobowość była jakby mroczniejsza, dziksza, obca, ale bez wątpienia okiełznana. Przynajmniej na razie. Corran relatywnie najsłabiej radził sobie z hamowaniem swojego gniewu, a to zapewne dlatego, że straty, jakie poniósł, były najświeższe i najmniej z nich wszystkich był na nie przygotowany. W pewnym momencie Zeltroniance już się wydawało, że Horn już przekraczał granicę, kiedy Katarn pociągnął go lekko za ramię i, zostawiając na chwilę potwornego mutanta Anakinowi i Brakissowi, rzucił:
- Uważaj. Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy w ciebie.
Corran kiwnął lekko głową, a ogień w jego oczach nieco przygasł. Po sekundzie razem z Kylem rzucili się ponownie na potężnego mutanta, wypuszczając kolejne pchnięcia, cięcia i markując ciosy, by zadać je z zupełnie innej strony, blefując, blokując i stosując różnorodne uniki.
Wieiah postanowiła w końcu włączyć się do czynnej walki. Przyjęła pozycję Formy Trzeciej, którą opanowała najlepiej ze wszystkich, i zaatakowała monstrum od lewej, przesuwając miecz po skosie, by po chwili szybko zakreślić łuk, mający w pewnym momencie cofnąć się gwałtownie i zadać niewielki, acz celny cios w żebra. Potwór w jakiś sposób dawał radę blokować ciosy swoich przeciwników, machając swoim purpurowym ostrzem bez większego ładu i składu, byle robić to wystarczająco szybko, żeby postawić się wszystkim Jedi. Oni mieli przewagę w liczebności, taktyce i wyszkoleniu; on polegał na sztucznie zwiększonej sile, szybkości i dostępowi do Mocy. Ponadto miał ten atut, że jego przeciwnicy nie mogli odczytać jego intencji, a on tak. Dlatego potrafił przewidzieć kolejność ataków, ale nie dawał już rady reagować na manewry, takie, jak ściana Mocy czy różnorakie pchnięcia przy jej użyciu. Wkrótce coraz rzadziej udawało mu się odbijać ciosy walczących, a ich świetliste klingi rozdzierały cortosisowy pancerz, raniąc jego mocarne, zmodyfikowane genetycznie ciało. Coraz częściej czuł ból.
I to ból stał się motorem jego desperackiego działania.
Lugzan odciął się zupełnie od wszelkich bodźców ze strony własnego, niewątpliwie ograniczonego, intelektu, stawiajac tylko i wyłącznie na instynkt. Przestał desperacko machać mieczem, przyjął na siebie trzy dodatkowe ciosy, jednocześnie przywołując Moc i machając skrzydłami, aby wywołać wspomaganą nią falę wiatru. Balansujących dookoła niego Jedi pozbawiło to równowagi i odepchnęło do tyłu, pozwalając potwornemu mutantowi na chwilę oddechu.
Jedynymi pozostałymi na nogach przeciwnikami byli Anakin i Corran.
Lugzan rzucił się z mieczem w stronę Horna, ale ten zablokował i wyprowadził niską kontrę, chcąc wykonać pchnięcie w brzuch. Zmutowany Reborn sparował to z trudem, po czym chwycił miecz w obie dłonie i zamachnął się na Corrana, zmuszając go do wysokiego bloku. Tymczasem dopadł do niego Anakin i, przeciągając mieczem po żebrach, rozorał zbroję z cortosisu i kraba vonduun, odłupując jej spory kawałek. Teraz Lugzan był z jednej strony praktycznie zupełnie odsłonięty; odbił się na Anakina, w ostatniej chwili odwracając się w powietrzu i z zadziwiającą jak na takiego kolosa zwinnością kopnął młodego Solo w pierś, odrzucając go parę metrów dalej. Jednocześnie wyciągnął skrzydło i, pozwalając Corranowi nieco je pociąć, chlasnął nim z całej siły po jego twarzy, odbijając Corellianina dookoła własnej osi. Horn stracił na chwilę równowagę i panowanie nad klingą. Lugzan już miał się na niego zamachnąć, by odciąć mu głowę, kiedy jego ostrze trafiło na purpurowy promień w postaci miecza Brakissa. Z drugiej strony nadciągała Wieiah i Kyle. Brakiss zaatakował kilkoma celnymi cięciami, które w większości jednak nie sięgnęły celu, przeciwnik bowiem sparował pierwsze z nich, a od pozostałych uskoczył, lecąc w kierunku pozostałej dwójki przeciwników. Kyle zasłonił się mieczem, ale Lugzan, udając cios z lewej strony, chwycił Katarna z zaskoczenia za ramię i odrzucił, żeby skupić się na Zeltroniance. Wieiah szybkimi uderzeniami zadała mu pojedyncze obrażenia, ale w szale bitewnym monstrum nawet ich nie zauważyło. Użyło jednak szybko Mocy, by odepchnąć przeciwniczkę, i zabrało się za atakującego ponownie Brakissa, w międzyczasie kopiąc z zaskoczenia Corrana. Brakiss nie spodziewał się aż takiej zawziętości i oporu; właściwie Lugzan przestał dbać o własne zdrowie i życie; dążył tylko do eksterminacji Jedi. Ta piątka bardzo go zirytowała; nie dość, że nawet nie byli członkami Rady Jedi, to jeszcze ten szczyl, padawan, ostro dał mu się we znaki! Postanowił z tym skończyć. Brakiss ciął go raz za razem, wykonując szybkie bloki i spychając go coraz dalej, ale Lugzan nic sobie z tego nie robił; uderzał, uderzał i uderzał.
Aż w końcu jeden cios przedarł się przez obronę byłego Ciemnego Jedi. Brakiss, na oczach pozostałych Jedi i swojej ukochanej Wieiah, zostaje przecięty na pół.
- Nie!- wrzasnęła Zeltronianka, czując nagłą falę wściekłości i żalu. Nie mogła uwierzyć, że to... to... to monstrum, wykoślawione dzieło inżynierii genetycznej, plugawiące Moc, było w stanie zabić tak szlachetnego i dobrego człowieka, jakim ostatnimi czasy był Brakiss! To było straszne! Zeltronianka poczuła, jak ogarnia ją żądza zemsty; chwyciła miecz, rzucając się w stronę przeciwnika... ale zaraz potem oprzytomniała. To nie była ta droga. Jeszcze parę minut temu czuła ten sam ból w aurach Corrana, Anakina i Kyle’a. Nawet Brakissa. Jej ukochany nie chciałby, żeby podążyła ścieżką, z której on sam zawrócił.
Tymczasem Lugzan ani myślał wycofać się ze swojej.
Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund; Wieiah rzucona do ataku, Lugzan odwracający się w jej stronę, i Corran oraz Kyle atakujący z dwóch różnych stron. Potwór po raz kolejny przywołał Moc i szybkim ruchem niedorozwiniętych kończyn pociągnął przy jej użyciu obu Jedi do siebie. Wieiah się zatrzymała na chwilkę, spowalniając swój atak, ale Lugzan przyspieszył; w ostatniej chwili wyskoczył w górę, pociągając Kyle’a i Corrana prosto na siebie. Liczył na to, że przeszyją się nawzajem, oszczędzając mu roboty, ale nie docenił ich; obaj wykorzystali swoje szkolenie i pchnęli Mocą w siebie nawzajem, powstrzymując impet ataku i jednocześnie wyłączając miecze. W rezultacie tylko niegroźnie się ze sobą zderzyli.
Lugzan jednak nie miał czasu do stracenia, ani tym bardziej – ochoty. Przez parę sekund Katarn i Horn byli wyłączeni, ale Wieiah wciąż atakowała. Gdyby myślał, wiedziałby, że mógłby zabrać się za Kyle’a i Corrana, ewentualnie eliminując któregoś z nich, a potem powstrzymać Zeltroniankę. Jednak dla atakującego w szale Lugzana obecnie stojący przeciwnik był przeciwnikiem najgroźniejszym. Rzucił się więc na Wieiah, napierając wściekle w taki sam sposób, w jaki pokonał Brakissa. Zeltronianka była jednak słabsza fizycznie i musiała ulegać ciosom potwora, robiąc uniki i okazjonalnie blokując. Po chwili potknęła się i upadła, unosząc w obronnym geście ręce do góry. Lugzan skorzystał z okazji, by zadać śmiertelny cios.
Wieiah mentalnie przygotowywała się już na zjednoczenie z Mocą. Nie dała rady; ten potworny mutant, stworzony, by zabijać Jedi, który zamordował z zimną krwią jej ukochanego, teraz miał dopaść także i ją. Kropiący wszędzie wokół, letni deszcz, mokre włosy opadające jej po skroniach, obolałe kolano, poruszenie w łonie, drżące gruczoły feromonowe... to wszystko, co miała zapamiętać z ostatniej chwili życia. Już chciała się poddać ostatecznemu ciosowi...
...kiedy uświadomiła sobie dwie sprawy. Pierwszą było wspomnienie Brakissa, jego włosów, ust, pięknego, troskliwego spojrzenia... on by nie chciał, żeby jego anioł poddał się praktycznie bez walki. On zginął, ale ona powinna żyć. Zwłaszcza ze względu na drugą sprawę.
Poruszenie w łonie.
Ginąc, Wieiah skazywała na śmierć inną, niewinną istotę. Nie mogła do tego dopuścić. Była z Brakissem kilka miesięcy i nagle uświadomiła sobie, że od niedawna czuła się jakby raźniej, weselej. Instynkt macierzyński?
Nie. Nie mogła zginąć. Musiała coś zrobić.
Przypomniała sobie dawną rozmowę z Brakissem na pokładzie „Another Hope”. Powiedział on wtedy, że ograniczając swoją możliwość korzystania z feromonów ograniczała ona samą siebie, starając się być tym, czym nie jest. Tymczasem to była jej naturalna zdolność, jak oddychanie, jedzenie czy korzystanie ze zmysłów. Uwodzenie, zmienianie odczuć względem siebie, wzbudzanie pożądania... to wszystko było jej naturalną cechą. A to, jak z niej skorzysta, zależało tylko od niej.
Skupiła się więc i wydzieliła tyle feromonów, ile tylko była w stanie, atakując nimi Lugzana. Pod wszystkimi mutacjami, przeszczepami i modyfikacjami genetycznymi, praniem mózgu i programowaniem posłuszeństwa, Lugzan cały czas był człowiekiem. I był podległy działaniu hormonów. A jak jeszcze nie korzystał on z usług inteligencji, łatwo było nad nim zapanować na tym polu. Potwor powoli opuścił miecz, wpatrując się w Wieiah zauroczonymi, gadzimi oczyma. Mruknął przymilnie.
Anakin Solo czekał na ten moment. Moc do niego mówiła; chciała, by z niej skorzystał, zlikwidował bluźnierstwo, zakłócenie. Co więcej, dostarczyła odpowiednie narzędzia. Rozejrzał się wokoło. Drzewa, lasy, łąki, owady, zwierzęta... wszystko to kipiało Mocą, wręcz garnęło się do tego, by oczyścić wszechświat z brudu, jakim był Lugzan.
Młody Jedi przywołał więc wszystkie siły i ściągnął energię z otoczenia, posiłkując się doświadczeniami z kreacją pocisków z czystej energii. Tym razem jednak nie czerpał sił z agresji, nienawiści czy gniewu; jego motorem było czyste zrozumienie ścieżek Mocy i tego, co się za nimi kryje. Wolność, równość, przyjaźń... to wszystko przepełniło Anakina, kiedy myślał o Corranie, Kyle’u, Wieiah czy bliźniakach... i to wszystko skupił w jednej manifestacji swojej energii.
I stworzył piorun kulisty, którym cisnął w Lugzana.
Jednak nawet ten pocisk, wystrzelony z dłoni osłabionego i poturbowanego Anakina, nie był w stanie powstrzymać potwora. Błyskawice przeszyły ciało mutanta, wędrując po całej jego powierzchni, połaskotały go po nerwach i paraliżując niektóre ścięgna. Lugzan jednak wciąż stał, co więcej, odwrócił się wściekle i ruszył na Anakina. Ten nie mógł teraz nic zrobić; Moc nie mogła znieść braku równowagi. Musiał zebrać całą energię, jaką wyzwolił, by trafić w Lugzana, i wysłać ją z powrotem do źródła. Nic nie mogło być zakłócone.
Wieiah widziała, jak Lugzan solidnie obrywa, i czuła, iż zaraz straci nad nim panowanie. Kątem oka dostrzegła, jak Corran i Kyle szykują się do ataku, a Jacen i Jaina, ranni, siedzieli pod drzewem, bojąc się o swojego brata, jednak niewiele mogąc zrobić. Krew szybko uciekała z ich ran.
Czuła, że musi coś zrobić. Cokolwiek. Lugzan kuśtykał w stronę młodego Solo, który stał nieruchomo, jakby w transie. Włączył miecz. Wieiah wstała szybko, rozważając skok na przeciwnika albo inny desperacki atak, wiedziała bowiem, że feromonami już go nie udobrucha. Spojrzała mimochodem w niebo, na chmury burzowe...
Chmury burzowe!
Widziała kiedyś, jak Streen przywoływał błyskawice z nieba przy użyciu Mocy. Zarówno ona, jak i Kyp Durron, poprosili go kiedyś, by pokazał im, jak to się robi. I pokazał; nie była to trudna technika, ale bardzo wyczerpująca. Polegała na zjonizowaniu powietrza wokół obiektu, który ma być celem, aż stanie się atrakcyjny dla piorunów niczym wysoka antena. Burza dookoła była słaba – lekkie krople deszczu i brak wiatru – ale cała polana aż roiła się od zjonizowanego powietrza, a to przez włączone tutaj miecze świetlne. Trzeba było to tylko wykorzystać, skupić i...
Mniej więcej w połowie drogi między Wieiah a Anakinem w Lugzana trafił niewielki, bo niewielki, ale potężny piorun, praktycznie spalając go na miejscu. Słychać było tylko chrapliwy krzyk i wściekły rezonans, jaki nagle pojawił się w Mocy, kiedy worki taozina wplecione w ciało potwora pękły. Skrzydła zapłonęły i rozpostarły się, w przeciwieństwie do krótkich, niedorozwiniętych rączek, które się skurczyły i rozleciały.
Po chwili było po wszystkim. Krople deszczu zgasiły resztki tlącej się trawy w miejscu uderzenia.
Wieiah padła bez sił na ziemię, zaś Kyle i Corran szybko do niej doskoczyli, by nie zrobiła sobie krzywdy.
- To było niesamowite!- rzekł z podziwem Katarn.- Nie wiedziałem, że potrafisz coś takiego!
- W sumie... nigdy tak naprawdę nie próbowałam...- szepnęła miękko Wieiah.- To zasługa Streena...
- Możesz chodzić?- zatroskał się Horn.
- Nie wiem.- uśmiechnęła się ponuro Zeltronianka, instynktownie dotykając brzucha.- Lepiej będzie, jak teraz sobie odpuszczę. W tym stanie wiele nie zdziałam.- spojrzała na obu Jedi swoimi ciemnymi oczyma.- Idziecie walczyć z Vaderem, prawda?
- Tak.- odparł za nich Anakin.- Jest daleko, ale potrafię go wyczuć. I wujka Luke’a też.- wskazał odległy punkt za horyzontem.- Tam będzie bitwa.
- Więc lećcie tam.- powiedziała Wieiah.- Weźcie bombowiec i...
- Nie.- przerwał jej Corran, spoglądając też na bliźniaków Solo.- Najpierw zapakujemy was do luku dla pasażerów i odstawimy do „Sokoła”.
-Ale Vader...- zaprotestował Jacen.- Nie dotrzecie do niego przed rozpoczęciem walki.
- Luke jest najpotężniejszym mistrzem Jedi w galaktyce.- odparł Kyle.- Da sobie radę przez jakiś czas. A wam potrzebna jest pomoc.
- Nie przejmujcie się...- zaczął Jacen, ale jęknął; powinien był już wprowadzić się w leczniczy trans Jedi.
- Ja pobiegnę przodem i wezmę wasz prom.- zaproponował Anakin.- Dotrę do wujka Luke’a wcześniej i wesprę go. Nie będziecie musieli się spieszyć.
Corran i Kyle spojrzeli po sobie; widzieli Anakina w walce i znali jego możliwości, z drugiej jednak strony, był na skraju wyczerpania.
- Dasz radę?- upewnił się Horn.
- Zaopiekujcie się lepiej Jacenem i Jainą!- rzucił młody Solo, biegnąc w stronę, z której przybyli w poszukiwaniu Lugzana.
- Czekaj!- zatrzymał go Jacen, a kiedy jego młodszy brat się odwrócił, rzucił mu swój bicz świetlny.- Przyda ci się.
Anakin tylko kiwnął w podzięce głową. Nie uśmiechnął się ani nie wykonał żadnego innego dodatkowego gestu, lecz przypiął bicz do pasa i, usztywniając Mocą swoje mięśnie, ruszył przed siebie. Po chwili już go nie było.
Corran i Kyle pomogli natomiast Jacenowi, Jainie i Wieiah wejść do luku na zmodyfikowanym bombowcu TIE, po czym po kilkunastu minutach wszyscy nim odlecieli na skraj lasu, gdzie zostawili „Sokoła”.
Polanka, na której zginął Lugzan, pozostała pusta i zapomniana.

Lord Vader schodził właśnie po rampie swojego promu, którym wylądował na placu defiladowym przez pałacem w Theed, kiedy wyczuł zejście Lugzana. Przystanął więc na chwilę, nasłuchując echa tej śmierci, aż w końcu uśmiechnął się pod maską, rekonstruując sobie wydarzenia, które mogły do niej doprowadzić. Oczywistym było dla niego, że na Naboo pojawili się poza nim także inni Jedi, i że on najprawdopodobniej ruszył, by ich zabić. Bezduszna, krwiożercza istota była zaprogramowana i wyhodowana przez Stele’a tylko w tym jednym, ściśle określonym celu. Zapewne więc Lugzan lekko się przeliczył, atakując tych Jedi. Pozostawało tylko pytanie, po co tutaj przybyli. Czyżby Skywalker wyczuł, że on, Vader, przybywa na Naboo, i chciał się w ten sposób zabezpieczyć? Nie, on już wcześniej wiedział, że może się to skończyć konfrontacją, a mimo to nie zrobił nic. Więc może Lugzan przybył tutaj, naiwnie sądząc, że uda mu się zabić Skywalkera, a reszta Jedi ruszyła jego tropem? Tak, to wielce prawdopodobne.
Przy okazji poczuł też w oddali, na orbicie, tajemniczą manifestację w polu Mocy. Odznaczała się jakby znajomą aurą, ale zabarwioną trochę inaczej. Zupełnie, jakby to był ktoś, kogo znał, ale nie znał... Vader spojrzał na niewielką igłę na niebie, która w praktyce była „Executorem II”. Ktoś tam używał Mocy, i to skutecznie.
Nagle igiełka zniknęła, jakby zmieciona niewidzialnym i nieodczuwalnym wiatrem. Z daleka wyglądało to, jak zabita mucha. Jednocześnie Czarny Lord przestał odczuwać jakiekolwiek ślady życia z tamtej strony, w tym również tajemniczego użytkownika Mocy.
Nagle zacisnął pięści, napinając się gniewnie. Wiedział już, co się stało.
Wtem zewsząd dookoła wybiegli szturmowcy, trzymając odbezpieczone karabiny BlasTech E-11 i otaczając go zbrojnym kordonem. Nie był to jednak kordon ochronny, lecz egzekucyjny. Darth Vader bez trudu wyczuł złe intencje nowych przeciwników, i doskonale wiedział, jak na nie zareagować. Na sekundę przed tym, jak mieli zacząć strzelać, przy użyciu Mocy wyrwał im wszystkim karabiny z rąk, po czym zawiesił je w powietrzu przed nimi, lufami w strony głów. Żołnierze i ich broń, pomyślał z goryczą, z nią tacy pewni siebie, a bez niej tacy słabi...
Wszystkie lufy karabinów wystrzeliły naraz w zdziwionych żołnierzy, po czym z łoskotem upadły na ziemię. Po chwili osunęły się na nią też martwe, zakute w białe pancerze, ciała ich właścicieli.
Mroczny Lord Sith przeszedł spokojnie między nimi, patrząc na dymiące dziury w ich kaskach i oznaczenia na zbrojach. I bez tego jednak wiedział, kim byli ci niepokorni szturmowcy. Pięćset Pierwszy Legion „Pięść Vadera”. Pomocnicy Lugzana. I nagle prawdziwy cel wizyty potwornego mutanta stał się dla niego jasny i oczywisty. A prowadził on do kolejnych komplikacji, które z kolei powodowały kolejne implikacje. Vader wiedział, że jakie by one nie były, jego cel na Naboo – zabicie Luke’a Skywalkera – pozostaje niezmienny, jednak nie przeszkodziło mu to w zidentyfikowaniu swojego nowego, czy też dawnego, ale ukrytego wroga. Fakt, że tak długo był ślepy na jego machinacje, tylko potęgował jego wściekłość. Czarny Lord, dysząc, spojrzał jeszcze raz na trupy szturmowców, po czym warknął głośno:
- Stele!

- Stele!- rzucił Soontir Fel.- Stele, słyszysz mnie!?
Maarek Stele otrząsnął się z wrażenia, jakie odniósł, zagłębiając się w Moc, i spojrzał na przełożonego niewidzącym, błądzącym wzrokiem. Na jego twarzy zatańczyła wściekłość, którą jednak zaraz pohamował. Zdawał sobie sprawę, że inni obecni na mostku mknącego przez nadprzestrzeń superpancernika odruchowo sięgają w stronę kolb blasterów, jakby na wypadek jego wybuchu agresji, z których słynęli użytkownicy ciemnej strony Mocy.
On jednak nie był tak głupi. I potrafił się kontrolować. Wciąż jednak był w nim gniew.
- Lugzan nie żyje.- mruknął.- Został zgładzony przez Jedi.
Fel patrzył na Stele’a przez chwilę, po czym uśmiechnął się nieznacznie.
- To nawet lepiej.- odparł w końcu.- Mógł popsuć nasze stosunki z Nową Republiką i Zakonem, a Imperium Ręki nie zależy na eksterminacji Jedi.
- Ale mi tak!- syknął Stele przez zaciśnięte zęby.
- Właściwie dlaczego?- odważył się zapytać Fel.- Z tego, co wiem, nigdy nie ucierpiałeś z ich rąk, a jakoś cały czas starasz się ich zniszczyć. Wiem, że mimo wszystko nad zabójcą Jedi pracowałeś już bardzo długo. Zebranie tylu materiałów i przeprowadzenie doświadczeń wymaga czasu. Nie marnowałeś go.
- To prawda.- mruknął Maarek, mimo wszystko uśmiechając się złowrogo.- Nienawidzę Jedi bardziej, niż kogokolwiek w tej galaktyce.
- Ale dlaczego?
- Spotkałeś Marę Jade, prawda, generale?- zagadnął nagle Stele.- Ona, podobnie, jak ja, była Ręką Imperatora. I pewnie tak samo, jak ja, otrzymywała od niego rozkazy poprzez telepatyczne połączenie umysłów. I pewnie, jak i mnie, tak i ją Palpatine ograniczał, blokując dostęp do naszych prawdziwych predyspozycji.
Otóż ja, jako jeden z niewielu, po Bitwie o Endor otrzymywałem co jakiś czas podprogowe przekazy, które kazały mi zrobić to lub tamto. Wtedy nie rozumiałem, co się dzieje ani dlaczego trzymają się mnie jeszcze te wszystkie głosy, niczym echa zmarłego Imperatora. Dopiero piętnaście lat temu prawda wyszła na jaw, podczas kontrofensywy sklonowanego Palpatine’a. Okazało się, że żyje i ma się dobrze, a ja cały czas, nieświadomie przyczyniałem się do stworzenia gruntu pod jego powrót. Pewnie jako jeden z wielu. I wtedy też wydał mi swój ostatni rozkaz, który pobrzmiewał w mojej głowie od chwili jego śmierci na Onderonie. A brzmiał on: „Eksterminuj wszystkich Jedi”!
Odkryłem coś jeszcze. Podczas kontrofensywy Imperatora uzyskałem dostęp do jego mrocznych ksiąg, do jego przepowiedni. Nie rozumiałem ich wtedy, i dopiero wizyta na Roon uświadomiła mi ich znaczenie. „I staną naprzeciw siebie, krzyżując swe ostrza w śmiertelnym pojedynku. Ten, który przeżyje, zasiądzie u boku swego pana...”. Dopiero na Roon działania Witiyna Tera uświadomiły mi, kto ma stanąć przeciwko komu. Chodziło o Ręce Imperatora. Palpatine zablokował w nas nasze predyspozycje, by poddać nasze ciała i umysły szkoleniu, które miało najlepszego z nas wynieść do najwyższej władzy.
- To znaczy? Mieliście zostać następcami Vadera?
- Być może. Bardziej prawdopodobne jednak, że szykował dla nas miejsce gdzie indziej. Śmierć innych Rąk Imperatora miała zdjąć z nas blokady założone przez Palpatine’a i uruchomić nowe pokłady Mocy. To dlatego Ter chciał nas wszystkich zebrać razem. To dlatego chciał przez Skywalkera ściągnąć na Roon Marę Jade. Albo chciał nas wymordować, by pozbyć się konkurencji... albo wykorzystać do własnych celów. Niefortunnie dla niego, on zginął, a ja przeżyłem.
- Ale żyją też jeszcze inne Ręce Imperatora. Właśnie Mara Jade Skywalker, Shira Brie...- zastanowił się Fel, spoglądając badawczo na Stele’a.
- Brie zginęła nad Corellią, wyczułem to.- przerwał mu Maarek.- Zresztą to nie ona była Ręką Imperatora, tylko jej alter ego, Lumiya. A ona, podobnie, jak Roganda Ismaren i Sarcev Quest, zginęła na Roon. Z żyjących Rąk pozostaliśmy tylko ja i Jade, ale ona już od dawna nie nosi tego, co czyniło ją agentką Imperatora.
- To znaczy?
Stele uśmiechnął się ponuro.
- Ostatniego rozkazu. Ona go mimo wszystko wykonała, i wypadła z wyścigu o Moc. A raczej wygrała go, ale poza konkursem. Po Bitwie o Roon została więc tylko jedna była Ręka Imperatora, która przetrwała w jego służbie. Tylko jedna przejęła całą Moc i wiedzę oraz umiejętności na poziomie, którego nie osiągnął żaden z Ciemnych Jedi Imperium. Potęgę pozwalającą wywieść w pole nawet tak potężną istotę, jaką jest Darth Vader.- uśmiechnął się perfidnie i zmrużył oczy.- Ja.
- Imponujące.- rzekł bez przekonania Fel.- To jak mamy cię teraz tytułować? Mrocznym Lordem Sith?
- Nie.- rzucił Maarek, po czym ponownie zaintonował przepowiednię Imperatora.- „I staną naprzeciw siebie, krzyżując swe ostrza w śmiertelnym pojedynku. Ten, który przeżyje, zasiądzie u boku swego pana...”- po czym dodał:
- Jako Pełnomocnik Sprawiedliwości.




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 (33) 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..