TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 20


W galaktyce zapanował terror.
Można było go wyczuć niemal wszędzie. Był tak wszechobecny, że aż przytłaczający, na ulicach, w informacjach HoloNetowych, wszędzie… szczególnie wyraziście odczuwali to Jedi, którzy byli w stanie wyczuwać aury innych istot lub grup. Dopiero oni naprawdę mogli poznać prawdziwą skalę kakofonii strachu i terroru.
Obywatele Nowej Republiki, panicznie obawiający się Pogromcy Słońc. Senat, który sparaliżowało zniszczenie Chandrilli i ataki komandosów Noghri. Mieszkańcy układu Corelli i całego sektora, obawiający się ekspansji Executor’s Lair. Żołnierze Nowej Republiki i Hapan, odczuwający zwykły strach przed śmiercią w boju. Szturmowcy Imperium, fortyfikujacy światy w sektorze Nilgaard. Wszyscy oni byli mentalnie sterroryzowani, poddający się mimowolnie narastajacej w galaktyce aurze paniki. Pajęczyna Mocy aż zgęstniała od mroku, wywoływanego przez ich strach.
Luke Skywalker, mistrz Jedi i założyciel odrodzonego Zakonu, wielokrotnie przyglądał się jej podczas medytacji, z niejaką obawą obserwując narastający wokół strach. Nawet rycerze Jedi nie dali rady oprzeć się wszechogarniającej aurze obaw i strachu. Bali się o swoich bliskich, o galaktyczny ład, wreszcie o samych siebie. Tylko ktoś zaprawiony w polowaniach na Jedi mógł przyczynić się do wywołania tak negatywnych, prowadzących na ciemną stronę, emocji, zwłaszcza wśród istot, które powinny stanowić oazy spokoju i bezpieczeństwa w targanej wojną galaktyce.
I właśnie teraz, kiedy Mara Jade Skywalker korygowała dotychczasowy wektor skoku „Peacemakera” przez nadprzestrzeń, jej mąż porozumiewał się przez HoloNet z Radą Jedi, która mogłaby rzucić lepsze światło na sprawę tajemniczego zabójcy Jedi. Zabójcy, który zabił kilkoro Jedi oraz osoby spokrewnione z Jedi.
- Nie mam pojęcia, kim on może być.- powiedział Troo Ghra.- Prawdę powiedziawszy nikt, kto go spotkał, nie przeżył. Jedyne, co powtarza się w sprawozdaniach osób, które w odpowiednim czasie znajdowały się w pobliżu, to obecność promu klasy Sentinel.
- To dość niepewna poszlaka.- stwierdził Luke z niepokojem. Po galaktyce latały tysiące, jeśli nie setki tysięcy, takich promów.- Jak rozumiem, nikt nie zarejestrował jego transpondera?
- Dane, które udało się ściągnąć kontrolom lotów na Berchest, Geratonie i Grovinie, były fałszywe.- odparł hologram Daye’a Azur-Jamina, spoglądając smutno na Skywalkera.- Ktokolwiek to jest, nie lubi zostawiać śladów.
- Bez wątpienia jest to wojownik używający Mocy.- mruknął mistrz Dek-Meron Perabi, drapiąc się po brodzie.- Albo przeszedł długie i ciężkie szkolenie, albo dysponuje niesamowitym potencjałem.- zmrużył oczy, otwierając się na Moc.- Chyba, że to ktoś, kogo znamy…
- Czyżby Vader albo Rov Firehead?- zdziwił się Troo.- Nikt inny nie przychodzi mi do głowy, a tylko oni władają wystarczającą potęgą…
- Nie… to ktoś inny.- westchnął Luke, sondując pole Mocy. Szukał w nim śladów jakiejś mrocznej obecności, kogoś na tyle silnego, by bez większego trudu walczyć, a nawet zabijać, rycerzy Jedi. Kogoś, kto nie czuje strachu, tylko go rozsiewa…
I nagle wykrył pewną niewyraźną, ale dość natarczywą obecność. Gdzieś, wokół czarnej plamy Lorda Vadera… była to aura bardzo gęsta i bardzo chłodna, ale jakby sztuczna, syntetyczna. Luke miał wrażenie, że dotyka jej przez gumowe rękawiczki. Było jednak coś jeszcze. Ta istota maskowała się w Mocy, za pierwszym, a nawet drugim sondowaniem trudno było ją wyczuć. Może to miało związek z tą sztucznością… ale Skywalker miał przeczucie, że nie tylko. Syntetyczna Moc, syntetyczna istota, syntetyczna aura… nic w niej nie było naturalne, wszystko, co mistrz Jedi ledwo wyczuwał, było sztuczne, fałszywe, bluźniercze.
Reborn.
- Leonidzie, powiedz mi,- zaczął Luke.- ilu Rebornów zabił Ewon na Exaphi?
- Z tego, co wiem, to siedemnastu.- wybzyczał Verpine.
- No właśnie.- mruknął Skywalker, z nutką satysfakcji, ale też obawy.- A Brakiss mówił o osiemnastu Rebornach Rova Fireheada.
- Pan Lowbacca rozumie.- odparł MTD, tłumacząc ryki i szczeknięcia Wookiego.- Czyli przeciwnikiem jest Reborn. Pan Lowbacca zastanawia się, jak to możliwe, że bez problemu walczy z Jedi, skoro jest słabszy z definicji?
- Myślę, że to coś więcej, niż Reborn.- powiedział Skywalker.- To istota zmutowana, groteskowa, nie mająca nic wspólnego z naszą Mocą. To jest ktoś, kto samym swoim istnieniem burzy równowagę w galaktyce. W dodatku kroczy mroczną ścieżką, narzuconą mu przez jego pana.
- Tak.- kiwnął głową Leonid.- Ścieżką terroru.
- Myślę, że schwytanie tego Reborna musi stać się dla Zakonu priorytetem.- oświadczył holograficzny wizerunek Grofta Vil’lyi.- Póki ta istota jest na wolności, zagraża nie tylko nam, ale i równowadze w Mocy. Jest karykaturą wszystkiego, w co wierzymy.
- To nie ulega wątpliwości.- powiedział Dek-Meron. Mistrzu…- zawahał się na chwilę.- Potrzebujemy cię teraz. Zwłaszcza, kiedy mistrzowie Solusar i Ikrit są nieosiągalni. Ten Reborn jest bardzo niebezpieczny…
- …ale jest tylko częścią problemu.- dokończył spokojnie Luke.- Executor’s Lair ciągle zagraża Nowej Republice, a terror w galaktyce wywoływany jest w znacznej mierze przez Pogromcę Słońc. Poza tym cały ten mrok ma jedno źródło i to nim muszę się zająć w pierwszej kolejności.
- Vader.- zgodził się Troo.- Cieżko mi zaakceptować twój wybór, mistrzu, jednak zgadzam się z nim. Czy Rada ma wysłać ci jakichś Jedi do pomocy?
- Nie trzeba. Niech wszyscy wolni Jedi szukają tego Reborna. Pozwólcie im prowadzić własne śledztwa, może na coś wpadną. I jeśli admirał Bel Iblis znów poprosi o wsparcie, nie wahajcie się ani minuty.
- Tak też się stanie.- rzekł Ghra.- Wielu rycerzy jest zdeterminowanych, by jak najszybciej zakończyć ten konflikt. To smutne, ale takie reakcje wywołało dopiero zakłócenie Mocy po zniszczeniu Chandrilli.
- Oceniasz ich zbyt surowo.- powiedział Luke.- Od początku byli zdeterminowani. Teraz, kiedy Pogromca Słońc działa, a zabójca Jedi grasuje, po prostu lepiej widać ich zapał. Zwłaszcza, kiedy kontrastuje z aurą strachu.
- Może masz rację, mistrzu…- zaczął Daye.- Wyjaśnij mi jeszcze tylko jedno. Lecisz na planetę Naboo, jak rozumiem. Czy kierujesz się wyłącznie Mocą, czy też są jakieś logiczne przesłanki, dla których chcesz się pojawić właśnie tam?
- Przede wszystkim żywa Moc.- odparł Luke.- Mam nadzieję odnaleźć tam jakiś punkt przełomu do zaistniałej sytuacji, a nie zrobię tego, jeśli nie będę na miejscu. Czuję, że splot wydarzeń i spotkań jeszcze się rozwąże, a Naboo ma być miejscem, w którym powstał węzeł. Mam przeczucie, że tam zdziałam więcej, niż gdziekolwiek indziej.
- A więc jednak punkty przełomu.- mruknął Troo. Luke wiedział nie od dzisiaj, że Shar traktuje tę dawną technikę Jedi z dużą dozą sceptycyzmu. Pewnie dlatego, że niewielu potrafiło się nią posługiwać.
- Tak.- powiedział spokojnie Skywalker, chcąc jednak zmienić temat.- Mam nadzieję, że Zakon należycie wykonuje swoje zadania? Wszak mistrz Ikrit jest daleko, a Solusar odbywa rekonwalescencję na Yavinie IV…
- Zakon Jedi działa całkiem nieźle.- odparł Ghra.- Ostatnio nawet Kurt Xavis przybył do nas z prośbą, by znów włączyć go w nasze szeregi. Chciał pomóc nam w poszukiwaniach zabójcy Jedi.
- Doskonale.- ucieszył się Luke.- Tylu Jedi ostatnio zginęło, że każdy nowy jest mile widziany. Jakie zadanie mu zleciliście?
- Razem z Eelysą bada Geraton i wrak „Modly Crow”.- powaga Azur-Jamina kontrastowała z tonem Luke’a.- Niby Kyle już się mu przyjrzał, ale robi to poniekąd niezależnie od Zakonu i mógł coś przeoczyć.
- Pilnujcie go.- poradził Luke.- Wiem, że dobrowolnie nie przejdzie na ciemną stronę, ale ktoś może go tam pociągnąć.- spojrzał w stronę sterowni, gdzie, jak wyczuł, Mara skończyła ustawiać koordynaty skoku na Naboo.- Muszę kończyć.- powiedział.- Niech Moc będzie z wami.
- I z tobą, mistrzu.- odparł Groft.- Mam nadzieję, że na Naboo znajdziesz punkt przełomu, którego szukasz. Powodzenia.
Konferencja została przerwana i z blatu stołu zniknęło siedem holograficznych wizerunków mistrzów Jedi, ale Luke siedział jeszcze przed konsoletą, zamyślony. Poczuł wibracje pokładu, które towarzyszyły skokowi w nadprzestrzeń, ale nie zwrócił na nie uwagi. Myślał o Vaderze.
Vader. Ucieleśnienie zła, którego przez bez mała dwadzieścia lat rządów Imperatora bała się cała galaktyka. Siewca strachu i terroru, zbierający jego żniwo wszędzie, gdzie się pojawi. W swoim czasie najpotężniejszy użytkownik Mocy w galaktyce, a przynajmniej dysponujący niemal nieograniczonym potencjałem. Jeśli ów pozorant (Luke ciągle, nawet w myślach nie chciał utożsamiać go z dawnym Darthem Vaderem) jest chociaż w jednej dziesiątej tak potężny, jak oryginał, to może się okazać, iż Zakon Jedi nie stanął jeszcze przed tak groźnym przeciwnikiem. A że ów Vader nie miał kłopotów z panowaniem nad Mocą, Luke byłabsolutnie pewien. Jego aura była mroczna, mokra i bezdenna, więcej nawet, wchłaniała wszystko, co znajdowało się dookoła, rozsiewając tylko zło. Darth Vader karmił się negatywnymi emocjami, a to mogło oznaczać, że jest teraz potężniejszy, niż ktokolwiek inny.
Tym niemniej trzeba było go pokonać. Znaleźć jego słaby punkt i uderzyć w niego. Musi zapłacić za swe zbrodnie, bez względu na to, kim naprawdę jest. Chociaż, zreflektował się zaraz Luke, może właśnie jego pochodzenie było słabym punktem Czarnego Lorda? Może to ono było punktem przełomu?
Jedno było pewne. Vader był potężny i mógł zagrozić każdemu, kto się do niego zbliżył. Potrzebny był ktoś, kto stawi mu czoła. Ktoś równie potężny, i być może równie długo szkolony. Z pewną dezaprobatą, ale też i determinacją, Skywalker odczepił od pasa swój miecz i poszedł w stronę sal treningowych, w których ostatnio Jaden Korr i Werac Dominess szlifowali umiejętności szermierskie. Luke wiedział, że będzie miał tam wystarczająco dużo miejsca i spokoju, by doskonalić się w panowaniu nad Mocą.
Jeśli miał stawić czoła Vaderowi, musiał poćwiczyć.

Szczęk mechanizmów i serwomotorów uświadomił śniadolicemu mężczyźnie, że to, czego oczekiwał, właśnie się rozpoczęło. Brzęczenie i basowe pomruki dudniły, zwielokrotnione przez tubę rezonansową, jaką były kanały wentylacyjne statku. Krążowniki klasy Carrack miały jedną, wielką zaletę; w razie potrzeby można było odciąć poszczególne sekcje okrętu, aby ochronić się przed abordażem, zniszczeniami czy nagłą dekompresją. Pomagała w tym względnie trwała konstrukcja oraz podzielenie tych statków na poszczególne części, z których każda mogła korzystać z awaryjnego zasilania, sztucznej grawitacji czy atmosfery. Wszystko to sprawiało, że krążowniki klasy Carrack były bardzo bezpiecznymi okrętami.
Fakt ten, korzystny z punktu widzenia załogi, był jednak tragiczny w skutkach dla potencjalnych uciekinierów.
Śniadolicy mężczyzna wiedział, że jeśli kapitan Barron zdecyduje się zablokować poszczególne sekcje ciągnącego się kilometrami układu wentylacyjnego, nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko wyjść przez najbliższy otwór i dalej wywalczyć sobie drogę do celu brutalniejszymi metodami. Sytuację nieco ułatwiał fakt, iż uciekinier znał dokładnie rozkład czujników ruchu i podczerwieni w systemach i wiedział doskonale, jak je unieszkodliwiać. Dzięki temu na mostku nie mogli się zorientować, gdzie dokładnie przebywa. Tym niemniej, gdyby rzeczywiście zdecydowali się odciąć wszystkie sekcje, jego sytuacja uległaby znacznemu pogorszeniu.
Ciemnoskóry więzień wiedział jednak, że tego nie zrobią. Przede wszystkim dlatego, że nie mają pojęcia, gdzie dokładnie jest. Gdyby mieli odciąć poszczególne sekcje, a potem przeszukać lub zatruć jedną po drugiej, straciliby dużo czasu i zatrzymaliby cyrkulację powietrza na zbyt długi okres, aby statek mógł normalnie funkcjonować, nie wspominając o załodze. Dlatego zapewne postawili na poodgradzanie potencjalnych części okrętu, ze zbrojownią i prowizorycznym hangarem włącznie, zostawiając tylko kilka otwartych sekcji, do których mogliby go zapędzić. A to z kolei oznaczało, że postawili na zasadzkę.
Śniadolicy uciekinier znał dokładnie budowę okrętu i wiedział, które miejsca najlepiej się do tego nadają. Hangar odpadał z oczywistych względów, z pewnością odcięli też główny kanał komunikacyjny i większość korytarzy, zapewne razem z zewnętrznymi pomieszczeniami okrętu. Nie mogły to być więc stanowiska ogniowe, maszynownia, mostek, reaktor ani silniki. Mężczyzna podejrzewał, że kanały wentylacyjne, prowadzące do tych miejsc, też są zamknięte.
Ładownia i magazyny.
Ciemnoskóry więzień pozwolił sobie na cień uśmiechu satysfakcji. Rzeczywiście, tylko tam było wystarczająco dużo miejsca, by urządzić zasadzkę, i wystarczająco mało wyjść, by można było z niej uciec. W dodatku nie były dobrze wentylowane, co oznaczało, że może jedno lub dwa z sześciu pomieszczeń zostało objętych cyrkulacją powietrza; to w oczywisty sposób ograniczało pole manewru. Najprawdopodobniej szturmowcy postarali się też, aby żadne skrzynie i kontenery nie przeszkadzały w ujęciu lub zabiciu zbiega. Ten tok myślenia potwierdzał fakt, iż dojścia wentylacyjne do magazynów były w tej samej sekcji, w której pomieszczenia załogi, poziom więzienny czy mesa. A że reszta została czasowo odcięta, mężczyzna był pewien; w końcu sam słyszał.
Uśmiechnął się lekko po raz drugi, kiedy wyobraził sobie miny imperialnych oficerów, kiedy zorientują się, że ich przechytrzył.
Na kolejnym rozwidleniu, w miejscu, z którego kanał prowadził już bezpośrednio do pomieszczeń ładowni, śniadolicy mężczyzna w sobie tylko znany sposób dezaktywował urządzenia śledzące i skierował się w inną odnogę, prowadzącą do pomieszczeń sypialnych. Jego oprawcom nie przyszłoby do głowy, że ktoś mógłby być tak głupi i próbować ucieczki przez poziomy załogi, z których nie było bezpośredniego połączenia z jakimkolwiek hangarem lub kapsułami ratunkowymi, z konieczności umieszczonymi w innej części okrętu. Przedarcie się do nich przez kilka poziomów pełnych szturmowców i grodzi było czystym szaleństwem, minimalizującym wszelkie szanse opuszczenia krążownika w jednym kawałku.
Ciemnoskóry więzień nie miał jednak zamiaru go opuszczać.
Po kilkudziesięciu minutach czołgania się kanałem wentylacyjnym uciekinier doszedł wreszcie do upatrzonego przez siebie wylotu, prowadzącego do korytarza naprzeciw sypialni. Żałował, że nie może dostać się bezpośrednio do kajut, ale wentylacja w nich była tłoczona mniejszymi kanałami, które nie dość, że były zawiłe, to jeszcze zbyt wąskie, żeby można było w nie rękę włożyć. Tym niemniej nie było to przeszkodą nie do pokonania; po co pchać się tyłem, skoro można wejść frontowymi drzwiami? Śniadolicy mężczyzna przysunął się nad kratki, zaglądając przez nią w korytarz. Gdy upewnił się, że jest on pusty, ostrożnie wyjął kratkę i położył obok siebie, po czym szybko i zwinnie wyskoczył na zewnątrz, oglądając się jednocześnie dookoła. Zdawał sobie sprawę, że korytarz jest z całą pewnością monitorowany i że ma mało czasu. Szybko doskoczył do najbliższych drzwi do jednej z kajut, po czym, posługując się kodami i cylindrami zabranymi oficerowi, otworzył je i zniknął w środku.
Miał szczęście. Pokój który wybrał, był sypialnią czwórki szturmowców, z czterema kojami umieszczonymi równolegle pod ścianami. Na jednej z nich odpoczywał właśnie jej właściciel; najwyraźniej trzej pozostali brali udział w obławie, przygotowanej w magazynach. Ten też prawdopodobnie musiał być gotów do ruszenia do walki, gdyż miał na sobie prawie kompletną zbroję i karabin pod ręką. Nie zdążył jednak zareagować; śniadolicy uciekinier w mgnieniu oka znalazł się przed nim i szybkim ruchem wyprostowanej dłoni zmiażdżył mu tchawicę, po czym, kiedy przeciwnik zaczął się dusić, chwycił go pewnie za głowę i skręcił kark.
Nie było czasu. Więzień szybko zdjął zbroję z martwego już oponenta i przeszukał szafki, zbierając każde ogniwo energetyczne, jakie mógł znaleźć. Przy okazji znalazł też drugi karabin BlasTech E-11, co wyposażało go już w dwie bronie tego rodzaju. Najważniejsza jednak była zbroja; dawno nie miał takiej na sobie i musial przyznać, że bez niej czuł się nagi. Ten egzemplarz, mimo, iż odmienny od pancerza, do którego mężczyzna przywykł, został przyjęty przez jego ciało z lekkim, przyjaznym mrowieniem, jak przy dobrym masażu, rozluźniającym i odprężającym. Dopiero teraz uciekinier był naprawdę sobą. Jeszcze tylko hełm, i uciekinier mógł wreszcie patrzeć na świat przez doskonale sobie znany, przyciemniany wizjer. Dopiero ukrywając twarz mężczyzna mógł powiedzieć, że czuje się sobą. Niemal instynktownie przesunął dłonią po lufie karabinu.
Teraz mógl iść walczyć.

- Panie kapitanie, uciekinier w kwaterach załogi!- rzucił jeden z oficerów, obserwujący ekrany kamer. Dowódca okrętu, jedyny, który na całym mostku zachowywał spokój, przyglądając się kolejnym informacjom, jakie przewijały się przez monitor jego osobistego terminala. Ponieważ nie zareagował na wołanie swojego podwładnego, zrobiłto któryś z jego zastępców, kręcących się tu i ówdzie. Sam Barron jednak siedział właściwie bez ruchu, jeśli nie liczyć powolnego, rytmicznego kiwania głową. Coraz bardziej zagłębiał się w dane dotyczące zbiegłego więźnia i, chociaż jego wyraz twarzy na to nie wskazywał, ogarniało go coraz większe zakłopotanie. ED-300. Jeniec, który powinien być trzymany w odosobnieniu albo stracony przy najbliższej okazji, teraz właśnie stawiał na nogi wszystkich niemal szturmowców, znajdujących się w układzie Jugotha. Paraliżował też pracę. Od jego ucieczki minęło trochę czasu, podczas którego zatrzymano wszelkie prace wydobywcze i zakazano żołnierzom opuszczania pokładu krążownika. Paradoksalnie górnik, którego wydajność była największa, teraz powodował paraliż całego przedsięwzięcia. I pomyśleć, że przymykał oczy na jego zachcianki, uznając je za nieszkodliwe! To poprosił o kozik do strugania drewna, to odmawiał większych racji żywnościowych… a cały czas pracował z maksymalną wydajnością. Wydawało się, że jego prośby były nieszkodliwe; jednak wtedy nikt nie wpadł na pomysł, żeby sprawdzić sygnaturę więźnia. Gdyby to zrobiono, najprawdopodobniej w ogóle nie dopuszczonoby go do prac wydobywczych w polu asteroid.
Z drugiej strony kapitan sądził, że znał powody, dla których Lord Vader kazał utrzymywać tego jeńca przy życiu. Wydajność, z jaką pracował, i skuteczność, z jaką uciekł, sugerowały, że mógłby być znakomitym materiałem na klona. Zapewne Czarny Lord o tym pomyślał, trzymając go w zanadrzu jako materiał genetyczny, mogący podnieść kwalifikacje szturmowców Executor’s Lair bardzo wysoko. Mogliby się stać armią niemal nie do pokonania. Zapewne próbki materiału genetycznego więźnia już były badane przez klonerów Vadera.
Ale teraz ten, do którego należały, wyrwał się spod kontroli i jest absolutnie nieprzeiwywalny.
Barron pozwolił sobie na pełne rezygnacji westchnienie. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że zawiódł. Że tym razem spotka go śmierć, egzekucja, być może z rąk straszliwego Czarnego Lorda. Po odkryciu operacji na Geratonie udało mu się wykpić wierną sobie flotą; przekonał admirała Morcka, że jeśli przywódcy Executor’s Lair pozwolą mu żyć, flotylla piracka „Nihilantha” złoży przysięgę na wierność Centrali, więcej, podejmie się samobójczej misji ochrony Galaktycznego Działa.
Kupił swoje życie za życie własnych ludzi.
Lord Vader i admirał Morck znaleźli jednak inny sposób, aby go poniżyć. Zajął miejsce zmarłego kapitana Pilzbucka i miał nadzorować operację wydobywczą nad pasem asteroid Jugotha. Do tego, jakże banalnego zadania, doszło jeszcze jedno, równie proste – pilnowanie jednego jeńca, przysłanego tu osobiście przez Mrocznego Lorda Sith. Takie to było proste, a jednak nawalił! Nie przewidział, że ten jeniec jest aż tak niebezpieczny.
ED-300…
- Panie kapitanie.- odezwał się do niego jeden z oficerów, stukając obcasami. Omwatiański dowódca niespiesznie podniósł wzrok i spojrzał na niego.- Wysłałem czterdziestu szturmowców do kwater załogi.- mówił oficer.- Wkrótce zapędzą uciekiniera w kozi róg i go przyszpilą. Nie wymknie się.
- Poruczniku…- westchnął Barron.- nasi ludzie pewnie już nie żyją.

Zielone ostrze przecinało powietrze z idealną gracją i wdziękiem, tańcząc w rękach swojego właściciela, Luke’a Skywalkera. Mistrz Jedi bez większego trudu wykonywał nim wszelkie pchnięcia, cięcia i obroty, łącząc je w zdumiewające kombinacje natarć niemal nie do powstrzymania. Miecz świetlny zdawał się ożywać w jego rękach, poruszając się czasem szybciej, niż oko ludzkie było w stanie zarejestrować, wskutek czego Luke sprawiał wrażenie, jakby był otoczony świetlistym, zielonym murem.
Mara Jade Skywalker, będąca sparing-partnerem swojego męża w tej walce, była pod wrażeniem szybkości i równowagi mistrza Jedi, doskonale wymierzonych ciosów i bezbłędnego panowania nad ostrzem. Jego obrona była niemal nie do przebicia; zupełnie, jakby przewidywał jej zamiary na kilka sekund przed ciosem, odpowiednio się do nich ustosunkowując. Jednocześnie znakomicie się maskował, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a aura była jednolita i stała, wobec czego Mara nie mogła przejrzeć jego zamiarów przez Moc, nawet korzystając z niezwykle silnej więzi emocjonalnej, jaka ich łączyła. Ciosy natomiast były zabójcze i co kilka minut Luke znajdował lukę w obronie swojej żony i gdyby nie jego absolutna kontrola nad ostrzem, wielokrotnie byłoby już po niej. Szybkość reakcji, kunszt i umiejętności Skywalkera pozwalały mu na płynne, niemal niezauważalne przejścia od Trzeciej Formy walki na miecze do Drugiej, aby za chwilę wykorzystywać możliwości Formy Czwartej. Techniki te Luke opanował bardzo dobrze i chociaż nie był ich absolutnym mistrzem, to jednak niewielu członków Zakonu mogło się z nim mierzyć. Jednak Mara dorównywała mu na tym polu, a nawet była lepsza, jeśli chodzi o Drugi Styl; przewaga Luke’a leżała gdzie indziej. Otóż Luke poświęcił ostatnie dziesięć lat życia na zgłębianie najbardziej niebezpiecznych technik, w szczególności śmiertelnej i niezwykle skutecznej Teras-Kasi, poza tym był mistrzem Farus-Gamy i wiele czasu spędził, trenując Vapaad. Można było z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że na tym polu nie miał sobie równych. Jego największym atutem był natomiast fakt, że potrafił niezwykle płynnie przechodzić z jednego stylu do drugiego, nawet podczas jednego ataku. Jade Skywlaker wielokrotnie musiała stawiać czoła wściekłym atakom, charakterystycznym dla Vapaad, tylko po to, aby po chwili być pochwyconą w precyzyjną pułapkę ciosów Teras-Kasi.
- Wystarczy.- powiedziała, zmachana. Od kilku godzin nie robiła nic poza sparingiem z mężem.- Muszę przyznać, że utrzymujesz formę. Cały czas.
- Dzięki.- odparł Luke, wyłączając miecz.- Żałuję tylko, że od jakiegoś czasu nie czynię żadnych postępów. Im lepszy jestem, tym boleśniej odczuwam braki w szkoleniu u Bena i Yody.- westchnął.- Boję się, że nigdy nie osiągnę perfekcji.
- Perfekcja ma to do siebie, że jest nieosiągalna.- zauważyła Mara.- A nie ulega wątpliwości, że jesteś najsilniejszym Jedi w Zakonie i nie masz sobie równych. Może po prostu osiągnąłeś szczyt swoich umiejętności?
- Sugerujesz, że się starzeję?- spytał Luke, uśmiechając się niepewnie.
- Siwiejesz wprost na moich oczach.- zauważyła sarkastycznie Jade Skywalker.- Ale wciąż jesteś najpotężniejszy z nas wszystkich.- zapewniła go.
- Tylko czy jestem na tyle potężny, aby zmierzyć się z Fireheadem i Vaderem?
- Póki co cię nie pokonali.
- Tak, ale sam też nie dałem im rady.- Luke podszedł do niewieliej pryczy pod ścianą sali ćwiczeń.- Kyp i Firehead razem są bardzo potężni, a jeśli ten, kto podaje się za Vadera, jest wystarczająco silny, by ich krótko trzymać, to ta batalia może być najtrudniejsza ze wszystkich, jakie przyjdzie nam stoczyć.
- Niewątpliwie jest bardzo potężny.- zauważyła Mara, siadając koło niego.- Ale ty masz coś, czego on nie posiada. Determinację, żeby zakończyć ten bezsensowny konflikt. Dlatego…
-…musimy znaleźć słaby punkt tego Vadera.- dokończył Luke, doskonale odgadując intencje żony. Przez sześć lat małżeństwa nauczyli się czytać nawzajem swoje emocje na tyle wyraźnie, że czasem miał wrażenie, iż mają jeden umysł.- Kiedy dolecimy na Naboo?




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 (22) 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..