TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 28


Anakin nie mógł usiedzieć w jednym miejscu.
Dromund Kaas nie było planetą, na której żyłoby się przyjemnie. Wieczny półmrok, spowodowany przez gęste, burzowe chmury, podmokły teren, który w praktyce uniemożliwiał wszelkie osadnictwo, gęste lasy, pełne karykaturalnych, powykręcanych drzew, sprawiających wrażenie nieprzeniknionego, mrocznego gąszczu, spowijającego cały glob niczym labirynt... wszystko tutaj było czarne, chłodne i wilgotne, słowem: nieprzyjemne. Nieprzyjemne i straszne.
Oddawało jednak doskonale stan duszy Anakina.
Młody Solo szlajał się dookoła, oddalając coraz bardziej od rozbitego promu, którym tu przybył. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia, co chciał osiągnąć, lecąc tutaj. Ukryć się przed tym ciepłym światłem, które poszukiwało go od jakiegoś czasu? Czuł, że i tak go tutaj znajdzie. Wzmocnić się panującą tutaj aurą ciemnej strony? Jego wewnętrzna walka nie dawała mu szansy na pełne czerpanie z jej źródła.
A może szukał śmierci?
„Nie”, pomyślała jego jasna strona, „nie dam nam umrzeć.”
„Nie zależy mi na śmierci”, dodała ciemna, „Musimy żyć, aby wywrzeć naszą zemstę!”
„Więc po co nas tu sprowadziłeś!?”, zawołało Światło, „Chodzimy głodni, zmęczeni, mokrzy i brudni! Jaki w tym cel?”
„Zaufaj mi wreszcie!”, rzucił Mrok, „Wiem, co robię!”
„Nie, nie wiesz! Sprowadziłeś nas tutaj, bo myślałeś, że uciekniesz w ciemność, ale ja podążam za tobą! Nie pozbędziesz się mnie nawet w najczarniejszych otchłaniach wszechświata! Gdziekolwiek pójdziesz, jestem częścią nas, pogódź się z tym!”
„Nie!”
„Nie czujesz tego?”, nie dawała za wygraną jasna strona, „Nie czujesz, jak się zbliża? Jak oplata nas swoim ciepłem, miłością? To nie jest śmierć, ani mrok. To ocalenie.”
„Co ty wiesz o ocaleniu!?”, warknęła ciemna, „Ocaliłeś naszą mamę!? Nie! Więc zamknij się!”
- Zamknij się!- wykrzyczał przez usta Anakina, który zatoczył się z głodu i zmęczenia i upadł twarzą w błoto, dysząc ciężko, ale coraz wolniej.
Nie wiedział, ile czasu leżał tak twarzą do ziemi, ale kiedy ją uniósł, nie wiedział, gdzie jest. Drzewa dookoła niego zdawały się zarastać, zataczać krąg, blokując wszelki dostęp powietrza i światła. Czuł się jak w studni, w którą wrzuciło go coś wielkiego i śliskiego, a on nie miał siły, żeby się podnieść. Słyszał świst wiatru, odbijający się echem od powykręcanych konarów... a może to było coś innego? Podwójny silnik jonowy? A może inny? Gdzieś jakieś głosy? Śmiechy? Wrzaski? Zmusił się, żeby przetrzeć oczy z błota, i wydawało mu się, ze widzi dym. I ogień. A może tylko mu się wydawało? Wszystko dookoła nagle uniosło się w powietrze, ustępując miejsca pięknym, świetlnym obręczom. On leżał po środku, a z każdej strony tej obręczy zdawały się wychodzić jakieś zjawy.
Oto przed nim był duch Tahiri. Patrzyła na niego smutno, jej oczy, wielkie, dobrotliwe i współczujące, kłuły go niczym sztylety. Jego ciemna strona czuła dla niej pogardę; była mała i słaba. Nie dorastała mu do pięt. Jednak tutaj, teraz, to wszystko dookoła, świetliste obręcze, to miłe ciepło... to wszystko wciskało ciemność poza szary margines świadomości, dając szansę jasnej stronie młodego Solo, która taki stan rzeczy przyjmowała z radością. Nieważne było, czy ta Tahiri to duch czy halucynacja; uśmiechnął się do niej przepraszająco. Wiedział, że strasznie ja zranił wtedy na Exaphi i teraz bardzo tego żałował. Jej uczucie było dla niego męką; nie zasługiwał na nie.
Z drugiej strony stanął mistrz Ikrit, falując niespokojnie uszami. Anakin bał się na niego spojrzeć, bał się, że wyczyta w jego oczach brak akceptacji i pogardę. Mrok w jego duszy chciał wyprzeć się małego, ale potężnego Kushibana, być może nawet go zaatakować, udowodnić, że go przerósł. Ale silna, jasna aura małego mistrza Jedi była tak powalająca, tak nieprzenikniona, że onieśmielała osłabioną Ciemność, ośmielając jednocześnie Światło.
- Wybacz mi mistrzu.- szepnęło ustami Anakina.- Zawiodłem cię.
- Nigdy nie jest za późno, by przyznać się do błędu, mój młody padawanie.- odparł łagodnie Ikrit.
- Nie, nie ma powrotu!- warknął Mrok przez młodego Solo, rzucając się w inną stronę.
Gdzie stały widma Jacena i Jainy Solo. Anakin prawie się cofnął z mieszaniną przerażenia i radości. Sprzeczne odczucia zatrzęsły nim, paraliżując, czyniąc niezdolnym do jakiejkolwiek akcji... zresztą co mógłby zdziałać przeciwko duchom? Spuścił tylko głowę, klęcząc w błocie.
- Myślałem, że nasze spotkanie będzie wyglądało inaczej.- powiedział łagodnie Jacen, wyjmując podobne do miecza świetlnego, cylindryczne urządzenie.- Przygotowałem się nawet na nie. Ale wiesz co?- spytał po chwili, jakby analizując własne odczucia.- Wykręcony przez ciemną stronę, czy nie, jesteś moim bratem.- odrzucił rękojeść gdzieś w bagno.- I nie mogę z tobą walczyć, nawet gdybym chciał.- wyciągnął rękę.- Moją powinnością jest ci pomóc. Pomóc ci powrócić do domu.
- Kochamy cię, Anakinie.- dodała Jaina.- Nie opuszczaj nas.
- Domu?- spytała jasna strona Anakina z łzawiącymi oczyma, jednak zaraz kontrolę znów przejął Mrok.- Domu!? Jakiego domu!? My już nie mamy domu! Nie ma dla nas miejsca! Czeka nas wieczna ciemność...
- Nie wiem, o jakiej ciemności mówisz, synu, ale wiem, że nie pozwolę ci się stoczyć.- odezwał się silny, męski głos, któremu towarzyszyło zaniepokojone porykiwanie. Anakin zwrócił z trudem głowę w tamtą stronę i dostrzegł swojego ojca i Chewbaccę, tak, jak ich zapamiętał: dostojnych, silnych, czystych, gotowych do walki.- Nie wiem, co ci do łba strzeliło - kontynuował Han.- i prawdę powiedziawszy nie chcę wiedzieć. Ale nie uciekaj od swojej rodziny, bo uciekniesz od tego, kim jesteś.
Chewie zaryczał, zgadzając się
- Tato...- westchnął Anakin cicho, zaskoczony. Z jego oczu obficie polały się łzy.- Nie wiem już, kim jestem, tato. Nie wiem też kim, byłem. Za dużo się stało... mama...
- Jestem tutaj, synku.- usłyszał miękki, łagodny głos. Głos, którego nie słyszał od bardzo dawna, który już prawie zapomniał. Z zaskoczeniem i przerażeniem spojrzał w kierunku jego źródła, bojąc się tego, co mógł tam zobaczyć.
Bo to, co ujrzał, wstrząsnęło nim i przestraszyło. Dostrzegł bowiem źródło tego ciepłego światła, które towarzyszyło mu od jakiegoś czasu, źródło tak głębokiej miłości, spokoju i pogody ducha, że aż raziła go w oczy. Zresztą część niego wciąż nie wierzyła w to, co widział.
Ta mroczna część.
- Nie!- wrzasnęła jego ustami.- To niemożliwe!
Ale ciemna strona Anakina zdawała się bezsilnie ustępować pod naporem tak jaskrawego, a jednocześnie łagodnego światła, tak pełnej przejmującej miłości aury, że dla oczu Mocy nic poza nią nie było widoczne.
Zobaczył bowiem Leię Organę Solo, swoją matkę.
Całą i zdrową.
Nie zjawę ani inne widmo czy halucynacje, ale swoją prawdziwą matkę.
- Ale to prawda, synku.- kobieta podeszła do młodego Solo i łagodnie go objęła. Anakin instynktownie wtulił się w nią i zaczął głośno szlochać.- Nie bój się. Jestem przy tobie.- szepnęła uspokajającym tonem.- Wszystko będzie dobrze.

Luke uśmiechnął się, bo poczuł, że bolesny, mroczny cierń w Mocy, jakim ostatnio był Anakin, powoli odzyskuje dawny blask. Widocznie Han, Leia i pozostali go znaleźli.
- Słyszał pan, co mówiłem, mistrzu Jedi?- dźwięk tych słów przywrócił Skywalkera do rzeczywistości. Znajdowali się obecnie na prywatnej audiencji u króla Zapalo, władcy Naboo, w jego wspaniałym, pełnym przepychu pałacu w Theed. Po przybyciu na planetę Luke i Mara pierwsze swoje kroki skierowali właśnie do pałacu królewskiego z prośbą o audiencję. Nie chcieli bowiem działać bez autoryzacji miejscowych władz, zwłaszcza, że nie przysłużyłoby się to zbytnio reputacji Jedi w galaktyce. A doświadczenia z wielu miejsc, w tym z Exaphi, nauczyły Luke’a, że współpraca może bardzo ułatwić osiągnięcie celu.
Jakikolwiek by on nie był.
Skywalker zrewidował błyskawicznie swoje wspomnienia z ostatnich paru chwil.
- Oczywiście.- odpowiedział na pytanie króla.- Wasza Wysokość pytał, czy coś zagraża tej planecie. Otóż o ile mi wiadomo, nie ma ku temu żadnych przesłanek.
- To dobrze.- odparł Zapalo z wyraźną ulgą. Jako dawny mistrz nauk, podobnie zresztą, jak jego ojciec, dziadek i pradziadek, i zawsze starał się stronić od wojen. Był to zresztą od zawsze jeden z głównych trendów wśród miejscowej ludności. Luke przypomniał sobie, że Naboo w przeddzień Wojen Klonów było jedną z najbardziej pacyfistycznych planet w galaktyce.
I, jak na ironię, to stąd pochodził największy morderca w jej historii.
- W takim razie co was tu sprowadza, szlachetni Jedi?- kontynuował król.
Mara i Luke spojrzeli na siebie. Tego pytania bali się najbardziej.
- Najogólniej rzecz biorąc, poszukujemy wiedzy.- odparł Luke.- Nie kierujemy się żadnymi namacalnymi powodami.- dodał pospiesznie.- Tak po prawdzie, przybyliśmy tutaj kierowani przez Moc.
- Rozumiem.- odparł poważnie król.- No cóż, mistrzu Jedi... będę z panem szczery. Po Bitwie o Exaphi poszła fama po Nowej Republice, że pańskie przybycie zwiastuje kłopoty. A ja, o ile to możliwe, chciałbym chronić od nich swój lud.
- Szlachetne pobudki.- rzuciła bezpośrednio Mara.- Tylko, że mamy powody przypuszczać, że pańska planeta kryje klucz do rozwiązania większego konfliktu.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczony.- powiedział król Zapalo, wstając i przechadzając się powoli pod oknem w olbrzymiej sali audiencyjnej.- Nasza planeta od ponad pięćdziesięciu siedmiu lat nie uczestniczyła w żadnych działaniach wojennych. Nawet za czasów Imperium był tu tylko niewielki garnizon, który wyniósł się, by bronić ważniejszych światów, zaraz po Bitwie o Endor.- odwrócił się i spojrzał na Jedi.- Kto i kiedy miałby zostawić tutaj coś, co pomoże w pokonaniu Dartha Vadera?
- Może odpowiedź leży właśnie w historii planety?- podsunął Luke.- W przeddzień Wojen Klonów albo tuż po... a może z czasów tego ostatniego konfliktu, w którym Naboo brało udział?
- Albo w pamiątkach po młodości Palpatine’a.- podsunęła Mara.
- To wszystko możliwe...- zastanowił się król.- Chociaż nie wiem, ile wam się uda dowiedzieć, o przeszłości Imperatora. Po przejęciu władzy komisje COMPNORu bardzo skrupulatnie wyczyściły wszelkie informacje na jego temat, pozostawiając tylko to, co wygodne.
- Ponoć w młodości był wzorowym obywatelem.- Mara uniosła brew i położyła nogę na nogę.
- To prawda, ale mimo wszystko COMPNOR wolał być ostrożny.
- W takim razie zacznijmy od drugiej alternatywy.- podsumował Luke.- Chcielibyśmy mieć dostęp do wszelkich informacji na temat historii planety. Szczególnie, jeśli miały jakiś szczególny związek z historią galaktyki. Ciekawią mnie szczegóły odnośnie wspomnianej przez Waszą Wysokość Bitwy o Naboo.
- To ciekawe, że o nią pytasz, mistrzu Jedi.- zauważył król.- Dość dużą rolę odegrał wtedy pewien młody człowiek, właściwie jeszcze dziecko... nazywał się Anakin Skywalker. O ile się nie mylę, nie ma tej informacji w archiwach pozaplanetarnych, ale my, na Naboo, bardzo kultywujemy historię.- przerwał, widząc zdziwione spojrzenie Luke’a.- To jakiś pański krewny, mistrzu Jedi?
Skywalker zamrugał tylko i spytał:
- Mógłbym rzucić okiem na te archiwa?

Han, Jacen i Jaina siedzieli z prętami jarzeniowymi w miejscu, w którym znaleźli Anakina. Robiło się coraz ciemniej, a noce na Dromund Kaas nie należały do szczególnie bezpiecznych ani przyjemnych, ale Leia nalegała, żeby ją zostawić sam na sam z najmłodszym synem, argumentując to pewną więzią, której pozostali by nie zrozumieli. A i sam Anakin byłby bardziej skory do rozmowy, jeśli dookoła nie byłoby kilku dodatkowych par uszu. Han zaproponował wobec tego, żeby zostawić ich na pokładzie „Sokoła”, podczas, gdy pozostali wyszliby na zewnątrz, ale Leia nalegała na przechadzkę po lesie. Decyzja ta była na tyle absurdalna z punktu widzenia Hana, że od razu zaprotestował, ale jego żona była nieugięta. Solo czuł, że jej nie przekona, więc niechętnie wyraził zgodę. Zaznaczył jednak, że będzie wraz z Jacenem i Jainą czekał nieopodal, gotów przybyć na każde wezwanie. Podobną deklarację złożyli Chewie, Ikrit i Tahiri.
Tak więc przechadzali się oni po okolicy, w której Anakin leżał twarzą w błocie, gdy po niego przybyli. Chociaż „przechadzali” to nie jest do końca odpowiednie określenie; można powiedzieć, że robili swego rodzaju spacerowy rekonesans. Z jednej strony nie chcieli oddalać się za bardzo od Leii i Anakina, z drugiej jednak Jacena, Jainę, a nawet Hana, coś tutaj niepokoiło.
- Ciemna strona.- wyjaśnił Jacen, rozglądając się niespokojnie.- Jest tutaj bardzo potężna. Czuję się, jakby obserwowały mnie setki nienawistnych oczu.
- Też to mam.- dodała Jaina.- Szkoda, że wyrzuciłeś swój bicz świetlny; czułabym się pewniej.
- A ja się cieszę, że to zrobiłeś.- przyznał Han, asekuracyjnie trzymając się za kaburę i rozglądając dookoła.- Ty i Anakin jesteście braćmi. Powinniście ze sobą trzymać, a nie zbroić się na siebie nawzajem.
- Wybacz, tato.- Jacen uśmiechnął się nonszalancko.- Taki wiek.
Han mimowolnie uśmiechnął się, widząc swojego starszego syna. W takich chwilach przypominał mu jego samego, kiedy był młody... w innych czasach, właściwie w zupełnie innej galaktyce.
- A tak naprawdę, tato - zaczął Jacen, uśmiechając się jeszcze szerzej.- to ja tego bicza wcale nie zgubiłem.
- Jak to?- zdziwił się jego ojciec.
- Broń jest dla Jedi jak ręka.- wyjaśnił młody Solo, wyciągając dłoń.- Zna on każdy jej szczegół, każdą śrubkę, każdy jej milimetr. Każdy miecz jest właściwie niepowtarzalny, i bez problemu możemy wyczuć, gdzie on się znajduje.- wyciągnął dłoń jeszcze dalej i przywołał Moc. Bez problemu wykrył swoją broń w płytkim bagnie nieopodal... chociaż na pozór nie różniło się ono od tysięcy innych, znajdujących się w okolicy. Zaplątał na rękojeści widmową mackę Mocy i szarpnął, by wydobyć ją z mułu.
Coś w bagnie głucho szczęknęło.
- Zaklinowała się.- stwierdziła Jaina.
- Chodźmy więc po nią.- powiedział Jacen i, kierując się Mocą, podszedł do odpowiedniej sadzawki. Następnie odgarnął kilka lian, zwisających z pobliskich gałęzi i, świecąc sobie prętem jarzeniowym, zaczął grzebać w bajorze.
- Ty mały cwaniaku.- rzucił Han z mieszaniną niedowierzania i zaskoczenia.- Od początku to planowałeś, przyznaj się.
- Właściwie to do końca nie byłem pewien, jak postąpię.- wyznał szczerze Jacen.- Dopiero, kiedy zobaczyłem Anakina, zrozumiałem, że nie mógłbym podnieść na niego broni. Więc ją wyrzuciłem. Tak naprawdę pomysł jej odnalezienia podsunęła mi przed chwilą Jaina. O, coś ją trzyma!
Nie mogąc wyciągnąć samej rękojeści bicza, Jacen złapał za to, w czym się ona zaklinowała, stwierdzając ze zdumieniem, że pod warstwą wodorostów i mchu jest to ciężki, twardy metal. Nie zastanawiał się nad tym jednak; z całej siły chwycił to i pociągnął do siebie, wynurzając z wody.
I zaraz potem puścił, zaskoczony.
Miał bowiem przed sobą zbroję Mandalorianina.
Ale nie taką, jaką nosił Boba Fett i jego nieliczni poprzednicy. Ta była bardziej archaiczna, na poły zardzewiała, wciąż jednak twarda i budząca grozę. W pewnym stopniu przypominała pancerze Karmazynowej Gwardii, jednak na kształcie hełmu i kilku mniej rzucających się w oczy fragmentów podobieństwa się kończyły. Wiele elementów, takich jak tors czy rękawice, było niemal identycznych, jak we współczesnych zbrojach Mandalorian. Ta jednak musiała mieć więcej, niż tysiąc lat. Być może nawet pochodziła z okresu Wojen Mandaloriańskich, o których Jacen czytał podczas nauki w Akademii.
- No no no...- zagwizdał Han.- Widzę, że znaleźliście jakiś zapomniany relikt z przeszłości. I to w całkiem niezłym stanie.
- Jacen, to mandaloriańska stal?- spytała Jaina.
- Na to wygląda.- odparł młody Solo, trzęsąc lekko zbroją. Coś klekotało w środku, co znaczyło, że jej poprzedni właściciel nie zdążył zdjąć jej przed śmiercią. Ale co go zabiło, czy głód, czy zmęczenie, czy może coś groźniejszego... tego Jacen nie był w stanie ustalić. Gdyby, jak Shor Gin, miał zdolności odczytywania śladów emocji z przedmiotów, może udałoby mu się coś ustalić na ten temat, ale tak...
Spojrzał na siostrę i zdziwił się, że patrzy ona na niego z ponagleniem i ciekawością w oczach.
- O co chodzi?- spytał, ale dzięki psychicznemu połączeniu z Jainą momentalnie odczytał jej myśli i emocje. Nagle i jego olśniło. Oboje bliźniaków uśmiechnęło się szelmowsko do siebie.
- Czy jest coś, o czym nie wiem?- spytał Han, czując się wyraźnie niedoinformowany..
- Mój bicz świetlny ma ograniczone właściwości.- wyjaśnił Jacen, ciągle wpatrując się w pancerz.- Nie tnie wszystkiego i tylko ogłusza, a jego moc szybko się wyczerpuje. Bicz Lumiyi był inny. Mistrz Solusar powiedział mi, że kluczem do uzyskania pełni możliwości bicza jest skręcenie go... z włókien mandaloriańskiej stali!
Han otworzył usta ze zdziwienia. Teraz zrozumiał powagę znaleziska.
- Zanieśmy to na „Sokoła”.- rzucił

Kiedy Han i jego dzieci postanowiły zanieść swoje znalezisko na pokład „Sokoła Millennium”, Leia i Anakin przechadzali się z prętami jarzeniowymi po mrocznym, gęstym lesie. Nie bali się, że zgubią drogę; zawsze mogli przy użyciu Mocy wyszukać aury Ikrita, Tahiri czy bliźniaków, by następnie po nich wrócić. Leia zdawała też sobie sprawę, że przebywają oni w pobliżu na wypadek kłopotów, ale nie chciała na razie o tym mówić Anakinowi. Zresztą pewnie i tak to wiedział.
Teraz najważniejsi byli oni: matka, którą on przez te kilka miesięcy uważał za zmarłą, i syn marnotrawny, który przebył bardzo długą drogę na dno.
A ona usiłowała pomóc mu się odbić.
- Mamo...- jęknął Anakin, ciągle osłabiony głodem i brakiem odpoczynku. Leia też nie była w najlepszej formie; jej tkanki nie odzyskały jeszcze dawnej sprężystości po postrzale z rozrywacza.- Nie mogę... nie mogę zapanować nad tym, co czuję, co myślę... wszystko jest takie mroczne, takie zagmatwane...- spojrzał na nią boleśnie.- Nie jestem już sobą. Nie takim, jakim byłem wcześniej. Za dużo strachu, za dużo bólu, za dużo krwi...
- Anakinie.- szepnęła łagodnie Leia.- To wszystko minęło. Już więcej nie wróci, synku. Wszystko będzie dobrze.
- Nie, mamo, nie będzie.- jęknął młody Solo.- Teraz jest dobrze, ale czuję, że mój mrok nie zniknął. Ciągle we mnie jest, ciągle się czai, żeby przejąć kontrolę w chwili nieuwagi. Zwłaszcza tu, na Dromund Kaas, czuję, jak kipi... by mnie znów opanować...
- Każdy z nas nosi swój mrok przy sobie, Anakinie. Nie możesz go pokonać, musisz nauczyć się go kontrolować...
- Masz... masz rację, mamo. Ale ja... czuję, że mój mrok nie jest mój.- spojrzał na matkę proszącymi, załzawionymi oczyma.- Sama wiesz, że dotknął mnie kiedyś Imperator. Boję się, że przekazał mi trochę swojej ciemności... swojego mroku... mogę z nim rozmawiać, widzę go czasami, kiedy jestem w takich miejscach, jak to... Mamo, on jest we mnie, ale obok mnie... Boję się, że jeśli twoje światło zniknie, już nic nie ochroni mnie przed mrokiem.
Leia pochyliła się nad nim i pogładziła po policzku.
- Mój synek... mój malutki synek... a już taki dorosły.
Anakin chwycił delikatnie dłoń matki, a kiedy ją cofnęła, sam przejechał sobie po policzku.
Poczuł lekki zarost.
Czy to możliwe, pomyślał, czy aż tak bardzo się zmieniłem?
Czy dorosłem?
Jego matka spuściła wzrok i westchnęła.
- Anakinie... nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale postaraj się to zrozumieć. Jesteś już dorosły i musisz to wiedzieć. Wszyscy przemijamy. To, że jestem tu z tobą, że mamy jeszcze szansę pobyć razem, to ogromny dar.- uśmiechnęła się.- Ale czuję, że zbliża się koniec.- Anakin spojrzał na nią, zaskoczony.- Nie, nie bój się.- zapewniła go pospiesznie.- Nie ma w tym nic strasznego. Już byłam po drugiej stronie i wiesz co? Śmierć to dopiero początek. Początek wspaniałej przygody.
- Mamo... nie mów tak.- Anakin instynktownie przytulił się do Leii.- Nie opuszczaj mnie. Ja.. ja cię potrzebuję!
- Musisz być silny, Anakine.- odparła miękko jego matka.- Musisz nauczyć się zostawiać niektóre rzeczy za sobą. Skup się na tym, co czujesz, ale nie ulegaj rozpaczy, strachowi, nienawiści. Pamiętaj, że nawet po drugiej stronie, zawsze będę cię kochać.
- Kochać?- spytał młody Solo.- Nie pamiętam... nie pamiętam jak to jest kochać, mamo. Nie wiem już, co to jest szczęście, nie znam nic, poza rozpaczą, śmiercią, strachem i nienawiścią. Jestem… jestem pusty, martwy. Z tej drogi nie ma już powrotu… mamo, czuję… czuję, że przepadłem. Nic już nigdy nie będzie takie samo.
- Nic nie jest stracone, póki jeszcze masz w sobie wiarę, że uda ci się odmienić swoje życie.- zapewniła Leia.- Przeznaczenie jest tylko wytyczną, tak naprawdę tylko my decydujemy, co zrobić z czasem, który jest nam dany. Masz jeszcze przed sobą długie życie, Anakinie. Nie zmarnuj go.
- Nie chciałbym, ale... boję się.
Leia podeszła do niego i delikatnie pocałowała go w czoło.
- Znajdziesz swoją odwagę.- zapewniła.- Jesteś silny. I cokolwiek się stanie, pamiętaj: zawsze będę przy tobie. Zawsze.
Oboje uśmiechnęli się do siebie niepewnie. Leia wiedziała, że jej syn zrobi wszystko, by nie pogrążyć się znowu w mroku, a Anakin czuł, że jego matka nie pozwoli mu na stoczenie się w przepaść. Nie, pomyślał, przez ostatnie miesiące zabrnąłem zbyt głęboko w ciemność. Ale nie dam się ponownie. Nie mogę.
- Wzruszające!- coś warknęło z boku. Leia i Anakin instynktownie odwrócili się, czując, jak wszechobecny na tej planecie mrok zdaje się materializować, skupiać, tworząc czarną, nieprzeniknioną aurę zła. Jej nosiciel zdawał się pojawić tu znikąd, co zaskoczyło oboje Jedi i nie pozwoliło na odpowiednio szybką reakcję.
Oto bowiem stanął przed nimi, opętany przez ducha Durrona, śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik.
Rov Firehead.

Chewbacca stał na jednym z wyższych konarów, obserwując okolicę dookoła. Czarne chmury zasnuwały całe niebo; zanosiło się na burzę. Wookie ryknął, ostrzegając o tym Ikrita i Tahiri.
- To niedobrze.- mruknęła dziewczyna, pocierając sobie ramiona.- Temperatura spada. Dobrze by było wrócić na pokład „Sokoła” i odlecieć stąd jak najszybciej.
Spojrzała na Ikrita, ale mistrz Jedi przymknął swoje ogromne, wyłupiaste oczy i zaczął niespokojnie machać uszami.
- Coś jest nie tak.- mruknął.
- To prawda.- odparła Tahiri.- Ciemna strona jest tu bardzo silna.
- Nie, to coś więcej.- mruknął Ikrit.- Zupełnie, jakby ktoś używał Mocy, ale jej nie używał. Ktoś mroczny, i to bardzo, bo zlewa się z tym miejscem...- gwałtownie otworzył oczy.- Quey’tek! Sztuka ukrywania się przed oczami Mocy!- spojrzał na Tahiri, a potem na Chewbaccę, który w międzyczasie zszedł z drzewa.- Pospieszmy się. Anakin i Leia są w niebezpieczeństwie!

Wściekłe spojrzenie Ho’Dina tylko przez chwilę mierzyło oboje Jedi, gdyż Firehead ruszył do ataku niemal tak błyskawicznie, jak się pojawił. Czerwone, wściekłe ostrze błysnęło w jego ręce, tnąc na odlew miejsce, w którym przed chwilą siedzieli Anakin i Leia. Zdołali uskoczyć tylko dzięki przytomności młodego Solo, który chwycił matkę i odbił w górę, by wylądować parę metrów dalej.
Rov jednak się nie poddawał. Siłą pędu doskoczył do Jedi, tnąc wściekle powietrze, jednak Anakin zdążył dobyć własnego miecza i wykonać niską kontrę. Firehead zablokował jednak i przyjął postawę bojową, uderzając z lewej i w ostatniej chwili zmieniając kąt nachylenia miecza, by ciąć młodego Solo w żebro. Anakin jednak usunął się i tak ustawił miecz, żeby sparować kolejne uderzenie, tym razem z prawej. Chciał walczyć szybciej i sprawniej, wyprowadzić jakąś solidną kontrę, ale zmęczenie i głód coraz bardziej dawały mu się we znaki. W pewnym momencie poczuł, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością; wściekłe ataki Ho’Dina męczyły go coraz bardziej.
Nagle dostrzegł szmaragdowy błysk za plecami Fireheada i zmusił się, by wytrzymać jeszcze trochę. Da radę. Na pewno. Samozwańczy Lord Sith nie da rady walczyć na dwa fronty...
Ale Rov wyczuł zbliżającą się Leię. Gdy szarżowała, zatopił się w Mocy i instynktownie odepchnął Anakina na jakiś konar od razu odbijając w prawo i tnąc na odlew przez lewe ramię. Jego miecz zakleszczył się z klingą Organy Solo i oboje przez parę sekund mocowali się, usiłując przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Na twarzach obojga przeciwników malował się upór i determinacja.
Firehead był jednak większy, silniejszy i bardziej wypoczęty, a Leia zmęczona i wciąż osłabiona po postrzale z rozrywacza i trwającym ponad dwa miesiące zastoju mięśni. Anakin wiedział o tym. Widząc, że jego matka mocuje się z wysokim i chudym, ale wciąż niebezpiecznym, przeciwnikiem, odbił się od drzewa i rzucił w stronę Ho’Dina z klingą gotową do walki. Już dolatywał, kiedy Rov miał wykonać ostatnie cięcie... słychać było świst miecza...
I nagle czas stanął w miejscu.
Miecz świetlny opadł.
Gdzieś, na drugim końcu galaktyki, Darth Vader drgnął, ukłuty nagłym zakłóceniem w Mocy. Zakłóceniem bezpośrednio z nim związanym. Mimowolnie się uśmiechnął.
Gdzieś indziej, Luke Skywalker poczuł nagłe zejście tak silnie, że zakręciło mu się w głowie i upadł na posadzkę. W porównaniu z tym zakłóceniem Mocy zniszczenie planety czy nawet całego układu słonecznego było niczym.
Gdzieś, w polu Mocy, wyczulone ucho mogło usłyszeć bolesny krzyk ducha Anakina Skywalkera.
Gdzieś na Dromund Kaas, para bliźniaków stanęła nagle, jak wryta, krzycząc jednocześnie: „Nie!”
Gdzieś, przed oczami Anakina Solo, ciepłe światło, które otaczało go od pewnego czasu, nieoczekiwanie i brutalnie zgasło.
Pozostał mrok.
- Nie!- wrzasnął Anakin. Czas ruszył do przodu. Firehead odwrócił głowę z dzikim warknięciem, ale było już za późno. Purpurowe ostrze Anakina zatonęło w jego piersi, przebijając płuco i paraliżując prawe ramię. Rękojeść czerwonej klingi wypadła mu z dłoni, a on sam powoli opadł na kolana. Cały czas jednak wściekle patrzył na młodego Solo, jakby chciał go zabić samym spojrzeniem. Wyciągnął nawet lewą rękę, najwyraźniej usiłując sięgnąć jego gardła.
Dla Anakina były to najtrudniejsze sekundy w jego krótkim życiu. W jednej chwili musiał zwalczyć falę tak nieprzebranego żalu i gniewu, że trudno mu było ją nawet objąć wyobraźnią. A jedyne światło, które dotychczas utrzymywało go przy zdrowych zmysłach, zgasło na wieki. Mrok powrócił ze zdwojoną siłą, gotów znów go opanować, tym razem na zawsze. On zaś czuł, że powoli opada w otchłań. To było nie do pomyślenia! Śmierć, tym razem prawdziwa, jego matki, kiedy nie powiedział jej jeszcze tylu rzeczy... spojrzał na rękojeść swojej broni i na jej purpurowe ostrze, a jego ciałem wstrząsnęła fala gniewu.
Przypomniał sobie jednak słowa własnej matki sprzed niecałych dziesięciu minut. „Zawsze będę przy tobie” – powiedziała. Anakin bardzo chciał w to wierzyć, jednak mimo wszystko gniew, żal i ból wzbierały w nim tak mocno, że nie był w stanie ich opanować. Staczał się coraz bardziej w otchłań szaleństwa.
Ścisnął rękojeść miecza, gotów wymierzyć sprawiedliwość zabójcy Leii Organy Solo.
Ale wtedy dostrzegł pewną szansę, deskę ratunku, której mógł się chwycić, jeśli tylko znalazłby w sobie siłę i odwagę by to zrobić. Nie mógł wrócić do światła; nie po tym, co przeszedł. Nie chciał też staczać się w mrok; za dużo w nim było cierpienia. Ale dostrzegł granicę, niewielką niszę, szparę niemal niewidoczną, tak wąską, że nie dałby rady wcisnąć tam nawet paznokcia... ale raptem zrozumiał, co to jest.
To była granica między ciemną a jasną stroną. A raczej jej wyobrażenie. Cienka linia, której przekroczenie w jedną lub drugą stronę na zawsze determinowało czyjeś przeznaczenie.
Anakin był już po jednej, i po drugiej. I wiedział, że po żadnej nie ma dla niego miejsca.
Ale w tym momencie czuł, że mrok oferuje zniszczenie i cierpienie, którego z całą pewnością nie chciał doświadczyć. Westchnął więc głęboko i zebrał się w sobie, by stanąć piętami na tej cienkiej linii, palce zostawiając jednak po jasnej stronie. Nie da się. Nie pozwoli na opanowanie się przez mrok, który – jak sam podejrzewał – nie był jego.
Odrzucił miecz i spojrzał na Fireheada. Nie zabije go. Nie po tym, co przeszedł. Ale też nie będzie miał dla niego jakiegokolwiek współczucia. Najmocniej, jak mógł, uderzył go pięścią w żuchwę. Musiał sobie jakoś ulżyć.
Wtedy jednak Ho’Din wypuścił ze swojej lewej ręki łańcuch błyskawic, który spowił Anakina, porażając niemal wszystkie komórki nerwowe. W normalnej sytuacji Solo dałby radę to wytrzymać, a nawet i zniwelować działanie piorunów, ale był zbyt wycieńczony i zbyt rozdygotany. Nie mógł zbyt długo tego wytrzymywać.
Po chwili padł nieprzytomny na ziemię, podobnie, jak Firehead.
I dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa walka.

- Wstań, Anakinie.- usłyszał głęboki, choć przyjemny głos. Kiedy otworzył oczy, ukazał mu się krajobraz podobny do Dromund Kaas, ale – o ile to możliwe – jeszcze bardziej wykoślawiony. Drzewa też rosły jakby rzadziej, a ziemia zdawała się oddychać. Niebo zaś było czerwone. Krwistoczerwone.
- Wstań.- powtórzył głos. Anakin rozejrzał się za jego źródłem, niewiele mogąc pojąć z tego, co widział. Nie czuł się obolały ani poparzony, właściwie w ogóle się nie czuł. Kiedy w końcu znalazł tego, który do niego mówił, zdziwił się, ale też na swój sposób spodziewał się spotkać właśnie tą, a nie inną osobę.
Stał przed nim Kyp Durron.
A raczej jego widmo. To wszystko dookoła zdaje się być moją własną, astralną projekcją świata, o której czytał kiedyś w Akademii. Podobno właśnie coś takiego tworzyło się w umyśle umierającej istoty, kiedy jednoczyła się z Mocą. A to mogło znaczyć tylko jedno.
- Umieram, prawda?- spytał bardziej siebie, niż Kypa.
- To nieuniknione.- odparł Durron. Jego oczy skrzyły się niebezpiecznym blaskiem.- Chyba, że bardzo chcesz żyć.
- Chyba rozumiem, co chcesz powiedzieć.- odparł Anakin.- I wierz mi, że nie mam zamiaru wracać na tę ścieżkę.
- Czy wiesz, na czym polega pokuta, Anakinie?- duch Kypa zdawał się ignorować jego zdanie.- To powolny, uciążliwy proces, podczas którego dusze na nowo zestrajają się z harmonią Mocy. Żeby podjąć się pokuty, nie trzeba nawet czynić tak zwanych „dobrych uczynków”. Wystarczy chcieć. Przed czy po śmierci, to wszystko jedno.- spojrzał na młodego Solo.- To powolne rozproszenie Mocy po całym jej polu, aż staniesz się jej częścią i przejdziesz na drugą stronę. I możesz to zrobić zawsze, jeśli tylko się zdecydujesz. Po co więc trzymać się sztywnych i restrykcyjnych zasad, jeśli na nic się nam nie przydadzą? Po co być wiernym zasadom Jedi, skoro nie prowadzą one do wiecznego spokoju? Ty to wiesz.- wyprostował oskarżycielsko palec w jego stronę.- Wiesz, że nie ma ciemnej ani jasnej strony Mocy. Jest tylko potęga.
- Wiem.- zgodził się Anakin.- Ale wiem też, że z tej potęgi można korzystać w dobry i zły sposób, dla dobrych, lub złych celów. To jest ciemna i jasna strona Mocy!
- Więc czemu chciałeś się ograniczyć?- kusił Kyp.- Czemu, skoro byłeś tak blisko prawdy, nie sięgnąłeś po nią? Czemu chciałeś zawrócić? Przecież wiesz, że z tak nieograniczoną potęgą, mógłbyś sprawić, że galaktyka byłaby naprawdę lepszym miejscem! A zbawienie przyjdzie i tak!
- Bo przyjmując tę drogę wkroczyłbym na ścieżkę mroku.- odparł Anakin cicho.- Bo przestałbym być sobą. Tak, jak ty!
- Nonsens!- syknął Durron.- Zawsze byłem sobą! Ciągle jestem sobą! Tylko sobą wyzwolonym, nieograniczonym przez sztywne reguły Jedi! Tak! Exar Kun pokazał mi kiedyś tę drogę. Później zrobił to Witiyn Ter! I musisz mi uwierzyć, potęga po tej stronie jest naprawdę ogromna! Dzięki niej moglibyśmy zdziałać wiele dobrego! Naprawilibyśmy wszechświat!
- My?- zdziwił się Anakin.
- Tak, my.- duch Kypa ponownie ściszył głos.- Rov Firehead był kipiącym kotłem gniewu i bezsensownej nienawiści, nie dało się z nim zrobić nic dobrego. A wierz mi, próbowałem. Teraz umiera, i już nic z tym nie zrobię.- uśmiechnął się zachęcająco, wręcz przymilnie.- Pozwól mi się do ciebie przyłączyć, Anakinie. Razem moglibyśmy sprawić, że galaktyka byłaby lepszym miejscem! Pomyśl: twoja naturalna Moc, wspomagana jeszcze moją energią! Bylibyśmy niepokonani! Nikt by się nam nie przeciwstawił!
- Kusząca oferta.- mruknął Anakin; cześć jego jaźni bardzo chciała na to przystać... ale to była ta mroczna część. Młody Solo wiedział już, że nie powinien ulegać jej podszeptom.- Jednak ja siebie znam. I wiem, że więcej cudzego mroku bym nie utrzymał.
- Anakinie!- nalegał Kyp.- Jeżeli nie chcesz zrobić tego dla wszechświata, zrób to chociaż dla siebie! Bez mojej pomocy umrzesz! Sam nie zaleczysz swoich ran! To poza możliwościami Jedi!
- Być może. Ale nie poza moimi.
Duch Kypa Durrona wyprostował się.
- Niech więc tak będzie.- wyciągnął lewą rękę w stronę Anakina.- Więc umrzesz, głupcze! Nic ci już nie pomoże.
Nagle Anakina przeszył tak przenikliwy i porażający ból, że z trudem musiał rozginał zaciśnięte żuchwy, żeby nie połamać sobie zębów. Tracił oddech, czuł, jak coś go unosi i miażdży od zewnątrz i od wewnątrz. Jak z oddali dobiegał go ostry, nieczuły śmiech; nie miał już nic wspólnego z tym przymilnym uśmieszkiem, jakim przed chwilą obdarzał go Durron. Było w nim jednak coś z desperacji, jakaś nutka panicznego lęku. I wtedy Anakin zrozumiał wszystko. Duch Kypa się bał. Bał się, że zostanie bez kogoś, kogo mógłby kontrolować. Firehead pewnie już nie żył albo był umierający; pozostawał więc tylko Anakin. Zresztą był potencjalnie lepszą ofiarą; miał większy potencjał, niż Durron i Firehead razem wzięci. Ten atak był więc ostatnim, desperackim aktem, mającym nagiąć go do woli mrocznego widma. Tak naprawdę nie mógł mu nic zrobić.
Jesteśmy w mojej głowie, pomyślał Anakin, i to ja tu żądzę.
Przywołał Moc, a przynajmniej zdawało mu się, że tak robi, i skoncentrował ją na duchu Kypa Durrona. Widmo zaczęło powoli słabnąć, a ból – znikać. Po chwili mroczna zjawa stała się tylko wspomnieniem.
Podobnie, jak i cały ten eteryczny wymiar.
Anakin Solo obudził się cały obolały i zdrętwiały, z twarzą w błocie i szlamie. Zaczynało padać, więc deszcz gasił przypalone ubranie, które zdawało się sklejać ze skórą, powodując nieprzyjemny swąd. Zaraz obok leżała rękojeść miecza świetlnego, którą tam rzucił, a nieopodal spoczywał nieruchomy trup Rova Fireheada.
I jego matki, Leii Organy Solo.
Jeszcze się gdzieniegdzie dymiło, co oznaczało, że nie zdążyło upłynąć wiele czasu. Może nawet raptem kilka sekund. Anakin podniósł się z trudem, nawet nie próbując się otrzepywać. Nie sprawdzał nawet, czy niczego nie ma złamanego. Ani czy Firehead na pewno nie żyje. Przestało go powoli interesować to, co się stanie ze zmarłymi. W głowie brzmiały mu słowa jego matki: „Naucz się zostawiać za sobą”.
Czuł się paskudnie.
Ale był sobą. I coś się w nim zmieniło.
Mimo fatalnego stanu bez trudu przywołał Moc. Właściwie miał wrażenie, że to ona przywołuje jego. Zobaczył w niej wiele świateł, jedne silniejsze, drugie słabsze... a niektóre czarniejsze niż czerń. W tej chwili, w układzie Corelli, wiele z tych punktów gasło... zarówno jasnych, jak i ciemnych. Jednak najmroczniejszy, czarny punkt, jaki mógł wyczuć, rozciągał się gdzie indziej... nad niewielką, leżącą na uboczu planetą Naboo. Tam też znajdował się najjaśniejszy punkcik całej konstelacji.
Szykowało się starcie.
I wtedy Anakin poczuł, że musi coś zrobić, aby przechylić szalę zwycięstwa na stronę jednego z tych punktów. Nie wiedział jeszcze, którego, lecz czuł, że musi lecieć na Naboo. Po prostu musi.
Nie odwracając się, Anakin Solo pokuśtykał w stronę „Sokoła Millennium”.

Kilkanaście minut później na miejsce walki dobiegli zarówno Jacen, Jaina i Han, jak i Chewie, Ikrit oraz Tahiri.
Chewbacca, widząc leżącą w błocie, martwą Leię, zawył donośnym, żałobnym głosem, od którego niemal zatrzęsła się ziemia. Za chwilę zawtórowały mu pioruny; burza rozpętała się na dobre. Tahiri, widząc pobojowisko, nie mogła powstrzymać łez; instynktownie wtuliła się w futro Wookiego. Mistrz Ikrit położył smutno uszy po sobie i podszedł do ciała, podobnie zresztą, jak, niemal w jednej chwili, doskoczyły do niego bliźniaki Solo. Oboje nie mogły uwierzyć w to, co widzą, i co wyczuwają w Mocy. Łzy polały im się z oczu ciągłym strumieniem; na przemian przytulali zimną, martwą matkę, jakby miało to coś pomóc.
Ona jednak, o dziwo, miała twarz pogodną, a nawet lekko uśmiechniętą, jej brązowe oczy zastygły natomiast w wyrazie spełnienia i ulgi. Z całą pewnością w chwili śmierci nie czuła bólu. Ikrit podszedł tylko, i dostojnym, pełnym szacunku ruchem zamknął jej powieki.
- Spoczywaj w pokoju, dzielna wojowniczko.- szepnął cicho.- Obyś znalazła w Mocy ukojenie bólu, jakiego doznałaś za życia.
Han Solo jednak, jak tylko doleciał do ciała swojej żony, wytrzeszczył w zdumieniu oczy i padł na kolana. Jego twarz wyrażała kolejno od bólu poprzez rozpacz aż po całkowite zobojętnienie. Chwila zaskoczenia i wystudiowanych grymasów, mających wdrożyć u niego pewne zachowania, adekwatne do sytuacji, minęła równie szybko, jak i instynktownie. Prawda była taka, że nie wiedział, jak ma zareagować. Po prostu nie wiedział. Chciał jakoś uzewnętrznić swoje emocje, zrobić cokolwiek, nawet się rozpłakać albo popaść w czarną rozpacz, ale nie mógł. Siedział tak, bez wyrazu. Bez emocji. Bez skupionego spojrzenia. Po dwudziestu pięciu latach przebywania z kimś tak bliskim, po prostu nie było konwencji, którą mógłby przyjąć, by oddać ból, jaki powinien czuć.
Powinien, albowiem nie czuł nic.
Śmierć Leii zostawiła w nim pustkę tak straszną, że nie potrafił jej zapełnić.
Nie chciał też dopuszczać do siebie żadnych wspomnień o niej, gdyż wiedział, że gdy tylko zacznie żałować tamtych chwil, nie będzie umiał nad sobą zapanować. Wydawało mu się to zresztą bardzo dziwne, a nawet, paradoksalnie, zabawne; nie żal mu było osoby, którą tak kochał, lecz chwil, które z nią spędził, a które się skończyły. Zupełnie, jakby śmierć Leii wyrwała z niego również wszelkie uczucia, jakimi ja darzył.
Spojrzał na płaczących Jacena, Jainę i Tahiri. Ich żal jest wystudiowany, pomyślał. Wierzą, że jest prawdziwy, ale to konwencja, która pomoże im łatwiej znieść stratę. Nawet nie zauważą, jak ta konwencja powoli zapełni w nich pustkę po śmierci matki, sprawiając wrażenie pogodzenia się z tym, czego nie da się cofnąć.
Ale on nie chciał się godzić. Nie mógłby się pogodzić. Patrzył więc na swoją zmarłą tragicznie żonę jak na pierwszy, lepszy kamień. Nie czuł nic.
I nie chciał czuć.
Nie chciał też, aby cokolwiek mogło sprawić, że poczuje żal po stracie Leii. Nie chciał, aby cokolwiek przypominało mu o niej. Spojrzał na swoje dzieci, na Chewiego, na Tahiri... i w ich twarzach widział swoją zmarłą żonę. Pomyślał o „Sokole”, statku, który tak kochał... ale on też był nierozerwalnie związany z pamięcią o Leii. Jego kamizelka... którą wybrała mu Leia. Luke Skywalker, najbliższy przyjaciel... brat Leii. Nie, pomyślał, muszę to wszystko rzucić, bo się nie pozbieram, bo zwariuję. Wstał więc i zdjął kamizelkę, wrzucając ją w bagno. W samej koszuli i spodniach, z przypiętymi krwawymi lampasami, bez słowa odszedł przed siebie. Nie obchodziło go, gdzie idzie.
Byleby zapomnieć.
Po kilku minutach zniknął w mroku.

Tahiri w pewnym momencie oderwała załzawione oczy od futra Chewiego i spytała:
- Anakin. Gdzie jest Anakin!?
Jacen, tknięty złym przeczuciem, wypuścił myślowe macki w każdą stronę, szukając sygnatury swojego młodszego brata i bojąc się, że może ona znów być spowita przez mrok. To samo zrobiła Jaina.
I oboje odkryli, że chociaż Anakin nie ma w sobie już tej śliskiej, czarnej aury, to jednak jest w nim coś dziwnego. Domyślili się też, że ich najmłodszy brat zaraz wsiądzie na pokład „Sokoła Millennium”. W celu, którego nie trzeba było im dłużej uświadamiać.
- Zaopiekujcie się ciałem mamy.- przykazał ponuro Jacen. Chewie i Tahiri przytaknęli smutno głowami.- My idziemy po Anakina!
Po czym, wraz z Jainą poderwali się i, wspomagając swoje mięśnie Mocą, puścili się przez las w kierunku „Sokoła”, od czasu do czasu oświecając sobie drogę prętami jarzeniowymi. Wiedzieli, że mają niewiele czasu; jeżeli Anakin zabierze frachtowiec, pozostaną uziemieni na tej mrocznej planecie przez długi czas. Biegli więc, ile sił w nogach i po kilkunastu minutach dotarli na polanę, na której spoczywał „Sokół Millennium”.
A raczej właśnie startował.
Nie tracąc czasu, Jacen i Jaina rzucili się w stronę rampy, chwytając ją, kiedy się zamykała. Ze zwinnością godną Jedi wspięli się po niej i wciągnęli do środka, zanim zatrzasnęła się na dobre. „Sokół” już był w powietrzu.
- Anakin, co ty wyprawiasz!?- wrzasnęła Jaina, kiedy weszli na pokład. Gdy nie było słychać odpowiedzi, zawołała ponownie.- Anakin!
- Muszę lecieć na Naboo.- poinformował ich w końcu młody Solo, krzycząc z kokpitu. Jacen i Jaina od razu polecieli w tamtym kierunku.- To nawet lepiej, że lecicie ze mną. Czuję, że możecie być potrzebni.
- Potrzebni w czym?- spytał zdumiony Jacen.
- Na Naboo wujek Luke wkrótce zmierzy się z Darthem Vaderem.- poinformował ponuro Anakin.- Jeśli nic nie zrobimy, wynik tego pojedynku nie będzie korzystny.
- A co z tatą, z Chewiem... i z resztą.- spytała Jaina. Chciała powiedzieć „z mamą”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Lepiej nie rozdrapywać zbytnio otwartych ran.
- Dadzą sobie radę.- zapewnił swoje starsze rodzeństwo.- Lepiej zapnijcie pasy. Zaraz skaczemy.




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 (30) 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..