TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 29


- Twój plan się powiódł, Stele.- powiedział wysoki, przystojny mężczyzna o szpakowatych włosach, stojący w postawie zasadniczej przed iluminatorem, przez który widać było w perspektywie cały układ Corelli. Wszystkie pięć planet, wokół których wirowały szczątki dwóch ogromnych flot, startych w proch przez siebie nawzajem, i dobitych przez zagadkową grupę okrętów, z superpancernikiem na czele. Ów superpancernik był właśnie świadkiem spotkania byłej Ręki Imperatora, Maareka Stele’a, i jego tajemniczego mocodawcy.
- Dziękuję, generale.- pilot uśmiechnął się złowieszczo z nutką tryumfu w oczach.- Muszę jednak przyznać, że bez pańskiego pojawienia się miałbym spore problemy. Nie spodziewałem się, że Nowa Republika pozwoli jeszcze latać „Gargoyle’owi”.
- Błąd, który musieliśmy naprawić.- westchnął generał, spoglądając na chmurę szczątków, gdzieś, nieopodal Corelli.- Nie można było załatwić tego inaczej? Byłeś w Centrali. Trzeba było wydać rozkaz do poddania się. Zyskalibyśmy całkiem niezły okręt i parę innych drobiazgów.
- Wybacz, generale.- rzekł Stele.- Ale nie miałem zamiaru zostawiać nam za plecami wojska, które przy pierwszej, lepszej okazji wróciłoby na stronę Vadera. Oni nie wiedzą, kim on jest naprawdę.
- A ty wiesz?
Oczy Stele’a błysnęły.
- Oczywiście.
- Skoro już o Vaderze mowa, to ciekaw jestem, co byś zrobił, gdyby nie odleciał z układu.- zastanowił się generał.- I gdyby nie zabrał ze sobą „Executora II”. Ta bitwa mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.
- Miałem plan awaryjny.- odparł Maarek.- I możesz mi wierzyć, generale, ale Vader może się cieszyć, że stąd odleciał. Ma szczęście, że żyje.
- Lugzan?- domyślił się jego rozmówca.
- Lugzan.- potwierdził Stele.- Byłem w każdej chwili gotów przywołać go tutaj, żeby stawił czoła Vaderowi.
- Sądzisz, że twoje ukochane dziecko jest wystarczająco potężne?
- To się jeszcze okaże.- uśmiechnął się Maarek.- Wkrótce czeka go jedna z najcięższych prób.
- Nie boisz się zdrady z jego strony?
- Jest doskonale zaprogramowany. Wszelkie resztki uczuć i inicjatywy sięgającej dalej, niż kilka następnych minut, zostały wymazane. To śmiertelna, niepokonana maszyna do zabijania. Jest doskonały.
- I to twoje najukochańsze dziecko.- zauważył generał.- Muszę przyznać, że twoje koncepcje ostatnimi czasy przynoszą nadspodziewanie dobre rezultaty. Najpierw Lugzan, potem plan wykorzystania Pekhratukha do zwabienia Jedi w stronę Centrali... bardzo sprytne.
- Musiałem skanalizować ich niewątpliwą chęć do dywersji.- wyjaśnił Stele.- Gdyby zrobili to przypadkiem na własną rękę, mogliby zrobić coś nieprzewidzianego. A tak podrzuciłem im coś, co niemal idealnie ukierunkowało ich zamiary i działania tak, jak to przewidziałem. Trzeba było tylko w odpowiednim momencie postawić im na drodze Vadera i ryzyko, że Centrala zostanie zniszczona, zanim zdołasz przejąć jej sekrety.
- Oczywiście przed bitwą zadbałeś o to, aby wszystkie zgromadzić na pokładzie stacji.
- Oczywiście.- była Ręka Imperatora uśmiechnęła się perfidnie.
- Nadal jednak się zastanawiam... nie było możliwości chociaż części tych skarbów przekazać nam wcześniej?
- Część informacji na pewno udałoby mi się przemycić z Centrali.- odparł Stele.- Ale prototypy i plany broni to już co innego. Tak samo konta bankowe czy archiwa z informacjami na temat działalności Vadera... albo resztki statku Boby Fetta. Nie mówiąc już o Givinie, który był tu szefem stoczni i pomagał projektować część tych zabawek.
- Skoro o tym mowa... jesteś pewien, że nikt nie zaniepokoi się jego zniknięciem?
- W żadnym wypadku.- Maarek uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Nikt nawet nie pamięta, jak on się nazywa.
Generał zadumał się na chwilę.
- W niedługim czasie przybędzie tutaj ta nowa broń Republikan, „Requiem”.- stwierdził.- Kiedy planujesz rozpocząć przeładunek wszystkiego na nasze okręty?
- Wkrótce.- odparł zapytany.
- Bardzo jesteś tajemniczy, Stele.- zauważył jego rozmówca.- To pewnie przez te lata w konspiracji. Muszę przyznać, że wykazałeś się dwulicowością, o którą bym cię nie podejrzewał.
- Byłem Ręką Imperatora.- zauważył pilot.- Spotkałem Witiyna Tera. I wiem coś o ciemnej stronie Mocy, oraz znam przepowiednie Palpatine’a. To nawet więcej, by wywieść w pole takich ludzi, jak Morck czy Vader. Zwłaszcza, jak się wejdzie w ich łaski.
- Skąd mam mieć pewność, że i nas nie wywiedziesz w pole?- spytał podejrzliwie generał.
- Bo zawsze dotrzymuję obietnic w kolejności, w jakiej je składam.- w oczach Stele’a zapłonęły ognie.- To samo z wiernością. A wiesz doskonale, że zanim rozpocząłem służbę u Vadera, poprzysiągłem lojalność Sto Osiemdziesiątemu Pierwszemu Pułkowi, oraz jego dowódcy.
- Tak...- mruknął generał, odwracając się. Stele natychmiast się wyprostował, czując mimo wszystko szacunek przed tym człowiekiem. Jedno z jego oczu było co prawda zakryte opaską, ale drugie wpatrywało się w niego przenikliwie.- Muszę przyznać, że służyłeś nam bardzo dobrze. Imperium Ręki jest z ciebie zadowolone.
- Dziękuję za uznanie... generale Fel.

Śniadolicy mężczyzna wyskoczył z hiperprzestrzeni pół roku świetlnego od celu, który wskazywał jego sygnał. Musiał przyznać, że lekkie krążowniki klasy Carrack mimo wszystko nie były przystosowane do zautomatyzowanego dowodzenia, a już tym bardziej do długich, złożonych skoków przez nadprzestrzeń. Tym niemniej udało mu się dolecieć do punktu, w którym powinien opuścić okręt, pozwalając mu polecieć prosto do układu Corelli i spotkać swoje przeznaczenie.
A przy okazji zaszkodzić kilku osobom, do których uciekinier nie pałał szczególną sympatią.
Podczas tych kilku dni lotu przez nadprzestrzeń, ciemnoskóry mężczyzna przeprogramował kilka pokładowych droidów z obsługi reaktora czy maszynowni, w taki sposób, aby na ustalony, nadany przez niego sygnał, wykonały wszelkie procedury, niezbędne do wprowadzenia krążownika na odpowiednią trajektorię. Część z nich miała ponadto odłączyć zabezpieczenia reaktora, żeby wywołać przeciążenie, jak tylko energia osiągnie poziom krytyczny. Czyli, zgodnie z obliczeniami, w chwili wyjścia z nadprzestrzeni. A biorąc pod uwagę, że wektor wyjścia w praktyce był jakimś obiektem, być może nawet samą Centralą Executor’s Lair, skutki takiego przeciążenia z całą pewnością będą widowiskowe.
Uciekinier wziął nadajnik i ruszył w stronę jednego z niewielkich promów, które były na prowizorycznym lądowisku. Nie będzie miał kłopotów z dotarciem na Commenor albo Saccorię, a tam już dalej sobie poradzi. W końcu nie urodził się wczoraj, a galaktyka nigdy nie była dla niego zbyt twarda.
Po kilkunastu minutach śniadolicy człowiek siedział za sterami swojego środka transportu i ustawiał kurs na najbliższą, zamieszkałą planetę. Gdy wszystko było gotowe, obejrzał się przez ramię w stronę krążownika klasy Carrack, w danym momencie pogrążonego w mroku, nieruchomo wycelowanego w najbliższe słońce. Uśmiechnął się lekko, a w jego surowych, nieprzeniknionych oczach zatańczył blask satysfakcji. Zemsta, pomyślał, po czym wcisnął odpowiedni przycisk na nadajniku. Okręt zakołysał się, a jego silniki zapłonęły, po czym przyspieszył lekko, by za chwilę zniknąć w nadprzestrzeni.
Dopiero teraz śniadolicy uciekinier poczuł się naprawdę usatysfakcjonowany.

Wschody słońca na Noquivzorze zawsze były urokliwe i miłe dla oka. Unosząca się, czerwona tarcza, rozlewająca blask po horyzoncie, potrafiła urzec nawet tych, którzy na takie codzienne cuda wszechświata zwykli nie zwracać uwagi. Unosząca się nad sawanną kula potrafiła przykuć uwagę każdego, i na chwilę oderwać go od ponurych, przyziemnych myśli.
Dek-Meron Perabi, rycerz Jedi z Taris, co rano oddawał się takim relaksującym medytacjom, aby zapomnieć o tych wszystkich, ponurych sprawach, które zajmowały go cały czas jako członka Rady Jedi. A miał się czym martwić. Kam Solusar był od jakiegoś czasu niedysponowany i dochodził do siebie w Akademii na Yavinie IV, a Luke Skywalker i Ikrit wykonywali właśnie swoje misje, przez co Rada obradowała w niepełnym składzie, pozbawiona ich wiedzy i doświadczenia. Przez to, poza zbieraniem informacji i koordynowaniem działań poszczególnych Jedi, niewiele ostatnio zrobiła. Poza tym morderstwom członków Zakonu i ich rodzin zdawało się nie być końca; najpierw zginął Kell Tainer, potem Jysella Horn... a Kyle Katarn i Corran Horn wspólnymi siłami wyruszyli w pościg za tym mordercą. Zdobyli nawet jego imię i rysopis. Ów Lugzan, bo tak go określili, zdawał się być jakimś zmodyfikowanym genetycznie Rebornem, którego Vader albo ktoś inny z Executor’s Lair wysłał na polowanie. Poza tym było jeszcze kilka zapalnych ognisk w galaktyce, przede wszystkim Corellia, ale też Świat Żniwiarza w sektorze Nilgaard. Innymi słowy, było o czym zapominać w chwilach takich, jak ta.
Coś jednak zdawało się mimo wszystko niepokoić Dek-Merona. Nie było to w sumie nic szczególnego, ot, niewielka zmarszczka na Mocy, ale nie dawała ona mu spokoju. Niby nie było żadnego źródła zagrożenia ani nie dało się wyczuć dookoła żadnych negatywnych intencji, ale zmysł niebezpieczeństwa Perabiego nadawał jak szalony. Jedi instynktownie rozejrzał się dookoła, nie zauważył jednak ani nie wyczuł żadnego zagrożenia. I to go coraz bardziej niepokoiło.
W pewnym momencie dostrzegł na tle słońca małą, czarną plamkę, która zbliżała się jednak ze sporą szybkością. Po kilku sekundach bolesnego wpatrywania się w słońce mógł już odróżnić ręce, nogi i ogromne skrzydła, a także zielony, jarzący się kamień, wbity w pierś. Ten obiekt powoli zaczął mu przypominać...
- Lugzan!- wrzasnął na całe gardło i chwycił za miecz.- Nadciąga!
Potworny zabójca Jedi był już bardzo blisko, kiedy na wołanie Dek-Merona ożyły działka obrony, strzegące posesji. Lugzan jednak umiejętnie lawirował między laserowymi błyskawicami, a nawet te, które w niego trafiły, nie czyniły mu żadnej szkody. Perabi chwycił mocniej swój miecz i stanął w obronnej postawie Formy Szóstej, gotów przyjąć pierwszy cios. Lugzan leciał prosto na niego.
Jednak w ostatniej chwili trzepnął skrzydłami, zahamowując impet i opadając, by odbić się od balustrady. Strzały laserowe nie były dla niego groźne. Perabi uznał, że to idealny moment, ruszył do ataku...
Ale nie przewidział, że Lugzan tylko na to czeka. Odbił się bowiem w górę i zakręcił wokół własnej osi, nastawiając poziomo skrzydła. Taki wielki, czarny wirnik był zaiste przerażającym widokiem. I zabójczym. Dek-Meron Perabi nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zanim jedno ze skrzydeł przecięło go na pół, zdołał wybić się do skoku, ale na próżno. Żywy wirnik odciął mu bowiem stopę, przez co w krzyku bólu wypuścił on swój miecz i upadł na posadzkę na tarasie. Tymczasem morderca Jedi zakończył swój manewr i zwinął skrzydła, by wylądować na jednym kolanie, z purpurowym ostrzem gotowym do akcji. Trzeba przyznać, że nie tracił czasu; od razu dopadł do leżącego Dek-Merona i przeciął go na pół.
W tej samej sekundzie na taras wpadł Lowbacca, z droidem MTD, zawodzącym u jego pasa. Zaraz za nim przybiegł Troo Ghra, mistrz Jedi rasy Shar, który wyczuł zejście Perabiego i już wyciągał własną rękojeść miecza świetlnego, by zmierzyć się z tym, co ich tak niespodziewanie zaatakowało.
I, podobnie, jak Lowie, stanął jak wryty, gdyż zobaczyli oni Lugzana w całej okazałości.
Wookiee zaryczał gniewnie, i zanim skończył, puścił się w stronę złowrogiego mutanta. Ten uaktywnił swój miecz i tarczę, by odeprzeć impulsywny atak potężnego przeciwnika, uderzającego w jego kierunku coraz to silniejszymi ciosami, nie dając mu nawet możliwości na kontrę. Zaraz potem przyłączył się Troo, usiłując uderzyć z drugiej strony.
Lugzan stwierdził, że ci dwaj przeciwnicy naraz są stanowczo zbyt silni, by dał im radę w otwartej walce na miecze. Na swoje szczęście miał on jednak cały arsenał innych środków; kiedy Troo go okrążał, a Lowbacca przypuścił kolejną szarżę, Lugzan wyszedł mu twardo naprzeciw, po czym przyjął jego uderzenie na tarczę, wypuścił miecz z ręki i chwycił nią drugie ramię Wookieego, unieruchamiając go na sekundę. Lowie szczeknął, trochę zaskoczony, ale po sekundzie wybałuszył oczy, a wszystko nagle stało się jasne. Zawarczał tylko gniewnie, ale i z dozą podziwu dla przeciwnika, po czym zerknął w dół.
I dostrzegł rękojeść miecza Lugzana, który przed chwilą wypuścił, wbitą mu w pierś przez jedną z jego niedorozwiniętych kończyn, która musiała najwyraźniej go złapać.
W tej samej sekundzie Troo Ghra szybkim, płynnym atakiem ciął Lugzana po plecach, po czym stanął, przygotowany na to, że przeciwnik padnie bez życia.
To się jednak nie stało.
Kamień siły na piersi złowrogiego potwora wchłonął energię ataku, przez co na zbroi Reborna pozostała jedynie niewielka rysa. Lugzan natomiast odwrócił się i, wbijając owadzie spojrzenie w Shara, przypuścił błyskawiczny atak, który Ghra ledwo sparował, zaraz potem był następny, i następny... aż w końcu Troo wypuścił zręczną kontrę, która musnęła żebra przeciwnika, jednak też nie dała rady zrobić mu żadnej krzywdy. On natomiast zbił tarczą ostrze Jedi, po czym błyskawicznie zakręcił młynka swoją klingą i szybkim, sprawnym cięciem pozbawił oponenta głowy.
Nie czekał nawet, aż opadnie; chwycił miecze denatów i pobiegł do środka siedziby Rady Jedi, z zamiarem wybicia wszystkich, którzy znajdowali się wewnątz.

- Poczułeś to?- spytał Kyle. Obaj z Corranem siedzieli teraz na pokładzie promu należącego do Akademii Jedi, zastanawiając się w którą stronę mógł polecieć Sentinel Lugzana. Na podstawie jego wektora skoku z „Errant Venture” wyszukali system, do którego mógł się udać, następnie z tego systemu szereg innych, jakie pasowały, oraz szlaki, którymi, ich zdaniem, powinien się udać. Zbadali też emisję silników jonowych, towarzyszącą skokom w nadprzestrzeń, by ustalić ogólny kierunek, co w rezultacie zaprowadziło ich do układu Tridrette. Tutaj jednak trop się urywał.
- Poczułem.- odparł ponuro Corran.- Zaczął mordować.
- Tylko gdzie? W okolicy nie ma operujących rycerzy Jedi, ze względu na bliskość Noquivzoru...- urwał i spojrzał z nagłym zrozumieniem na Horna. Ten odwdzięczył mu się tym samym.
- Noquivzor!- krzyknęli jednocześnie, po czym natychmiast rzucili się ustalać trasę nadprzestrzenną w tamtym kierunku.

Z ręki Lugzana padło troje kolejnych Jedi. Żaden z nich w pojedynkę nie miał większych szans ze zmutowanym potworem, i w sumie podczas tych pojedynków został draśnięty raptem dwa razy. Właśnie jego miecz przebijał kolejnego z rycerzy, gdy stanęła mu naprzeciw trójka dobrze zbudowanych osobników: dwóch silnych, barczystych ludzi i jeden wiotki i gibki, ale zwinny Verpine.
Byli to członkowie Rady Jedi: Keyan Farlander, Daye Azur-Jamin i Leonid. Wszyscy mieli zdeterminowane wyrazy twarzy i uaktywnione ostrza, trzymane w pozycjach Form Drugiej i Piątej. Ich aury biły pewnością siebie i świadomością własnej siły. Nie byli to łatwi przeciwnicy.
- Zaczynamy?- spytał Keyan.
- Tak.- rzucił Daye.- To wciąż tylko Reborn.
Lugzan tylko zawarczał gniewnie i przy użyciu Mocy wypuścił w stronę Jedi zebrane wcześniej miecze świetlne. Sześć różnokolorowych ostrzy śmignęło, przecinając powietrze, aby dotrzeć do celu. Daye i Leonid odbili płynnymi ruchami po dwa miecze, po czym ruszyli do zsynchronizowanego ataku na Lugzana. Keyan nie miał takiego szczęścia. Silnym uderzeniem zbił jedną z kling, ale druga przeszła przez jego zasłonę, tnąc go w lewe płuco. I w serce.
Ataki Verpine’a i Azur-Jamina były natomiast idealnie zsynchronizowane. Atakowali równocześnie, stosując metodę zaczepną, by zaliczyć przynajmniej jedno trafienie. Stosując wyuczone techniki Formy Drugiej, obaj stawiali przed sobą zaporę nie do przebicia, nawet dla miecza i tarczy Lugzana. Ilekroć jeden z Jedi ruszał na niego, drugi uderzał, zanim potworny zabójca zdążył się zorientować. I chociaż żadne z tych trafień nie wyrządzało mu krzywdy, to jednak wyczerpywało zasoby kamienia siły, który nosił. Usiłował więc uderzyć któregoś z nich na tyle silnie, by wyeliminować go z dalszej walki i skupić się na drugim, jednak działali oni w zbyt idealnym zespoleniu. Jak niezrównani partnerzy.
W pewnym momencie kamień siły zamigotał i zgasł.
Lugzan zrozumiał, że żarty się skończyły.
Zdecydował się więc na pewien desperacki ruch. Wiedział, że dzięki workom taozinów Jedi nie są w stanie odpowiednio wyczuć jego intencji, ruszył więc całą swoją masą na Daye’a, wywijając mieczem. Kiedy zauważył choćby minimalny ruch ze strony Azur-Jamina, wyrzucił swoją rękę z tarczą do tyłu i, kierując się instynktem albo Mocą, posłał ją poziomo do tyłu... prosto w szyję Leonida. Zaskoczony Verpine nie miał nawet szans na obronę. Jego ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Zaraz potem zrobiła to jego owadzia głowa.
Lugzan skoncentrował się więc na Azur-Jaminie. Chociaż bez tarczy, nadal był od niego silniejszy i wytrzymalszy; Daye zaczął się cofać pod naporem ciosów potwornego wroga. Jednak to, czego mu brakowało, Jedi nadrabiał techniką; jego miecz świetlny co rusz znajdował sposób, żeby przedrzeć się przez obronę przerażającego mutanta i zadać mu cios albo dwa. Wkrótce pancerz z kraba vonduun, połączony ze zbroją Shadowtroopera był pozadzierany i porysowany w wielu miejscach.
To było jednak za mało, by powstrzymać Lugzana.
W pewnym momencie Daye został przyparty do muru i nie mógł się cofać, wykorzystał go więc, by odbić się i przeskoczyć nad głową Lugzana, mając nadzieję, że uda mu się go zaskoczyć.
Nie udało się. Skrzydlaty potwór odbił się w górę i nastawił miecz w taki sposób, że Daye lecąc nie miał innej możliwości, niż tylko nadziać się na purpurowe ostrze. Jęknął głośno, po czym padł bez życia na ziemię.
Lugzan też wylądował, po czym rozejrzał się dookoła. Trzech członków Rady Jedi w ciągu piętnastu minut. Najlepszych z najlepszych. Pokonał ich bez większego wysiłku. Przyciągnął więc tarczę do ręki i sprawdził, czy nic się jej nie stało, po czym rozejrzał się jeszcze raz dookoła.
I zaczął się śmiać zachrypniętym, złowrogim głosem.
Po czym nagle przestał, jakby ugodzony w plecy. Bo rzeczywiście coś go trafiło w plecy.
Odwrócił się, czując przejmujący ból w kręgosłupie i zobaczył Bothanina, rycerza Jedi, strzelającego do niego z miotacza pocisków Golan Arms. Ów Jedi, Groft Vil’lya, z zacięciem na twarzy wypluł w jego kierunku jeszcze kilka płonących strzałek, które Lugzan albo przyjął na tarczę, albo odbił. Bothanin jednak się nie poddawał; strzelały tak dalej, gdyby nie jeden problem: potwór się zbliżał. Vil’lya rzucił więc miotacz i sięgnął po miecz... ale wtedy monstrum zaatakowało. Zdumiewająco szybkim ruchem rzucił się w stronę Jedi, wystudiowanym machnięciem szponiastej ręki rozcinając mu gardło. Groft z zaskoczeniem na twarzy zapluł się własną krwią, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji, i patrzył, jak Lugzan szybkim ruchem miecza zakańcza jego żywot.
- Lugzan.- ktoś szepnął zza jego pleców. Mroczny potwór wysłał myślowe macki w tamtym kierunku i napotkał aurę równie silną, co jego poprzednich przeciwników, jednak bez porównania bardziej dziką, nieprzewidywalną. Ten nie jest z Rady Jedi, pomyślał mutant, a jednak może być groźniejszy, niż tamci.
Odwrócił się i spojrzał na nowego przeciwnika. Był nim wysoki, smukły Ettin, uzbrojony w dwa miecze świetlne. Nazywał się Ewon Five-For-Two.
- Zapłacisz za swoje zbrodnie.- powiedział Ewon, wpatrując się w Lugzana nieprzeniknionym wzrokiem, po czym przyjął agresywną postawę Farus-Gamy i ruszył do ataku.
Walczył jak w uniesieniu, idealnie dobierając pchnięcia, finty i bloki, kiedy trzeba odskakując bądź parując silne, ale nie zawsze staranne uderzenia swojego wroga. I tak tańczyli wokół siebie; Ewon uderzał, Lugzan blokował i wyprowadzał kontrę, po której następowały trzy kolejne pchnięcia Ettina. Po piętnastu minutach Lugzan powoli zaczął krwawić, a jego pancerz był rozorany w co najmniej kilku miejscach. Five-For-Two natomiast miał osmalone włosy i przypieczony biceps na lewym ramieniu, ale poza tym czuł się całkiem nieźle. Właśnie szykował się do kolejnego ataku, kiedy w Lugzanie wezbrała wściekłość. Czuł, że powinien to zaraz skończyć, inaczej ten niedorostek zetrze go na proch! Naprężył się więc i wykonał szybki półobrót, kiedy akurat Ewon szykował się do ataku. Jedi zdołał uskoczyć przed ostrymi skrzydłami, ale za to został podcięty przez odwłok i runął na ziemię. Lugzan nie miał zamiaru dać mu wstać; zaraz rzucił się na niego, pchając mieczem i miażdżąc tarczą.
Ewon nie stracił jednak instynktu bojowego. Wystawił swój prawy miecz tak, by jego klinga wbiła się dokładnie w środek tarczy, a więc uszkodziło cylinder, który ją generuje. Drugie ostrze natomiast ustawił pod takim kątem, by maksymalnie odbić spadające na niego pchnięcie broni zmutowanego potwora.
I udało mu się, a raczej udało połowicznie. Emiter tarczy nie był w stanie poradzić sobie z taką ilością energii i eksplodował, a wraz z nim całą rękojeść, raniąc Lugzana w dłoń. Monstrum warknęło i spojrzało groźnie na Jedi, godowe zadusić go własnymi rękoma, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Drugie ostrze Ettina nie miało jednak tyle szczęścia; co prawda pchnięcie ześlizgnęło się po nim, unikając torsu Jedi, ale odcięło mu rękę powyżej łokcia. Ewon wrzasnął z bólu, jednak zdołał się opanować i użyć Mocy na tyle, by prześlizgnąć się między nogami Lugzana. Ten jednak nie dał się na to nabrać.
I po prostu z hukiem na nim usiadł, miażdżąc Jedi twarz i kark, oraz przyduszając odwłokiem. Ewon przez chwilę trząsł się spazmatycznie, po czym w pewnym momencie przestał, najwyraźniej uduszony.
Lugzan wstał, dysząc ciężko, i chwycił swój miecz. Ten przeciwnik był naprawdę potężny, pomyślał, i na wszelki wypadek jeszcze raz przebił go mieczem. Następnie obejrzał swoją ranną dłoń i warknął, nie podobała mu się ta rana. Będzie musiał walczyć dalej jedną ręką, i to jeszcze bez tarczy...
Ale zwyciężył. Wysłał jeszcze myślowe sondy dookoła budynku i stwierdził, że nie pozostawił ani jednego żywego użytkownika Mocy. Zabił dwunastu rycerzy, w tym siedmiu członków Rady Jedi. Tak, był potężny. Zdumiewająco potężny. Niepokonany.
A gdyby tak, pomyślał, zmierzyć się z samym Lordem Vaderem?
Nie wiedział, skąd mu się wzięła ta myśl. Czuł jednak, że jest kusząca. On, Lugzan, najpotężniejszy wojownik i zabójca Jedi w galaktyce! Będą się go bać, będą go szanować! Ale do tego trzeba usunąć ostatnią, największą przeszkodę.
Vadera.
Wybiegł na taras i wystrzelił w niebo, kierując się w stronę swojego promu klasy Sentinel i oddziału szturmowców, czekających na jego rozkazy. Miał zamiar skontaktować się ze swoim stwórcą, Stele’m, i dowiedzieć się, gdzie może znaleźć Lorda Vadera.
Tak, to było słuszne.

- Po co ci oddział szturmowców, panie generale?- spytał Stele, obserwując, jak Fel rozkazuje grupie żołnierzy wejść na jeden z transportowców wysyłanych do Centrali po wszystkie tajemnice i sekrety, jakie w sobie kryła.
- Mamy tam problem z komandosami Noghri.- wyjaśnił Fel.- Trzeba ich będzie spacyfikować.
- To przez Pekhratukha!- syknął Maarek.- Zawsze podburzał innych przeciwko mnie.
- Ale już nie żyje.- zauważył Fel.- A to są szturmowcy z elitarnego Pięćset Pierwszego Legionu, dadzą sobie radę w najtrudniejszych misjach.
- Znam ich możliwości.- odparł Stele.- Mieliśmy tutaj kilku członków „Pięści Vadera”, których potem sklonowaliśmy.- uśmiechnął się perfidnie.- Większość z nich wysłałem z Lugzanem na polowanie.
- Sprytnie.- zaczął Soontir Fel, patrząc przez iluminator Uśmiechnął się z samozadowoleniem, przyjmując postawę zasadniczą.
I już miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy coś zdawało się uderzyć w Centralę. Ułamek sekundy później to „coś” eksplodowało.
A wraz z nim cała stacja.
Fel i Stele zasłonili odruchowo oczy, aby uniknąć skutków oślepiającej eksplozji. Właściwie w to, co się stało, ciężko im było uwierzyć. Wszystko... szef stoczni, resztki statku Fetta, konta, depozyty, archiwa, prototypy... wszystko...
Wszystko zostało zniszczone w sposób tak surrealistyczny, że Maarek Stele nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Na jego twarzy pojawił się gniew.
- Kurwa...- syknął, zaciskając pięści. Fel odniósł dziwne wrażenie, że powietrze wokół byłej Ręki Imperatora zaczyna falować.
- Jak myślisz, Stele, czy to sprawka Noghri?- spytał, siląc się na spokój; ciężko mu będzie wrócić na Nirauan i powiedzieć admirałowi Parckowi, że zakrojona na szeroką skalę operacja zlikwidowania Executor’s Lair i przejęcia jej sekretów udała się tylko połowicznie.
A raczej, póki żyje Vader, w ogóle się nie udała.
- Może.- warknął Stele, powoli odzyskując panowanie nad sobą.- Ale jeszcze nie koniec, prawda?
- Prawda.- zgodził się Fel.- Musimy zlikwidować zagrożenie ze strony Vadera.
- I Jedi.- podsunął Maarek.- Stanowią ogromne zagrożenie, trzeba ich zniszczyć! Bez nich Nowa Republika się rozpadnie, a wtedy...
- Stele.- surowy głos Fela uciął uduchowiony monolog byłej Ręki Imperatora.- Imperium Ręki ma dobre stosunki z Nową Republiką. Nie będziemy z nią walczyć. I zostawimy Jedi w spokoju.
- Nie!- warknął Maarek, jakby tracąc panowanie nad sobą.- Jedi muszą zginąć! Wszyscy!
- Stele!- wrzasnął Fel.- Pamiętaj, z kim rozmawiasz!
Przez chwilę obaj piloci mierzyli się wzrokiem, pełnym gniewu, nieustępliwym, twardym. W końcu Maarek Stele stanął na baczność.
- Proszę o wybaczenie, generale.- powiedział służbowym tonem. Na jego twarzy wciąż jednak malowały się gniew i brak pokory.
- Przeprosiny przyjęte.- Felowi nie podobały się emocje na obliczu pilota, ale stwierdził, że i tak osiągnął wystarczająco dużo.- Teraz wyjaśnij mi ostatnią fazę twojego planu. Jak chcesz dopaść Vadera?
- Nie ja.- Stele mimo gniewu uśmiechnął się złowrogo.- Lugzan.
- Będzie wiedział, gdzie szukać?
- Dowie się. Już moja w tym głowa.
- Dobrze.- mruknął Fel.- My tymczasem opuścimy ten system, zanim przyleci to „Requiem” Nowej Republiki. Dołącz do mnie, kiedy już wprowadzisz swój plan w życie.
- Jak każesz, generale.- Stele skłonił się z szacunkiem, co było ewenementem jak na niego.
Następnie odwrócił się i odebrał przez osobisty komlink wiadomość pochodzącą, o dziwo! Od Lugzana.

Kiedy Kyle i Corran wyskoczyli z nadprzestrzeni w układzie Noquivzor, zdążyli jeszcze zobaczyć na radarach prom klasy Sentinel, skaczący w zupełnie innym kierunku.
- To on!- rzucił Horn.- Ucieka!
- Widzę.- stwierdził Katarn, nieco spokojniej, niż jego przyjaciel.- Nie czuję nic na planecie. Musiał wszystkich zabić.- zauważył ponuro, po czym rzucił okiem na komputer nawigacyjny, porównując wektor wejścia statku Lugzana z mapą galaktyki. Obecna konfiguracja gwiazd i mgławic mówiła, że tą drogą albo przelecą bardzo krótki kawałek przestrzeni, albo wybrali się prosto do systemu Naboo.
- Naboo.- mruknął Kyle, zdziwiony.- To tam, gdzie poleciał Luke i Mara!
- Nasz morderca mierzy wysoko.- zauważył Corran.- Nic to, nie mamy czasu do stracenia!- rzucił i wprowadził swój prom w nadprzestrzeń, podążając dokładnie tym samym wektorem, co Sentinel Lugzana.
I zniknął w przestworzach.




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 (31) 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..