TWÓJ KOKPIT
0

Relacja z Celebration IV :: Fandom

Dzień Trzeci – sobota 26 maja 2007

Sobota, jak zwykle nie mogło się odbyć bez kolejki pod oboma wejściami. Tym razem przysiadłem sobie przy West Hall, ponieważ pierwszy panel, w którym chciałem uczestniczyć odbywał się w sali Behind The Scenes. Trzeba było jednak stanąć w kolejce, to pewnie nie tylko lepiej bym się czuł psychicznie, ale i jeszcze zauważył jedną rzecz. Ale po kolei, kolejka skończyła sią koło godziny 10:30 – mnie do Centrum udało się wejść o 10:32. Miałem pietra, że nie zdążę na panel, na którym mi zależało. Ale nic to, bowiem Lucasowcy zafundowali kolejkowiczą dodatkową atrakcję, a mianowicie tego pana, który latał poprzedniego dnia, tym razem na zewnątrz. Siedząc sobie spokojnie w cieniu tylko usłyszałem świst. Poznałem to. Od razu, ruszyłem w kierunku skąd to przychodziło, ale niestety, już tylko widziałem lądującego Bobę Fetta. Dlatego oba zdjęcia pochdzą z oficjalnego bloga CIV. Natomiast kolesia można wynająć na podobne imprezy, więcej znajdziecie na jego stronie RocketMan.Org.






30 Years of Star Wars Publishing and Continuity
Na szczęście jednak kolejka do sali mnie uratowała to raz, a dwa dość liche zainteresowanie samym panelem, który trwał aż półtorej godziny. Prowadził go Pablo Hidalgo, a na sali obecni byli Sue Rostoni z LucasBooks, Shally Shapiro z Del Rey, J.W. Rinzler z LucasBooks, Randy Stradley z Dark Horse’a, Leland Chee z Lucas Licensing oraz przedstawiciel sekcji audio Del Rey. Tym razem Pablo już przygotował ładną prezentację, acz miał problem by to odpalić, więc w walce z technologią pomógł mu Leeland. Prezentacja nie była zbyt długa, tylko unaoczniała pewne etapy, to że po raz pierwszy świat dowiedział się o Gwiezdnych Wojnach dzięki książkom i komiksom, w których jeszcze nie widziano jak będą wyglądać ostateczne efekty. Wszystko zaczęło się w grudniu 1976. Potem Pablo mówił głównie o kamieniach milowych publikacji, jak powrót ksiażek z trylogią Thrawna, przejęcie licencji na komiksy przez Dark Horse. I tu ciekawostka podano zapowiedź Marvela z lat 90. na których reklamowano komiks Dark Empire, bo wtedy szykowano wielki powrót komiksów, ale biznes jest biznesem i komiksy przejęło małe i młode wydawnictwo Dark Horse, a jednym z pierwszych tytułów był odziedziczony właśnie Dark Empire. Wspomniano także o wydaniach narodowych i tu pojawiła się polska okładka Ostatniego Rozkazu. Lekko opowiedziano o przyszłości pokazując promocyjną okładkę Inferno. W tym momencie pomogła mu Sue Rostoni, która krótko omówiła plan książkowy do końca obecnego kontratku Del Rey. Z tym, że już po wymienieniu tytułu Inferno miała problem z wymienieniem kolejnych tytułów serii Legacy. Od „Fury” włącznie czytała z kartki. Ponownie też obwieściła tytuł ostatniej części Dziedzictwa Mocy – Invincible. A głos ponownie zabrał Pablo. Wspomniano także o perypetiach ze zmianą wydawcy Insidera, który tak na prawdę jest Insiderem od 23 numeru. Problem z Insiderem jest taki, że o ile w przypadku wydawnictwa Del Rey jakoś Lucasfilm może dogadać się z partnerem, o tyle w przypadku wydawcy magazynu różnice zdań i dążęń są na tyle inne, że dotychczas nie udało się znaleźć kogoś na dłużej. Czy z Titanem będzie inaczej, nie wiadomo. Mówiono także o innych książkach LucasBooks, zarówno związanym z Indym, Willow, ale też autorskich projektach, które gdzieś tam utonęły. Potwierdzono, że czeka nas cały program wydawniczy związany z Indianą Jonesem 4. Potem głos zajął Leland Chee, który pokazał jak działa Holokron – wielka baza danych, którą tworzy i z której korzystają autorzy. Przyznał, że zdarza mu się zaglądać do Wookieepedii czy na CSWE, bo jest tam więcej wpisów, ale jak sam dodał, czasami łapie się za głowę czytając te dzieła. Tu zaczęła się zabawa, na tapetę poszedł Jaxxon, a Sue zapytała się, czy jeśli pojawi się w książkach, to zostanie zmieniona jego kanoniczność. Leeland zaczął tłumaczyć, że w Holokronie kanoniczność nie tyczy się hasła, a pojedynczych zdań, tak więc opis z jednego źródła nie zawsze pokrywający się z opisem z drugiego, może być mniej lub bardziej kanoniczny. Wynikało z tego jedno, że praktycznie wszystko, co się pojawiło w publikacjach jest kanoniczne, tylko problemem jest stopień. Leeland wspomniał też, że istnieje podobna baza danych dla Indiany Jonesa i nosi nazwę Indycronu. Tu aż żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia, bo Holokron był widoczny dzięki wyświetlaczowi, ale w takich chwilach czasem trudno się myśli, a koncentruje wsłuchując i patrząc na to, co akurat się widzi.
Potem przyszedł czas na pytania. Tu Pablo poprosił by nie zadawać trudnych, bo on nie wie, jakim cudem, prawie całe EU dzieje się w pół roku po bitwie o Yavin, a także jakim cudem w TESB Luke uczy się tak szybko. Ta pierwsza rzecz chyba jakoś go szczególnie boli, bo powtórzył to po raz drugi.
Innym pytaniem było czy zostanie wznowione Fact Files – tego nie było w Stanach, w Polsce jedynie próba przez DeAgostini, ale sprawa jest już praktycznie zamknięta.
Były też pytania trudne, jak choćby o to, czemu ludzie w galaktyce w NEJ nie wiedzą o Vaderze, w Legacy już wiedzą, a wcześniej niezupełnie, choćby Lady Vader u Thrawna. Leeland obiecał, że zastanowi się kiedy musiało dojść do poinformowania ludzi o Vaderze na swoim blogu.
Shelly odpowiedziała na pytanie w sprawie Indiany Jonesa, poza książką będziemy mieć też albumy i być może jeszcze książki niezwiązane z filmem.
Następne pytanie dotyczyło serialu. Tu żart zrobił sobie Randy Stradley, który ze zdziwioną miną zapytał. „To będą jakieś seriale?”. Wszyscy zaczęli się śmiać. Według tego, co powiedziano, na razie nie ruszyły żadne programy książkowe związane z „The Clone Wars”, a z drugim serialem jest kompletnie za wcześnie.
Potem pojawił się problem wymowy słowa Twi’lek – (Tłilek czy Tłajlek) – uznano, że obie wersje są dobre. Ogólnie omówiono także problemy z wymową nazw, tu angielski jest na tyle problemowy, że jest to bardzo widoczne, tym bardziej, że nawet George Lucas swoje nazwy wymawia różnie, nie przywiązując do tego wagi. Owszem w uniwersum ma to pewne plusy, bo robią się lokalne gwary, ale niemniej jednak jest to dość problemowe.
Powróciła też sprawa Conana Antonio Mottiego, któremu takie imię nadał George Lucas w jednym z programów telewizyjnych (The Late Night Show). Wcześniej Motti nie miał imienia, więc niektórzy nie wiedząc, czy to żart, uznali, że to prawda. Leland powiedział, że to musi zostać ustalone.
Padło też pytanie, czy więcej książek będzie mieć tytuły w stylu Harry’ego Pottera – jak „Luke Skywalker and the Shadows of Mindor” (tu znów Sue musiała przeczytać tytuł z kartki... I ponownie wpierw powiedziała Mindar miast Mindor). Na pytanie odpowiedziała jednak Shelly, która stwierdziła, że zdają sobie sprawę z niecodzienności tego typu tytułów, a także pewnej śmieszności, jednak mają one swoją zaletę wydawniczą. Przede wsystkim przy sprzedaży, ludzie o wiele częściej pytają księgaży o nową książkę o Harrym, co się szybko znajduje, niż o nowe Gwiezdne Wojny, a jak już podadzą tytuł, to często trudno znaleźć to w systemi, lub powiązać z Gwiezdnymi Wojnami. Właściwie tak już było z Yodą: Mrocznym Spotkaniem, gdzie ludzie w większości pytali o nową książce o Yodzie. Więc jest szansa, ze tytuły tego typu będą pojawiać się częściej. Rozmawiano także o przyszłych webstripach, które zagoszczą na oficjalnej. Pablo zdradził, że możemy spodziewać się dwóch darmowych, w tym jednego powiązanego z grą „The Force Unleashed” i prawdopodobnie Shaak Ti.
Padło także pytanie o Scholastic, tu głos zajął J.W. Rinzler, który stwierdził, że obecnie trwają negocjacje ze Scholasticiem i pewnie będzie nowa seria młodzieżowa, nie zdradził jednak, kto będzie autorem. Sugerował, że pewnie poczytamy coś więcej Rydera Windhama, ale czy tylko chodziło o Darth Vader Saga (właściwie to The Rise and Fall of Darth Vader), nie wiadomo. Ale zdementował pogłoski jakoby Jude Watson została odsunięta od serii „Last of the Jedi”. W niektórych sklepach sieciowych przy następnym tomie widnieje nazwisko autora – Blundell Judy, ale to jakaś pomyłka.
Na pytanie czy będą pełne soundtracki z ROTS i AOTC, padła odpowiedź, że na razie nie. Potem zrobiono przerwę i poproszono, by zajrzeć pod krzesła. Pod trzema z nich umieszczono ołówki. Kto je znalazł mógł podejść do podium i odebrać darmowy „Sacrifice” z autografem Karen Traviss.
Następnie znów wrócono do pytań. Czy powstanie książka o ILM? W stylu „Dressing the galaxy”? – Stwierdzono, że może, ale nie ma planów. Natomiast na pytanie o to, co będzie z „Making The Empire Strikes Back” i Return of the Jedi, J.W. Rinzler powiedział wprost. Wydano ostatnio książka „Making of Star Wars” – jedyna, której wcześniej nie było, cieszy się taką popularnością, że na pewno ruszą ten temat dalej i już teraz wiadomo w jaki sposób. Oryginale książki z TESB i ROTJ są obecnie trudno dostępne i zastanawiano się nad dodrukami, ale teraz już można powiedzieć, że jest tyle materiału, który będzie można tam dodać, wiele zdjęć, że zostaną w najbliższych latach wydane wersje rozszeżone. Możliwe, że z okazji 30 lecia obu filmów, ale istnieje szansa, że nawet wcześniej.
Nie chciano komentować powodów skasowania książki o Plagueisie, ale Sue powiedziała, że zobaczymy jego obrazek w „Jedi vs Sith: Essential Guide to the Foce”. Mało tego wydało się, że to George Lucas wymyślił sobie, że Plageuis jes Muunem i to jest już kanoniczne, mimo, że nigdzie się nie pojawiło oficjalnie.
Wspomniano także, że autorzy często mają szanse rozwijać własne historię. Owszem proponuje się im pewne kierunki, ale przy podpisywaniu kontraktu dużą rolę odgrywa sam autor, który decyduje się na daną opowieść, w wielu przypadkach ją zgłasza sam.
Na koniec Randy Stradley wspomniał też o błędach i uproszczeniach w komikach. Zdaje sobie sprawę, że nie zawsze można wszystko pokazać jakby się chciało. Tak było z komiksem Darklighter gdzie pojawiły się niekanoniczne hełmy. Trzeba było pokazać twarze bohaterów i ich reakcje, dlatego w hełmach to było widać. To komiks, bez twarzy trudno opisać postać. Ale Leland sprostował, ze te hełmy wcale nie muszą być takie niekanoniczne, zwłaszcza po Epizodzie III, gdzie są bardzo podobne.
Wspomniano też o Starwars.Com – Pablo mówił, że będzie redesign i nowa rzecz, możliwość robienia filmów. Reklamował też Visual Guidy (czyli Wirtualne Wizualne Przewodniki: #1 i #2). Postawił także krzyżyk na fanowskich wpisach do Databanku, ale dodał, ze nie umarło to zupełnie. Teraz fani będą pomagali mu rozwijać właśnie te Visual Guidy, uzupełniając historię szczegółów. Ponownie wspomniał także o darmowych stripach.
Shelly jeszcze wspomniała, że zabaw podobnych do tej z ustaleniem imienia Jacena może być więcej, bo cieszył ich bardzo szeroki odzew, ale o wszystkim zadecyduje sprzedaż „Sacrifice”.


Od lewej przedstawiciel Del Rey Audio, Shelly Shapiro, Sue Rostoni, Leeland Chee


Po lewej Randy Stradley a dalej jak wyżej

Irvin Kershner
Panel z Irvinem Kershnerem był pierwszym jaki mogłem zobaczyć w sali, którą prowadził Jay Laga’aia. I co o nim mogę powiedzieć? Typho to prawdziwy showman. Owszem miejsce to było bardzo punktualnie zamykane, gaszono światła, a na telebimach pojawił się filmik, będący montażem wypowiedzi z Gwiezdnych Wojen, który wprowadzał aktora. Zupełnie jak na ceremonii rozdania Oskarów wprowadzano niegdyś na scenę Billy’ego Crystala, to dokładnie ten sam styl. Dodatkowo powtarzany w ten sam sposób przy każdym panelu, ale to już inna sprawa.
Jay wyszedł na środek sceny i rozpoczął od wspomnienia zajścia z ubiegłego wieczoru, a mianowicie problemu z ceremonią otwarcia, gdzie policja rozgoniła część osób. Prowadzący oczywiście z tego żartował, mówiąc, że podejrzana paczka, którą znaleziono należała do firmy Hasbro. Potem dodał też, że myśli, iż to była mistyfikacja, bo policjanci chcieli zrobić zakupy w Exhibit Hall, ale były tam zbyt duże kolejki. Mnie może było i do śmiechu, ale był to raczej gorzki humor, zwłaszcza, że właśnie przed tym występem, Amerykanin który siedział obok mnie się skarżył, że nie udało mu się zobaczyć tej ceremonii. Ale tu jak najbardziej prawdziwe stały się słowa „Przedstawienie musi trwać”. I trwało.
Przywitany brawami, Irvin Kershner wkroczył na scenę i rozpoczęła się rozmowa, wpierw pytania zadawał Jay potem już publiczność. Oto kilka najważniejszych z nich, często pełne anegdotek. Było trochę mowy o wykładach, które prowadzi gościnie Kershner (także i w Polsce - rozmowa przy okazji takiego wykładu)
Zapytany o największy wpływ na George’a Lucasa, Kershner stwierdził, że bez wątpienia była to wspólna gra w tenisa, bo w kinie trudno o tym mówić. Stwierdził też, że George Lucas zawsze szedł własną drogą. Nie lepszą, nie gorszą, ale własną. Doskonale to widać w jego filmach – „THX-1138”, „American Graffiti” czy „Gwiezdnych Wojnach”.
Potem wspominał o tym jak było z angażem do Imperium Kontratakuje. Otóż gdy po raz pierwszy zaproponowano mu reżyserię tego filmu natychmiast to odrzucił. Kershner uznał, że pierwszy film był bardzo dobry, był tak dobry, że trudno byłoby mu dorównać. Można było nakręcić jedynie coś słabszego, a tego nie chciał zrobić. Jego agent jak tylko usłyszał, co się stało, wściekł się i nie szczędził ostrych słów, ale Kersh był nieugięty. Próbowało go nakłonić do decyzji parę osób, dopiero Gary Kurtz – producent przyszykował go praktycznie do zmiany decyzji i ostatecznej rozmowy z Georgem Lucasem. Dopiero właśnie George powiedział mu w tajemnicy, jak ważny jest ten film, jak ważne jest „Imperium”. Właściwie wszystko można było wyłożyć w jednej kwestii – albo będzie to ostatni film, który skończy wszystko, albo tak naprawdę otworzy całą serię. On nie miał być lepszy, ani gorszy. Miał przede wszystkim pokazać dalej ten sam świat i pokazać, że to jeszcze nie koniec.
Owszem realizacja Imperium była inna niż Gwiezdnych Wojen. Po pierwsze film bardziej szedł w kierunki wizji George’a, był mniej zamkniętą całością, niż poprzedni. Z drugiej jednak strony był bardziej techniczny. A najważniejszym zadaniem Irvina było to, by widzowie pokochali postacie, które dotychczas lubili. Był on zdecydowanie trudniejszy, ponieważ musieli zapanować nad 64 planami zdjęciowymi, film był dużo większy, dużo bardziej kompletny no i lepszy. Kersh wiedział tylko, że musi zadbać o jedną rzecz, o humor. Nie chciał gagów czy skeczy, ale humor postaci czy sytuacji. Podobnie było z historią miłosną, która miała być obecna w filmie, ale nie mogła się ograniczać jedynie do wymiany pocałunków czy czułych westchnień. A pracując nad tym, Irvin miał tę łatwość, że sam siedział w Londynie, gdzie kręcono normalne zdjęcia, podczas gdy George Lucas wraz z ILM znajdował się w Kalifornii.
W jednym jednak Kersh zgadza się z Lucasem a propos reżyserii, a mianowicie w tym, że dobry aktor powinien uwierzyć w prawdziwość odgrywanej roli, ale też świata, który go otacza. Dlatego sam Irvin przywiązywał olbrzymią rolę do tego, by wierzyć w kreowany przez nich świat.
Z innych anegdotek wspomniał też chwilę, gdy obudził się w dzień zdjęciowy w Finlandii. Podchodzi do okna hotelowego i dziwi się, że tak ciemno, a tam ani żaluzji ani nic. Za oknem wszystko było czarne, dopiero potem się dowiedział, że śnieg ich zasypał. Cała ekipa podeszła do drzwi wyjściowych z hotelu i wyrzuciła Marka Hamilla na zewnątrz by marzł w śniegu, podczas gdy oni kręcili zdjęcia nie ruszając się z hotelu. Ale to nie był koniec problemów, bo notorycznie łamała się im taśma filmowa, która zamarzała i pękała. Tauntaun nie działał. Miał dyszeć, ale niestety mechanizm zamarzł więc ekipa wzięła kilka papierosów i paliła do woreczka plastykowego, a potem wypuszczano delikatnie ten dym przez nos stwora.
Sam proces przygotowania do kręcenia Imperium kontratakuje był dość długi i żmudny. Kershner przez ponad rok rysował storyboardy.
Na pytanie czy chciałby zrobić jeszcze jakiś film SF, Irvin stwierdził, że chciałby by każdy z jego filmów był inny, także gatunkowo. A pytany o porównanie prequeli i oryginalnych filmów, stwierdził, że najbardziej lubi swój.
Wspomniał także rady jakich udzielił mu George Lucas przed przystąpieniem prac do Imperium. Otóż wtedy głównie chodziło o ILM. Lucas powiedział mu, że po pierwsze niech się nie zdziwi, że żaden z gadżetów filmowych nie działa. A drugi, żeby rysował sobie na storyboardach, co chce i nie martwił się, że tego nie ma w świecie fizycznym. ILM będzie musiało to i tak zrobić.
Potem płynnie przeszedł od scenariusza, gdzie roiło się od różnych dziwnych dialogów – włącznie z „C’mon boy, we need you!”, co wywołało uśmiech na twarzy Marka Hamilla (w scenie rozmowy z Vaderem), aż właśnie do tej słynnej sceny wyznania prawdy. Tu wspominał, że musiał dawać Davidowi Prowse’owi wskazówki, kiedy ma mówić, bo ten nie słyszał dialogów. I tu potwierdził wersję, że tylko Hamillowi powiedziano tuż przed, o co naprawdę chodzi, a Prowse’a i tak nikt nie słyszał, więc kręcono sobie spokojnie. Kersh wspominał także fakt, że dzieci do lat 7 nie wierzyły Vaderowi w jego słowa, myślały, że on kłamie.
Ze wszystkich swoich filmów najbardziej dumny jest właśnie z „TESB”, ale lubi wszystkie swoje filmy. Najlepiej wspomina „Loving” oraz „The Luck of Ginger Coffey”. Jednakże TESB jest jego największym osiągnięciem.
Wśród tego, co mu się nie podobało w innych filmach, stwierdził, że najbardziej nie chciał oglądać twarzy Vadera w ROTJ. Uważa, że nie powinno się jej pokazywać, ona powinna zostać w wyobraźni widza, dlatego sam tego unikał.
Na koniec opowiedział swoją wersję historii, „Kocham Cię – Wiem”. Jak sam stwierdził narosło wokół niej tyle anegdotek, że on już nie pamięta jak było naprawdę, ale ma swoją wersję wydarzeń. Otóż dochodziła pora lunchu, cała ekipa marzyła o tym by coś zjeść, przynajmniej formalnie, bo nieformalnie większość chciała pójść się napić jakiegoś piwa. Wszyscy czekali na przerwę, a oni kręcili scenę kilkakrotnie. Tyle, że był problem, bo po słowach Lei – „Kocham Cię”, Han Solo odpowiadał „Ja też cię kocham”. Ale Irvinowi się to nie podobało, więc domagał się kolejnych wersji. Próbowano zmienić, ale nic nie wychodziło. Kierownik produkcji David zaczął się denerwować, że są po czasie, ale Kersh nie pozwalał im skończyć. Ekipa powoli zaczynała się denerwować, szczerzyć zęby, byli głodni i spragnieni piwa. Atmosfera robiła się nerwowa, w końcu Harrison zapytał się, co ma odpowiedzieć. Kershner odrzekł, że nie wie i kazał mu powiedzieć, cokolwiek. To była linia desperacji, kwestia, której nikt się nie spodziewał. Ford powiedział „Wiem”. Wiele osób odetchnęło z ulgą, ale nie wszyscy, np. David zdziwił się, gdy Irvin ogłosił lunch. Nawet poprosił reżysera by jeszcze spróbowali dokończyć tę scenę, skoro są po czasie i wydali już tyle pieniędzy, wtedy mu Kersh powiedział, że to właśnie to. Ale to nie koniec historii, bo ta ciągnęła się nadal. Już podczas montażu, George Lucas zobaczył to i stwierdził, że kompletnie bez sensu, bo taka poważna scena, a tu taki żartobliwy dialog, że to psuje klimat. Ale Irvin walczył. Ponieważ były dwa pokazy testowe, w dwa kolejne dni, Irvin namówił Lucasa, by jednej grupie dać wersję z „Ja ciebie też” a drugiej z „Wiem”. I zobaczyć jak zareagują. Lucas niechętnie, ale zareagował. Oczywiście wersja pierwsza przeszła bez echa, a w tej drugiej wersji ludzie pamiętali tę scenę, więc ona została.
Irvin stwierdził też, że Lucas nie powiedział mu nigdy, że Luke i Leia to rodzeństwo. Dodał także, że bardzo bał się zmian w wersji specjalnej, ale podobały mu się okna w Mieście w chmurach. On sam by chciał to zrobić, ale wtedy nie mieli na to pieniędzy.
Ulubioną sceną Kershnera jest jak R2 zagląda do domku Yody na nóżkach. Zresztą wspominał też kręcenie scen z Yodą, gdzie również nie było słychać, wzajemnych dialogów i trzeba było stukać pod posadzkę pod którą znajdowali się operatorzy kukiełki, by nią ruszyli. Co ciekawe, Yoda poruszał się nie dzięki nogom, a dzięki lasce.
Na koniec zaproponowano małą zabawę. Na scenę wyszedł agent reżysera i powiedział, że ma numer telefonu komórkowego i kto do niego zadzwoni pierwszy będzie mógł dostać autograf Irvina oraz zrobić sobie z nim zdjęcie. Problemem było tylko to, że nie podał całego numeru – bez ostatniej cyfry. Trzeba było próbować, ale szybko znalazł się zwycięzca.


Sala Concourse Stage


Logo panelu z Irvem


Scena


Jay Laga’aia


Wejście Irva – ludzie wstają i klaszczą


Jay


Jay i Kersh


Jego wysokość Irvin Kershner











Jeden z alternatywnych tytułów panelu o którym mówił Jay


I reakcja Irva


Zadzwoń po autograf




Ben Burtt
To był mój pierwszy panel w Celebration Theater, w którym wszystko prowadził David Collins. Owszem może i jest zasłużony w LucasArts, skoro to on odpowiadał za dźwięk „Empire At War”, czy obecnie pracuje nad „The Force Unleashed”, ale … właśnie pozostaje jedno ale, słabo nadawał się na prowadzącego. Konkurencja zmiażdżyła go niemiłosiernie, a panele które David prowadził, choć ważne, to jednak niestety strasznie nudziły. Dodam tylko, że z wielu panelu można było wyjść, ale nie można było na nie wrócić. Ten panel był jednym z tych na którym można było obserwować jak sala pustoszeje. Najgorsze przy tym wszystkim było to, że Collins zostawił bardzo mało czasu na pytania z sali, przez co nie udało się „uratować” tej godziny. A szkoda, bo Burtt przecież współpracował z Lucasfilmem praktycznie od początku i umiejętnie pociągnąć go za język i byłby wspaniały panel. A tak wyszło jak wyszło. Kilka ciekawostek, które były godne zanotowania. Zaczęło się od tego, że Ben Burtt przedstawił się jako wielki fan… Star Treka. Owszem nie mogło zabraknąć informacji o tworzeniu dźwięków, zaczęło się od R2, gdzie na samym początku te dźwięki miały przypominać elektroniczny syntezator, z czasem dopiero nabrały obecnie znanego kształtu. Potem przyznał też, że w Ataku klonów, dźwięk a dokładniej jego brak, wybuchu pocisku sejsmicznego był początkowo żartem, ale spodobało się to wszystkim, więc tak zostało. Potem była mowa o używaniu pewnych dźwięków przez filmowców, którzy często sami cytują inne filmy. On jako dźwiękowiec z długoletnim stażem potrafi odnaleźć w innych produkcjach swoje dźwięki, także te puszczone wspak. Sam zresztą też korzysta czasem z podobnych metod. Wspominał także wieloletnią przyjaźń z twórcą fan filmu „Hardware Wars”, który także zajmował się dźwiękiem i tam tych nawiązań było najwięcej. Dźwiękowcy nie podchodzą do tego, jak do ukradzenia ich dzieła, a raczej są dumni, że się je docenia i wykorzystuje. Najbardziej dumny jednak jest on z tego, że obecnie dźwięki laserów w filmach SF przypominają te z Gwiezdnych Wojen, także dlatego, że trudno sobie wyobrazić coś innego, ale przede wszystkim, że saga tak wryła się w psychikę ludzkości, iż pomimo wiedzy fizycznej, ludzie zapominają, że światło dźwięku nie wydaje.
Miłość do dźwięku rozpoczęła się u niego za młodu, a wynikała z miłości do kina. Wtedy nie było ani wideo, ani DVD, ale były kasety magnetofonowe. Więc młody Ben nagrywał ulubione filmy i słuchał ich wieczorami, samej ścieżki dźwiękowej, dialogów, efektów i zapadało mu to w pamięć. Wyłapywał dźwięki i starał się rozpoznać czym naprawdę są a co mają imitować. Zapytany o to, czy chciałby zrobić książkę pokroju Sculpting the Galaxy tylko o dźwięku, stwierdził, że kiedyś to rozważano, ale obecnie nie pracuje już w Lucasfilm, więc projekt zarzucono. Ale pozostała krótka książeczka – Słowniczek najpopularniejszych zwrotów w językach galaktyki Gwiezdnych wojen. Obecnie jest on związany z Pixarem i pracuje teraz nad filmem „Wally”, którego zwiastun być może zobaczymy jeszcze w tym roku.
Na koniec wspominał jeszcze o pracy. Przede wszystkim wśród ciekawostek jest to, że w Mrocznym Widmie wpierw ukończono dźwięk a dopiero potem brano się za animację. W innych filmach było już to normalnie. Dodał także, że projektując stwory czasem wymyślano coś, czego jeszcze nie wykorzystano, np. w Klonach – stwierdzono na wczesnym etapie produkcji, że potrzeba ludzi owadów, tak stworzono Geonosjan. Ale dodał, że wtedy przypomniano sobie, o człowieku komarze – jak określano Garindana.


Ben Burtt


Ben Burtt i David Collins


Ben Burtt



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 (16) 17 18 19 20 21


TAGI: Celebration (9) Konwent (55) Relacja (301) Zdjęcia (7)
Loading..