TWÓJ KOKPIT
0

Rój :: Książki

Część piąta


Obi-Wan pełznął powoli przed siebie, a gdy dotarł do końca tunelu, spojrzał w dół.
— Schodź — szepnął Jesson.
Nie było potrzeby szeptać. Komnata była wszak niezamieszkana. Od góry do dołu jej ściany były usiane niewielkimi, pustymi, pięciokątnymi wnękami, każda z nich o średnicy standardowego metra. Komora lęgowa X’Tingów? Obi-Wan wypełzł z otworu i zeskoczył na pochyły występ skalny.
Fasetkowate oczy Jessona mieniły się łzami.
— To jest jedna ze starych komór lęgowych — wyjaśnił. — Zmieniliśmy się na wiele sposobów po przyjściu Republiki. Rój już nie jest taki sam. Ale tu jest tak, jak było kiedyś.
W tym miejscu luminescencyjne grzyby dawały wystarczającą ilość światła, żeby dało się dostrzec znajdującą się dwadzieścia metrów pod nimi podłogę. Była pokryta popękanymi skorupami poczwarek, z których część mogła już tam leżeć od tysiąca standardowych lat.
Czy takie miejsce mogło kiedyś zaznać blasku słońca albo migotania gwiazd?
Gdy oczy Obi-Wana już się przystosowały, dostrzegł na podłodze skalne stalagmity, wznoszące się nieregularnie pomiędzy porozrzucanymi owadzimi skorupami.
Ze sklepienia jaskini zwisały stalaktyty.
— Czy to ta komora? — spytał Obi-Wan.
— Po drugiej stronie – wskazał na przed siebie Jesson. — Za następną ścianą.
To było zdumiewające. Najwidoczniej tylko X’Ting mógł odnaleźć drogę przez ten labirynt. Królewskie jaja rzeczywiście znalazły tutaj bezpieczną przystań.
Grota była podobna do Komnaty Bohaterów: została stworzona raczej przez wodną erozję niż przez maszyny czy strumień lawy. Bez względu na swoje pochodzenia, wyżute w skale mniejsze komory wskazywały na to, że pomieszczenie było modyfikowane w ciągu eonów aktywności roju przez niezliczone rzesze pełnych zapału robotników. Rzadka, mleczna mgła spowijała podłoże, ale dało się przez nią dostrzec zalegające sterty pobrużdżonej niczym przy oraniu, brudnej ziemi.
— Skąd się tu wzięła ta ziemia? — spytał Kenobi. Powstawanie ziemi było zazwyczaj wynikiem czasochłonnego, niszczącego działania roślin i zwierząt na skałę. Obi-Wan był zaskoczony, że było jej w tych podziemiach aż tyle, i to z dala od wpływu słońca.
— Pamiętaj — odparł Jesson, wskazując włócznią na ściany – że kiedyś mieszkały tu tysiące naszych pokoleń. Byli wśród nas budowniczowie, wojownicy, wodzowie, ale także ci, którzy przeżuwali skałę i to ich systemy trawienne stworzyły nadającą się do uprawy glebę. Mieszkaliśmy tu przez eony i wnętrze planety okazało się dla nas łaskawsze niż jego powierzchnia.
Tysiące pokoleń.
Planeta, której powierzchnię tworzył piach i przeżuta skała, a wnętrze uprawna ziemia. Zaprawdę, Galaktyka pełna była niewyobrażalnych dziwów.
Zeszli na dół czymś w rodzaju rampy, a Obi-Wan zaczął się zastanawiać jak mogło wyglądać to miejsce, zanim jeszcze pojawiła się tu Republika.
Wyobraził sobie rządzony przez królewską parę, tętniący życiem rój ...
Nagle poczuł ciarki i natychmiast stał się czujny. Drobne zakłócenie Mocy ostrzegało go.
— Uważaj — szepnął.
Prawe ręce Jessona chwyciły gwałtownie za włócznię.
— O co chodzi?
Obi-Wan uniósł prawą rękę, nakazując ciszę.
Coś czuł, jakieś drganie miękkiej ziemi pod stopami.
Miękkiej.
Tak samo było w poprzedniej komnacie.
Miękkiej.
Tak jakby była stale, na nowo przeorywana.
— Mam złe przeczucia — oznajmił Jesson.
— Chodźmy na drugą stronę — odparł Obi-Wan.
— Chyba nam się nie uda.
Ziemia zadrżała. Trzęsienie?
— Co to jest? — spytał Jedi.
— Wije — Jessonowi zadrżały ramiona, a ręce zacisnęły się w pięści. — Powinienem był o tym wiedzieć. Mówiono, że powróciły głęboko pod ziemię, odkąd ... — zdawał się niechętnie o tym mówić. — No cóż, odkąd pojawił się tu ten Jedi.
— Czy to na tym polegała praca tego Mistrza Jedi dla twoich władców? — spytał Obi-Wan, wyciągając miecz świetlny.
Ziemia pod nimi nadal się podnosiła.
— Nie wiem – stwierdził Jesson, a potem dodał — Możliwe. Bez urazy Mistrzu Jedi. Jesteś naprawdę wielkim wojownikiem, ale o ile znam polityków, nic wielkiego się nie wydarzyło, po prostu uhonorowano go, gdyż był z Coruscant.
Mimo niebezpieczeństwa, Obi-Wan zaśmiał się.
— Moja opinia o politykach jest bardzo podobna do twojej — wyznał. — Choć muszę przyznać, że G'Mai Duris wydaje się być lepsza niż inni.
Nagłe zakłócenie Mocy spowodowało, że Obi-Wan złapał Jessona i uskoczył. W samą porę. Ziemia pod nimi wystrzeliła w górę i pojawił się pysk pierwszego wija. Jego ciemnobrązowa skóra pokryta była niezliczonymi niewielkimi kolcami, a co trzy, cztery metry znajdował się kolejny segment tułowia. Jeśli jego proporcje były podobne do innych bestii, które Obi-Wan miał okazję widzieć, musiał mieć co najmniej trzydzieści metrów długości.
Poza tym nie był sam. Jeszcze dwa wyskoczyły z ziemi łapczywie rozdziawiając paszcze. Było już za późno, żeby wojownicy wspięli się z powrotem na występ skalny i zbyt daleko, żeby dotrzeć na drugą stronę jaskini. Mogli jedynie znaleźć sobie jakieś dobre miejsce do walki.
Obi-Wan dostrzegł jedną z kilku wapiennych grani wystających z podłoża.
— Na skały! — wrzasnął i rzucili się w tamtym kierunku. Jeden wij podążył tuż za nimi, poruszając się niemal tak szybko jak biegnący człowiek.
Obi-Wan osłaniał tyły, pozwalając towarzyszowi dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Sam Jedi wspiął się na skałę w ostatniej chwili. Wij próbował wpełznąć za nimi, ale Obi-Wan już się odwrócił i był gotowy do walki. Miecz świetlny błysnął i robal zaryczał. Dźwięk był co prawda niesłyszalny, ale wyczuł go poprzez Moc.
Jesson poślizgnął się. Włócznia zagrzechotała o ziemię, a X’Ting zaczął się zsuwać ze skały prosto w otoczoną rzęskami paszczę potwora. Jego ostre zęby zacisnęły się na prawej nodze wojownika, tnąc niczym piła. Po chwili Obi-Wan odciął potworowi łeb, który upadł z powrotem na piasek. Reszta nadal żyła, wijąc się we wszystkie strony.
Jesson wspiął się na górę, a jego noga, choć poraniona, na szczęście nadawała się jeszcze do użytku.
— Dzięki Ci, Mistrzu Jedi — odezwał się, cały drżący. Obi-Wan obejrzał ranę: chitynowy pancerz był rozłupany i odsłaniał różowe sploty mięśni. Opatrzył miejsce najlepiej jak umiał, a Jesson nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku, choć z pewnością musiał czuć ogromny ból. Dobrze to o nim świadczyło. Kiedy skończył, Obi-Wan spojrzał w dół. Cztery wije wspinały się na górę nie wykazując żadnych oznak zaniechania pościgu.
No tak. Oto co się stało z tymi „prawdziwymi” X’Tingami, którzy postanowili zostać na dole. Ziemia, którą wytworzyli w ciągu wieków, żeby ją uprawiać i grzebać w niej zmarłych, zaległa warstwą na tyle głęboką, by stać się mieszkaniem drapieżców. X’Tingowie z pierwszej jaskini zostali zaskoczeni i zmuszeni do ucieczki do wydrążonych statui. A gdy już tam dotarli nie byli w stanie otworzyć zablokowanych metalowych drzwi. Pogrążeni w ciemnościach, w ostatnim akcie desperacji, uciekli się do kanibalizmu. Byli w pułapce.
Obi-Wan i Jesson również byli w pułapce, stojąc na kilku skalistych graniach wyrastających z podłoża drugiej jaskini. Czując pierwszy podmuch desperacji Kenobi wyszczerzył zęby. Nie, nie zawiedzie. Nie zginie. A przynajmniej nie tu, w tych ciemnościach. Ma do wykonania zadanie i znajdzie sposób, żeby tego dokonać.
Wije syczały, a sugerujący nieludzki apetyt widok ich falujących na wszystkie strony rzęsek, mroził krew w żyłach.
Jesson skrzywił się i wspiął się odrobinę wyżej unikając robala próbującego dostać się na grań. Obi-Wan potraktował go mieczem świetlnym i robal bezgłośnie się wycofał. Ale przez Moc Jedi wyczuł jego ryk.
Ziemia ponownie zafalowała i z obu końców jaskini zaczęły wypełzać kolejne potwory. Ryjąc ziemię ruszyły w kierunku śmiałków. Teraz było ich ponad tuzin. Jedne mniejsze, drugie większe, wszystkie równie zabójcze.
— Może nas wyniuchały. Albo usłyszały. Albo po prostu dają sobie znać, że obiad przybył — poświecił nad głową. — A to co? Coś tu jest.
Uważając na zranioną nogę, Jesson wdrapał się jeszcze trochę wyżej i także skierował światło w tę stronę. Rzeczywiście. Coś było kurczowo uczepione szczytu skały. Obi-Wan zrozumiał, że się mylił. To nie było coś, ale ktoś. I wcale nie był uczepiony.
Do skały przywiązane były kawałkiem liny wysuszone szczątki X’Tinga. Został z nich jedynie pancerz i resztki ciała.
— Co tu się wydarzyło? — wyszeptał Jesson. — To był mój brat Tesser. A więc udało mu się dotrzeć do tego miejsca. — wszedł wyżej i dotknął własnym czołem szczątków. — Wdrapał się tutaj, aby nie dosięgły go wije. Użył liny, gdyż obawiał się, że się ześlizgnie, gdy straci przytomność. Gdy osłabnie. I tu umarł.
I wszystko się wyjaśniło. Teraz wiedzieli, co się przytrafiło dwóm z tych, którzy próbowali się dostać do komory z jajami.
— Już po nas — stwierdził pozbawionym emocji głosem Jesson.
— Siejesz defetyzm — stwierdził Obi-Wan. — Poza tym Tesser i tak doszedł najdalej ze wszystkich. Może nam się uda dojść jeszcze dalej.
W oczach Jessona pojawiło się coś na kształt iskierki nadziei. — Czyżbyś miał jakiś plan, Jedi?
— Jeszcze nie, ale nad tym pracuję.
Jaka może być odległość do ściany po drugiej stronie jaskini? Obi-Wan oszacował wzrokiem dystans: jakieś sześćdziesiąt standardowych metrów. Nie dobiegną. Wije zmiażdżyłyby rannego Jessona, a może nawet mistrza Jedi. Zresztą bez specjalistycznej wiedzy Jessona nie było szans na dostanie się do komory.
— Masz coś, co mogłoby się nam przydać?
— Moja włócznia przepadła. Mam jeszcze jarzeniaka i linkę z kotwiczką.
— Linkę z kotwiczką? To się może przydać. Czy mogę rzucić okiem? — spytał Kenobi.
Jesson pokazał mu broń. Miała wielkość ręcznego blastera i była wyposażona w kołowrotek z jakiegoś włókna. Standardowe wyposażenie Wielkiej Armii Republiki.
— Ile jest tej linki? — spytał Obi-Wan.
— Dwadzieścia standardowych metrów?
No tak. Dwadzieścia standardowych metrów standardowej linki to było trochę za mało, żeby wydostać ich z niestandardowych tarapatów.
Po lewej stronie wznosiła się kolejna skalna grań i było stamtąd o wiele bliżej do przeciwległej ściany jaskini — celu, który obrał sobie Jedi. Skała była mniej więcej w połowie drogi. Uda się? Ze zranioną nogą Jessona raczej nie.
W porządku. W takim razie, co dalej?
Obi-Wan skierował wzrok ku górze i dostrzegł zwisający z góry dziesięciometrowy stalaktyt znajdujący się pomiędzy skałą a miejscem, w którym stali. Po chwili pojawił się zarys planu. Co prawda wszystko będzie zależało od wytrzymałości stalaktytu, ale to się mogło udać.
— Mam pomysł — zaczął Obi—Wan. — Jeśli mi zaufasz, damy radę.
— W porządku, Jedi — odezwał się Jesson. — I tak nie mam wyboru. Co chcesz zrobić?
— Zaraz zobaczysz — Obi-Wan stanął na szczycie skały. Wije tłoczyły się wokół ich schronienia. Od czasu do czasu jeden lub dwa z nich próbowały wpełznąć na górę, ale skała nie dawała im dobrego oparcia i ześlizgiwały się z powrotem.
Obi-Wan starannie wycelował kotwiczkę i wystrzelił w stronę zwisającego stalaktytu. Precyzyjny strzał spowodował, że kotwiczka utkwiła głęboko w skale. Jedi szarpnął linkę i doszedł do wniosku, że trzyma mocno.
— W porządku — zwrócił się do X’Tinga. — Złap mnie w pasie.
Jesson spojrzał na niego z powątpiewaniem, a po chwili objął go swoimi cienkimi, mocnymi ramionami.
Obi-Wan zebrał siły i odbił się od skały.
Zatoczyli długi, płytki łuk, którego promień zbliżył ich do ziemi na tyle blisko, że szczęki wijów, których rzęski falowały wyrażając głód i gniew, kłapnęły pożądliwie w ich kierunku.
Jesson przywarł mocno do Obi—Wana, a jego fasetkowate, czerwone oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia przez cały lot...

Gdy stalaktyt nad nimi jednak nie wytrzymał, X’Ting wydał z siebie przeraźliwą serię panicznych kląskań. W tym czasie byli już na łuku wznoszącym, który nagle został zniekształcony, gdy potężny kawał skały odłamał się i zaczął spadać. Lecieli jeszcze przez chwilę do góry zanim stalaktyt nie uderzył w ziemię, pociągając ich gwałtownym szarpnięciem za sobą. Spadli w chwilę później, a siła zderzenia z podłożem odebrała Obi-Wanowi oddech.
Mimo to podniósł się najszybciej jak mógł, gdyż perspektywa stania się karmą dla wijów dodawała mu sił.
— Biegnij! — wrzasnął, widząc ruszające w ich kierunku potwory. Starczyło mu jeszcze przytomności umysłu, aby uruchomić specjalny mechanizm i wyszarpnąć linkę ze skały. Kołowrotek zwinął linkę, a Jedi, wzbijając głucho obłoki kurzu, rzucił się ile sił w nogach kierunku najbliższej skały. Jesson próbował zrobić to samo, ale zanadto kulał. Obi-Wan przestał myśleć o bólu, złapał go za prawe ramię i, ignorując obciążenie, zmusił się do jeszcze większego wysiłku. Podsadził X’Tinga na skałę, a po chwili sam na nią wskoczył. Jeden z prześladowców zdołał go jednak złapać za lewy but. Jedi nie zdołał znaleźć na skale miejsca, którego mógłby się przytrzymać, i wij zaczął go powoli ściągać w dół. Tymczasem Jesson zdołał dojść do siebie i chwycił swoimi pierwszymi i drugimi rękami nadgarstek Kenobiego. Zaparł się patykowatymi nogami o podłoże i zaczął ciągnąć z całej siły.
Obi-Wanowi udało się wreszcie zaczepić kolanem o skałę i, gdy robal zwolnił uścisk, przesunąć się nieco do góry. Potem Jedi odwrócił się, aktywował miecz świetlny i przepołowił wija. Dwa kawałki potwora poszybowały w dół i po chwili zapadły się w ziemi.
Obi-Wan nabrał powietrza i wydał z siebie westchnienie ulgi. Popatrzył w górę na Jessona.
— Dziękuję.
— Teraz jesteśmy kwita — stwierdził Jesson. Przyjrzał się uważnie ścianie przed nimi — I do tego mamy już za sobą połowę drogi.
— Przy odrobinie zręczności to wystarczy — ocenił Jedi. Wszedł trochę wyżej i ocenił pozostały dystans mając nadzieję, że nie mylił się w obliczeniach. W przeciwnym razie także ich szkielety zostaną kiedyś odnalezione na tej skale.
— A gdzie jest to wejście? — spytał. — Nie mogę go dostrzec.
— Jakieś kilka metrów nad powierzchnią jest taka półka skalna — wyjaśnił Jesson wskazując kierunek.
Obi-Wan wreszcie dostrzegł cel ich podróży.
— Widzę.
— Za tą półką znajduje się wejście do komory. Wiem jak tam wejść, ale potem ... — X’Ting wzruszył ramionami — kto wie.
— To mi wystarczy — Obi-Wan jeszcze raz zmierzył wzrokiem odległość od występu, na którym stali, do docelowej ściany, odnalazł to, czego szukał, i wystrzelił w tę stronę linkę. Tym razem, gdy kotwiczka utkwiła w skale, przymocował drugi koniec linki do miejsca, w którym się znajdowali. Żal mu było zostawiać dobry sprzęt, ale miał nadzieję, że po drugiej stronie znajdą się jakieś inne rzeczy, które umożliwią im przeżycie.
— Podaj mi światło — poprosił Jessona. Ustawił jarzeniaka na pełną moc i skierował go prosto w oczy wijów.
Przez wiele lat wije gnieździły się w jaskiniach pod ChikatLik. Ale mogło się okazać, że nie trwało to na tyle długo, aby stały się całkowicie ślepe. Mocne światło mogło być dla nich równie bolesne, co dezorientujące.
I najwyraźniej było, gdyż zaczęły jeden po drugim czmychać w bólu, który Obi-Wan mógł wyczuć poprzez Moc.
— Teraz — krzyknął i zaczął się powoli przesuwać po linie.
Plus minus dwadzieścia metrów. Tymczasem wije jakby przestały zwracać uwagę na światło i ruszyły na nowo za swoją niedoszłą zdobyczą. Obi-Wan podciągnął nogi, skrzyżował je nad liną i ponownie zapalił jarzyniaka. Wije znów wydały bezdźwięczny skowyt i wycofały się.
Ale nie za daleko. Wzmocnione przez Moc zmysły Obi-Wana wyczuły zbliżające się ponownie potwory. Jedi rozkrzyżował nogi i zaczął się szybciej poruszać do przodu przekładając ręce jedna za drugą.
Lina wrzynała mu się w palce i miał uczucie jak gdyby ktoś rozciął mu ostrzem rękę od ramienia po łokieć. Powstrzymał okrzyk, nie chcąc zdradzać swojej pozycji.
Zresztą, czy wije mogły ich widzieć? Nie był tego pewien, ale wydawało mu się to nieprawdopodobne, żeby robale były przystosowane do polowania na zdobycz zwisającą nad ich głowami.
Mimo to wydawało się, że zarówno oderwany stalaktyt, jak i niesłyszalny skowyt ranionego wija sprowadziły do jaskini nowe zastępy drapieżców. W grzybnej poświacie wydobywającej się z okolicznych ścian zauważył, że ziemia pod nimi zaczęła się stawać kłębowiskiem setek, tysięcy robali wszelkiej maści i sortu, od istot wielkości dłoni po kilkumetrowe osobniki. Kotłowały się tam i wyciągały kłapiące paszcze w kierunku człowieka i X'Tinga.
Tymczasem jeden z odciętych kawałków wija zdołał odbić się od ziemi i podążyć w kierunku nogawki Kenobiego. Nie udało mu się co prawda wgryźć w łydkę, ale zaplątał się w odzież wymachując wściekle ogonem na wszystkie strony.
Kołysząc się w powietrzu Obi-Wan próbował strzepnąć go na ziemię, ale wtedy stracił uchwyt prawej ręki. Posuwający się za nim Jesson wydał z siebie przerażony dźwięk.
Trzymając się liny lewą ręką Kenobi przywołał do prawej miecz świetlny, aktywował go i ciął przyczepionego do jego nogi stwora, który już w dwóch kawałkach spadł na ziemię.
Lewa ręka, prawa ręka. Lewa ręka, prawa ręka. Linka niemal przecinała mu palce, ale zamknął ból w małym, czarnym pokoiku w zakamarkach umysłu, i skoncentrował się na wykonywanym zadaniu.
Gdy wreszcie dotarł nad skalną półkę, zeskoczył na nią i odwrócił się. Jesson także był już prawie na miejscu, kołysząc się w obie strony niczym wahadło. Wojownik zeskoczył i nieomal spadł z półki; gdy walczył o zachowanie równowagi, Kenobi chwycił go za rękę.
Byli teraz bezpieczni, z dala od kłapiących szczęk wijów.
Obi-Wan westchnął i odwrócił się w stronę ściany. Z daleka, zniekształcone przez rzucane cienie, wejście do tunelu było niemal niewidoczne, ale teraz nie było z tym już żadnego problemu. Na końcu tunelu ziały zapieczętowane durastalowe drzwi zaopatrzone w jakiegoś rodzaju elektroniczny czytnik.
— Jak to otworzymy?
Jesson zbliżył twarz do drzwi.
— Powiadają, że każdy X’Ting może otworzyć te drzwi. Ale wewnątrz ...
Mogło się wydawać, że drzwi czekały na moment, w którym Jesson wypowie właśnie te słowa, i stanęły otworem. Weszli do środka.




1 2 3 4 (5) 6 7

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 7

Użytkownik Ocena Data
Jamboleo 10 2014-09-23 19:59:03
Bednarz 10 2010-05-08 17:59:54
Jabba the best 10 2008-08-07 14:47:34
Zuris 10 2006-06-07 08:03:56
Obi-Wan Skywalker 9 2011-08-28 21:45:55
ooryl 9 2005-12-01 18:49:02
Bubi 9 2005-11-02 08:30:03


TAGI: eBook (23) Opowiadanie (oficjalne) (73) Steve Barnes (2)

KOMENTARZE (8)

  • Jamboleo2014-09-23 20:01:50

    Za opowiadanie 10/10
    Za tłumaczenie 10/10

  • Obi-Wan Skywalker2011-09-05 16:48:00

    Świetne opowiadanie, gdyby było w książce dałbym jej ocenę o jeden stopień wyżej. Ale jest tu jeden błąd. W książce Obi-Wan dowiaduje się, że Yoda był na Cestusie, jeszcze przed akcją tego opowiadania, ale to mały szczegół.

  • Bednarz2010-05-08 18:05:59

    Świetna historyjka, mimo iż w środek tuneli wkradła się szczypta nudy, przyćmiona błyskotliwym zakończeniem. Jedna uwaga nie koniecznie do tłumacza. Czy te odległości są na pewno w metrach? Aha. No i ciekawe w którym momencie książki "Spisek na Cestusie" dzieje się akcja? 10/10.

  • Jabba the best2008-08-07 14:48:12

    Fajne opowiadanie i wspaniałe tłumaczenie.

  • Kirdan162006-11-03 21:42:07

    Kapitalna historyjka :00

  • Zuris2006-06-07 08:00:28

    Bardzo ciekawy i dobrze przetłumaczony tekst

  • Bubi2005-11-02 09:00:02

    bardzo fajny tekst. Szczególnie podoba mi sie zakończenie. Od razu przypomina mi sie mały uśmiechnięty od jednego wielkiego ucha do drugiego mistrz yoda z TESB :)

  • Aquenral2005-11-02 08:34:07

    I fajnie...

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..