TWÓJ KOKPIT
0

Wyspa Mocy :: Twórczość fanów

***


-Witaj, Kirunde, na Wyspie – wypowiadający to osobnik był starszy, ale nad wyraz krzepki – Pewnie wiesz, kim jestem, więc niepotrzebnie będę ci się przedstawiał.
Dom, w którym się znajdowali był jednym z mniejszych, jakie Kirunde widział na Wyspie, a mimo to można było poznać, że jest miejscem zamieszkania bardzo poważanej osoby. W środku wszystko było urządzone trochę dziwnie jak na gust Kirunde, ale dla niego wszystko na wyspie było dziwne. Jedyne, co się podobało Kirunde to ogromny ogród, który roztaczał się dookoła domu.
-Powiedz mi – kontynuował – jak ci się u nas podoba?
-Wszystko jest takie dziwne, jakby przesiąknięte magią, Mistrzu.
-Ach. Wy, przybysze z Kontynentów, to zaraz tylko magia i magia. To, co tu widziałeś i widzisz, jak to jasne światło w porcie w nocy, drzwi, taca, a także te poruszające się obrazy za mną na ścianie – Mistrz wskazał na ekrany – to wszystko zostało wymyślone przez człowieka, dzięki temu – wskazał na głowę – nazywamy to „techniką”. Jedyne, co można by nazwać magią, to Moc. Ale to nie jest dobre wyjaśnienie natury Mocy, gdyż nie potrafimy dzięki niej materializować różnych przedmiotów, potrafimy je tylko poruszać i wpływać na umysły innych.
Mistrz wyciągnął rękę, ze stołu poderwał się puchar wody i wylądował mu w ręce. Kirunde patrzył na to wszystko z rozszerzonymi oczami, w których dało się wyczytać żądzę wiedzy.
-I wy wszyscy posiadacie tę Moc? Wszyscy mieszkańcy?
-Oczywiście, że nie. Ten talent występuje u nas rzadko. Co prawda nie tak rzadko jak na kontynencie, ale i tak ludzi posługujących się Mocą jest na wyspie poniżej jednego procenta.
-A ta cała… „technika”, powstała dzięki Mocy?
-Hahahaha – Mistrz zaśmiał się serdecznie – Oczywiście, że nie. Najpierw dzięki rozumowi rozwinęliśmy technikę, a dopiero potem poznaliśmy... odkryliśmy... nie, zdaliśmy sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak Moc. Chodź pokażę ci coś. Pójdziemy do Muzeum.

***


-Tu widzisz coś, co jest jeszcze mało powszechne na kontynentach, koło – Mistrz oprowadzał Kirunde po Muzeum. M’hoc’thin musiał gdzieś pójść i coś załatwić, więc weszli do Muzeum sami. W przeciwieństwie do domu Mistrza, był to ogromny, okrągły budynek, z ogromnymi drzwiami, które otworzyły się przed nimi zadziwiająco lekko. Wewnątrz ściany były pięknie rzeźbione i oświetlone elektrycznym światłem. Wszystkie piętra układały się w koła z dziurą pośrodku, w której stała ogromna kamienna kolumna – nasi przodkowie wymyślili je już dosyć dawno, kilka tysięcy lat temu. Ale to pewnie dlatego, że ta wyspa sprzyjała rozwojowi. Gleba tu żyzna, klimat idealny, a dotego daleko od lądu, więc sąsiedzi nas nie napadali.
-A to, co to jest, Mistrzu? – Kirunde wskazał na ogromny portret wiszący na środkowej kolumnie.
-Ach, wy młodzi, zawsze jesteście tacy niecierpliwi. Ten portret przedstawia odkrywcę hipernapędu, L’kaasa. Jego rodzina ma sporo zasług, jego dziadek odkrył napęd jonowy.
Kirunde zrobił niewyraźną minę.
-A co to jest i do czego służy ten napęd?
-Jest to coś, konkretnie siła mechaniczna, co porusza nasze okręty, statki, także te latające. Otóż dość dawno temu, zaczęliśmy latać bardzo wysoko na naszych statkach. Dotarliśmy nawet na księżyc. Pamiętasz, co ojciec ci o tym mówił, prawda?
-Tak, mówił, że ziemia jest okrągła. Nawet pokazał mi, gdy byliśmy na jakiejś wysokiej górze. Gdy patrzyło się w dół z tej góry, widzialna powierzchnia ziemi tworzyła koło.
-Hmmm nie jest to przekonywujące, ale na razie musi ci wystarczyć. Ale wracając do tego, co chciałem ci powiedzieć, wyobraź sobie, że w kosmosie jest mnóstwo takich planet, na jednych mieszkają jakieś istoty, inne się do tego, z różnych względów, nie nadają. A każda krąży wokół własnego słońca. Popatrz tutaj – Mistrz wskazał na diagram przedstawiający układ słoneczny – to jest nasza planeta to nasze słońce, oczywiście w pomniejszeniu. Widzisz, że odległości są ogromne. Weźmy na przykład drogę z naszej planety, na ostatnią. Kiedyś zajmowała nam ona całe lata, napęd jonowy pozwolił nam ją pokonać w ciągu kilku godzin, ale to dzięki hipernapędowi pokonujemy ja w kilka sekund. A na inne zamieszkałe planety, które są w odległych układach słonecznych, możemy dolatywać w ciągu kilku dni.
-Mistrzu, powiedziałeś, że na razie musi mi wystarczyć. Czyżbyś miał zamiar wysłać mnie tam wysoko, w kosmos?
-Bystry z ciebie chłopak, Kirunde, rzeczywiście mam taki zamiar, ale o tym później pogadamy, w trakcie szkolenia.
-Szkolenia!? – Kirunde był wyraźnie zdumiony – przecież miałem tylko zwiedzić miejsce, gdzie mój ojciec pobierał nauki!!
-Owszem, ale wiedz, że twój ojciec przybył tu w tym samym celu. Każdy z twoich przodków przybywał tu w tym celu – Nagle coś zapiszczało. Mistrz wyciągnął spod płaszcza jakiś przedmiot – Tak? Już idę. Wybacz Kirunde, ale muszę cię opuścić. Pozwiedzaj sobie jeszcze Muzeum, a ja przyśle do ciebie M’hoc’thina. A jeśli ci się znudzi, to za Muzeum są piękne ogrody – to mówiąc obrócił się i poszedł.
Kirunde stał jak zamurowany i patrzył za odchodzącym Mistrzem. Patrzył jak schodzi po schodach, przemierza parter i znika za drzwiami, które zamknęły się z ledwo słyszalnym puknięciem. Kirunde stał jakiś czas, gapiąc się na drzwi, oparty o barierkę. Zaczął myśleć nad tym, czego dowiedział się od Mistrza, że jego ojciec też przybył tu tylko zwiedzać. I nagle przypomniał sobie, co jego ojciec jeszcze mu powiedział...

III



Mkembe siedział w swoim namiocie na macie pod ścianą naprzeciwko drzwi. W ręku trzymał prosty, gliniany kubek, z którego popijał zaparzone przez Lomana zioła. Loman stał w otworze wejściowym, zapatrzony na obóz. W pewnej chwili odwrócił się, podszedł do władcy i usiadł przed nim.
-Powiedz mi, czemu wysłałeś swojego syna na Wyspę?
-Żeby podtrzymać stare przymierze.
-Tylko dlatego?
-A także po to, by nauczył się korzystać z potęgi, jaką posiada.
-Ale ty też masz te siłę i umiesz z niej korzystać, sam nie mogłeś go nauczyć?
-Obawiam się, że nie, bo widzisz, wystarczyłby jakiś błąd w szkoleniu i nie poznałbyś Kirunde. Mógłby poddać się nienawiści, strachowi, złości... a to doprowadziłoby go do zguby. Jego i wielu innych ludzi.
- Zatem czemu się tak zamartwiasz Mkembe? – Loman chciał, żeby Mkembe się w końcu rozpogodził, zrobiłby wszystko, żeby jego pan, władca i najlepszy przyjaciel w jednej osobie przestał się zamartwiać – Skoro ufasz naszym przyjaciołom w tej sprawie bardziej niż sobie?
-Ponieważ czuję, że zbliża się coś strasznego, coś, co z dawna było zapowiedziane. To będzie katastrofa... – Loman wytrzeszczył oczy na Mkembe – Wiem Lomanie, to będzie okropne, a co gorsza mój syn będzie w centrum wydarzeń. Teraz pójdę do naszych gości. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną, chociaż nie usłyszysz tu prawdy. Nie mogę opowiedzieć im prawdy o Wyspie.
-Czemu? A zresztą... nieważne.
Mkembe dopił zioła i wstał. Loman siedział i patrzył jak Mkembe podchodzi do otworu i znika za ścianą. Wstał także i pobiegł za swoim władcą... władcą i przyjacielem.

***


W Muzeum dał się słyszeć cichy, aczkolwiek wyraźny stuk zamykanych drzwi. Kirunde ocknął się z zadumy i skupił wzrok na bramie Muzeum. Z miejsca, w którym stał zobaczył jakąś postać, a raczej tylko czubek głowy, i powiewające długie kruczoczarne włosy. Postać szła przed siebie i kierowała się w kierunku mniejszych drzwi w tylnej ścianie muzeum. Nagle, jakby czując na sobie czyjeś spojrzenie obróciła głowę i spojrzała przelotnie na Kirunde, po czym przeszła przez drzwi. Była to dziewczyna, i choć Kirunde ujrzał jej twarz przez chwilę tak ulotną i krótką, jak ciepły południowy wietrzyk nad sawannami jego rodzinnego kraju, obraz jej twarzy wyrył mu się w pamięci z dwoma jaśniejącymi, błękitnymi oczami. Serce jego wypełniło się radością, ciepłem i jeszcze czymś, czego nie umiał określić. Długo jeszcze patrzył zafascynowany na zamknięte drzwi, za którymi zniknęła. Po całym ciele rozlało mu się dziwne, przyjemne ciepło, a w żołądku poczuł dziwne świerzbienie...

IV


Kirunde siedział pomiędzy wydmami, nad brzegiem oceanu. Z tego samego miejsca wypływał dwa lata temu na naukę. Pochylił głowę, ukrył twarz w dłoniach i na piasku pojawiły się mokre kropki. Kirunde płakał. Twarz, którą nosił w sercu, twarz z oczami jak dwa błękitne stawy, okolona kruczoczarnymi włosami, twarz dziewczyny, którą zobaczył w muzeum, paliła go. Była jak otwarta, ropiejąca rana w duszy... i w sercu.
Wrócił przed kilkoma dniami, ale nikomu nic nie powiedział. Miał pragnienie, żeby się zwierzyć z tego, co się stało, ale jednocześnie chciał to ukryć w tajemnicy. Nie dał szansy dowiedzieć się tego nikomu, ani ojcu, ani Lomanowi, jego przyjacielowi. A teraz leżą, w stolicy, bez pogrzebu, zostawieni na pastwę ścierwojadów, które na pewno zaczynały się już schodzić na ucztę.
Poczuł ruch za plecami. Trzciny nawet nie zaszumiały, ale Kirunde, nie potrzebował opierać się na słuchu, czy wzroku. Wyczuwał wszystko za pomocą Mocy...
Jakaś postać uniosła się powoli z trzcin, z muskularnych ramion, w miejscach, gdzie skóra spotkała się z mocniejszym naciskiem ostrych krawędzi roślin, ciekły strużki krwi. Z tej samej, ale już zakrzepłej krwi, na twarzy powstała maska. Postać stanęła pewniej na nogach i po sylwetce dało się poznać, że jest to mężczyzna. Ściągnął z pleców prymitywny łuk, i przyłożył do niego jedyną strzałę, którą miał przy sobie. Naciągnął cięciwę łuku, który zaskrzypiał lekko. Kirunde siedział nieporuszony, nie chciał się bronić, nie chciał żyć z tym, co zrobił, pragnął, aby ta rana w sercu przestała go palić żywym ogniem. Zamknął oczy i przed oczami znowu zobaczył twarz... a może swoją duszę z raną w kształcie twarzy... tego nie był już pewien. Skupił się na niej, mając nadzieję zobaczyć w niej przebaczenie, ale zobaczył tylko śmiertelny strach. I nagle poczuł jak w sercu powstała jeszcze jedna rana, spojrzał na swoją pierś, z której wystawał grot strzały. Ból, jaki poczuł, zaczął przyćmiewać mu wzrok, tłumić oddech, a w końcu otumanił mu umysł... a potem zaczął przemijać, tak jak wszystko wokół zaczęło ciemnieć, rozpływać się i tracić kształty, aż w końcu wszystko ściemniało, stało się czarne, niewidoczne, a potem... nie było już nic.

***


Strzelec stał jeszcze długo nad ciałem Kirunde. Synem jego władcy, którego kochał, synem marnotrawnym, który wrócił po dwóch latach zmieniony tak bardzo, tak pełnym nienawiści i gniewu, czy też innym destrukcyjnym uczuciem, że w pięć dni, w królestwie zachodnim, nie zostało dość żywych osób, by starczyło na załogę łódki wiosłowej....
Mężczyzna odwrócił się w końcu plecami do morza i odszedł....


Darth Fizyk


Podziękowania:
Dla Jainy Spacerunner, pierwszej czytelniczki, za przeczytanie i zwrócenie uwagi na proste błędy zarówno gramatyczne, jak i stylistyczne, a także błędne sformułowania ;).
Otasowi z glinianymi naczyniami :)
A także dla członków FanForce Poland – Polskiego Boardu na Forum TheForce.Net (http://boards.theforce.net/Poland/b10482/) Anorowi i wyżej wymienionym za ciepłe przyjęcie tego oto opowiadanka :)


1 (2)

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 7,67
Liczba: 6

Użytkownik Ocena Data
Master Mace Windu 10 2004-09-10 15:44:21
Leonidas 9 2004-05-27 09:11:42
X-tla 8 2006-07-05 19:59:31
Adri 8 2005-02-24 19:29:08
Carno 7 2004-05-16 14:48:27
Taag Bha Den Fell 4 2004-07-13 10:15:54


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (15)

  • Edi2004-10-31 22:28:46

    Te opowiadanie jest nei co dziwne ale mi się podobało.Tak jak to mówił jeden z bastionowców mogłeś bardziej rozwinąć postać Kirunde.Także za mało jest akcji ale najbardziej zaskoczyło mnie to że akcja dzieje się na Ziemi(kiedyś coś o tym myślałem).To opowiadanie musi się dziać chbya wiele,wiele lat po wydarzeniach z ROTJ.Dla mnie:7.Chciałbym abyś także napisał część 2 o tym dwuletnim okresie.

  • Master Mace Windu2004-09-10 15:44:16

    bardzo fajne, klimat SW nie za duży i końcówka postąpiła za szybko, ale ciekawe i wciągające

  • Darth Fizyk2004-07-18 02:46:10

    Taag, a mógłbyś napisać czemu tak sądzisz? Za krótkie, długa przerwa w akcji czy jakiś inny powód?

  • Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:15:43

    słabo

  • Darth Fizyk2004-06-27 19:52:26

    Dzięki Calach za opinię :)
    Co do tego 2-letniego okresu, to być może kiedyś sie skuszę, a twoje uwagi, odnosnie zabawy z postaciami postaram się wziać pod uwagę także w innych projektach :)

  • Calach2004-06-24 14:18:43

    Szczerze mowiac czuje pewien niedosyt. Pomysl ciekawy, tym bardziej nalezaloby go bardziej rozwinac umieszczajac umieszczajac wiecej akcji lub opisow natury filozoficznej (fragmenty szkolenia). Koniec zaskakujacy, opis sceny jest niesamowity. Moglbys sie bardziej pobawic postaciami. IMO gdybys bardziej przedstawil nam Kirunde, tak abysmy go polubili, a potem zabil - wywolaloby to zywsze emocje :>

    Wrecz obowiazkowo musisz napisac o tym 2-letnim okresie: czekam z niecierpliwoscia niegodna Jedi :)

    ps Opisy swietnie charakteryzuja miejsca: dzieki nim wrecz je widac w wyobrazni :)

  • Darth Fizyk2004-05-30 12:08:45

    Dzięki Leonidasie, za cenne uwagi :)
    Co do tego moża, poprosiłem właśnie Fetta o zmianę :)
    Co do dalszych części, inquelli i tym podobne, nie wiem... póki co, nie planuję, ale może... ?
    A w domyśle, to co zdażyło się po powrocie w rodzinne strony, jest następstwem tego, co zdażyło się na Wyspie :)

  • Leonidas2004-05-27 09:09:01

    Opowiadanie ciekawe ze względu na jego unikalność ujawniającą sie w tym względzie, że pobudza czytelnika do myślenia. Mnie również zastanowił fakt "nierówności" technologicznej tak blisko położonych, względem siebie, krain. Każdy ma różne wizje i pomysły, dlatego należy uszanować takie widzenie świata przez autora. Uważam, że mocną stroną "Wyspy..." są znakomite opisy przedmiotów, postaci czy miejsc. Chociaż nie ukrywam, że czasem ich zbytnia szczegółowość jest nieco rażąca. Niektóre drobne stwierdzenia są niepotrzebne i nie dają czytelnikowi żadnych nowych informacji... Dość częstym problemem są również powtórzenia, które są dość łatwe w eliminacji, a ich brak znacznie bardziej podkreśla wartość stylistyczną fica.

    To takie moje krótkie uwagi, których celem zdecydowanie nie jest skrytykowanie "Wyspy...", tylko sprawienie aby następne części(jeśli się takowe pojawią- a naprawdę powinny) były jeszcze lepsze...

    Uważam Fizyku, ze nie powinieneś poprzestawać tylko na ty opowiadanku...jeśli mógłbym coś zasugerować to bardzo chętnie przeczytał bym o tym co zdarzyło się po powrocie Kirunde w rodzinne strony(ach ta nutka Ciemnej Strony...)

    A! i jeszce to feralne "morze" przez "ż" ;)

  • Darth Fizyk2004-05-16 19:03:14

    Nie zawsze, nie zawsze :P tylko wtedy, kiedy śpię :P :)

  • Carno2004-05-16 14:48:17

    Ech...Fizyk...po co ruzcasz aluzje których nie kuma nikt prócz ciebie?:P No i mnie of course:P A pzoatym ty zawsze spisz:D

  • Darth Fizyk2004-05-06 10:40:58

    Grrr... ja chyba czasami śpię :P Chodziło mi nie o Jaga, tylko o Carnoksa :)

  • Darth Fizyk2004-05-05 23:09:10

    No właśnie Jag... nie uważasz tego za intrygujące? Można powiedzieć, że z racji swojego zaawansowania opiekowali się innymi ludami... :) No i jest tu pewne nawiązanie... a jakie i do czego, to sami znajdźcie :)

  • Carno2004-04-15 16:12:47

    Hmmm...niezłe niezłe....ale mam malutkie pytanko- jedni goscie byli super zaawansowani a inni to byli zwyczajni barbarzynci? Mieszkańcy jednej wyspy mogli latac w kosmos? No cóz:/ Ale powiem że klimacik ma dobry i ciekawe zakończenie.

  • Darth Fizyk2004-04-02 18:03:59

    Hmmm.... Calsann... klimat się chwieje? możesz opisać gdzie się chwieje? :D

  • Calsann2004-03-21 11:30:02

    Przyjemne opowiadanko... klimat sie chwieje, ale może być.... :)

    Może i ja coś napisze... :(

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..