TWÓJ KOKPIT
0

Dzień z życia Kitsera Banaia :: Twórczość fanów

Banai nawet niespecjalnie się zdziwił, gdy ryksza zatrzymała się akurat przy sklepie Toydarianina. O Watcie jako sprzedawcy krążyły głównie niepochlebne opinie – trudno byłoby znaleźć drugiego handlarza, który w równie zręczny sposób potrafił wyciągać od klientów duże sumy za bezużyteczne śmieci, jakich nie brakowało na jego zapleczu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nierzadko można było wśród tych rupieci natrafić na prawdziwe perełki. Tak było przed dziesięciu laty, gdy jedyny w promieniu dekad świetlnych generator hipernapędu T-14 stał się pośrednią przyczyną odlotu Anakina Skywalkera wraz z Jedi imieniem Qui-Gon Jinn, tym dziwacznym, irytującym rybo-człowiekiem i tą dziewczyną, w której jego przyjaciel zadurzył się po same uszy.
I pomyśleć, że zaledwie dzień wcześniej buszowali po złomowisku Watta. Czemu nie skorzystał z okazji i nie rozkręcił tego cholernego generatora do ostatniej śrubki? Może wtedy nie doszłoby do zakładu między Jedi a Toydarianinem. Anakin nie wystartowałby w wyścigu Boonta, nie wygrałby i nie zostawiłby swoich towarzyszy na pastwę szarej, nudnej egzystencji na tej zapomnianej przez Stwórcę kuli piachu. No i nie wyruszyłby na podbój galaktyki, przywdziewając togi rycerza Jedi.
Choć w zasadzie nikt nie mógł powiedzieć, że do tego doszło. Tak naprawdę młody Skywalker już dawno mógł nie żyć. Ostatnią wiadomość o tym, że jest w dobrych rękach, Shmi – jego matka – otrzymała od wysłanniczki Rady Jedi już wiele lat temu. Przez ten czas wszystko mogło się zmienić. W zasadzie poza tym jasne było tylko to, że Anakin wziął udział w bitwie o Naboo – Kitster w ogóle już nie pamiętał, o co w tym konflikcie chodziło – w której zginął jego protektor, Qui-Gon Jinn. Niewiele, zwłaszcza że chodziło o najlepszego przyjaciela, który z dnia na dzień po prostu zniknął z życia Banaia i Walda.
Młody mężczyzna pomógł swojej towarzyszce wysiąść z rykszy, po czym rzucił coś w kierunku rykszarza. Kitster uznał, że lepiej nie podchodzić bliżej. Stanął w kolejce do niewielkiego skraplacza wilgoci, służącego mieszkańcom Mos Espy do odświeżenia wysuszonych gardeł w trakcie długich marszów po wypalonych słońcem ulicach. Kątem oka obserwował parę przy sklepie. Kobieta rozejrzała się z zainteresowaniem po dzielnicy handlarzy. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Kitstera. I choć ona nie zareagowała na ten widok w żaden zauważalny sposób, on przeżył szok.
Poznawał tę dziewczynę!
Minęło dziesięć lat, ale takiej twarzy nie sposób było zapomnieć. Anakin nazywał ją aniołem –prawdę mówiąc Banai uważał to za trochę pretensjonalne, aczkolwiek niedalekie od prawdy. Przed dekadą była jeszcze nastolatką, teraz wyrosła na dojrzałą, wytworną damę, z której oblicza emanowało jakieś niewytłumaczalne ciepło – to samo, w którym Skywalker zakochał się bez pamięci. Tylko jak ona się nazywała? Kitster od pewnego czasu uważał się za konesera piękna kobiet, mimo to nigdy nie zdołał naprawić swojej okropnie dziurawej pamięci do ich imion.
A zatem Anioł postanowił wrócić na stare śmieci, pomyślał z zadumą. Ciekawe tylko po co? I kim był ten koleś, który jej towarzyszył?
Mężczyzna trzymał w rękach głowę droida, z którym Watto nie mógł sobie przed chwilą poradzić. Z tej odległości nie można było dosłyszeć, o czym mowa, jednakże wydawało się oczywiste, że Toydarianinowi niespecjalnie uśmiecha się, że zupełnie obcy facet wtrąca się w jego prywatne problemy. Po chwili umilkł, a następnie wzbił się w powietrze, rozkładając ręce w geście powitania starego znajomego. Nawet do kolejki przy skraplaczu dotarł donośny rechot sprzedawcy: serdeczny, acz podszyty nutką zdenerwowania.
Chwileczkę...
Dziewczyna, która przed dziesięcioma latami odebrała mu najlepszego przyjaciela, wróciła na Tatooine. U jej boku stał mężczyzna, którego Watto najwidoczniej dobrze znał. Tuż obok pałętał się droid astromechaniczny typu R2. Dziwnym zbiegiem okoliczności Qui-Gonowi i dziewczynie również towarzyszyła wtedy jednostka tej serii. A to oznaczało, że młodzieńcem w rzeczywistości jest…
Nie, to niemożliwe.
Chociaż w sumie, zastanowił się Kitster, niby dlaczego niemożliwe? Pewnie, odwiedziny na rodzinnej planecie można by uznać za lekko spóźnione – tak jakoś o osiem, dziewięć lat – ale lepiej późno niż wcale. Oczywiście każdy wiedział, że rycerze Jedi mają masę obowiązków i nie dysponują prawem do utrzymywania kontaktów ze swoimi rodzinami i starymi przyjaciółmi, ale ostatecznie Anakin nigdy nie był szczególnie skory do przestrzegania jakichkolwiek zasad. Inna sprawa, że Świątynia Jedi powinna była go tego czy owego w tej kwestii nauczyć.
Z rozmyślań wyrwał go wściekły głos stojącego za nim Whipida:
– Pijesz pan czy tylko wstrzymujesz kolejkę?
Z tego wszystkiego Banai nie zauważył, gdy nadeszła jego kolej. Odkręcił kurek, nabrał w ręce trochę życiodajnego, drogocennego płynu, po czym ochlapał sobie twarz. Odszedł od skraplacza i powrócił wzrokiem do sklepu Watta.
Anakin, dziewczyna, R2 i Toydarianin zniknęli!
Uspokoił się, widząc, że ryksza wciąż stoi w miejscu. Najpewniej po prostu weszli do środka. Ciekawe o co chodziło? Oczywiście Watto mógł zwyczajnie zaprosić ich na herbatę, jednak było coś, co kazało Kitsterowi przypuszczać, że jego dawny przyjaciel ma do załatwienia bardzo konkretne sprawy. Inaczej niż jego towarzyszka, sprawiał wrażenie chłodnego i rzeczowego, wyraźnie czymś zaniepokojonego.
Może szukał matki? Szczerze mówiąc trudno byłoby przypuszczać, żeby nie chciał jej odwiedzić. Shmi i Anakin Skywalker zawsze byli ze sobą zżyci niezwykle silną więzią, nawet jak na stosunek samotnej matki do jedynego dziecka. Nie było w tym zresztą niczego dziwnego – Shmi Skywalker należała do tych osób, których po prostu nie da się nie polubić od pierwszego wejrzenia. Naturalnie nawet ona nie mogła zrekompensować Banaiowi, Waldowi i reszcie utraty Anakina, jednakże przez pierwsze pięć lat regularnie do niej przychodzili, nie tylko po to, by zapytać o jakieś wieści dotyczące jej syna czy nagrać się na wideodziennik, który regularnie uzupełniała z myślą o nim. Ze Shmi zwyczajnie dobrze się gadało. Ta niezwykle silna kobieta nie miała w sobie nic ze zwyczajowego niewolniczego marazmu. Wprost przeciwnie, krocząc ulicą prezentowała się godniej niż niejedna w pełni wolna istota.
Oczywiście do czasu, gdy i ją im odebrano. Owdowiały farmer wilgoci, Cliegg Lars, zakochał się z wzajemnością w pozbawionej syna matce, wykupił od Watta i zrobił to, do czego naprawdę mało kto na Rubieżach był zdolny – przywrócił jej wolność, po czym poślubił. Od tego czasu minęło pięć lat, w trakcie których Kitster odwiedził ją tylko dwa razy. Właściwie to nie zachowywał się dużo lepiej niż Anakin.
Spostrzegł, że właściciele jachtu wychodzą ze sklepu, wracając do rykszy. Watto unosił się na skrzydłach w drzwiach, machając na pożegnanie z przesadną uprzejmością. Z pewnością udzielił im informacji na temat miejsca pobytu Shmi – niewielkiej farmy wilgoci położonej za Mos Eisley. To właśnie gigantyczna odległość była głównym powodem, dla którego Banai tak rzadko miewał okazje odwiedzenia starej znajomej. Nie ulegało wątpliwości jednak, że Nubian typu H pokonałby Morze Wydm w najwyżej kilkanaście minut. Wydawało się logiczne, że para uda się z powrotem do kosmoportu. Gdyby tak zrobili, Kitster nie widziałby powodów, aby się dalej ukrywać.
Naturalnie wszelka forma kradzieży zawartości ich statku nie wchodziła już w grę, ale nie to zaprzątało teraz głowę Banaia. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale zastanawiał się, czy Anakin spróbuje skontaktować się z dawnymi przyjaciółmi. Biorąc pod uwagę czas, jaki minął, przyzwoitość nakazywała, by Skywalker przynajmniej zapukał do starych domów swoich znajomych i zapytał, czy obecni właściciele wiedzą cokolwiek o miejscu zamieszkania Kitstera, Walda, a może nawet reszty.
Ryksza istotnie nie zawróciła, lecz skierowała się w dół ulicy, w stronę dzielnicy niewolników. W serce Banaia wstąpiła nadzieja. Postanowił kontynuować śledzenie Anakina i dziewczyny dopóty, dopóki nie otrzyma dowodu, że dla Skywalkera stara przyjaźń wciąż ma jakieś znaczenie. Ruszył zatem w drogę, utrzymując mniej więcej równą odległość między rykszą a sobą.
Zdawał sobie, rzecz jasna, sprawę z dziecinności swojego postępowania. Twój najlepszy przyjaciel odnalazł się po dziesięciu latach, robiło mu wyrzuty sumienie. A ty co? Zamiast podejść i go wyściskać, urządzasz sobie jakieś idiotyczne podchody. Z drugiej jednak strony Kitster nigdy nie ukrywał przed sobą, że ma głęboki żal do Anakina, że tak po prostu zostawił go, matkę i resztę kompanów, bez których przed pojawieniem się Qui-Gona nie wyobrażał sobie życia. Dobrze, może i trudno byłoby oczekiwać od dziewięcioletniego dziecka, żeby odrzuciło szansę wyrwania się z najbardziej zapadłej dziury galaktyki i zostania strażnikiem pokoju i sprawiedliwości, walczącym z bandytami i ratującym całe światy przed zagładą. Ale Anakin nie był takim zwykłym dzieckiem. Nie tylko z racji tego, że niewolnik dorastać musi bardzo szybko. Banai nie miał rodziców, ale wiedział, że takiej matki jak Shmi nie porzuciłby za całe złoto wszechświata. To właśnie jej najbardziej było mu szkoda. Nie potrafił zliczyć, ile wieczorów spędził trzymając starszą Skywalker w objęciach, pozwalając, by wypłakała mu się w pierś. „Och, Kitsterze, dlaczego ja mu pozwoliłam odejść?”, zawodziła Shmi. „Co się z nim w ogóle dzieje? Dlaczego się nie odzywa? Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę, jak bardzo się o niego martwimy?”.
Kitster nie uważał się za samoluba. Dlatego też utrata Shmi na rzecz Cliegga, choć bolesna, cieszyła go. Miło było widzieć, jak ta poczciwa kobieta odzyskuje dawny wigor, jak znowu potrafi być szczęśliwa. Gdy wybierała się z Larsem na długie spacery po obrzeżach Mos Espy, radowała się jak nastolatka przed randką z ukochanym chłopakiem. Ryksza zatrzymała się przy wejściu do dzielnicy niewolników. Anakin i jego towarzyszka wysiedli z pojazdu i wraz z R2 wkroczyli na ulicę otoczoną przez ubożuchne lepianki. Jeszcze kilka lat temu był to i dom Banaia. Niewiele tu się od tego czasu zmieniło. Przed kwaterami bawiło się kilkoro dzieci, jednak poza nimi nie było prawie nikogo. Jak zawsze zresztą. Większość niewolników spędzała całe dnie na pracy na rzecz swoich panów, nierzadko nie wracając do dzielnicy całymi tygodniami z nawału obowiązków. A nawet gdy to następowało, starczało im sił najwyżej na rzucenie się na pryczę. Niektórzy dysponujący aktualnie nieco większą ilością wolnego czasu krążyli bez celu od drzwi do drzwi, wpatrując się tępo w ziemię. Na ich twarzach malowało się bezustanne przygnębienie, ręce mieli zniszczone od pracy i razów z bata. Nie zwracali uwagi na Jedi i dziewczynę, czasem jednak rzucali okiem na Kitstera. Tylko przez ułamek sekundy. Jest tylko jedna rzecz, której niewolnik nienawidzi bardziej od własnego pana, a tym czymś są wyzwoleńcy.
Banai nie winił ich za to. Nigdy nie był tu szczególnie popularny. Podobnie jak Anakin, Wald, Amee, Melee, Seek i każdy inny, któremu los zesłał albo łagodniejszych panów, albo przynajmniej mniej mordercze zajęcia do wykonywania. Prawie wszyscy mieszkańcy dzielnicy należeli do Hutta Gardulli, podobnie zresztą jak niegdyś sam Kitster i część jego przyjaciół. Jego obowiązki sprowadzały się wszakże do pomagania w kuchni jednego z majordomusów Hutta, a także okazjonalnego usługiwania mu. Taka praca zawsze była marzeniem każdego niewolnika: łatwa, pozbawiona regularnego bicia (które, oczywiście, od czasu do czasu się zdarzało), dająca sporo wolnego czasu. Nie był jednak ślepy i wiedział, jak wielu istotom wiedzie się gorzej od niego: kopalnie przyprawy, opieka nad śmiertelnie niebezpiecznymi bestiami i, najgorsze chyba ze wszystkiego, zabawianie pana.
Właśnie ta perspektywa sprawiała, że Banai nie miał najmniejszych wyrzutów co do wykorzystywania swojej pozycji w celu uzyskiwania korzyści natury seksualnej. Dobrze wiedział, że na Odległych Rubieżach ładna, młoda dziewczyna mogła albo znaleźć pracę w takim miejscu jak Trzy Księżyce, albo skończyć jako tancerka u Huttów. A tego nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. Bywał czasem na tego rodzaju imprezach i wiedział, do jakich rzeczy zmuszane są te nieszczęsne kobiety. A w przypadku najmniejszego sprzeciwu kara była długa i okrutna. Tak więc był przekonany, że Twi’lekanka, z którą spędził wczoraj w nocy parę miłych chwil, pewnego dnia mu za to podziękuje. A że żądał czegoś w zamian za pośrednictwo? No cóż, tak ta galaktyka niestety funkcjonuje. Coś za coś.
Po raz kolejny przyjrzał się mężczyźnie kroczącym kilkadziesiąt metrów przed nim. Jak on mógł jej to zrobić, znowu zaczął się zastanawiać. Jak jakikolwiek syn może zrobić coś takiego własnej matce? Cholerny Qui-Gon. To wszystko jego wina. To on namieszał Anakinowi w głowie. Dobrze, że zginął.
I ta dziewczyna, pomyślał, przenosząc wzrok na idącego obok Skywalkera Anioła. Ona też jest winna. Może gdyby nie ona, gdyby nie urok, jaki rzuciła na dziewięciolatka, ten nigdy nie zrobiłby tego co zrobił.
Mógłby mu ją odebrać.
Aż zamrugał na myśl, jaka przed chwilą przeszła mu przez głowę. Nie potrafił jednak jej odeprzeć. Dziewczyna była niczego sobie, zupełnie w jego guście. Mu też spodobała się, gdy ją pierwszy raz zobaczył, jako czternastolatkę. Teraz jedynie wyładniała. Tak, odebranie Skywalkerowi jego Anioła wydawało się dobrą karą za wszystkie cierpienia, jakie zesłał swoją lekkomyślnością na matkę i przyjaciół. Był przekonany, że gdyby tylko miał sposobność, by nawiązać bliższą znajomość, Bezimienna od razu wskoczyłaby mu do łóżka. Zawsze miał rękę do kobiet.
Ale to Anakin miał szczęście.
To właśnie szczęście rzuciło go w ręce najbardziej wyrozumiałego pana w galaktyce. Kitster mógł nie uważać się za wybitnie pokrzywdzonego przez los, ale nie zmieniało to faktu, że zazdrościł Anakinowi. Żaden inny niewolnik nie dysponował taką swobodą jak on. O ile Kitster nierzadko całymi dniami musiał spać w piwnicy domu owego majordomusa, Shmi zawsze mogła być pewna, że wieczorem ułoży swojego syna do snu. To właśnie szczęście sprawiło, że w Mos Espie pojawił się Qui-Gon Jinn i zaoferował mu wolność. I za co? Za to, że urodził się obdarzony wyjątkowymi zdolnościami. A tymczasem Banai i Wald, podobnie jak wielu innych ich przyjaciół, na swoje wyzwolenie musieli pracować latami. On latał sobie z planety na planetę, machając tym swoim mieczem świetlnym, a tymczasem Kitster nigdy nie oderwał się od powierzchni Tatooine na więcej niż dwa metry.
Życie dawno go nauczyło, że w galaktyce nie ma sprawiedliwości. Ale to nie znaczyło, że się z tym pogodził.
Zwolnił kroku, gdyż wiedział, że zaraz dojdą na miejsce. Stara kwatera Skywalkerów była tuż za zakrętem. Pozwolił, by Anakin, dziewczyna i droid zniknęli mu z oczu, po czym doszedł do rogu ulicy, wysuwając lekko głowę zza węgła. W tym miejscu nie było nikogo innego, więc miał pewność, że jego podejrzane zachowanie nie wzbudzi niczyjego zainteresowania.
Dom, który przed pięciu laty odwiedzał regularnie, niegdyś wyróżniał się na tle innych tym, że jego próg był zawsze zadbany i wysprzątany, podobnie zresztą jak wnętrze. Teraz jednak lepianka boleśnie współgrała z sąsiedztwem. W oknie przewieszono jakąś bieliznę, ale właścicieli najwidoczniej nie było. Kitster nigdy z nimi nie rozmawiał i nie miał najmniejszej ochoty zmieniać tego stanu. Tak naprawdę dopiero teraz, po raz pierwszy od pięciu lat, znajdował się w tym miejscu, naprzeciwko mieszkania, w którym kiedyś każdy zawsze był gościnnie przyjmowany. Shmi Skywalker nie miała ciężkiego życia jako niewolnica, gdyż również należała do Watta, ale ona jedyna potrafiła sprawić, by inni niewolnicy o tym zapomnieli. Przychodzili porozmawiać, pożyczyć jakiś przedmiot bądź go oddać, a czasem po prostu zrzucić z siebie ciężar upokorzeń, jakie doświadczali z rąk swoich panów. Nikogo nie odtrącała, wysłuchiwała każdego. Dziwnie było myśleć, że ktoś obcy chodzi po tej samej podłodze, po której ona niegdyś stąpała.
Anakin i jego towarzysze stali bez ruchu w odległości metra od drzwi – tych samych drzwi, przez które tyle razy sam przechodził. Z tej strony Kitster nie mógł oczywiście dojrzeć jego twarzy, ale czuć było, że jego dawny przyjaciel przeżywa ciężkie chwile. Wyciągnął rękę i dotknął wyblakłej płyty. Przesunął dłonią po wyżłobieniach. Stwórca jeden wiedział, o czym teraz myślał.
W pewnej chwili głowa Skywalkera zaczęła niespokojnie dygotać. Młody mężczyzna oderwał rękę od drzwi i ukrył w niej twarz. Do kryjówki Banaia doszedł odgłos cichego łkania. Dziewczyna spojrzała na Jedi ze współczuciem i objęła go ramionami.
– Spokojnie – powiedziała. Kitster z zadowoleniem stwierdził, że charakter uliczki, w jakiej mieścił się dom Skywalkerów, zapewnia dobrą akustykę.
– Przepraszam – odparł Anakin, odrywając się od niej i ocierając łzy. – Po prostu jakoś tak… wróciły wspomnienia. – W porządku. Nie przejmuj się.
Banai z zainteresowaniem obserwował scenę rozgrywającą się przed jego oczami. To, że oboje mają się ku sobie, było oczywiste od pierwszej chwili, gdy zobaczył ich razem. Dopiero teraz wszakże przypomniał sobie, że przecież Jedi nie mają prawa wiązać się romantycznie. Stary dowcip głosił, że o ile prawie każde dziecko pragnie wstąpić do Zakonu, to prawie każde rezygnuje z tego, gdy osiągnie wiek dojrzewania. W każdym razie wydawało się, że ta para niewiele sobie z tego robi.
Przyszła mu do głowy interesująca myśl. A może Skywalker wcale nie był już Jedi? Może nigdy nim nie został? Parę lat temu, gdy Kitster zainteresował się tematem, przeczytał, że do Zakonu nie przyjmują dzieci powyżej trzech lat, tak więc Anakin był co najmniej trzy razy za stary. Z drugiej strony była ta Falleenka, która odwiedziła Shmi, i która zaświadczyła, że jej syn przebywa w Świątyni.
Jeżeli istotnie była taka reguła, to Qui-Gonowi musiało udać się ją jakoś obejść. Cylindryczny przedmiot wiszący mężczyźnie u pasa, który Banai dopiero teraz zauważył, z pewnością nie był hydrokluczem. Naturalnie nie można było wykluczyć, że Anakin zatrzymał miecz mimo opuszczenia Zakonu, co jednak wydawało się mało prawdopodobne.
Najpewniej zatem wciąż był Jedi… choć widać nieszczególnie gorliwym.
Jego rozmyślania przerwała kolejna część rozmowy.
– To miasto… źle na mnie działa – powiedział Skywalker. – Czułem to od samego początku, od chwili, w której wylądowaliśmy. W zasadzie to odnosiłem podobne wrażenie, choć słabsze, gdy w ogóle wyszliśmy z nadprzestrzeni. Najgorzej było w sklepie Watta, a teraz tutaj. Tak jakby Mocy nie podobało się, że wróciłem w rodzinne strony.
Kitster uniósł brew. Nie wątpił w istnienie Mocy, ale zawsze uważał ją za pewną odmianę telekinezy. Dla niego ograniczała się do zdalnego przenoszenia przedmiotów. Ale te wszystkie metafizyczne brednie, które wygadywał jego dawny przyjaciel… nie, tego było już za wiele. Musieli mu zrobić w tej całej Świątyni niezłe pranie mózgownicy.
– Jesteś pewien, że chcesz lecieć na tę farmę? – zapytała dziewczyna tym samym, pełnym troski głosem.
Cała sytuacja coraz bardziej irytowała Banaia. Co ty gadasz, kobieto? – myślał. Nad nim się litujesz? Rozejrzyj się! Każda inna osoba w tej dzielnicy zasługuje na dziesięć razy więcej współczucia niż ten złoty chłopiec, Skywalker! Coraz trudniej było już mu zapanować nad gniewem. Kto by pomyślał, że widok starego przyjaciela obudzi w nim tak negatywne emocje?
– Wiesz przecież – odparł po chwili Anakin – co widziałem we śnie. Nie wolno mi jej teraz zostawić, Padmé. Nie tym razem.
Ha! – pomyślał Kitster. Teraz sobie przypomniał! Po dziesięciu latach! Ale czy dlatego, że ruszyło go sumienie? A skąd! Po prostu miał zły sen! Tak po prostu! Uznał, że sprawdzi zasadność swoich wyśnionych obaw, a potem co? Wróci sobie do swoich obowiązków Jedi, do których najwidoczniej i tak szczególnie się nie przykłada? Jak gdyby nigdy nic? Niedoczekanie!
– Wiesz… – ciągnął Jedi, obrzucając swój stary dom ponurym spojrzeniem. – Polecimy teraz do tych całych Larsów, sprawdzimy, co z mamą, a potem odlecimy i nigdy już tu nie wrócimy. Mam dość tej planety. Chyba mnie rozumiesz?
– Oczywiście – uśmiechnęła się Padmé krzepiąco. – Rozumiem.
Banai miał ochotę podejść do Anakina i mu przyłożyć. On ma dość tej planety? On?! A nie zastanawia go, czy ta planeta w ogóle za nim tęskni? Czy tęskniła za nim przez ostatnie dziesięć lat? A szkoda, bo wtedy by się dowiedział, że nie. I nie tęsknił za nim nikt: ani Kitster, ani Shmi, ani Wald, ani Watto, ani nikt inny. Bo Anakina Skywalkera już dawno nie było. Przestał istnieć w chwili, gdy w jego życiu pojawił się Qui-Gon Jinn i ta cała Padmé. Anakin Skywalker był dobrym człowiekiem, który potrafił myśleć o innych. A nie rozpuszczonym bachorem, który usiłuje wmówić wszechświatowi, jak bardzo skrzywdził go los.
Chwiejnym krokiem skierował się do pobliskiego zaułka. Postanowił zaczekać tam, aż ta urocza parka opuści dzielnicę i wróci do rykszy. A wtedy sam wróci do kosmoportu. Jeszcze nie wiedział, jak wytłumaczy się Waldowi, Duare’owi i Mircie. Ale teraz liczyło się tylko to, że był wściekły. Wszedł w ciemną alejkę, odszukał niewielką ławeczkę i usiadł na niej, zaciskając pięści. Im szybciej Anakin Skywalker opuści Tatooine, tym lepiej dla niego.
Kątem oka obserwował wylot zaułka, czekając, aż ujrzy w nim Jedi, Padmé i droida. Pojawili się po niecałej minucie. Kroczyli dalej tym swoim dumnym, pewnym krokiem, który też zdążył już zirytować młodego majordomusa. W zasadzie irytowało go już wszystko, co wiązało się z ludźmi, których od godziny śledził. W dalszym ciągu nie poskromił swojej złości na byłego przyjaciela i nie był pewien, czy…
Chwila.
Anakin się zatrzymał. Obrócił głowę w prawo. Po raz pierwszy tego dnia spojrzenia jego i Kitstera się spotkały. Banai nie miał jednak czasu, by głębiej ten fakt przeanalizować, gdyż Jedi bez ostrzeżenia wpadł do zaułka, chwycił go za poły marynarki i przycisnął do ściany budynku, nie zważając na protesty dziewczyny. Zza pazuchy wyszarpnął miecz świetlny, błękitnobiałe ostrze rozjaśniło półmrok alejki. Anakin zbliżył je do szyi swojego dawnego przyjaciela.
– Powinieneś popracować nad dyskrecją, chłopie – warknął. – Naprawdę myślisz, że nie wyczułem, że siedzisz nam na ogonie od samego lądowiska?
Kitsterowi odebrało mowę. Skywalker patrzył na niego groźnie i nieustępliwie. Nie rozpoznał go, to nie ulegało wątpliwości. Nie miało też znaczenia. Cokolwiek miało nastąpić, Banai nie miał głowy, by wyprowadzać Jedi z błędu.
– Kim jesteś? – zapytał ostro Anakin. – Dlaczego nas śledzisz?
– Ja… – bąknął Kitster.
– Czego chcesz? – krzyknął Skywalker. – Kredytów? Chcesz nas okraść? A może ktoś cię wynajął? Powiedz: ktoś ci wynajął?
– Nie – jęknął Banai. – Nikt mnie nie wynajął.
– Ani. – Do Jedi podeszła jego towarzyszka, kładąc mu rękę na ramieniu. – Uspokój się. Puść go.
– Padmé, przecież wiesz, że odpowiadam za twoje bezpieczeństwo! – Anakin nie spuszczał przenikliwego wzroku z Kitstera. – To pewnie zwykły złodziejaszek, ale nigdy nic nie wiadomo. Może pracuje dla tego łowcy, którego ściga Obi-Wan? Albo… – Przycisnął Banaia mocniej do ściany. – Może to właśnie on jest tym łowcą? No, gadaj!
Mimo całej grozy sytuacji Kitster miał ochotę się uśmiechnąć. Insynuacja dawnego przyjaciela nawet mu pochlebiała.
– Co ty opowiadasz – westchnęła Padmé, ciągnąc Skywalkera za ramię. – Przecież to zwykły podglądacz. Prawda? Banai dopiero po chwili zorientował się, że jej pytanie było skierowane do niego.
– Co? – wymamrotał.
– Widziałam go naprzeciwko sklepu Watta – wyjaśniła powoli dziewczyna. – Tak sądziłam, że mi się przypatruje.
– Przecież cały czas o tym mówię! – warknął niecierpliwie Anakin, nie spuszczając swojej ofiary z oczu.
– Nie rozumiesz – odparła Padmé, rzucając Kitsterowi błagalne spojrzenie. – Kolega po prostu się mną zainteresował… no wiesz, prywatnie. Zgadza się?
Banai nie miał pewności, na co jego dawny przyjaciel lepiej by zareagował: gdyby okazał się płatnym mordercą, czy nieudolnym podrywaczem. Ostatecznie jednak kiwnął lekko głową.
– Tylko… podglądałeś? – wycedził Jedi, wypuszczając powietrze nosem. – Tylko podglądałeś, tak?
– Przepraszam – jęknął Kitster, któremu złość na Skywalkera powoli ustępowała autentycznemu przerażeniu.
– Nie ma w tym nic złego – rzekła Padmé cierpliwie – ale ja niestety mam już mężczyznę. Jestem pewna, że to rozumiesz, tak?
– Tak – przytaknął potulnie Banai.
– Świetnie – ucieszyła się dziewczyna. – No, chodź wreszcie, Ani. Jeśli chcemy wylecieć, zanim zaczną się godziny szczytu, musimy się zbierać.
Anakin niechętnie puścił nieznajomego mężczyznę, który opadł na ławkę, na której uprzednio siedział. Jedi pochylił się nad nim.
– Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że nas śledzisz – powiedział, gasząc miecz i przypinając go do pasa – zabiję cię. Rozumiesz?
– Tak – szepnął porządnie już wystraszony Kitster.
Skywalker obrzucił go niechętnym spojrzeniem, po czym wraz ze swą towarzyszką opuścił zaułek. Pisk jednostki R2, która przez całe zajście pozostawała na ulicy, kategorycznie żądał relacji ze zdarzenia.
Banai siedział na ławce, nie będąc w stanie się nawet poruszyć. Dyszał ciężko, cały czas mając przed oczami scenę sprzed chwili.
„Jeśli jeszcze raz zobaczę, że nas śledzisz, zabiję cię”.
Powiedział mu to Anakin Skywalker. Jego najlepszy przyjaciel.
Zerwał się na równe nogi.
– To tak się wita starego kumpla? – warknął przed siebie. – Nie odzywałeś się przez dziesięć lat, mały gnoju, a teraz jeszcze mi grozisz? Mieczem? Tego już za wiele!
Zacisnął dłonie w pięści i z całej siły uderzył nimi o ścianę naprzeciwko. Stęknął z bólu i począł pocierać obolałymi palcami o brzuch. Fizyczne cierpienie w żaden sposób nie rozładowało emocji, jakie w nim nabrzmiały – wprost przeciwnie, spotęgowało ich siłę.
– „Wiesz co, Kitster,” – szydził, naśladując przesadnie piskliwy głos Anakina sprzed dziesięciu lat – „jak już zostanę Jedi, wrócę tu i uwolnię wszystkich niewolników”. Niech cię szlag, durny nerfopasie! Durny, zapatrzony w siebie, zakompleksiony, nieudolny nerfopasie! Po coś tu w ogóle wracał? Nikt cię tu nie potrzebuje! A najmniej twoja matka! Ułożyła sobie życie bez ciebie! Kto był przy niej, gdy płakała po nocach? Ja! Kto załatwiał jej części zapasowe do Threepio, kiedy piasek przeżarł mu obwody? Wald! Komu mogła się wygadać, gdy Cliegg zaprosił ją po raz pierwszy na schadzkę? Melee! A ty, pseudosynu? Gdzie wtedy byłeś?
Wyciągnął przed siebie ręce i zaczął poruszać nimi, naśladując ruchy miecza świetlnego.
– Bam, bam! – piszczał. – Jak ja się dobrze bawię! Tylko mam takie wielkie problemy, mistrzu Qui-Gon, otóż śniło mi się, że stoję nad skrajem wielkiego wodospadu i nie wiem: skoczyć, czy nie skoczyć? Jak sądzisz, czy Moc stara się mi coś przez to powiedzieć? No cóż, młody uczniu, najprawdopodobniej to, że znowu obudzisz się w mokrym łóżku.
Kitster przerwał swój wariacki taniec, chichocząc z wymyślonego naprędce dowcipu. Zaczął wyobrażać sobie, jak kamienie, które Anakin miał za zadanie przenieść Mocą na drugą część sali, lecą prosto na niego, podczas gdy jego mistrzowie śmieją się do rozpuku. Tak, taka forma zemsty na dawnym przyjacielu mu odpowiadała. Wyobraźnia sama podsuwa mu najbardziej kolorowe scenariusze. Nie musiały się nawet spełnić – grunt, że były śmieszne dla Banaia i straszne dla Skywalkera.


1 (2) 3

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 0,00
Liczba: 0

Użytkownik Ocena Data


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (1)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..