TWÓJ KOKPIT
0

Dogrywka :: Twórczość fanów

- Kyle, przestań się ociągać! – fuknęła Mara Jade, ciągnąc swego mistrza za rękaw. – Jeszcze chwila, a zacznę żałować, że po ciebie przyleciałam!
Kyle Katarn oswobodził się z jej uścisku i podbiegł do krawędzi kładki, po której przechodzili. Wspomnienia ledwie zakończonego flirtu z ciemną stroną zniknęły jak sen złoty, gdy z najniższych pięter dobiegł go potężny ryk. Fala gniewu… nie, nie gniewu, nawet nienawiść byłaby chyba zbyt łagodnym terminem, niemal zwaliła go z nóg. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, z pewnością nie był szczególnie skory do pertraktacji.
Mimo całej grozy sytuacji z pewnym rozbawieniem zauważył, że ciemna strona ma jedną zasadniczą zaletę: pozwala się człowiekowi uzewnętrznić.
- Kyle, do ciężkiej cholery – warknęła Mara, podbiegając do niego i ponawiając próby odciągnięcia go od przepaści. – Jeszcze chwila i ty będziesz musiał mnie powstrzymać przed przejściem na ciemną stronę!
- Przestań, Mara… - Katarn wlepiał wzrok w skąpaną w ciemności pustkę, skąd wydobywał się cały ten szał. – Nie słyszysz tego?
- Nie, ogłuchłam! – parsknęła Jade. – Zwłaszcza jeśli chodzi o sithowych furiantów!
- Jak myślisz, kto to? – zapytał Kyle, pochylając się nad przepaścią tak mocno, że Mara przeraziła się, że za chwilę spadnie. Asekuracyjnie objęła go w talii. – Brzmi jak… kobieta.
- No, angażu w Operze Galaktyk raczej jej nie załatwię – prychnęła Mara. – Ruszże się wreszcie!
- Wiesz co… - zaczął niepewnie mężczyzna. – Nie obraź się, ale ona brzmi trochę podobnie do… ciebie.
Mara w jednej chwili odsunęła się od niego.
- Zmieniłam zdanie – powiedziała z niekłamanym wyrzutem. – Możesz sobie spadać.
- Nie, serio, tylko posłuchaj… - Kyle nachylił się jeszcze bardziej. – To naprawdę brzmi jak ty…
Rudowłosa kobieta w jednej chwili skamieniała. Ogarnęło ją nagłe przerażenie.
- Zmywamy się – zarządziła. – Obejrzałeś sobie, posłuchałeś, wydałeś światłą opinię, to teraz z łaski swojej rusz ten swój przepełniony midichlorianami tyłek!
- O co chodzi? – zapytał mistrz Jedi, odwracając się i podchodząc do niej. – Co się stało?
Jade powoli przecięła dłonią powietrze.
- Udasz się wraz ze mną do najbliższego wyjścia z tego domu wariatów – wycedziła.
Kyle zmarszczył brwi.
- Luke ci nie wspominał, że to działa tylko na słabe umysły?
- Wspominał – syknęła Mara i ponowiła gest. – Udasz się wraz ze mną do najbliższego wyjścia z tego domu wariatów.
Katarn wskazał na przepaść.
- Kto to jest? – zapytał zdenerwowanym głosem. – Ty wiesz?
- Tak – odparła Mara z rezygnacją. – To ja.
- Ty?
- Tak. A teraz chodź!
- Ale… - Kyle zaczął machać rękami w powietrzu. – Kto…? Jak…?
- A bo ja wiem – odparła zniecierpliwiona Jade. – I wiesz co? Guzik mnie to obchodzi. Spadamy stąd, a potem rozkażesz flocie zbombardować cały ten przytułek dla żywych trupów.
Krzyki w dole raptownie umilkły.
- Dobra – uległ Kyle. – Spadamy stąd.

Już ich widziała! Tak blisko i tak daleko!
Wraz z wiernym vornskrem w kilka sekund pokonywała korytarz za korytarzem, rozszarpując napotkanych po drodze wartowników, którzy mieli nieszczęście znaleźć się akurat na ich morderczym szlaku. Nie minęła minuta, gdy znalazła się pod gigantyczną kładką, prowadzącą do centrum świątyni. Stamtąd, szybkim marszem, w kierunku wyjść na świątynne tarasy, podążała jej nemezis, Mara Jade. Towarzyszył jej, jakżeby inaczej, Katarn.
To będzie prostsze niż sądziła.
Zdała sobie sprawę, że jej alter ego ją dostrzegło – łatwo było to zauważyć, gdy tempo poruszania się pary Jedi wyraźnie wzrosło. Ale nikt nie mógł uciec komuś tak szybkiemu jak Zabójczyni.
Stojący obok vornskr obnażył kły i pozwolił strużce śliny na wypłynięcie z paszczy. Jego pani pogłaskała go lekko po kudłatym łbie, po czym ponownie tego dnia chwyciła za kark. Wskoczyła na ścianę i rozpoczęła pionowy sprint. Gdy znalazła się już nad kładką, odbiła się od kamiennej powierzchni i wylądowała twardo na obydwu nogach. Postawiła vornskra na ziemi i zmierzyła wzrokiem dwójkę uciekinierów.
Już nie uciekali. Gotowali się do walki.
Zabójczyni odpięła miecz świetlny i aż zmroziło ją na myśl o czekającej ją satysfakcji, gdy wreszcie przebije pierś swojego pierwowzoru. Towarzyszący jej drapieżnik oblizał się zaś i zaczął prężyć do skoku. Trudno było nie zauważyć, jak świetnie dobraną stanowili drużynę.
- Katarn! – wrzasnęła, wiedząc, że jej kolejna kwestia nie będzie porażać oryginalnością. – Poddaj się!

Kyle i Mara spojrzeli po sobie z niepokojem. Po drugiej stronie kładki tajemnicza nieznajoma (przynajmniej dla Katarna) właśnie podnosiła się po eleganckim skoku, który zwieńczył jej bieg po czterdziestometrowej, pionowej ścianie. Towarzyszył jej jakiś vornskr o czarno-czerwonej sierści… poprawka, o czarnej sierści. Czerwona farba, która do złudzenia przypominała krew, bez wątpienia nałożona została dopiero niedawno. Gołym okiem widać było, że zwierzę jest duże, głodne i mocno wkurzone. To ostatnie w pełni odpowiadało zresztą charakterystyce jego towarzyszki.
Faktycznie wyglądała jak Mara, a konkretniej – jak Mara po spacerze w próżni bez skafandra. Zabarwione na brązowo ubrania wisiały na niej w strzępach, odsłaniając kilka szerokich rozcięć, spod których ciurkiem wypływała krew. Włosy, równie brudne jak cała reszta, sterczały w nieładzie, na niemniej umorusanej twarzy nienawiść i radość mieszały się z determinacją.
Kyle prawie się cofnął, gdy wysondował Mocą umysł tej Mary rodem z sennego koszmaru. A przecież nie pierwszy raz stykał się z ciemną stroną. Wciąż boleśnie w pamięci tkwiły mu wspomnienia z Ruusana, echo krzyków setek Jedi i Sithów, których od wiecznej męki wybawiła dopiero śmierć Jereca, mordercy jego ojca. Samo Dromund Kaas, kiedy tylko wyszedł z nadprzestrzeni w pobliżu tej planety, wydawało się koroną strony Mroku, a ta świątynia – jej gigantyczną perłą. Ale to, co wyczuł w tej kobiecie…
…było po prostu nienaturalne. Zero światła, nawet najsłabszego promyku, który, jak twierdził Luke, obecny był nawet w Imperatorze Palpatinie. Żaden człowiek nie byłby w stanie aż tak nienawidzić. Żadna istota we wszechświecie!
- Ona nie jest człowiekiem – Mara jakby odgadła jego myśli. – Jest tworem alchemii Sithów, tak jak reszta tych straszydeł.
- Katarn! – krzyknęła tamta. – Poddaj się!
Kyle przeanalizował sytuację. Na razie jeszcze nie atakowali. Czyżby naprawdę wierzyli, że się podda? Postanowił grać na czas:
- A niby dlaczego miałbym to zrobić? – zawołał.
- Bo w przeciwnym razie cię zabiję – brzmiała jakże prosta i przewidywalna odpowiedź.
Jedi musiał się lekko uśmiechnąć, choć do śmiechu wcale mu nie było.
- Chyba że zginiesz pierwsza.
- Jeżeli pójdziesz po dobroci – odparła tamta – pozwolimy twojej laleczce żyć.
Mara prychnęła głośno.
- Ta laleczka już cię zdążyła prawie zabić, durna krzykaczko! Jeśli nie chcesz, żeby naprawiła ten błąd, zejdziesz nam z oczu.
- Bierz ich! – wrzasnęła fałszywa Jade, a stojący u jej boku vornskr wyskoczył jak bolt z blastera.
Para Jedi nie miała nawet czasu zamrugać ze zdziwienia. Rozszalały drapieżnik dopadł ich w zaledwie trzech susach i rzucił się Marze do gardła. Kyle w ostatniej chwili utworzył między zębami bestii a szyją przyjaciółki niewidzialną tarczę – niemniej jednak impet uderzenia wystarczył, by oboje przetoczyli się poza krawędź kładki.
- Mara! – krzyknął Katarn, którego ręce zupełnym przypadkiem natrafiły na jakiś wystający wspornik. Jego towarzyszka nie miała jednak tyle szczęścia i teraz w przerażającym tempie zbliżała się do podłogi. Nie straciła jednak samokontroli i, przywołując Moc, zaledwie trzy metry nad ziemią udało jej się zmniejszyć prędkość opadania do poziomu swobodnej lewitacji. Miękko opadła na posadzkę i natychmiast przybrała pozycję obronną.
Moja szkoła, przeszło przez myśl Kyle’owi – dokładnie w chwili, w której tuż nad sobą ujrzał płonące piekielnym ogniem ślepia. Błyskawicznie odnalazł kolejne wsporniki, tym razem znajdujące się dokładnie pod spodem kładki, i zawisł na nich, już w bezpiecznej odległości od vornskra.
Nie był w stanie zebrać myśli choćby po to, by wysondować, czy na kładce wciąż znajduje się ta wiedźma. Jeżeli tak, próbując na nią wrócić, znalazłby się w pułapce. Ale jeżeli fałszywa Mara odeszła zająć się swoim pierwowzorem, być może mógłby spróbować zrzucić tę rozszalałą bestię w przepaść i mieć nadzieję, że nie przeżyje upadku z czterdziestu metrów.
Ale jeśli przeżyje, zreflektował się z goryczą, to trafi prosto na obiad z Marą w roli głównego dania. Nie ma rady, trzeba jakoś sobie z nim poradzić na górze. Z mieczem świetlnym nie powinno to stanowić większego problemu.
Z tą myślą wypchnął ciało w przód i, chwytając się uchwytu za uchwytem, rozpoczął pospieszną wyprawę w stronę centrum świątyni. Starał się nie patrzeć w dół, bynajmniej nie z lęku wysokości, ani też w górę, gdzie przepełniony wpływem ciemnej strony vornskr starał się wysilić wszystkie rezerwy Mocy, by odgadnąć, w którym też miejscu wychynie jego zdobycz.

Mara kątem oka zauważyła, jak Kyle cudem ratuje swą głowę przed wpadnięciem w paszczę vornskra, i chowa się pod kładką. Na jej końcu, przy wrotach prowadzących do centrum, nie było już nikogo. Instynktownie wyszarpnęła zza pazuchy miecz świetlny i uaktywniła purpurowe ostrze.
I w tej właśnie chwili jej alter ego zaatakowało.
Spadła dosłownie znikąd, tak jakby cały czas wisiała jej gdzieś nad głową. Mara przetoczyła się na bok i zablokowała morderczy cios, który pół sekundy wcześniej niechybnie pozbawiłby ją głowy. Przełożyła rękojeść w wygodniejsze ułożenie i wsparła się mocno na nogach.
Z bliska widać było jeszcze wyraźniej, że jej przeciwniczka musiała przejść przez piekło od czasu ich ostatniego spotkania. Szczególnie czuć było od niej jakiś bliżej niezidentyfikowany odór.
- Kąpałaś się z Tuskenami, co? – warknęła Mara, ale tamta wolała na zaczepkę odpowiedzieć bardziej fizycznie aniżeli werbalnie. Siła kolejnego uderzenia niemal sprowadziła Jedi do parteru. Następne zostało również odbite, ale z najwyższym trudem. Jade z doświadczenia wiedziała, że tymczasowy odwrót nie jest ujmą na honorze – zwłaszcza, kiedy przeciwnik ma tak oczywistą przewagę. Dlatego odskoczyła do tyłu, oddalając się od adwersarki na odległość dwudziestu metrów. Zyskała cenne sekundy na nabranie oddechu i zmianę taktyki.
Nic z tego nie rozumiała. Jasne, kiedy walczyli poprzednim razem, było dość ciężko, tamta Mara była zdecydowanie najtrudniejszym rywalem, jaki się jej trafił od czasu pojedynku z Luukiem Skywalkerem, klonem Luke’a, wyhodowanym przez szalonego Joruusa C’baotha. Ale jednak udało jej się w miarę szybko zdobyć przewagę i zranić pozorantkę na tyle dotkliwie, by po zrzuceniu jej w przepaść mieć jako taką pewność, że się jej pozbyła na dobre. Ale teraz…
Rany jej kopii nie zagoiły się – wciąż tam tkwiły, tak samo poważne, jak w chwili, gdy zostały zadane. Z tym że ich właścicielka wydawała się jakimś cudem kompletnie nie zwracać na to uwagi. Mara wyobraziła sobie, że gdyby ona sama zaliczyła tyle cięć, mogłaby się co najwyżej wyprostować, a i to ze sporym trudem. Żadne leki, żadne stymulanty nie potrafiłyby tak przytępić układu nerwowego nawet wyhodowanej istocie.
Zabójczyni doskoczyła do niej i ponowiła atak. W przeciągu pięciu sekund zadała serię co najmniej dwudziestu uderzeń, kontruderzeń i fint. Mara musiała uciekać przed większością ataków, tylko nieliczne odważyła się spróbować zablokować. Mogła tylko dziękować Mocy, że przyszło im walczyć na w miarę przestronnym terenie. Gdyby rywalka przyparła Jedi do muru, nie miałaby szans przeżyć podobnej nawałnicy ciosów.
Nie wiedziała, skąd szalona fanatyczka czerpie całą tę energię: mimo nadludzkiego wysiłku na jej czole nie zalśniła nawet kropelka potu. Nagle walczące zwarły swe miecze, obie miały wreszcie okazję spojrzeć sobie w oczy. Napastniczka uśmiechała się jadowicie i okrutnie, jak dziecko, które znęca się nad zwierzęciem, by następnie boleśnie zakończyć jego żywot. Jade poczuła, jak wzbiera w niej dawno nieobecne uczucie paniki.
Zrozumiała, że jeśli czegoś szybko nie wymyśli, umrze na pewno.

Kyle wyrwał się ponad kładkę i ledwie zdążył się schować, zanim potężna czarna łapa poderżnęłaby mu gardło.
- Do diabła! – syknął.
Nie umiał już zliczyć, która to nieudana próba. Gdziekolwiek by się udał i w jakim tempie, vornskr już tam na niego czekał. Po raz kolejny bezskutecznie sięgnął umysłu bestii – ten był jednak gotów słuchać tylko jednej osoby, a ta była aktualnie zajęta walką z jego uczennicą.
Katarn obserwował starcie kobiet z rosnącym niepokojem. Nie trzeba było eksperta, by stwierdzić, kto w tym pojedynku miał wyraźną przewagę. Mara radziła sobie nieźle, ale wyraźnie była już zmęczona, natomiast jej kopia przypuszczała coraz to zuchwalsze ataki, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z faktu, że jest ciężko ranna, a według wszelkich standardów powinna w tej chwili słaniać się na nogach ze zmęczenia.
Ryk z góry zmusił Kyle’a do skupienia się na własnym przetrwaniu. Z rozrzewnieniem przypomniał sobie Talona Karrde’a, byłego pracodawcy Mary, któremu udało się udomowić dwa vornskry poprzez odcięcie im ogonów. Ciekawe czy Sturm i Drang znaleźliby z tym kolesiem jakiś wspólny język?
Zamrugał. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Wychylił się spod kładki i niemal od razu poczuł na twarzy strużki śliny.
- Tutaj, brzydalu – zachęcił, cofając się powoli pod kładkę. – No, dalej, nie wstydź się!
Vornskr coraz bardziej uparcie starał się go dosięgnąć, jednocześnie testując, jak daleko może się wychylił, nie ryzykując upadku. I w tej samej chwili Katarn rzucił się w tył, wyskoczył zza przeciwległej krawędzi i wyszarpnął zza pasa miecz świetlny, budząc do życia pomarańczowe ostrze i wysyłając w stronę czarnego cielska potężne pchnięcie Mocy.
Plan udał się tylko połowicznie. Vornskr faktycznie, stracił równowagę i zleciał z kładki, ale zdołał uchwycić się chodnika. Co więcej, poderwał się błyskawicznie i z całą mocą rzucił w kierunku nogi Jedi swe zakrzywione kły. Kyle uskoczył i rzucił się do ucieczki, zatrzymując się dopiero dziesięć metrów dalej i przyjmując pozycję obronną.
Bestia najwyraźniej była zbita z tropu. Jedi już zrozumiał, że nie próbuje go zabić, a tylko obezwładnić, ale niewiele mogło mu to teraz pomóc. Jego jedynym atutem był miecz świetlny, który na tak wąskiej kładce mógł stanowić barierę nie do przebicia.
Vornskr również to rozumiał. I dlatego nie atakował.
- Kyle, uważaj! – rozległ się głos z dołu.
A przynajmniej tak się Kyle’owi wydawało.

Mara miała ochotę się rozpłakać.
Broniła się już absolutnym ostatkiem sił, a raczej należałoby powiedzieć: uciekała absolutnym ostatkiem sił. Nie miała już w rękawie żadnych asów. To koniec, uświadomiła sobie. Umrze.
Umrze z rąk tej sadystki, wyhodowanej na jej własne podobieństwo.
Przeciwniczka również doskonale to rozumiała. Nagle schowała ostrze i przypięła rękojeść do pasa. Mara nie miała nawet siły myśleć, jak mogłaby to wykorzystać. Wykonała jedynie niezgrabny, podstawowy cios z lewa na prawo.
Przez łzy i pot, które zamazywały jej wizję, nawet nie dostrzegła, w jaki sposób tamta zdołała chwycić ją za rękę i mocno ścisnąć. Broń wysunęła się z palców, w jednej chwili pozbawionych krwi. Zabójczyni z nieprzerwanie tym samym drwiącym uśmieszkiem kopniakiem posłała miecz gdzieś daleko i mocnym chwytem sprowadziła Jade na kolana. Pojedynek został rozstrzygnięty, ale Mara nie miała wątpliwości, że ta wariatka nie odpuści sobie chwili triumfu. Bała się samej myśli o tym, co może ją czekać.
- Chyba przegrałaś – zauważyła tamta, odgarniając dłonią włosy klęczącej. – Zmęczyłaś się?
Mara nie miała zamiaru odpowiadać. Wciąż nie mogła sobie uświadomić głupoty całej sytuacji. Gdy Kyle zatrzymał ostrze miecza na centymetry od jej szyi, po czym w nieco przesadnym wybuchu rozpaczy odwrócił się od ciemnej strony, była pewna, że znowu jej się udało. Że wrócą do domu, dokończą trening, będą dalej od czasu do czasu ratowali galaktykę. Przecież są niezwyciężeni, tworzą świetny duet.
Ale życie wcale nie jest takie, jak w HoloNecie. Czasem najlepsi muszą po prostu przegrać. Dziś padło na nią i na Kyle’a. Kto wie, może jutro galaktyczna sprawiedliwość dosięgnie również jej mroczną kopię i tego jej vornskra?
Zabójczyni dalej upajała się swoim zwycięstwem. Przykucnęła i złożyła na ustach obezwładnionej rywalki soczysty pocałunek.
- Boisz się? – zagadnęła przyjaźnie. – Nie przejmuj się, nie będzie bolało… aż tak.
Mara wyprostowała się nieco.
- Jak następnym razem będziesz chciała mnie pocałować, zawołaj tego swojego pupila – odparła hardo. – Jemu przynajmniej aż tak nie śmierdzi z paszczy.
Pół sekundy później Jade wisiała już w powietrzu, a chude palce jej prześladowczyni odcinały jej płucom dostęp do tlenu.
- Jak sobie chcesz – mruknęła z rezygnacją Zabójczyni. – A zatem będzie bolało… aż tak.
W mgnieniu oka odleciała cztery metry do tyłu. Gromadzone przez ostatnie pół minuty rezerwy Mocy w końcu zostały przez Marę użyte do wykonania potężnego pchnięcia. Zyskała w ten sposób po raz kolejny kilka sekund, które poświęciła na odnalezienie swojego miecza i przygotowanie się do zablokowania ciosu… który nie padł.
Spojrzała w stronę kładki, a serce podeszło jej do gardła. Jej mistrz i przyjaciel trzymał vornskra na dystans za pomocą miecza świetlnego… ale tuż za nim właśnie lądowała Zabójczyni, wykonując ten sam bieg po ścianie i skok, który wykorzystała, by dostać się na górę przed rozpoczęciem walki.
- Kyle, uważaj! – krzyknęła Mara.

Kyle padł na wznak, unikając potężnego ciosu, który miał pozbawić go przytomności. Wsparł się na rękach i nogach i maksymalnym wysiłkiem uszedł przed kontaktem z butami właśnie kończącej salto Zabójczyni. Poderwał się na nogi i po raz kolejny przybrał pozycję obronną. W zaledwie kilka sekund zamienili się miejscami. Teraz to ta wiedźma znajdowała się między bestią a Kylem. Drżał na całym ciele, po plecach spływał mu pot.
- Kyle! – To znowu krzyczała Mara. – Nie bój się!
Katarn myślał, że się przesłyszał.
- Nie bój się! – powtórzyła Mara. – To dlatego mają przewagę! Dlatego się nie męczą! Karmią się naszym strachem!
Dobra, nie boję się, pomyślał z przekąsem Katarn. Ale jakoś w dalszym ciągu widzę szaloną fanatyczkę z mieczem i nie mniej szalonego vornskra za jej plecami.
- Katarn – odezwała się Zabójczyni. – Chyba już dobrze wiesz, że czas kończyć tę zabawę.
Kyle chwilę się zastanowił. Napotkał spojrzenie Mary i owszem – wiedział, że czas zabawy się skończył.
- Jeszcze się spotkamy – obiecał. Po czym odwrócił się i rzucił do ucieczki.

Mara wskoczyła na ścianę i, naśladując swój sobowtór, ruszyła pod górę, szukając odpowiedniego momentu, by się wybić. Zabójczyni ścigała Katarna, jednakże nie była tak szybka jak jej pupil – który, rzecz jasna, nie mógł rozwinąć pełnej prędkości, skoro drogę zagradzała mu własna pani.
Mara odliczyła do trzech i wyskoczyła w powietrze, formując po drodze silną tarczę Mocy. Wraz z tą tarczą trafiła prosto w parę ścigającą jej mistrza. Impet uderzenia był tak samo wielki, jak wcześniej, gdy tarczę wzniósł Kyle, by bronić ich przed atakiem wściekłej bestii. Jego skutek również był podobny: Zabójczyni i vornskr zachwali się, po czym runęli na ziemię. Mara nie miała wątpliwości, że przeżyli upadek – ale sama również miała nadzieję przeżyć.
W biegu dołączyła do mistrza, wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenie, po czym razem kontynuowali szaleńczą ucieczkę. Biegli, biegli i biegli korytarzami, kierując się ku upragnionej wolności. Nie zatrzymali się nawet na chwilę, dopóki nie zatrzasnęli ciężkich wrót jednego z tarasów świątyni proroków ciemnej strony i nie wezwali przez komlink pilnej ewakuacji.
Dopiero godzinę pełną nerwowego oczekiwania później, gdy znaleźli się na pokładzie republikańskiej kanonierki, poczuli się na tyle bezpiecznie, by spojrzeć sobie w oczy, roześmiać z ulgą i niedowierzaniem we własne szczęście, po czym paść w ramiona.

Wszechświat nie jest taki duży, pomyślała Zabójczyni z lekkim westchnieniem, przecinając mieczem świetlnym kolejną porcję gąszczu. Katarn i Jade się w końcu znajdą. A wtedy odpowiedzą za wszystkie upokorzenia, jakich doświadczyła.
Nie, bynajmniej nie ze względu na Ducha. Ten temat był zamknięty. Niezależnie od miłości, jaką darzyła swego mistrza i nauczyciela, raport o porażce oznaczałby wyrok śmierci. A ona nie zamierzała przecież umierać. Nie teraz, gdy miała wreszcie ostateczny dowód na to, jak wielka siła w niej drzemie. Nie można tak po prostu pozwolić umrzeć takiemu talentowi, który drzemie w tej nienawiści. Trzeba pozwolić mu rozkwitnąć, ale to wymagać będzie sumiennej pielęgnacji.
Wzruszyła ramionami. W galaktyce jest pełno możliwości pielęgnacji tego typu. Będzie się trzeba czymś zająć, dopóki nie wpadnie na trop swojej głównej zdobyczy. Jak tylko znajdzie jakąś drogę ucieczki z Dromund Kaasa – a za lasem, przez który właśnie się przedzierała, powinna być jakaś osada – zastanowi się na spokojnie nad swoim planem działań na resztę życia.
- Tylko spokojnie – powiedziała głośno. – Na razie możecie się cieszyć, więc korzystajcie. Nie wiecie, kiedy i czy jutro też będzie okazja.
Z dołu usłyszała cichy jęk. To vornskr zaciekawiony skierował na nią wzrok, zastanawiając się, czy też jego pani wydała mu jakieś polecenie. Zabójczyni pogłaskała go po łbie i podniosła go na wysokość swoich własnych oczu.
- Wiesz, co? – zagadnęła. – Myślę, że nie zrobi wielkiej ujmy na twoim honorze nocnego drapieżnika i moim honorze władczyni ciemnej strony, jeżeli nadalibyśmy ci jakieś imię. Nie masz chyba nic przeciwko, co, Kaas?


1 (2)

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 5,67
Liczba: 3

Użytkownik Ocena Data
Keran 10 2016-07-13 15:07:56
Stele 6 2012-08-27 11:25:48
Luke S 1 2016-04-01 21:02:06


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (1)

  • Stele2012-08-27 11:27:31

    Zdziebko bezsensowne i dodatkowo sprzeczne z moją interpretacją gry.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..