TWÓJ KOKPIT
0

Z życiem nie ujdziecie :: Twórczość fanów

8


Cały plan był w swojej istocie prosty, a wręcz banalny.
Ponieważ Loppera Kilnaha otaczał powszechny szacunek, a często nawet uwielbienie – jego bezinteresowność i poświęcenie dla innych podkreślali nawet ci, których krytykował – należało zniszczyć podstawę takiego postrzegania go przez społeczność podziemia Coruscant.
Najpierw miał zostać zabity. Potem zabici mieli zostać wszyscy zidentyfikowani członkowie Whiplasha w taki sposób, żeby wyglądało to jak śmierć w walce z klonami, którzy zaatakowali budynek. I na tym zadanie żołnierzy miało się zakończyć. Po przeszukaniu mieli opuścić budynek i pozostawić funkcjonariuszom Imperialnego Wywiadu realizację dalszej części zadania, którą była eliminacja pozostałych zatrzymanych istot. Tym razem w sposób sugerujący, że zostali zamordowani przez podwładnych Kilnaha. Oczywiście wcześniej według wersji oficjalnej mieli zostać torturowani/gwałceni/okradzieni. W kilku przypadkach dojść miało do wycięcia organów wewnętrznych do przeszczepu, które miały zostać sprzedane na czarnym rynku.
Według wersji oficjalnej Kilnah miał wyjść na kogoś, kto nie tylko nie pomagał istotom opuścić planetę, czy po prostu zapewnić im trochę pożywienia i dach nad głową. Miał wyjść na mordercę. Wszyscy którzy znikali, ponieważ rzekomo opuścili Coruscant, posłużyli Lopperowi do realizacji jego niecnych planów.
Kto po czymś takim odważyłby się przyjść do Whiplasha i poprosić o pomoc w opuszczeniu planety?
W celu realizacji tych zamiarów podwładni Arksa w plecakach przynieśli ze sobą kilka kilogramów narkotyków i kilka sztuk broni. Każdy z egzemplarzy broni był zakupiony nielegalnie przez działających tajnie oficerów Wywiadu w ciągu ostatniego standardowego miesiąca w różnych częściach gigantycznego miasta. W pozostawionym na zewnątrz airpeederze Darika czekały karabiny blasterowe odebrane piratom zlikwidowanym przez Flotę i żołnierzy-klonów w jednym z systemów Światów Środka.
Plan był perfekcyjny, tyle, że doszło do katastrofy. Wszechobecne tumany pyłu były tego najlepszym dowodem. Arksowi nadal zdawało się, że cały drży. W uszach mu szumiało, w ustach czuł niewyobrażalną suchość. Musiał szybko przepłukać oczy. Próbował zorientować się w sytuacji. Wydawało mu się, że coś słyszy. Rozglądał się w poszukiwaniu porucznika i trzeciego ze swoich ludzi. Jednak coś słyszał.
- …operz-1. Odbiór. – Głos kapitana w końcu przedarł się do świadomości Darika. – Tu Jastrzębionietoperz-1. Odbiór. Czy ktoś mnie słyszy?
Arx próbował odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ktoś podszedł do niego i ukucnął obok. Klon dawał mu znać, żeby się nie ruszał. Wodą z manierki obmył mu twarz i przepłukał usta.
- Tu Jastrzębionietoperz-1. Odbiór – nie dawał za wygraną kapitan.
- Tu Dwójka – włączył się znajomy głos porucznika. – Sytuacja stabilna. Powtarzam, sytuacja stabilna.
„Sytuacja stabilna”? Chyba cię pokręciło – pomyślał Arx. Czy ci goście nigdy nie tracą zimnej krwi? Daric znów zaczynał trzeźwo myśleć, tymczasem porucznik mówił dalej:
- Jedynka, czekaj na Wodza. Zaraz się zgłosi. Będzie pan rozmawiał z kapitanem? – spytał. Arx nagle zdał sobie sprawę, że mówiący stoi tuż obok.
- Zaraz… - wydał z siebie stłumiony dźwięk. Nagle zaczął żałować, że nie ma na sobie pancerza. Wokół leżało mnóstwo zwłok kilku ras. Wśród nich były klony i podwładni Darika. Wszystko wydawało się cholernie nieprawdopodobne. Do tej pory wszędzie panował półmrok, ale teraz, kiedy pył nadal unosił się w powietrzu zrobiło się jeszcze mroczniej. W końcu Arx zebrał się w sobie, powoli podniósł się z podłogi i otworzył kanał:
- Jak wygląda sytuacja, kapitanie?
- Konstrukcja budynku doznała wyraźnego uszczerbku. Sprawdziliśmy, wejście jest zablokowane przez elementy konstrukcji. Oceniliśmy, że udrożnienie materiałem wybuchowym może stanowić zagrożenie dla całej konstrukcji. Sugeruję wezwanie cywilnych służb ratowniczych.
- Nie! – gwałtownie zareagował Daric. Zrozumiał błąd i powtórzył spokojniej:
- Nie. Jeszcze nie. Jak wygląda sytuacja na zewnątrz?
- Zlikwidowaliśmy dziewiątkę istot, phindian. Zaczęli uciekać z budynku po drugiej stronie ulicy, kiedy zaczęły się wstrząsy. Wyjście z budynku-celu jest zablokowane, więc kazałem Trójce przeszukać najbliższą okolicę. Mają zatrzymać wszystkich do pańskiej dyspozycji.
- Dobra robota, kapitanie… Jeśli kogoś znajdziecie, wyeliminujcie go.
- Tak jest.
- A co tu się właściwie stało?
Kapitan zawahał się przez sekundę, dwie.
- Nie jesteśmy pewni – przerwał na chwilę. W tle słychać było buczenie silników gunshipa. – To chyba nie był wybuch. Jeśli użyto tu broni, nie znam takiej. To było raczej jak… trzęsienie ziemi – znów przerwał, wiedząc jak absurdalnie może zabrzmieć to, co zamierzał powiedzieć. – Ale objęło tylko ten jeden budynek. Nie mamy tu odpowiedniego sprzętu, żeby stwierdzić coś dokładniej.
Arx przez chwilę milczał, rozmyślając nad tym, co właśnie usłyszał. Przecież nic z tego nie miało sensu.
- Jeszcze coś?
- Straciliśmy połączenie audiowizualne z dwoma klonami. Z odczytów wynika, że nie żyją.
- Mogli wpaść w zasadzkę?
- Przeglądaliśmy nagrania. Jeśli tak, to nastąpiło to po utracie łączności.
- Bez odbioru.
Arx przerwał połączenie. Jeśli klony tak po prostu umierają, to już po mnie.
W głowie nadal mu szumiało, ale udało mu się zacząć trzeźwo myśleć. Najpierw musiał zapoznać się ze stratami i ze szczegółami przeanalizować sytuację wewnątrz budynku. Bezwiednie przenosił wzrok z ukrytej za maską hełmu twarzy porucznika, na twarz funkcjonariusza, ostatniego, który przeżył. Obaj byli cali pokryci pyłem. A zresztą ten, który poszedł przeszukać biura też mógł jeszcze żyć. To też należało ustalić. Może z budynku było jeszcze jakieś wyjście, takie które przeoczyli? Trzeba było działać szybko i zdecydowanie.
- Szefie, może jednak powinniśmy wezwać ratowników – odezwał się funkcjonariusz. Był ranny w ramię, co dopiero teraz zauważył Arx. Został już opatrzony. I nagle zauważył coś innego. Jego podwładny był przerażony możliwością utraty życia. Jeszcze chwilę temu ten sam człowiek selekcjonował więźniów, wiedząc, że wkrótce wszyscy mają zostać zabici, a teraz stał sparaliżowany strachem.
- Uspokój się…
- Musimy wezwać ratowników – powtórzył z naciskiem.
- Musimy dokończyć zadanie – zdecydowanym tonem oświadczył Arx.
- Pieprzę zadanie. Chcę się stąd wydostać, rozumiesz?! – krzyknął funkcjonariusz. – Pieprzę twoje zadanie! – zaczął powtarzać machając zdrową ręką. Porucznik stał obok i zdawał się nie słyszeć, ani nie widzieć żadnego z nich.
- Pieprzę je! – Zachowywał się coraz gwałtowniej.
Daric uświadomił sobie, że ciągle ściska w ręku swój pistolet. Zastrzelił podwładnego.

9


Cel operacji ciągle mógł zostać zrealizowany. Arx był o tym przekonany. Straty były duże, ale porażka nie była jeszcze kompletna. No, nie spodziewał się awansu tak szybko, jak do tej pory zakładał, ale przecież gotów był jeszcze nie raz i nie dwa użyć swych talentów w służbie Imperialnemu Wywiadowi. Już teraz mentalnie przygotowywał się na oddalenie się momentu, w którym osiągnie stanowisko, jakie w pełni go usatysfakcjonuje.
Ale wszystko po kolei.
- Proszę meldować, poruczniku – polecił.
- Sześciu moich podwładnych nie żyje. Kolejnych dwóch odniosło rany. Tutaj zginęło siedemnastu zatrzymanych. Siedmioro zlikwidowali moi podwładni, którym rozkazałem wrócić po ustaniu wstrząsów.
Arx rozejrzał się. W pomieszczeniu leżały zwłoki, poskręcane elementy kładek, które oderwały się od ścian i jedna z maszyn, która się przewróciła. Pod jedną ze ścian siedziała trójka rannych więźniów. Nad nimi stał jeden z klonów.
- A co z moim człowiekiem, którego wysłałem do części biurowej?
- Nie trafiliśmy na niego. Ani na jego zwłoki. Czy mogę coś zasugerować?
- Jasne, mów śmiało.
Porucznik odpowiedział pewnym tonem, ale coś w jego postawie zdradzało służalczość. Dziwne jak na śmiertelnie groźnego żołnierza. Może to dlatego, że klony nie mówią nic śmiało swoim przełożonym.
- Uważam, że musimy przeszukać budynek jeszcze raz. Brakuje dwóch naszych karabinów, a ostatecznie nie możemy być pewni, że nie mieli tu jakiejś skrytki z bronią. Czy pan mnie słyszy? – spytał.
Arx gapił się na jedne ze zwłok i faktycznie przestał słuchać klona. A to dlatego, że – mógłby przysiąc – jedne ze zwłok się poruszyły. Co on do mnie mówi?
- Słyszy mnie pan? – powtórzył po chwili ciszy żołnierz.
- Tak. Proszę kontynuować. – Cisza zaczynała działać negatywnie na Arksa. Przecież to niemożliwe, żeby zwłoki się poruszyły…
- Sugeruję, żebyśmy podzielili się na dwie grupy. Pan z pięcioma klonami zostanie tutaj. Po dwóch wystarczy, żeby upilnować jednych i drugich drzwi. Piąty będzie pana ochraniał i pilnował więźniów. Pozostali pod moim dowództwem przeszukają budynek.
Coś przykuło uwagę Arksa, ale za nic nie potrafiłby stwierdzić, co to było. Działo się coś niedobrego i on o tym wiedział. Klony zdawały się tego nie zauważać. Może to dlatego, że przywykli do śmierci? Daric też nie jeden raz widział śmierć. Ba, nie po raz pierwszy zadał śmierć. Kilkakrotnie zdarzało się też, że torturował różne istoty. Chociaż… Może to dlatego, że nigdy nie widział tylu zwłok na raz w jednym miejscu.
I dobrze, że żołnierze-klony nic nie zauważały. Tak, to przydatne narzędzia. Sam porucznik nazwał ich klonami, a nie żołnierzami lub jakoś podobnie. Plan ciągle można było zrealizować. Ciągle mamy narkotyki i broń, którą podrzucimy. Na zewnątrz mamy karabiny, które też im podrzucimy. Można i tak: jeśli nie wniesiemy ich do środka, to ci na zewnątrz ostrzelają z nich kanonierkę i podłożą którejś ze zlikwidowanych na zewnątrz grup bezdomnych… Tak. To dobry pomysł. Część broni tu w środku, część na zewnątrz. Dochodzenie wykaże, że to przez tych tutaj część budynku się zawaliła, a ci na zewnątrz stanowili coś w rodzaju straży. Tak, to się może udać… Tylko czemu do cholery zwłoki znów zaczęły drgać?
- To dobry plan poruczniku, ale po pierwsze proszę zlikwidować tę trójkę.
Porucznik skinął głową, a za plecami Arksa rozległ się strzał, krótkie zamieszanie, kolejne dwa strzały i zapadła cisza. Daric kontynuował zaś, po raz kolejny uzmysławiając sobie, że na klonach można jednak polegać:
- Proszę też upewnić się, że wszyscy uznani za martwych nie żyją naprawdę.
Porucznik znowu skinął głową i trójka żołnierzy ruszyła pomiędzy zwłokami metodycznie przeczesując pomieszczenie. Oddawali po jednym strzale w każdą głowę spoczywającą na podłodze.
Nagle z jednych z drzwi prowadzących do pomieszczenia w którym się znajdowali dało się słyszeć dziki histeryczny śmiech. Dźwięk narastał. Kilku klonów uniosło broń w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Arksa przeszły dreszcze. Nagle wyparowała z niego cała pewność siebie, jaką z tak wielkim trudem usiłował w sobie odbudować.
Równie nieoczekiwanie, jak się rozpoczął, śmiech ustał. Znów zapadła głucha cisza. Przerwało ją jeszcze tylko kilka wystrzałów.
Arx zerknął na porucznika i pozostałych żołnierzy. Pomimo ich obecności nagle poczuł się strasznie bezbronny. Nagle poczuł ochotę znaleźć się na zewnątrz.
- Poruczniku, proszę przygotować dla mnie pancerz któregoś z poległych i hełm. I broń.
- Tak jest. – Porucznik osobiście zaczął zdejmować ze zwłok pancerz chroniący tułów.
Tymczasem Daric postanowił skontaktować się ze swoim człowiekiem znajdującym się na pokładzie Jastrzębionietoperza-1. Może uda się znaleźć jakieś dokładne plany tego budynku. A z resztą, jak znał Vondane’a, on już na pewno był w trakcie poszukiwań. I pewnie wymyślił ze dwie pożyteczne rzeczy. Właśnie dlatego po otrzymaniu awansu miał zamiar pociągnąć go w górę za sobą. Oczywiście warunkowo. W każdej chwili był gotów pozbyć się go.
- Kapitanie? Muszę porozmawiać ze swoim człowiekiem. I proszę zabezpieczyć ten kanał. Funkcjonariusz Vondane ma być jedyną osobą, która będzie mnie słyszała.
- Rozumiem, ale to nie będzie możliwe – odezwał się dowódca klonów z pokładu kanonierki.
- Czy mamy jakiś problem z łącznością? – Strach zaczął w Arksie ustępować irytacji. Mało to problemów? Co znów zawiodło?
- Wszystkie systemy łączności działają poprawnie – natychmiast odpowiedział kapitan.
- No to co się stało?! – nie wytrzymał Daric.
- Funkcjonariusz Vondane – odrzekł klon spokojnie – przed chwilą wyskoczył z gunshipa, proszę pana.

10


Porucznik skończył zapinać pancerz na Dariku Arksie. Oficer wywiadu stał jak sparaliżowany. Nie poruszył się, kiedy żołnierz nałożył na niego elementy pancerza chroniące tułów, i kiedy podszedł do niego z hełmem – kubłem – jak nazywały je klony.
Arx stał w bezruchu. Nie do końca zrozumiał co się tak naprawdę stało. Sytuacja była zbyt absurdalna, żeby tak po prostu mógł ją przyjąć do świadomości. To przecież nie mogło dziać się naprawdę. To miała być wzorcowa akcja. Miał dzięki niej awansować.
A teraz stał pośród zwłok, a pancerz martwego klona uciskał go w łopatki. Przed nim stał porucznik. W ręku trzymał hełm i karabinek DC-15S, taki sam, jaki mieli wszyscy żołnierze, poza snajperami, biorący udział w ataku. Teraz on, Daric Arx, musiał stać się jednym z nich. Z pana sytuacji musiał zamienić się w żołnierza i walczyć o przetrwanie. To nie tak miało być. I nie tak miało się skończyć.
Koniec. Czuł jak nadchodzi. W jakiś absurdalny sposób czuł nadchodzącą śmierć.
Machinalnie wziął do ręki hełm i włożył go sobie na głowę. W pierwszej chwili chciał go natychmiast zdjąć. Wszystkie jego zmysły zostały jednocześnie zaatakowane w sposób, jakiego sobie nie życzył. Z jednej strony świat nagle skurczył się do plastalowego pojemnika w którym trzymał głowę. W tej samej chwili zaczął postrzegać świat dużo bardziej… kompleksowo. Chyba tak należało to określić. A to za sprawą systemu obserwacyjnego hełmu – oprócz przedniego wizjera posiadał jeszcze system obserwacji okrężnej, który umożliwiał stałą obserwację w zakresie pełnych 360°. Słuch chroniony był aktywnymi systemami filtrującymi przepuszczane dźwięki, a jednocześnie istniała możliwość zwiększenia czułości mikrofonów. I zapach. Obcy, nieznany dotąd zapach. Zapach… śmierci.
Arx powstrzymał się przed zdjęciem hełmu, chociaż dziwnie się w nim czuł. Wiedział, że to dla bezpieczeństwa.
Jakiego bezpieczeństwa? Wiedział, że umrze. Nie wiedział dlaczego, ale… był tego śmiertelnie pewien.
Wziął do ręki DC-15S, ale po chwili go oddał. Nie miał doświadczenia z bronią długą. Pewniej czuł się z pistoletem. Po raz kolejny dobył swój DL-GQ. Teraz był gotów. Ale nie na to, żeby tu zostać. Nie miał zamiaru stać pomiędzy tymi zwłokami ani sekundy dłużej.
- Ruszajmy, poruczniku.
- Z całym szacunkiem… - zaczął klon, jednak Arx przerwał mu:
- Mam tu zostać, bo tam jest niebezpiecznie, a poza tym będę wam przeszkadzał?
- Miałem tylko zamiar zasugerować…
- Dobrze wiem co miał pan na myśli – znów przerwał żołnierzowi. – I pewnie ma pan rację. Ale chcę to jak najszybciej skończyć.
Skończyć? To? To już było skończone. Jesteś skończony, Arx!
Skończony? Ja? Nigdy!
- Ruszajmy. To rozkaz. Będę trzymał się z tyłu.
- Tak jest – odparł klon, po czym zwrócił się do swoich podwładnych: - Dwóch zostaje. Zostają obaj ranni. Pilnujcie obu wejść do tego pomieszczenia. Jeśli ktoś się zbliży, a po wywołaniu przez radio nie odpowie, zabijcie go.
Klony zaczęły szykować stanowiska obronne. Jako improwizowane barykady posłużyć miały maszyny znajdujące się w pomieszczeniu. Kiedy miało zostać ich tylko dwóch, zmniejszona siła ognia wymagała dodatkowej osłony. Nawet klony muszą czasem się ukryć. Tymczasem porucznik kontynuował:
- Reszta idzie ze mną. Poruszamy się po dwóch stronach korytarza. Sprawdzamy poszczególne pomieszczenia, czyścimy je i idziemy dalej. Dwóch zamyka pochód. Przed nimi będzie poruszał się Wódz. Jasne?
W odpowiedzi klony wydały z siebie niewyraźne pomruki. Niewyraźne dla kogoś, kto nie znał ich tak dobrze, jak oni sami. Wszystko musiało być oczywiste, bo zaraz zaczęli formować szyk. I dwóch z nich ustawiło się za Arksem. Za Wodzem.
Daric już nie czuł się Wodzem. Chciał się stąd wydostać. Już nawet wykonanie zadania stało się sprawą drugorzędną.
- Kapitanie?
- Zgłaszam się – padła natychmiastowa odpowiedź z Jastrzębionietoperza-1.
- Zawiadom cywilne służby ratownicze. Pod waszą ochroną mają utorować nam wyjście. I żadnej policji. I w ogóle nikogo nie dopuszczajcie w rejon akcji. Dowodzisz tam, kapitanie. Jasne?
- Tak jest!
Arx zapomniał wydać rozkaz podrzucenia karabinów, które na tą okazję czekały w jego airspeederze. Zajmowała go ósemka klonów znajdująca się przed nim. Pierwszy z nich właśnie znikał w ciemnym korytarzu, gdy nagle bez najmniejszego ostrzeżenia urwał się jeszcze jeden element konstrukcji podestów, który do tej pory wisiał na ścianie kilka metrów wyżej.
Spadł i niczym włócznia z impetem wbił się w czubek głowy żołnierza otwierającego pochód.
Z mroku korytarza po raz drugi dobiegł nieludzki, szyderczy chichot.


III
Panika!


11


Po trzech klonów po każdej stronie korytarza. DC-15S w ciągłej gotowości. Krok za krokiem. Za nimi porucznik, potem oficer wywiadu, a na końcu jeszcze dwóch żołnierzy. Wszystkie sektory ostrzału pokryte.
Drzwi do pomieszczenia po prawej. Otwarte. Klony po lewej zatrzymują się. Kryją przód. Reszta kolumny też staje. Ci po prawej zbliżają się do drzwi. Pierwszy i trzeci z nich z kolbami przy ramionach czekają. Drugi w szeregu wrzuca do środka granat ogłuszający. Wybuch. Pierwszy i trzeci ruszają. Drugi dociska kolbę do ramienia – wpada tuż za nimi. Cisza. Po chwili wychodzą. Gestem dają znak: czysto. Zajmują swoje miejsce. Cała kolumna rusza dalej.
Kolejne drzwi. Znów po prawej. Zamknięte. Klony po lewej znowu zatrzymują się. Żołnierze po prawej zbliżają się do drzwi. Tym razem najpierw rusza trzeci. W półmroku sprawnie zakłada na drzwiach ładunek udarowy. Wraca na miejsce w szeregu. Wszyscy stoją chwilę w bezruchu. Wybuch. Drugi wrzuca do pomieszczenia granat ogłuszający. Pierwszy i trzeci ruszają; drugi tuż za nimi. Cisza. Wychodzą i gestem dają znak. Czysto.
Wszyscy ruszają. Arx był do tej pory roztrzęsiony. Ciągle widział przed sobą klona, któremu pręt wbija się w głowę i powala go na ziemię. To nie mógł być przypadek. To nie był przypadek. Jednak klony zdają się nie czuć strachu. Są żywymi istotami, a jednak zdają zamieniać się w maszyny, gdy tylko zaczynają realizować swoje żołnierskie rzemiosło. To podnosi na duchu.
Następne drzwi. Tym razem po lewej. Teraz to ci po prawej zatrzymują się pierwsi. Lufy kierują w głąb korytarza. Trójka po lewej podchodzi do otwartych drzwi. I znowu znajoma sekwencja. Drugi wrzuca do środka granat ogłuszający. Pierwszy i trzeci wpadają do środka. Rozlega się krótka seria. Drugi już wbiega do pomieszczenia. Znów słychać strzały oddane z DC, głośny łoskot. Żołnierze po prawej są już na wysokości drzwi. Mogą udzielić wsparcia. A tam wrzask i kolejne dwie krótkie serie. A potem cisza. Klony wychodzą. Gestem dają znak, że w pomieszczeniu jest czysto.
- Czwórka zdjęta. Znaleźliśmy zwłoki jednego z naszych – melduje zwyczajnie pierwszy z nich. Zajmują pozycje pod ścianą i wszyscy ruszają dalej.
Mijając drzwi, Arx zagląda do środka. Na podłodze leżą zwłoki jednego z więźniów. Mimo, że nawykły do śmierci musi odwrócić wzrok. Przed oczami nadal ma ofiarę klonów, ale… Twarz. Trup ma twarz kogoś, kogo znał w przeszłości.
Bezwiednie, ocierając się o ścianę, powoli porusza się za żołnierzami i próbuje sobie przypomnieć kto to był. To musiała być jedna ze spraw, którymi się zajmował. No tak! Przecież to oczywiste. Był oficerem Senackiego Biura Wywiadu w czasie Wojen Klonów. Z powodu nieostrożności dostarczył Separatystom informacje. Arx prowadził wtedy dochodzenie i zyskał dowody nieostrożności tamtego oficera, ale ponieważ żywili do siebie osobistą urazę, Daric przedstawił przełożonym sprawę tak, jakby tamten zdradził świadomie i dobrowolnie. Nie musiał i nie chciał fabrykować dowodów, bo to mogłoby go narazić na konsekwencje w przyszłości. Wojenna zawierucha sprawiła, że jego „podejrzenia” wystarczyły do wydania rozkazu eliminacji nieostrożnego, uznanego za zdrajcę, funkcjonariusza Biura. Arx nadzorował operację likwidacji. Ale przecież to nie mógł być on, bo już od dawna nie żył…
Ucisk pancerza przypomniał mu, gdzie się znajduje. Idą dalej mrocznym korytarzem. Daric uśmiecha się pod maską hełmu. Wygrał wtedy. Wygra i teraz. Zawsze wygrywał i zawsze będzie wygrywał.
Idący za nim klon bez najmniejszego ostrzeżenia i wyraźnego powodu unosi karabinek. Coś, pewnie dostrzeżony dzięki systemowi obserwacji okrężnej hełmu ruch, każe Darikowi zerknąć w tamta stronę. Widzi, jak żołnierz unosi wylot lufy coraz wyżej, aż dotyka nim do własnej opancerzonej głowy, po czym, nawet nie zwalniając kroku, naciska spust.


12


Na odgłos strzału wszystkie klony nagle zatrzymały się choć nie padł rozkaz. Dwóch pierwszych idących na czele obu kolumn nawet nie drgnęło, ciągle kryjąc swoje pole ostrzału. Pozostali odwrócili się, gotowi do otwarcia ognia, zanim świadoma część ich umysłu poinformowała ich o tym, że to nie wróg strzelał. W tym samym czasie drugi z idących za Arksem klonów meldował z największym spokojem:
- Poruczniku, 37 – podał końcówkę numeru identyfikacyjnego samobójcy – właśnie się zastrzelił.
W tym momencie porucznik już wiedział co się stało, ponieważ też się odwrócił.
Arx kilkakrotnie przeniósł wzrok z oficera na leżące tuż obok zwłoki. Przecież to niemożliwe. Klony nie popełniają samobójstwa… To twardziele stworzeni do walki, do zadawania śmierci. Mistrzowie w swoim fachu. Potrafiący zabić z użyciem karabinu, noża i gołych rąk. Potrafiący zabijać i zabijający z takim spokojem, jakby właśnie pili piwo przy nudnym filmie. Zabijanie nie sprawiało im przyjemności. Jednak perfekcyjne wykonanie powierzonego zadania było celem ich egzystencji i powodem do dumy. Więc zabijali, gdy tylko padł taki rozkaz.
Zanim wszyscy zebrani naprawdę zdali sobie sprawę z tego co się stało, z kierunku z którego nadeszli rozległy się odgłosy gwałtownej strzelaniny. Przynajmniej kilka luf wystrzeliwało krótkie serie pocisków energetycznych. To działo się w pomieszczeniu w którym została czwórka klonów! Teraz Arx rozpoznawał szybkostrzelne DC-15S. Co się działo? Dlaczego nic nie meldowali?! Przecież nikt by ich tak po prostu nie zaskoczył!
Co tu się dzieje?
- 89, złóż meldunek – ze spokojem kamiennego głazu zażądał porucznik przez radio. Cisza.
– 89, melduj natychmiast – powtórzył rozkaz.
- Nie słyszą nas poruczniku – odezwał się jeden z klonów. – Łączność zerwana.
- Jastrzębionietoperz-1, zgłoś się – spróbował porucznik. – Jastrzębionietoperz-1…
Arx przestał słuchać. Zdał sobie sprawę, że przecież ci na zewnątrz monitorowali całą ich komunikację. A więc… stracili łączność z odsieczą. Gorzej już nie będzie. Daric coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo przenosił wzrok z jednego klona na drugiego. Przecież powinien wygrać. Zawsze robił wszystko, żeby wygrać. Był całkowitym przeciwieństwem swojego ojca, alkoholika służącego w szczątkowych siłach zbrojnych Republiki na długo przed Wojnami Klonów. Za pijaństwo był dwukrotnie degradowany i w końcu wydalony ze służby. Arx był jego przeciwieństwem. Miał wspaniałe perspektywy. Mógł awansować. Musiał awansować!
Od momentu w którym samobójca pociągnął za spust minęły dokładnie 43 sekundy. I wtedy zgasło światło.
Arx jak oszalały ruszył przed siebie. Nie miał pojęcia gdzie i po co. Byle dalej stąd. Nic nie widział. Odepchnął i przewrócił porucznika, staranował kolejnego klona na którego wpadł i pobiegł dalej.
Czuł jak śmierć dotyka jego ramienia. Czuł ją wszędzie wokół.

13


Przez chwilę pędził na oślep. Zupełnie zignorował okrzyki wołającego go porucznika. Potknął się o coś i wtedy zauważył, że jednak przecież widzi. Hełm miał włączoną opcję automatycznego uruchomienia trybu widzenia w warunkach niskiej widoczności. Nałożone na siebie obrazy noktowizyjny i termowizyjny, „obrobione” przez procesor wyświetlane były w wizjerze hełmu w postaci czarnobiałego obrazu wysokiej jakości, do którego trzeba było trochę przywyknąć.
Arx oprzytomniał trochę. Zatrzymał się i złapał oddech. Nie mógł odbiec daleko, bo budynek nie był przecież zbyt duży. A jednak dyszał i trząsł się cały. To musiała być reakcja organizmu na wysoce stresogenną sytuację. Schylił się, oparł ręce o kolana. Nie był nawykły do oddychania przez ochronne filtry hełmu.
Dotarło do niego, że zachował się idiotycznie. Z klonami był bezpieczny. A teraz był sam.
Wprawdzie budynek rzeczywiście nie był duży, a jednak poczuł się zagubiony, ponieważ nie miał pojęcia jak wrócić tam skąd przybiegł. Jak to było? W lewo, potem w prawo…? Jak to było do cholery?
Niespodziewanie w głębi korytarza zauważył ruch. Niestety nawet zaawansowane technicznie systemy optyczne, którymi dysponował, nie pozwoliły mu widzieć dokładnie. Nagle wróciła mu cała jasność umysłu i zimna krew. Wyprostował się, z kabury dobył pistolet. Lewym ramieniem oparł się o ścianę i ukucnął. Broń chwycił pewnie oburącz i wycelował przed siebie. Czekał.
Coś tam na pewno było. Ktoś… Dwie, nie, trzy – tak, na pewno trzy – istoty. Chyba…
Kilka kroków po prawej zauważył otwarte drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Postanowił czekać wewnątrz, ale przy drzwiach; w ukryciu, ale z otwartą drogą ucieczki w obu kierunkach.
Tak cicho, jak tylko potrafił zbliżył się do wejścia. Jak na szkoleniu: nie wszedł do środka, a jedynie włożył rękę z pistoletem, w świetle drzwi ukazując tylko połowę twarzy. Najpierw musiał sprawdzić, czy nikt nie celuje w wejście.
Kilka biurek, regały, drugie drzwi po lewej. Pomieszczenie na pewno było puste. Nie, nie było. Coś leżało na podłodze. Arx ostrożnie wsunął się do środka celując w kształt na podłodze. Powoli poruszał się przed siebie co chwila nerwowo zerkając na boki. Poruszał wyłącznie gałkami ocznymi. Głowę, tułów i broń trzymaną w wyciągniętych rękach bez przerwy skierowane miał w kierunku… ciała. Przed nim leżały ludzkie zwłoki.
Po kilku kolejnych krokach wiedział już czyje to zwłoki. Ominął biurko i zobaczył je całe. Należały do funkcjonariusza Imperialnego Wywiadu, który poszedł przeszukiwać kompleks biurowy.
Zwłoki leżały na plecach. W ich ułożeniu było coś nienaturalnego. Arx zbliżył się bardziej. Kończyny powykręcane były pod nienaturalnymi kątami. Daric uznał to za absurdalne spostrzeżenie, ale ubranie wyglądało, jakby nie było prasowane od miesięcy… Wytężył wzrok i stwierdził, że twarz jest posiniaczona. Zabili go gołymi kończynami, pomyślał i przypomniał sobie barabela znajdującego się wśród zatrzymanych. Nie miał wątpliwości, że ten wielki bydlak byłby w stanie zabić człowieka bez użycia jakiejkolwiek broni, nawet improwizowanej. Zwłaszcza, jeśli towarzyszyli mu inni napastnicy.
Arx zdał sobie sprawę, że za bardzo koncentruje się na zwłokach. To było niebezpieczne. Zerknął na drzwi przez które wszedł. Nic. Drugie drzwi – też nic. Były zamknięte.
Bezwiednie jeszcze raz zerknął na leżące ciało.
Wydał z siebie niekontrolowany okrzyk stłumiony przez maskę hełmu. Ciało. To niemożliwie. Przecież…! To… Zobaczył zwłoki matki. Był wtedy mały. Pamiętał. Przez przypadek zobaczył. Dwa ciała leżały obok wraku. Speeder rozbity w wypadku. Poobijana twarz matki. Nie wiedział… Potem powiedzieli – leciała z naćpanym kochankiem. Dwa trupy. Śmierć. Głupia i bezsensowna. Zerwał z głowy hełm.
Stał w bezruchu ściskając hełm w dłoniach. Upuszczony pistolet leżał tuż obok w ciemności. Arx oddychał ciężko. Nogi drżały mu tak, że o mało nie upadł. Stał w bezruchu próbując dojść do siebie. Czekał, aż oczy przyzwyczają mu się do ciemności i zacznie widzieć kontury otaczających go przedmiotów. Nic takiego się jednak nie stało. Wszędzie panowała absolutna ciemność.
Bojąc się założyć hełm stał tak w mroku.

14


Bał się otaczającej ciemności, a jednocześnie przerażała go myśl o tym co może zobaczyć przez systemy optyczne hełmu, kiedy znów go włoży. Sekundy wlokły się bezlitośnie, a on wiedział, że musi zacząć działać. Tylko tak mógł przeżyć. Ale co mógł zrobić?
Nie miał pojęcia, gdzie w tej chwili może znajdować się porucznik i jego klony. Od pewnego czasu wydawało mu się, że słyszy odgłosy czynione przez ratowników. Sam nie mógł wyjść. Musiał czekać, ale nie bezczynnie. Musiał się przygotować.
Pomieszczenie nadawało się idealnie do jego celów. Miało dwa wyjścia, a zgromadzone sprzęty dawały możliwość ukrycia się. Nie miał zamiaru zgrywać bohatera. Miał za to zamiar – mimo wszystko – zakończyć operację sukcesem. Potrzebuję tylko dobrego miejsca na kryjówkę. Żebym widział oba wyjścia. I żebym łatwo mógł do nich dobiec w razie czego.
Jednak żeby wybrać miejsce na kryjówkę, najpierw musiał założyć hełm. A ta perspektywa nadal kazała mu stać w bezruchu pośrodku mrocznej pustki. Paraliżowała go możliwość ponownego zobaczenia tego, co już widział. Przecież ona nie żyje. Zawsze traktował matkę, jako przeciwwagę dla wiecznie pijanego i opryskliwego ojca, którego na dodatek ciągle nie było w domu. Ona nie żyje od dawna! Dopiero potem tak naprawdę zrozumiał, że matka była niewiele lepsza od niego.
Gdzieś nad sobą usłyszał coś, jakiś dźwięk – głośny trzask. Zdawał się nie dochodzić z żadnego konkretnego miejsca. Tak jakby był wszędzie dookoła. Wydawany przez budynek w którym Arx się znajdował. Konstrukcja musiała być w gorszym stanie niż wszyscy do tej pory sądzili.
Wytężył słuch w oczekiwaniu na kolejne trzaski, które jednak nie nastąpiły. Daric mógłby przysiąc, że usłyszał coś innego. Odgłos dochodzący od strony… drzwi przez które wszedł do tego pomieszczenia!
Powoli, walcząc z ogarniającą go paniką nasunął hełm na głowę. Dłonie miał mokre od potu. Poruszał się bardzo powoli, żeby zminimalizować czyniony hałas. Zamknął oczy, przygotowując się na to, co ukażą mu wizjery.
Nadal nie mając odwagi ich otworzyć, przełknął powoli ślinę. Zdawało mu się, że ktoś wepchnął mu do gardła mokrą szmatę. Powoli otworzył oczy. Jego podwładny martwy leżał obojętnie na podłodze.
Arx z ulgą stwierdził, że poniosła go wyobraźnia. Wszystkie te niewytłumaczalne zdarzenia… Przez moment miał nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, albo coś w tym stylu. Wiedział jednak, że to nieprawda. Powoli zaczął odwracać się w stronę drzwi. Jeszcze nic nie widział, ale już czuł, że nie jest sam. Barabel?...
W drzwiach stał jednak człowiek. Jeden z zatrzymanych razem z Lopperem Kilnahem. Patrzył wprost na Darika. Nie, nie na niego. Gapił się w ciemność, ale musiał coś usłyszeć. Chyba nie był pewien, czy rzeczywiście tak było.
Zginiesz!, zabrzmiało Arksowi w głowie.
Zginę!... Zginę?
Tak, zginiesz. To nieodwracalne. Cokolwiek zrobisz, to już postanowione.
Nie! Nikt nie będzie mi…
Zginiesz! Wszyscy zginiecie!

Daric poczuł, że traci zmysły, że traci całą pewność siebie. Wszystkie pomysły, które jeszcze przed chwilą oceniał jako dobre, teraz wydawały się jedynie śmiesznym absurdem. Psikusem, który sprawił sam sobie.
Przez moment bezmyślnie gapił się na nasłuchującego człowieka. Uświadomił sobie, że opuścił pistolet. Był pewien, że bez broni nie ma szans. Nie wiedział jednak czy podnieść ją i zastrzelić stojącego w drzwiach, czy może lepiej mając już swojego DL od razu uciekać do drugiego wyjścia.
Pod wpływem adrenaliny znów odzyskał trochę trzeźwości umysłu. Przez ułamek sekundy wiele możliwości zajaśniało w jego mózgu. Jeśli go zabiję, a przynajmniej zranię, to się go pozbędę. Ale jak nie trafię to narobię hałasu. Lepiej wtedy poprawić, czy uciekać? Jak już zacznę strzelać, to lepiej skutecznie. I tak usłyszy mnie, kiedy schylę się po broń. Wódz by już przekonany, co powinien zrobić.
Zginiesz!!!
Nagle wszystko przestało się liczyć. Broń leżąca na podłodze, optymalna sekwencja działania, ratownicy przebijający się do wnętrza budynku pod ochroną żołnierzy-klonów. I wszystkie te śmieszne plany na przyszłość. Teraz liczyła się tylko pierwotna chęć przetrwania za wszelką cenę.
Arx zaczął biec. Jego prześladowca wydał z siebie warczenie, jakby z istotą inteligentną nie miał nic wspólnego. Daric nie miał pojęcia czy ruszył do wyjścia, bo tamten wydał z siebie ten przerażający odgłos, czy może to tamten wydał z siebie ten wprawiający w panikę odgłos, bo Wódz ruszył w panice przed siebie. A może ten odgłos był tylko wytworem wyobraźni? Chyba niczego nie był już pewien. Przecież większość dotychczasowych wydarzeń nie miała sensu, prawda?
Przebiegł dwa kroki. Kolanem uderzył w krzesło. Ból poczuł w całej nodze. Wytrzymam. Musiał wytrzymać! Biegł dalej. Wyjście już blisko. Byle na korytarz. Ból w kolanie wzmagał się z każdym krokiem. Byle dalej od tego czegoś!
Zginiesz i nic cię nie uratuje…
Zdziwiłby się, gdyby wiedział jak szybko biegł. A to coś na pewno biegło tuż za nim! Był tego pewien!
Zginę!
Jak błyskawica wypadł w mrok korytarza.

15


Biegnie przed siebie. To jedyna nadzieja na ratunek. Nie ma pojęcia dlaczego, ale coś każe mu wzmóc wysiłek.
Traci poczucie rzeczywistości. Nie wie jak długo to trwa. Prosto, potem w prawo i znowu prosto. Całkowicie ignoruje ból w kolanie. Przyspiesza.
Zdziwiłby się, gdyby wiedział jak małą odległość przebył.
Nieoczekiwanie słyszy strzały gdzieś z przodu. Krótkie serie. Klony! Jego pewność siebie wrasta. Dobrze zrobił. Wie, że biegnie w dobrym kierunku.
Przebiega jeszcze kawałek. Widzi zakręt korytarza. To zza niego dobiegają odgłosy strzelaniny. Stawia kolejne kroki.
Strzały cichną. Arx wybiega zza rogu. Widzi ciała leżące na podłodze. Kilkanaście. Pomiędzy nimi przynajmniej jeden z klonów. Ale to nieważne.
Widzi też porucznika. On i trzej inni podnoszą broń zaskoczeni jego przybyciem. Poznają go i gwałtownie unoszą lufy do góry. Wygrał! To przypomina mu o goniącym go stworze.
Opiera się o ścianę. Schodzi z linii strzału. Zabiją go, gdy wybiegnie zza rogu. Jednak nic się nie dzieje.
Ty morderco!, huczy mu w głowie. Ból przeszywa czaszkę. Daric łapie się za skronie i zwija z bólu. Nie słyszy mówiącego do niego klona. To zresztą nieważne, bo nagle zaczyna rozumieć.
Wszystko.
Nie tak jednak, jak gdyby ktoś mu to opowiedział. Raczej tak, jakby ktoś pudełko z całą tą wiedzą włożył mu do głowy i nagle otworzył. Tak, jakby po koszmarnym śnie nagle obudził się i stwierdził, że w rzeczywistości jest kimś innym niż wyśnił przed chwilą.
Ale ten koszmar trwa. Arx już wie, że zaraz osiągnie sukces jakich mało. Wie, że zaraz w wyniku jego operacji zginie Jedi. Rycerz, który został ranny w czasie ataku na świątynię w dniu, kiedy Imperator ogłosił wprowadzenie Nowego Ładu.
Jedi, który w wyniku ran zapadł w śpiączkę nadal jest wrogiem Imperium. I Arx to wie. Wie, że ten jeden z ostatnich członków Zakonu zaraz zginie.
Wie też, że nie otrzyma upragnionego awansu. Wie, że Jedi ukryty jest w tamtym pomieszczeniu pod sufitem dużej hali produkcyjnej, którego nie przeszukali. Wie, że chociaż jest w stanie śpiączki, to przez Moc poczuł śmierć swojego dobroczyńcy.
Po prostu wie. Obaj wiedzą. To oczywiste kto zamordował Loppera Kilnaha z zimną krwią strzelając mu w głowę. To oczywiste, że Kilnah ryzykowałby życie pomagając kolejnym istotom zagrożonym przez tyranię, równie altruistycznie, jak opiekował się rycerzem Jedi z którym nigdy nie zamienił nawet jednego słowa.
Kilnah gotów był poświęcić samego siebie dla innych i tak właśnie się stało.
To oczywiste, co działo się tu do tej pory i co stanie się za moment.
Jedi zginie. Chociaż kontrolować mógł tylko swój umysł, ciało mając bezwładne dał popis niezwykłych umiejętności władania Mocą, a teraz zginie. A może zginie, bo Moc posłużyła się nim jak narzędziem do wymierzenia sprawiedliwości? Zaprowadzenia równowagi?
Kogo to teraz obchodzi?
Arx zaczyna śmiać się niczym szaleniec na myśl o tym, że nie skorzysta na śmierci Jedi. Rechocząc zatacza się wprawiając w zakłopotanie stojących tuż obok żołnierzy. Plan był świetny!
Budynek zaczyna znów drgać. Wibracje przeszywają całą konstrukcję. Są wszędzie. Wydają się być nawet w otaczającym powietrzu. Ściany i sufit pękają. Widziane w czerni i bieli piekło jest urzekające. Coś zupełnie niedaleko zawala się z przytłaczającym łoskotem. A Arx śmieje się coraz głośniej. Napełnia widzianą przez siebie na czarnobiało ciemność odgłosem szaleństwa.
Cieszy się ponieważ rozumie coś, co nie dociera do klonów. Rozumie, że zaraz wypełni się rozkaz Imperatora i wróg zostanie zgładzony. I może awans go nie czeka, ale pomnik będzie miał wspaniały. Rozumie, że Jedi zaraz zginie. A oni wszyscy razem z nim…

koniec




1 (2)

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 4,00
Liczba: 2

Użytkownik Ocena Data
Jaro 7 2012-07-21 12:48:25
Luke S 1 2016-10-25 19:44:27


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (2)

  • Jaro2012-07-21 12:48:19

    Dobre opowiadanie, choć niekoniecznie się na takowe zapowiadało. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakikolwiek fanfic trzymał mnie w takim napięciu jak końcówka Twojego dzieła. Jak Kasis, mnie też wydawało się, że może dojść do konfrontacji z zombie ("Death Troopers" się kłania). Fajnie wyszedł też punkt zwrotny: taki, nie wiem, nowoczesny. Nie na zasadzie "No, I am your father", tylko taki subtelnie wpleciony w tekst.

    Niestety ogólnie dobrą oceną zdecydowanie obniża poziom językowy. Po pierwsze: literówki. Wiem, że każdemu mogą się zdarzyć, zwłaszcza w dziwnych nazwach jak jastrzębionietoperz, które Word tak czy siak podkreśla, czy napisane poprawnie, czy nie, ale jednak należy przykładać do tego większą wagę. Ostatecznie Twoje opowiadanie nie jest takie długie. Dużym problemem jest też słownictwo, a konkretnie mnóstwo powtórzeń. Część zdań wygląda również dość osobliwie, trochę jakby nieudolnie przetłumaczone z angielskiego, np. "stanowiący cel jego bytności w tym podłym miejscu". W języku Lucasa takie "which was the reason for his being in this nasty place" brzmiałoby nieźle, ale po polsku już nie do końca.

    Za całość byłbym chyba skłonny dać nawet 9/10 (a wobec fanficów jestem BARDZO krytyczny), choć byłaby to lekko naciągana ocena. Mam lekkie wątpliwości odnośnie motywów Arksa - jego pogoń za awansem powinna była IMO ustąpić czystemu pragnieniu zachowania życia nieco wcześniej. W każdym razie z uwagi na rozliczne błędy na poziomie technicznym ocenę muszę obniżyć do mocnej siódemki.

    Pozdrawiam i pisz dalej!

  • Kasis2012-07-19 20:50:10

    Podobało mi się to opowiadanie, bo było dość oryginalne. Fajny klimat się zrobił w tej fabryce, spodziewałam się zombie :P W sumie nie wiedziałam jak się zakończy, a to zdecydowany plus. Nie do końca pasuje mi zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy w ostatnim fragmencie, rozumiem, że miało to być jakieś wzmocnienie opisu tego co się dzieje, ale wydało mi się niepotrzebne.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..