TWÓJ KOKPIT
0

cyfrowi aktorzy :: Newsy

NEWSY (6) TEKSTY (0)

Tego nie można już zatrzymać ..

2004-11-27 03:53:00 Mariusz Rokicki / Stopklatka.Pl

Materiał autorstwa Mariusza Rokickiego / Stopklatka.Pl.

W kinie trwa rewolucja komputerowa. To dzięki niej obraz z ekranu oszałamia i ukazuje świat inaczej. Oto krótka historia efektów specjalnych pióra specjalisty.

Filmy oglądam nałogowo. Wybieram spontanicznie, często nawet nie zaglądając do recenzji. Z przyjemnością i uwagą oglądam filmy niosące przekaz. Powodujące, że chociaż przez chwilę inaczej patrzę na świat, który mnie otacza. Jednak równie chętnie oglądam i te, w których cienka fabuła wypełnia krótkie pauzy pomiędzy sekwencjami pościgów i eksplozji. Dlatego w moim prywatnym rankingu dobrych filmów znajduje się "Miasto Boga" i... "Pearl Harbor". Obie te produkcje oglądam z odmiennych powodów: coś dla duszy i coś dla ciała. Wśród recenzentów oraz wszelkiej maści wyznawców X Muzy jako sztuki wyższej właśnie ta druga kategoria filmów budzi najwięcej kontrowersji. Tymczasem rozpowszechnione w dzisiejszym kinie efekty specjalne przeżywają swój rozkwit. Jak szacuje Donald Levy z Sony Pictures - Hollywood wydaje rokrocznie ok. 500 mln USD na efekty specjalne, z czego większość idzie na technologie cyfrowe. Jest to więcej niż w Stanach Zjednoczonych przeznacza się na badania naukowe.

Już w 1958 roku Ray Harryhausen użył poklatkowej animacji postaci w "Siódmej podróży Sinbada". Ta prosta w zamyśle technika z dużym powodzeniem stosowana była w wielu późniejszych produkcjach. Na jej użycie zdecydował się m.in. John Guillermin w remake'u "King Konga" z 1976, gdzie postać tytułowego bohatera była animowana właśnie poklatkowo. Większość efektów z tej epoki przypomina trik sceniczny "smoke and mirror"s polegający na tym, że obraz z projektora wyświetlany jest na zadymionej scenie, tworząc iluzję pojawiających się obiektów lub postaci. Szczytem możliwości technicznych były wtedy celuloidowe wycinanki, czyli pierwsze multiekspozycje, polegające na składaniu wielu obrazów w jeden (np. "Afera Thomasa Crowna", 1968). Efekty animacji poklatkowej i pierwsze kompozycje obrazu uzyskiwane na kopiarkach optycznych przez wielokrotne wybiórcze naświetlanie negatywu były preludium do tego, co miało nastąpić w 1977 roku.

Data premiery "Gwiezdnych wojen" pozostanie punktem zwrotnym w kinie światowym. Jak na owe czasy jakość i ilość efektów specjalnych oszałamiała. Było to wydarzenie bezprecedensowe. Firma George'a Lucasa - ILM (Industrial Light and Magic), która stworzyła całość efektów w tym filmie, zrobiła coś więcej. Stworzyła nową gałąź przemysłu filmowego. Co więcej, "Gwiezdne wojny" udowodniły, że na filmach efektowych można zarabiać duże pieniądze. Rok 1977 to swoisty Big Bang współczesnego kina. Pokazano nam rzeczy, które do tej pory mogliśmy sobie jedynie wyobrażać. Większość efektów wizualnych bazowała tu na miniaturach. Wykorzystano zjawisko postrzegania skali i odniesienia, by zobrazować niemożliwe do sfilmowania scenerie.

Innym wielkim osiągnięciem z zastosowaniem miniatur była produkcja "Łowcy androidów" (1982) Ridleya Scotta. Futurystyczna wizja miasta przyszłości robi wrażenie mimo upływu dwóch dekad. Ale osiągnięcia artystów spod znaku dłuta, nożyka i kartonu nie mogły zatrzymać rewolucji, jaką niosły ze sobą ciągi zerojedynkowe. Mowa oczywiście o komputerze i digitalizacji.

Binarna rzeczywistość

W 1982 roku na ekrany kin wszedł "Tron" Stevena Lisbergera, film, który posługiwał się mało zrozumiałymi wtedy pojęciami "haker" czy" program komputerowy". Pomimo prostej fabuły, zestawienie tematyki i efektów specjalnych stworzyło niespotykaną dotąd stylistykę. Jednak zastosowanie komputera do stworzenia filmu o cyberświecie nie pomogło w zdobyciu Oscara za efekty specjalne. Akademia uznała zastosowanie tego rodzaju technik za zwykłe oszustwo! Jednak nie wszyscy czuli się oszukani: dowodzi tego ogromna popularność gry komputerowej "Tron".

Początki zastosowania komputera do obróbki obrazu były trudne. Stosowane w tamtych czasach narzędzia nie miały wiele wspólnego z obecnymi komputerowymi systemami kompozycyjnymi. Produkowanie efektów polegało głównie na tym, że programiści pisali linijki kodu komputerowego, który następnie modyfikował obraz. Dopiero po wywołaniu negatywu można było zobaczyć rezultaty procesu, a jego wielokrotne powtarzanie pochłaniało czas i wymagało samozaparcia ze strony całej zaangażowanej w to ekipy.

Następnym milowym krokiem w zastosowaniu komputera był "Jurassic Park". Gdy Steven Spielberg przygotowywał się do kręcenia filmu, największym wyzwaniem okazało się realistyczne przedstawienie dinozaurów. Próby wykonane pod kierownictwem Stana Winstona z ILM były tak obiecujące, że reżyser powierzył ekipie od efektów komputerowych wszystkie ujęcia z prehistorycznymi bestiami, wyłączając jedynie zbliżenia dinozaurów. Niedowiarkom, którzy twierdzili, że za pomocą komputera nie można wykreować złudzenia rzeczywistości, zamknięto usta.

W "Gladiatorze" Ridleya Scotta efekty polegały w zasadzie na dobudówkach scenografii i retuszach. Jednakże śmierć w trakcie zdjęć Olivera Reeda odtwarzającego rolę Proximo była przyczyną zwiększenia udziału efektów komputerowych. Jeszcze parę lat wcześniej tego rodzaju nieszczęśliwy zbieg okoliczności zmusiłby reżysera do powtórnego nakręcenia wielu ujęć. Tym razem jednak na pomoc przyszła ekipa od efektów specjalnych, która odwzorowała postać Proximo w komputerze. Mimika i ekspresja były na tyle wiarygodne, że widzowie nie zdawali sobie sprawy, iż oglądają postać wygenerowaną komputerowo.

Obecnie użycie skomplikowanych efektów specjalnych znacznie wybiega poza dotychczas ustalone ramy. Funkcje zarezerwowane do tej pory dla reżysera, scenarzysty czy operatora są przejmowane przez artystów siedzących przed monitorami komputerów. Tworzenie storyboardów, prewizualizacji i rysunków koncepcyjnych jest nie tylko bardzo pomocne w kreowaniu efektów specjalnych, ale daje ich twórcom coraz większy wpływ na ostateczną postać filmu. Osoby takie jak John Berton (ILM), który pracował nad "Mumią", czy Aron Warner (Dreamworks) - współtwórca "Shreka" - urastają do rangi gwiazd.

Gigantoefekty

Do końca lat 90. efekty specjalne widoczne na ekranach były podporządkowane zasadzie realności. Użycie komputera lub innych technik uzasadniały mniejsze koszta lub brak dostępu do danego obiektu czy scenerii. "Matrix" przekreślił tę niepisaną zasadę. Wykorzystanie efektu "bullet time" lub jak kto woli "time slice" (patrz ramka) już w pierwszych minutach filmu dawało jasny przekaz, że nie chodzi tutaj o realizm walki, tylko o napawanie się obrazem - stopklatką zawieszonej w powietrzu Carrie-Anne Moss. Zresztą efekt ten nie został użyty po raz pierwszy w "Matriksie". Już ponad sto lat wcześniej, bo w 1877 roku, Eadweard James Muybridge przy użyciu dwudziestu czterech aparatów zarejestrował kolejne fazy ruchu galopującego konia. Z czasem efekt doczekał się nawet swojego pastiszu ("Straszny film"). Bracia Wachowski sięgając do takich filmów - m.in. "Neuromancer" i "Ghost in the Shell" - udowodnili, że widza można przyciągnąć nie tylko realizmem, ale także efektami wizualnymi.

Kino dzieli się dziś na dwie grupy. Jedną tworzą filmy, w których w niewidoczny dla widza sposób użycie komputera ma dopomóc w odwzorowaniu realizmu. Efekty muszą się idealnie komponować z resztą filmu, idealnie uzupełniać narrację. Inną klasę tworzą filmy, w których reżyserowi zależy głównie na tym, żeby efekty specjalne swoją stylistyką nadały filmowi nowy wymiar. Ten styl chętnie czerpie inspirację ze znanych komiksów. Przykładem może być film "Kot". Oparty na gadżetach wizualnych, ucieka od konwencji sztuki, dając w zamian feerię efektów. Narzędzia stosowane początkowo dla urealnienia obrazu, a teraz najczęściej do tworzenia gigantomanii efektów specjalnych, nasuwają myśl o malarstwie XVII wieku, kiedy nuda w odwzorowywaniu rzeczywistości zrodziła manieryzm. Niewątpliwie efekty specjalne są dzisiaj potężnym narzędziem w rękach reżysera. Pozwoliły na pokazanie spektakularnych bitew we "Władcy pierścieni", malarskich impresji w "Między piekłem a niebem". Jednak nie są w stanie zastąpić fabuły i zamaskować braku pomysłu. W dwóch ostatnich częściach "Matriksa" rozbudowane efekty, szybki teledyskowy montaż, wybuchy i oszałamiające tempo akcji nie wystarczają. To przy oglądaniu pierwszego "Matriksa", który był krokiem milowym w cyfrowej rewolucji, miało się głębokie przekonanie, że oto powstała nowa jakość. Tej nowej jakości nie mają jednak kolejne filmy oparte na cyfrowych efektach.

Mariusz Rokicki
KOMENTARZE (12)

"Nie lubię cyfrowego Yody"

2004-11-25 09:27:00 Stopklatka.pl

Wortal Stopklatka.pl zaprezentował wywiad z Irvinem Kershnerem, reżyserem Imperium Kontratakuje. Dowiedzieć się z niego można m.in., jak nastawiony jest współtwórca Epizodu V do Nowej Trylogii. Zainteresowanych zapraszamy w to miejsce lub to.
KOMENTARZE (26)

Cyfrowi Wookie...

2004-07-29 22:14:00 TFN

Jak podaje TFN w tej informacji:

Aktor wcielający się w Wookiego o imieniu Tarfful (Michael Kingma) pomaga zdefiniować ruchy nie tylko dla Tarffula.
Wookie jakich zobaczymy w Revenge of the Sith zagrają ludzie w kostiumach, ale też cyfrowi "bohaterowie". Zobaczymy przedstawicieli tej rasy na platformach lądowniczych czy wydających rozkazy klonom i innym Wookie. Poza tym, będą wykonywać wiele innych ruchów jak skoki za zasłonę, szarża do przodu i inne.

No ładnie. Tylko żeby animacja była dobra!
KOMENTARZE (7)

Gollum kontra Zgredek i Yoda

2003-02-09 14:31:00 Gazeta wyborcza

Na czwartej stronie piątkowego dodatku do "Gazety Wyborczej" - "Co jest grane" Znalazła się malutka ramka, a w niej tekst Michała Wojtczuka. Oto fragmenty:
17 stycznia w Beverly Hills rozdano nagrody amerykańskiego stowarzyszenia krytyków filmowych Broadcast Film Critics Association. W tym roku po raz pierwszy wprowadzono kategorię najlepszego aktora cyfrowego. Zdobywając 94 głosy jurorów, wygrał Gollum, pokonując Yodę (25 głosów) i Zgredka (20 głosów). Cała trójka realnością bije na głowę pierwszego wirtualnego aktora Jar-Jar Binksa z "Mrocznego widma" z 1999 roku. (...)
Nad animowaniem Yody i Zgredka pracowali technicy z firmy Industrial Light & Magic. Yoda narodził się tu powtórnie - w klasycznej, nakręconej na przełomie lat 70. i 80. trylogii (...) był lalką animowaną przez Franka Oza. (...) W "Mrocznym widmie" w dwóch scenach zastąpiła ją komputerowa animacja, a w "Ataku..." już w żadnej scenie nie było lalki. Może dzięki temu pochodzeniu postać Yody wolna jest od porażającej płytkości psychologicznej, wady, którą można wytknąć Jar-Jarowi i Zgredkowi.(...) Jest tylko kwestią czasu, kiedy pojawi się Oscar dla cyfrowego aktora.

KOMENTARZE (8)

Lucas przeciwny komputerowym aktorom

2002-05-22 09:29:00 WP

Twórca Gwiezdnych Wojen, George Lucas wypowiedział się przeciwko ożywianiu na ekranie nieżyjących gwiazd kina.
Technologia jest obecnie tak zaawansowana, że zmarli aktorzy nadal mogą robić karierę – komputer skanuje tysiące zdjęć aktora zapamiętując różne gesty i miny, a potem komponuje wyraz jego twarzy.
Jednak George Lucas uważa, że widzowie nie chcieliby oglądać komputerowych wersji nieżyjących gwiazd.
Hollywoodzki reżyser mówi: Komputer może skopiować na przykład Toma Hanksa i już teraz z tego korzystamy kręcąc zdjęcia kaskaderskie i niebezpieczne sceny. Jednak gdyby chodziło o Marylin Monroe otrzymalibyśmy po prostu karykaturę. Nie można w ten sposób otrzymać aktora.
Aktorstwo to umiejętność wyłącznie ludzka, która jest połączeniem talentu i sztuki – czy komputerowa kompozycja potrafi coś takiego?.

KOMENTARZE (2)

Kaskaderzy niepotrzebni?

2002-01-23 18:37:00

We wczorajszym numerze "Gazety Wyborczej" (na stronie 9) jest dosyć ciekawy tekst na temat nowej technologii animacji postaci. "Najnowszy system animacji komputerowej, który pozwoli na całkowite zastąpienie prawdziwych kaskaderów przez postaci wirtualne, opracował Peter Falautsos z uniwersystetu w Toronto w ramach swojej pracy doktorskiej." W skrócie powiem, że system opiera się na dokładnej, w pełni podlegającej prawom fizyki, animacji poszczególnych kości szkieletu (pokrycie ich potem wirtualną skórą nie stanowi juz problemu).
Jaki to ma związek z Gwiezdnymi Wojnami? W tekscie w "Gazecie" jest przywołana wypowiedź Andreasa Petridesa z Pinewood Studios (który jak podaje "Gazeta" był odpowiedzialny za pracę kaskaderów w "Mrocznym Widmie"):
"Nieuchronnie kiedyś zostaniemy zastąpieni przez symulacje komputerowe. Wszystko rozbija się o pieniadze. Jeśli komputer potrafi zrobić to, co ja, ale taniej, to producenci filmowi nie będą się wahać. Co więcej taki aktor (wirtualny) może zrobić coś, czego zwykły kaskader nie podejmie się za żadne pieniądze."
KOMENTARZE (0)
Loading..