TWÓJ KOKPIT
0

Zły los :: Twórczość fanów

autor: Stanisław "exsul" Plenzler



Czasami, gdy byli jeszcze dziećmi, Jock i Jims bawili się w rycerzy Jedi. Nie było to zbyt bezpieczne, choć nie całkiem wiedzieli dlaczego. Raz, kiedy tata ich przyłapał, skończyło się na paskudnym laniu i zakazie wychodzenia z domu przez miesiąc.
To dziadek opowiedział im o Jedi. On, jak mówił, był już stary i mógł opowiadać co chciał, nie bał się, a oni powinni pamiętać. Snuł im swoje opowieści, a potem oni ganiali z patykami i próbowali przesuwać kamienie siłą woli. Czasem się kłócili i bili, obrażali się na siebie i wyzywali się, gdy żaden nie chciał być padawanem, gdy zabawa szła nie tak, jakiś powód zawsze się znajdywał. Ale na drugi dzień zapominali. Byli dobrymi braćmi i zawsze byli razem.
Gdy dorośli, oczywiście, przestali się bawić. Wciąż się kłócili i godzili, wciąż byli razem. Czasem nawet wspominali opowieści dziadka.
A potem, na dziesięć lat, rozdzieliła ich rebelia.

Oczywiście ten, kto projektował kombinezony dla pilotów TIE nie robił tego z myślą o ośnieżonych, górskich szczytach. Ale że w próżni bywało co najmniej równie zimno, czarny strój przed chłodem chronił znakomicie – Jock nie musiał się obawiać, że zamarznie na śmierć. Tyle, że to była chyba jedyna pozytywna strona jego sytuacji.
Jego Interceptor był roztrzaskany, nie było mowy o tym, żeby poderwać go znów w powietrze. Co więcej, próbując wyswobodzić się z zaklinowanych pasów niechcący roztrzaskał panel komunikatora, co uniemożliwiało mu oczywiście wezwanie pomocy. Nie miał też nic, co mogłoby mu się jakoś przydać, żadnej broni, mapy, nawet najmniejszych racji żywnościowych, nic, poza jednym, maleńkim wibroostrzem, bez którego pewnie do tej pory nie wydostał by się z pasów.
Pogoda była całkiem przyzwoita. Śnieg prószył lekko, ale mimo to widoczność była niezła. Po drugiej stronie wzgórza, na którym się rozbił, unosił się słup ciemnego dymu. Poprawił zapięcie butów i ruszył przed siebie – przynajmniej miał kierunek.

- A więc jednak cię trafiłem.
Stał na szczycie, a przed sobą, na dnie dolinki, widział rozbitego X-Winga. Wcześniej nie był pewien, czy zdołał go trafić, bo strzelał w zasadzie na wyczucie, kiedy sam już trafiony leciał ku ziemi. Wychodziło jednak na to, że był lepszym strzelcem, niż sądził. Jak zwykle, nie był pewien, czy się z tego cieszyć.

Jock wie, że nie przekona Jimsa, ale mimo to próbuje, próbuje wciąż, za każdym razem, kiedy się widzą, a widzą się przecież coraz rzadziej, Jims nie zawsze jest na ich księżycu, kiedy Jock dostaje przepustkę z akademii.
- Imperium nie jest takie złe, Jims, my…
Ale brat nawet nie chce go słuchać. Sam chce mu coś powiedzieć.
- Przystąpiłem do Rebelii, braciszku.
Dla Jocka to szok.
- Nie rób tego, Jims! Nie możemy przecież walczyć przeciwko sobie.
- Będziemy musieli.
Rozmawiają długo i obydwaj są bliscy łez.

Zbocze nie było strome i bez problemu zszedł do wraku X-Winga. Maszyna nie była bardzo uszkodzona, ale z pewnością nie było mowy o tym, żeby poleciała. Z daleka łudził się jeszcze, że może uda mu się jakoś użyć części ze swojego Interceptora, ale gdy podszedł bliżej, wiedział już, że to złudne nadzieje – nawet, gdyby miał odpowiednie narzędzia.
Pilot musiał przeżyć – owiewka była uchylona, a w śniegu widział trochę świeżych śladów. Ktokolwiek leciał tym X-Wingiem, wysiadł, pokręcił się trochę i odszedł. Ale mógł być niedaleko – oczywiście trzeba było być ostrożnym.
Jock pomyślał, że jest szansa, że komunikator wciąż działa i głupio byłoby nie sprawdzić. Wspiął się na drabinkę i wskoczył do kabiny.
Znalezienie radia zajęło mu więcej czasu niż zaobserwowanie, że i tak nic z tego nie będzie. Cala elektronika na pokładzie była usmażona – nawet przez hełm czuł swąd spalonych kabli. Przeszukał jeszcze pobieżnie kokpit, w poszukiwaniu czegoś przydatnego, ale wyglądało na to, że pilot zabrał wszystko ze sobą. A skoro mowa o pilocie… Laserowa błyskawica uderzyła w owiewkę z głośnym trzaskiem, zostawiając osmoloną plamę. Jock odruchowo skulił się głębiej w fotelu, a kilka następnych pocisków uderzyło w myśliwiec.
- Hej, wiadrogłowy – usłyszał krzyk – wara od mojej maszyny!
Jock wychylił się na chwilę, żeby ocenić swoją sytuację. Pomarańczowy kombinezon rebelianckiego pilota wyraźnie odcinał się na tle śniegu. Przykucnął za kawałkiem skały, kilkanaście metrów dalej. Gdy tylko Jock się wychylił, tamten posłał w niego kilka kolejnych strzałów.
- Chodź tu i mnie wyciągnij!
- Zamknij się i wyłaź! Nie chcę, żeby mi kabina prześmierdła imperialnym trupem!
- Bez obaw, nic nie przebije smrodu rebelianckiego tchórza!
- A kto się chowa, jak zaszczuty szczur?
- A kto strzela do bezbronnego?
Jock nie zdążył ugryźć się w język przed ostatnim zdaniem. Dziś wyraźnie nie był jego dzień.
- Bezbronny, mówisz? - usłyszał triumfalny krzyk – od tego trzeba było zacząć!
Rozległ się odgłos biegu przez śnieg i już po chwili Jock patrzył wprost w wycelowaną w niego lufę blastera.
- Wyłaź!
Rebeliancki pilot był dziewczyną – w dodatku bardzo młodą, mogła mieć najwyżej siedemnaście lat. „Rebelianci wsadzają do myśliwców dzieci…” – pomyślał Jock.
Zaczął powoli wygrzebywać się z maszyny, cały czas mając skierowaną na siebie lufę. Nie był bynajmniej w wesołej sytuacji – dziewczyna patrzyła na niego z wyraźną nienawiścią i chyba faktycznie przed podziurawieniem go powstrzymywała ją tylko sympatia do myśliwca. Czyli nie miał dużo czasu.
W kieszeni leżało wibroostrze – jedyna broń, jaka przychodziła mu do głowy. Pytanie tylko, czy miał jakiekolwiek szanse sięgnąć po nie zanim dziewczyna pociągnie za spust.
Usłyszeli, tuż obok siebie, głośny ryk.
Mogło się wydawać, że bestia wynurzyła się spod ziemi, ale w rzeczywistości futro miała tak białe, że idealnie zlewała się z ziemią, sprawiając wrażenie zwyczajnej zaspy. Musiała podkraść się niezauważona przez pilotów, żeby dopiero będąc odpowiednio blisko, zaatakować.
Jock stał nadal jedną nogą w X-Wingu kiedy zobaczył lecącego na nich olbrzymiego kota, spróbował odskoczyć, ale w efekcie obił sobie boleśnie piszczel o krawędź kabiny. Zwierzę jednak, najpewniej zwabione pomarańczowym kolorem, rzuciło się na rebeliantkę. Ta krzyknęła przestraszona, ale nic nie zdążyła zrobić. Drapieżnik, dużo od niej cięższy, powalił ją na ziemię i ryknął okrutnie.
Dziewczyna przerażona darła się w niebogłosy. Jock nie zastanawiał się długo – właściwie zdążył pomyśleć tylko „Co ja do cholery robię” – i rzucił się na potwora. Sam nie wiedział kiedy wskoczył mu na grzbiet, wyszarpnął z kieszeni wibroostrze i wbił zwierzakowi w bok.
Wibroostrze Jocka było malutkie, nie dłuższe niż dłoń, zaś bestia musiała mieć naprawdę grubą skórę – jedyne, co udało mu się osiągnąć, to nieco ją rozwścieczyć. Wierzgnęła i rzuciła nim o ziemię. Poderwał się natychmiast, akurat na czas by odskoczyć, choć i tak nie dość szybko. Potwór trzasnął go łapą w głowę. Uratował Jocka hełm, ale i tak uderzenie było na tyle silne, że zobaczył gwiazdy.
Bestia minęła go i zwinęła się do kolejnego skoku. Mężczyzna wciąż lekko oszołomiony, dostrzegł leżący w śniegu blaster – rebeliantka musiała go wypuścić, kiedy bestia ją powaliła. Wiedział, że to jego ostatnia szansa, potwór szykował się już do skoku, warcząc paskudnie. Jock rzucił się po broń, prześlizgnął się kawałek na brzuchu i zacisnął palce na miotaczu. Resztę widział jak na zwolnionym filmie. Leżąc obrócił się na plecy akurat żeby zobaczyć lecącego na niego potwora, z rozdziawioną paszczą pełną ostrych jak brzytwa kłów, z wyciągniętymi, długimi jak szpile pazurami, z oczami pełnymi głodu i mordu. Mężczyzna uniósł blaster i wypuścił serię pocisków. A następnie poczuł, jak przygniata go olbrzymie cielsko. Stracił przytomność.

Jock budzi się zaniepokojony – wydaje mu się, że ktoś jest w kajucie. Próbuje się rozejrzeć, ale zanim oczy przyzwyczajają mu się do ciemności, ktoś łapie go za usta, żeby nie mógł krzyczeć. Przy uchu słyszy szept, znajomy glos.
- Braciszku, spokojnie. To ja.
Uścisk na ustach słabnie.
- Jims – Jock jest zszokowany, nie wie co powiedzieć – co tu robisz?
- Wykradam wam myśliwce – jest ciemno i Jock go nie widzi, ale w myślach wyobraża sobie łajdacki uśmieszek brata. Dobrze pamięta ten uśmiech – musiałem cię zobaczyć.
- Złapią cię.
- Nawet moi by mnie rozstrzelali, gdyby wiedzieli, że z tobą rozmawiam – mówi tak beztroskim tonem, że Jock aż mu zazdrości – taka wojna. Musiałem cię zobaczyć.
Przez chwilę milczą. Nie widzieli się od ponad roku, odkąd musieli opuścić Sztot.
- Muszę iść – mówi w końcu Jims.
- Tak… Kiedy się spotkamy?
Jims nic nie mówi, prawdopodobnie wzrusza ramionami.
- Wojna kiedyś się skończy. Po prostu nie możemy dać się zabić.
- Jims…
- Posłuchaj mnie, braciszku. Nigdy się nie wahaj! Musisz przeżyć. Nie myśl o tym, kto jest po drugiej stronie, kiedy strzelasz. Nie wahaj się, rozumiesz?


- Hej, wiadrogłowy!
Wciąż był przygnieciony cielskiem, ale nie było wątpliwości, że było to cielsko martwe – czyli udało mu się bestię zabić. Zresztą, gdyby się nie udało, to sam byłby już trupem. Dziewczyna leżała nieopodal, ale już się podnosiła. Musiał być nieprzytomny tylko przez chwilę.
- Żyjesz, co? – zaśmiała się – ale dałeś rodeo!
- Rozczarowana? – jęknął, próbując wygramolić się spod olbrzymiego cielska, co nie było łatwe. Obok dziewczyna wstawała też nie bez trudu – potwór musiał ją nieźle poturbować. Ale żyła.
Stała i patrzyła, jak Jock wyczołguje się spod truchła. W końcu i on stanął. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
- Twój blaster jest gdzieś pod tym – mężczyzna wskazał głową cielsko bestii – ale i tak opróżniłem magazynek. Także możemy tłuc się na pięści, jeśli bardzo chcesz.
Patrzyła na niego z zaciętą miną, zaciskając lekko pięści, ale w końcu uśmiechnęła się, trochę wymuszenie:
- Opatrzmy rany – powiedziała – a potem się zastanowimy.

- Nie dbają o was w tym waszym imperium, co? – rzuciła zaczepnym tonem.
Siedziała na jednym z płatów myśliwca, zaklejając ekspresowym bandażem ranę na przedramieniu. Jock wyciągnięty na śniegu opierał się o kadłub i w tej chwili aplikował sobie środek przeciw zakażeniu. Większe rany już opatrzył – rebeliantka podzieliła się z nim zawartością swojej apteczki.
- Nie masz ani blastera, ani medpacka, założę się, że nie dają wam nawet racji żywnościowych. Nie oczekują po was powrotu po kraksie, co?
- Nie oczekują od nas kraks. Naszymi myśliwcami nie latają dzieci.
- Nie jestem dzieckiem!
Jock zaśmiał się tylko, a następnie zdjął hełm, żeby mu się przyjrzeć. W miejscu, gdzie zdzieliła go bestia było spore wgniecenie, a lakier był zdarty przez pazury. Musiało naprawdę niewiele brakować, żeby potwór zmiażdżył mu głowę. Z uznaniem zagwizdał pod nosem.
- Kto by pomyślał – rzuciła dziewczyna - że pod tymi hełmami rzeczywiście wyglądacie jak ludzie. Jeszcze trochę i będę miała wyrzuty sumienia, strzelając do TIE.
- Co ty tam wiesz o wyrzutach sumienia.
- Ciekawe co może wiedzieć wiadrogłowy.
- Cholerni rebelianci.
- Przeklęci imperialni!
Chwilę patrzyli na siebie, po czym oboje wybuchli śmiechem. W ich sytuacji nie można było nie dostrzec komizmu tej całej kłótni.
Dziewczyna zeskoczyła ze skrzydła myśliwca i stanęła przed Jockiem, patrząc na niego z góry.
- Jestem Laura – wyciągnęła rękę – Laura Dreis.
- Jock Macberd – uścisnął jej dłoń.
- Musisz wiedzieć, że jesteś pierwszym imperialnym, któremu podaję rękę. Robię to tylko dlatego, że mnie uratowałeś, ale i tak nie jestem z tego dumna.
- Spokojnie, nikomu nie powiem, jeśli ty nie będziesz się chwalić, że cię uratowałem.
- Nie ma obaw, byłabym pośmiewiskiem całego dywizjonu.
- To jeszcze nie jesteś?
Kopnęła go w nogę, trafiając w siniaka, którego nabił sobie wcześniej. Krzyknął z bólu.
- Nie nabijaj się ze mnie.
- Wybacz, dzieciaku – podniósł dłonie w pojednawczym geście.
Uśmiechnęła się zadowolona i z sakwy przy pasie wyciągnęła kilka sucharów, jednego rzucając Jockowi. Przez chwilę oboje chrupali w milczeniu.
- Zakładając że cię nie zastrzelę, Lauro, co zamierzasz zrobić? Jak się stąd wydostaniesz?
- Daj spokój, nie zastrzelisz mnie przecież, nie zabija się kogoś, kogo się uratowało. Chyba nawet imperialni to wiedzą, nie?
- Nie bądź taka cwana. Masz plan, żeby się z tego pustkowia wydostać?
- Nie jest to takie znowu pustkowie. Na południe stąd jest niewielkie miasto. Stamtąd złapię jakiś transport. To pół dnia drogi stąd.
- Brzmi rozsądnie – przyznał - zawieszenie broni?
Zaśmiała się.
- Niech będzie – pierwsze imperialno-rebelianckie zawieszenie broni na tej zaśnieżonej, zapomnianej przez Moc planecie zawarte z dniem dzisiejszym do dnia jutrzejszego.
- Historia zapamięta ten dzień – zaśmiał się Jock.
Postanowili, że wyruszą z samego rana, jak tylko wzejdzie słońce, a na miejscu rozdzielą się. Była wojna, oboje wiedzieli, że przede wszystkim muszą przeżyć.

Jock jest młodym pilotem ze świetnymi opiniami instruktorów. Uwielbia latanie i świetnie mu to wychodzi. Ale ma sekret, sekret, którego nikomu nie zdradzi. Jock bardzo boi się walczyć z rebelią.
O rosnącej rebelii słyszą każdego dnia na odprawach, krążą o niej plotki, a piloci są podekscytowani perspektywą nadchodzących walk. Ale Jock nie jest. Jock wie, że zawsze kiedy będzie musiał strzelać do rebeliantów, będzie po drugiej stronie widział Jimsa. I boi się, że nie będzie umiał strzelać.


Wyruszyli zgodnie z planem, ledwo wstało słońce. Jock zostawił swój hełm, i teraz marzły mu uszy, ale poza tym nie mógł narzekać – aura im dopisywała.
- Mój dziadek był pilotem – Laura opowiadała, w zasadzie niepytana, jak znalazła się w rebelii – wychowywał mnie, bo tata i mama zginęli jak byłam bardzo mała. Dziadek był najlepszy, ale zabiliście go nad Yavin. Ja praktycznie żyłam w rebelianckich bazach, więc bez trudu wskoczyłam do eskadry. Jestem najmłodszym pilotem w flocie – zakończyła dumnym tonem.
- I latasz, żeby się zemścić?
- A jak! Tak kazał mi dziadek. Miej coś, co będzie cię napędzać do walki, mówił. Dzięki temu przeżyjesz.
- No tak. Coś w tym jest.
Przez chwilę milczeli, musieli bowiem wspiąć się na dość strome zbocze. Jock szedł z tyłu, obserwując Laurę. Uśmiechnął się w duchu. Od dziesięciu lat czekał na taką spokojną, przyjacielską pogawędkę z pewnym rebeliantem – tyle że zupełnie innym. A tu trafiła mu się wyszczekana gówniara, na swój sposób przecież równie sympatyczna. Cholerni rebelianci.
- A jak jest z tobą – zapytała, gdy w końcu stanęli na szczycie i ruszyli dalej wzdłuż grani, stąpając ostrożnie, bo śnieg był tu przykryty lodową pokrywą – co cię utrzymuje przy życiu?
- A skąd pomysł, że jest coś takiego?
Parsknęła.
- Daj spokój, ile ty masz lat, ze czterdzieści? Nie sądzę, żeby wielu pilotów TIE dożywało takiego wieku.
- Łatwo nie było – mruknął – ale tak, mam swój powód. Skoro musisz wiedzieć.
Dziewczyna milczała. Nie wiedziała, czy Jock skończył czy nie, a coś w jego tonie mówiło jej, że lepiej go nie naciskać w tej sprawie.
- Początki nie były łatwe – podjął – pamiętałem każdy zestrzelony myśliwiec i zastanawiałem się, kto był w środku. Ale potem… Dziesięć lat temu. Tak, minęło dziesięć lat. Mój… ktoś kazał mi żyć. Ktoś mi powiedział, że musimy przeżyć tę wojnę, bo ona się kiedyś skończy. A wtedy znów się spotkamy.
- Kto? – zapytała nieśmiało Laura.
Ale Jock nie odpowiedział. Myślami był już gdzie indziej.

Jest środek nocy, a Jock stoi w hangarze, ubrany w kombinezon. Chciał się spakować, ale kiedy stanął przy swojej szafce doszedł do wniosku, że nie ma nic, co mógłby zabrać.
Jock wie, co musi zrobić. Wsiądzie w prom i ucieknie, znajdzie Jimsa i przyłączy się do rebelii. Będzie razem z bratem, tak jak wtedy, gdy byli dziećmi. Minęło kilka dni, odkąd Jims był w jego kajucie i od tego czasu Jock cały czas o tym myślał. Musiał go znaleźć.
Czuje pracujące silniki, czuje, jak niszczyciel spokojnie leci przez kosmos. Kocha to uczucie.
I co potem? Będzie rebeliantem? Będzie walczył przeciw swoim przyjaciołom, przeciw swoim ideałom, przeciw wszystkiemu w co wierzył? Jak długo?
Obok przechodzi dwóch mechaników salutując Jockowi, on odwzajemnia gest. Patrzy na dziesiątki podwieszonych pod sufitem nowiutkich myśliwców TIE. Przecież nie będzie walczyć tylko z rebelią. Kto wie, może już nie będzie musiał. Może powstanie upadnie równie szybko, jak powstało.
Przypomina sobie słowa brata. Wojna kiedyś się skończy, po prostu nie może dać się zabić. Tak zrobi. Na to będzie czekał i nie da się zabić. Odwraca się na pięcie i wraca do swojej kajuty.
Będzie czekał. Choćby to miało trwać rok, choćby pięć.
Choćby nawet dziesięć lat.


- Lepiej się w coś przebierz, jak tylko wejdziesz do miasta. Rzucasz się w oczy.
Wcześniej, z daleka, widzieli prom Lambda, wiedzieli więc, że w mieście można się spodziewać szturmowców. Laura, w swoim pomarańczowym kombinezonie, mogłaby łatwo wpaść w tarapaty.
- Spokojnie, staruszku, poradzę sobie.
- Nie wątpię – zaśmiał się Jock.
Stali przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć.
- No to…
- Po rozejmie – powiedział Jock.
- Tak jest. Znów jesteśmy wrogami.
- W końcu – uśmiechnął się. –Ttrzymaj się, mała.
- Mam nadzieję, że się już nie spotkamy.
- Mam nadzieję, że nie.
Dziewczyna odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Jock patrzył za nią przez chwilę, myśląc intensywnie.
- Laura!
Odwróciła się.
- No co tam jeszcze, wiadrogłowy?
- To był mój brat. On kazał mi żyć. Mój brat jest rebeliantem. Jims Macberd. Gdybyś… gdybyś go kiedyś spotkała, powiedz mu, że się trzymam, dobrze?
- Spoko – uśmiechnęła się szelmowsko – dlatego mnie ratowałeś, tak? Dlatego nie lubisz zabijać rebeliantów?
- Idź już, dzieciaku!
Pomachała mu i za chwilę zniknęła w wąskiej uliczce.

Nie minęło dużo czasu, nim Jock trafił na patrol. Wylegitymowali go, a następnie skierowali do pobliskiego posterunku. Jeden ze szturmowców zaoferował się, że go odprowadzi.
- Wyłapujemy rebeliantów i tam ich trzymamy – wyjaśniał, kiedy szli przez pustą alejkę – za chwilę powinien pojawić się prom żeby ich przetransportować na niszczyciel, więc będzie pan mógł się zabrać razem z nimi.
- Mam nadzieję, że nie tak całkiem z nimi – odparł Jock, a szturmowiec zaśmiał się – a więc bitwa wygrana?
- Tak jest, sir. Pokazaliśmy rebelianckim sukinsynom gdzie ich miejsce.
- I bardzo dobrze. Szkoda, że nie całkiem z moim udziałem.
- Proszę się nie martwić, sir, będą kolejne bitwy.
- Oczywiście, że tak. Zawsze są.
Szturmowiec zatrzymał się nagle, przykładając dłoń do hełmu. Prawdopodobnie odbierał komunikat.
- Tak jest – powiedział po chwili – jesteśmy tuż obok, dołączymy do was.
- Co się stało? – zapytał Jock.
- Złapali jeszcze jednego rebelianta. Pomożemy go eskortować. O, już tu idą.
Jock obejrzał się i ledwo powstrzymał przekleństwo. Zobaczył bowiem Laurę, prowadzoną przez dwóch szturmowców.
- Cholerni terroryści – mruknął ten, który szedł z Jockiem – wsadzają dzieci do swoich myśliwców.
Jock przytaknął tylko. Dziewczyna patrzyła na niego, a on myślał gorączkowo. Nie było czasu.
Szybkim, mocnym szarpnięciem wyrwał szturmowcowi karabin. Miał po swojej stronie element zaskoczenia i pewnie głównie dlatego poszło mu to tak łatwo. Z rozpędu uderzył jeszcze kolbą w hełm mężczyzny, powalając go tym na ziemię, a następnie wycelował w tych eskortujących dziewczynę.
- Kapitanie, co pan wyprawia?
- Zamknij mordę. Rzućcie broń i rozkujcie ją!
- Nie ujdzie ci to…
- Cisza. Róbcie co mówię.
Szturmowcy posłusznie odłożyli karabiny. Laura, pozbawiona kajdan, chwyciła jeden z nich i podbiegła do Jocka.
- Co robisz, durniu? Uciekłabym sama!
- Cholerni rebelianci – syknął jeden.
- Zamknij się! Na ziemię i…
Nie dokończył. Laserowa błyskawica ugodziła go w pierś. Ogłuszony szturmowiec najwyraźniej szybko odzyskał przytomność, a teraz celował w nich z podręcznego blastera. Laura zareagowała błyskawicznie, wypuszczając w niego serię z karabinu który sama trzymała.
Pozostała dwójka nie zamierzała jednak czekać. Laura rzuciła się za stertę śmieci, w locie zabijając strzałem jeszcze jednego, który akurat schylał się po broń.
- Rebelianckie ścierwa – krzyczał ostatni, strzelając do niej – wyłaź gówniaro!
Dziewczyna oddychała szybko, zastanawiając się, co robić. Nie mogła się wychylić, nie kiedy tamten stał i strzelał, wiedząc dokładnie, gdzie ona się chowa. A nie miała dużo czasu, zaraz z pewności nadlecą posiłki.
- Chowaj się chowaj, maleńka, już po ciebie idę – szydził szturmowiec.
Laura wzięła głęboki oddech. Musiała to zrobić, musiała wstać i szybko oddać jeden, celny śmiertelny strzał. Musiała przeżyć. Musiała.
A wtedy dostała swoją szansę.
- Hej, kapralu – Jock zawołał słabym głosem, z trudem podnosząc karabin. Nie było mowy, żeby trafił, nie mógł nawet prosto utrzymać broni. Ale nie o to mu chodziło.
Szturmowiec odwrócił się do niego, pociągając za spust. Jocka ugodziły kolejne strzały. W tym samym jednak momencie Laura wstała zza sterty śmieci. Spokojnie, niemalże powoli przyłożyła karabin do skroni i oddała jeden, jedyny strzał. Szturmowiec krzyknął i z łoskotem pancerza upadł na ziemię.
W alejce zapadła cisza.
Laura podbiegła do Jocka i uklękła przy nim. Pilot ledwo oddychał, charczał.
- Dziesięć lat – szeptał – dziesięć lat. Myślałem… myślałem, że go spotkam…
- Przepraszam – z oczu dziewczyny polały się łzy – przepraszam, Jock, to przeze mnie.
- Nie… to ja… powinienem był to zrobić dawno temu.
- Głupi! Czemu byłeś taki głupi! Miałeś przeżyć! Po co mnie ratowałeś?
- Bo nie zabija się… kogoś, kogo… się…ratu…
Więcej nie powiedział. Przestał charczeć, głowa opadła mu na bok. Oczy straciły blask.

- Przepraszam, czy ty jesteś Jims Macberd?
Mon Mothma właśnie skończyła swoją odprawę i na sali zapanowała swobodna atmosfera, wszyscy zbierali się w małych grupkach i zawzięcie dyskutowali. Podniecenie zbliżającą się bitwą nad nieznanym, zalesionym księżycem udzieliło się wszystkim. Ale Laura nie przyłączyła się do innych pilotów, zamiast tego podeszła do mężczyzny, którego wcześniej tego samego dnia wskazano jej jako Jimsa. Zupełnie nie przypomniał Jocka. Był niższy i bardziej krępy, no i jakoś tak dużo bardziej pogodny. Śmiał się właśnie z historii, którą opowiadał ktoś z jego grupki.
- Tak, to ja. Ty jesteś Laura, prawda? Najmłodszy pilot we flocie? Złota dziesięć?
- Tak – chyba po raz pierwszy w życiu nie uśmiechnęła się, słysząc te słowa – tak to ja. Widzi pan, ja… ja spotkałam pana brata.
- Co? – Jims natychmiast spoważniał i trochę bez sensu zaczął rozglądać się na boki – spotkałaś Jocka? Gdzie jest? Co z nim?
- On… nie żyje.
Przysiedli na boku, z dala od gwaru rozmów i Laura wszystko mu opowiedziała. Jims milczał, przez całą historię.
- A więc mój braciszek cię uratował…
Skinęła głową. Była bliska łez, za to Jims był dziwnie spokojny. Zastanawiała się, czy tak ukrywa swoje uczucia.
- Powiedział, że musiał żyć, że cały czas starał się przeżyć, aż wojna się skończy.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Taki mieliśmy plan. Każdy walczy za swoich i czekamy, aż będziemy mogli znów spotkać się… w lepszych czasach. Dziesięć lat, Jock, dziesięć lat. Nie mogłeś poczekać jeszcze trochę?

Czasem, gdy byli jeszcze dziećmi, Jock i Jims bawili się w rycerzy Jedi. Czasem bawili się w pilotów, a czasem w piratów. Czasem się na siebie obrażali. Czasem się kłócili. Czasem Jock wyjeżdżał gdzieś z tatą, a czasem dziadek znikał gdzieś razem z Jimsem. Czasem nie widzieli się przez dłuższy czas. Ale potem znów byli razem. Choć mali, nie byli głupi, wiedzieli, że nie zawsze będą razem, że w końcu każdy pójdzie swoją ścieżką. Ale wiedzieli, że w końcu znów się spotkają.
Wiedzieli, że zawsze będą braćmi.

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 7,50
Liczba: 2

Użytkownik Ocena Data
Browncoat Lady 8 2012-12-17 15:43:16
Kasis 7 2012-05-09 19:09:05


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (1)

  • Kasis2012-05-09 19:13:25

    Solidne opowiadanie, nieźle napisane. Niezłe nawiązanie do 10tki. Może zyskałoby, gdyby było troszkę dłuższe, bardziej rozwinięte. No i na plus, że się nie spotkali :P

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..