TWÓJ KOKPIT
0

Saga trwa... jak długo? :: Różne

Jaro

Nie ulega wątpliwości, że rozważając kręte ścieżki, którymi może potoczyć się nasze uniwersum, każdy z nas musi pamiętać, że fenomenu Star Wars nie da się porównać do innych tak znanych przypadków jak Harry Potter, Władca Pierścieni, czy nawet – choć teoretycznie „najbliższy” kulturowo – Star Trek. Główna różnica polega na tym, że wymienione sagi, żeby istnieć, muszą cały czas odkrywać nowe karty swoich tajemnic, dzięki czemu fani nie utracą nimi zainteresowania. W tym roku czeka nas ostatni film o przygodach Harry’ego Pottera – dekada młodego czarodzieja wyraźnie zmierza bezpowrotnie ku końcowi. Władca Pierścieni, odkurzony przez Petera Jacksona, siedem lat po premierze ostatniego filmu zamienił się bardziej w kinematograficzną ciekawostkę. Star Trek, choć starszy niż Star Wars, przez lata utrzymywał się wydawaniem kolejnych odcinków swoich seriali – lecz nawet jego fenomen do pięt nie dorasta temu, jaki wytworzyły Gwiezdne Wojny. Star Wars okazały się nie tylko ponadczasowe, ale też „ponadgraniczne”. W każdym mniej więcej cywilizowanym zakątku świata fraza May the Force be with you przywoła przynajmniej mgliste skojarzenia, jak wielu zaś Europejczyków poda źródło To boldly go where no man has gone before – tematu przewodniego Gwiezdnej Wędrówki?

A tymczasem… nasza saga (czy raczej Saga) trwa. Choć w latach 1983-1999 nie ukazał się nie tylko żaden pełnometrażowy film, ale również żaden godny uwagi serial. Przemysł powieściowy i komiksowy zaczął się rozwijać dopiero w latach 90. – kiedy teoretycznie o Star Wars każdy dawno powinien już zapomnieć. A podejmowane od końca lat 70. zabiegi ciężko było traktować jako mające realne szanse powodzenia próby rozbudzenia zainteresowania. Takie „perełki” jak Spotkanie na Mimban czy Star Wars Holiday Special mówią same za siebie. Na pytanie, dlaczego mimo to przez kolejne pokolenia dzieciaki na podwórku tłukły się gałęziami, które nie miały imitować mieczy stalowych, tylko laserowe, odpowiadano już nie raz i nie dwa. Lucasowi i spółce udało się po prostu stworzyć uniwersum, które jest nie tylko „fajne” – w świat Gwiezdnych wojen wkroczyć chciał w zasadzie każdy, kto choć na chwilę dał się porwać jego urokowi. W świat, który być może jest „dawny i odległy”, ale zarazem jest tak bliski i pociesznie nieskomplikowany, zarazem nie próbując zrobić z jego odbiorców głupców.

Jakiś rok temu, czytając komentarze na pewnym serwisie internetowym pod newsem odnośnie niedawnej premiery Avatara, natknąłem się na bardzo ciekawą wypowiedź (autora niestety nie przytoczę): Za dziesięć lat nadal będzie się oglądało Gwiezdne Wojny, a o Avatarze nikt nie będzie pamiętał. Ciężko z tym polemizować: dzieło Jamesa Camerona, jakkolwiek robiące wrażenie, jest „tylko” filmem fantasy, który może i posiada pewną dozę szeroko pojętej magii, ale nie jest to dawka przekraczająca to, co dostarczały sagi Harry’ego Pottera, Władcy Pierścieni czy nawet Star Treka. Star Wars to największe uniwersum w historii fantastyki, które – mimo ponad trzydziestki na karku – wciąż trzyma się świetnie i wychowuje sobie rzesze nowych fanów. Dużą część zasług należy oczywiście przypisywać prequelom i obydwu „klonowojennym” serialom – naiwnością byłoby twierdzić, że nie przyczyniły się one do masowego wzrostu popularności Sagi. Jednak – inaczej niż w przypadku, przepraszam za ponowne wracanie do wytartego przykładu, choćby Star Treka, który nie potrafi się utrzymać „sam”, bez „ingerencji” swoich twórców. Gdyby nie oni i produkowane przez nich kolejne seriale oraz filmy, nikt by już o Gwiezdnej Wędrówce nie pamiętał. Czy tak by było w przypadku Gwiezdnych wojen? Odpowiedziałem już w zasadzie na to pytanie, także nie będę się powtarzał.

Tak więc my wszyscy – zakładam, że zwracam się do szeroko pojętego fandomu – mamy szczęście. Obracamy się w uniwersum, któremu, jak żadnemu innemu, nie grozi swoista „nagła śmierć”. Uniwersum, które nie potrzebuje hollywoodzkiej kroplówki, by przetrwać, choć oczywiście nie obraża się, gdy mu się ją zaaplikuje. I chyba najwyższa pora zadać sobie pytanie: jak długo to jeszcze potrwa? Przecież Star Wars nie będzie fascynował kolejnych pokoleń bez końca. Czy nam się to podoba, czy nie, przyjdzie taki dzień, w którym pojawi się kolejny fenomen – fenomen, który, choć brzmi to jak niemalże herezja, okaże się jeszcze bardziej fascynujący niż opowieści o jasnowłosych rycerzach, pięknych (choć strasznie niskich) księżniczkach, szarmanckich przemytnikach, zakutych w zbroje astmatykach czy zezowatych szturmowcach. I to w zasadzie jest główne zagrożenie: pojawienie się realnej konkurencji. Przecież w ten sam sposób władzę nad rzeszą fanów space opery przejęły same Gwiezdne Wojny, odbierając ich Star Trekowi. Przenosząc to na nieco bliższe naszemu podwórku realia, można to porównać do spektakularnej klapy Naszej Klasy, której lokalna sława nie zdołała wytrzymać rywalizacji z międzynarodowym Facebookiem.

Do tego czasu jednak prawdopodobnie możemy być spokojni o los Sagi. Paradoksalnie, teraz warunki niezbędne do zafascynowania (że znowu posłużę się tym zwrotem) kolejnych setek tysięcy wygłodniałych rozrywki chłopców i dziewczynek w każdym wieku są jeszcze lepsze niż trzydzieści lat temu, kiedy realnie wierzono, że wyczyny Jurija Gagarina i Neila Armstronga staną się przyczółkiem do zakrojonej na szeroką skalę kolonizacji kosmosu. Wtedy Gwiezdne wojny wydawały się czymś, że się tak wyrażę, „osiągalnym”, tracąc znaczną część swojej pasjonującej egzotyki i nadając mu niebezpiecznego posmaku science-fiction (nie od dziś wiadomo, że w tym gatunku sztuki nie ma miejsca na magię, a czym innym jest przecież Moc?). Dziś zaś podróże na odległe planety są dla nas melodią równie odległej przyszłości, a gdy patrzymy na księżyc w pełni, widzimy nie ciało niebieskie, na którym w przyszłości założone zostaną bazy i lądowiska, a może nawet ekumenopolijne miasta w stylu Coruscant, a daleką, obcą ziemię, która od blisko czterech dekad nie widziała człowieka.

No więc będzie. Ale co dokładnie będzie? W jakim kierunku potoczy się Saga? Myślę, że na dzień dzisiejszy możemy wykluczyć pojawienie się epizodów VII-IX, co zresztą wielu fanów prawdopodobnie przyjmie z pewną ulgą, bojąc się kolejnych „matactw” w ich uporządkowanym Expanded Universe. Trzeba mimo wszystko przyznać, że, jak dotąd, świat Star Wars zachwyca pod względem spójności i skali czerpania z wzajemnych źródeł. Niemal każdą rzekomą nieścisłość można „zretkonować”, czyli przyporządkować do konkretnego punktu widzenia, by już tak nie raziła w oczy. EU tworzą wszyscy twórcy Gwiezdnych wojen i wszyscy z nich korzystają. Dlatego Kyle Katarn rozpoczyna swoją krucjatę w Dark Forces II: Jedi Knight na niewspomnianym w żadnym filmie księżycu Nar Shaddaa, który wszakże masowo przewijał się przez książki i komiksy. Dlatego w kontynuacjach tejże gry Akademia Jedi Luke’a Skywalkera znajduje się nie na Coruscant, a – kanonicznie – na Yavinie IV. Dlatego nawet George Lucas zdecydował się wprowadzić do swoich filmów postać Aayli Secury, ukochanej przez fanów „córki” Johna Ostrandera i Jan Duursemy.

Tak czy inaczej, kolejną trylogię chyba ciężko byłoby sobie wyobrazić. Jeżeli chodzi o przyszłość Sagi na szeroko pojętym ekranie, lepiej skoncentrować się na serialach. O ile obecnie emitowane Wojny klonów prawdopodobnie wkrótce zakończą swoją egzystencję na antenie, niejeden fan ogryza już palce do kości na myśl o stuodcinkowym „tasiemcu” rozgrywającym się w dwudziestoleciu międzyepizodowym. Odcinki mają być długie, rozbudowane fabularnie i, jakżeby inaczej, mroczne jak cholera. Biorąc pod uwagę, jaki wpływ wywarły przygody Anakina, Ahsoki i Obi-Wana „Swędzi-Mnie-Broda” Kenobiego na międzynarodowy fandom (w samej Polsce dokonała się pod szyldem Egmontu komiksowa rewolucja), można spodziewać się autentycznego rozrostu szeregów fanów Sagi, być może tym razem jednak w nieco wyższym przedziale wiekowym. Niestety ostatnie wiadomości każą nam studzić optymizm: telewizyjne marzenie George’a Lucasa ma coraz mniejsze szanse powodzenia z uwagi na niedobór funduszy.

Jak już jednak dawno powiedzieliśmy, Star Wars jest zbyt silnym uniwersum, by paść przy odcięciu od najbardziej wszechobecnego medium, jakim jest telewizja. Nie ulega wątpliwości, że nowe książki, komiksy i gry powstawać będą, niezależnie od tego, czy będzie nam dane na dłuższą metę oglądać w soboty perypetie lubianych i mniej lubianych bohaterów. Pod względem czysto czasowym, uniwersum jest praktycznie nieograniczone, a nawet najbardziej zatłoczony okres wojen klonów wciąż można w miarę bezpiecznie eksploatować. Dopiero od niedawna wszakże autorzy EU zaczynają na serio żeglować po nieco mniej znanych wodach. Od czasu pierwszego Knights of the Old Republic zainteresowanie wydarzeniami sprzed czterech tysięcy lat utrzymuje się niezmiennie na wysokim poziomie. Później dokonano innego, dużo odważniejszego eksperymentu: na kartach serii Dziedzictwo ujrzeliśmy prawnuka samego Luke’a Skywalkera. Zbliżająca się nieubłaganie premiera MMORPG The Old Republic, niezależnie od niepokojących wieści dotyczących jej ostatecznej jakości, które docierają do nas ze strony pracowników BioWare, stworzy – a w zasadzie już stworzyła – kolejną zatokę EU, w której w zasadzie każdy może zacumować. Nie inaczej ma się sprawa z napoczętą już serią Knight Errant, która – podobnie jak doceniana trylogia Dartha Bane’a – koncentruje się na realiach zbliżonych czasem do bitwy o Ruusan.

I tu pojawia się realna groźba marazmu, w który gwiezdnowojenny przemysł wydaje się powoli wpadać. Każda bowiem z wyżej wymienionych pozycji może udawać, że obraca się wokół innych zdarzeń czy bohaterów, lecz tak naprawdę sprowadza się do wielokrotnie już ucieranego schematu: Jedi kontra Sithowie. Taki Knight Errant może rozgrywać się 1032 BBY, czemu nie? Ale prawdę mówiąc, wystarczyłoby zmienić zawartość kilku dymków i już mielibyśmy gotową pozycję z czasów wielkiej wojny galaktycznej (czyli wydarzenia z TOR). Zatrważające wręcz podobieństwo teoretycznie całkowicie odrębnych dzieł wielokrotnie w przeszłości tworzyło absurdy (takie jak ten, że przez cztery tysiące lat galaktyka nie posunęła się w rozwoju nawet o krok) i można się spodziewać takowych w przyszłości. Osobiście dostrzegam w tym próbę ostatecznego spełnienia niespełnionych twórców, którzy Star Wars traktują jako gulasz, do którego można wrzucić nawet najbardziej żałosną i nieklimatyczną pozycję, zamieniając jedynie morze na kosmos, miecze stalowe na świetlne, a elfy, krasnoludy i orki na Twi’leków, Rodian i Huttów.

Czy jednak wolno nam nie dostrzegać innych, pozytywnych prądów płynących w rzece EU? Czy ktokolwiek z nas może przejść obojętnie wobec trylogii Bane’a, która z nieoficjalnego materiału promującego grę tego samego twórcy zamieniła się w poważny i… ambitny (?) traktat o naturze człowieka w obliczu ciemnej strony Mocy? Czy nie interesująco było poznać Zayne’a Carricka, tak różnego od tych wszystkich wielkich herosów, których mieliśmy okazję poznać? Czy nie ciekawie było przyjrzeć się bliżej Imperium Roana Fela, którego nie da się tak po prostu przyporządkować Dobru ani Złu? I najważniejsze, czy nie jest miło odpocząć od tercetu egzotycznego, jakim są Luke, Leia i Han?

Moim zdaniem tak. I głęboko wierzę, że najbliższą przyszłość Gwiezdnej Sagi zdefiniują właśnie tego typu dzieła: oryginalne i niepatetyczne, tworzone przez fanów dla fanów. Nie trzeba zabijać Wielkiej Trójcy (do czego pewnie za szybko i tak nie dojdzie), ale wystarczy utrzymać w tej kwestii panujący trend: zachowanie rozsądnego dystansu. I eksploracja wielkiej, nieznanej przeszłości i przyszłości. Nawet jeżeli obłożona niezbyt wyrafinowanym opakowaniem odwiecznej walki Jedi z Sithami, kto wie, co da się z tego wycisnąć?

Oby coś ciekawego. Nasze uniwersum musi być silne, by stawić czoła każdemu Wielkiemu Rywalowi, który się nawinie, by obalić niekwestionowany autorytet Star Wars.

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 8,38
Liczba: 13

Użytkownik Ocena Data
Michalomatek 10 2015-10-04 11:22:08
pitir 10 2011-03-08 17:01:33
energo 9 2011-03-10 21:33:52
jaroslaw1922 9 2011-03-08 22:06:27
Cosmos 9 2011-03-08 21:54:28
Lord Jabba 9 2011-03-08 20:59:32
paweljsw1 9 2011-03-08 19:57:31
Nadiru Radena 9 2011-03-08 17:29:17
Lord Sidious 7 2012-01-06 20:41:02
willqu 7 2011-03-09 10:58:33
Nestor 7 2011-03-08 20:35:14
Master of the Force 7 2011-03-08 16:30:31
wyczes 7 2011-03-08 16:03:39


TAGI: Publicystyka (79) spekulacje (7)

KOMENTARZE (5)

  • Jamjumetley2011-03-09 12:42:14

    No to pora na komentarz opisujący zjawisko z punktu widzenia Trekkie, gdyż muszę wziąć moje uniwersum w obronę ;) Posłużę się kilkoma cytatami z artykułu.

    "Star Trek, choć starszy niż Star Wars, przez lata utrzymywał się wydawaniem kolejnych odcinków swoich seriali"
    - I dzięki temu popularnością nie odstępował od Star Wars (np. USA), a w niektórych państwach (np. Niemcy) wyraźnie prześcigał. Gwiezdne Wojny same też by się nie utrzymały. W kinach puszczane są na okrągło w "jeszczebardziej spacjalnychniżpoprzednimrazem edycjach". Przy okazji do sklepów trafiają coraz to nowe zabawki i to one w dużym stopniu napędzają popyt i zapewniają dopływ "świeżej krwi". To Lucasowi muszę oddać - marketing Gwiezdnych Wojen to istny majstersztyk. Niemniej - nie mogę się zgodzić, że zainteresowanie SW jest samoistne.

    "jak wielu zaś Europejczyków poda źródło To boldly go where no man has gone before – tematu przewodniego Gwiezdnej Wędrówki?"
    - Zapytaj się autorze o doktora (sic!) Spocka, a przekonasz się, że nie jest tak źle ;)

    "Obracamy się w uniwersum, któremu, jak żadnemu innemu, nie grozi swoista "nagła śmierć"."
    - Ja też mam to szczęście. Pierwszy Star Trek zszedł z anteny w 1968 roku, aby powrócić w 1979. W międzyczasie jedynym co trzymało Treka przy życiu było zamiłowanie fanów.

    "Przecież w ten sam sposób władzę nad rzeszą fanów space opery przejęły same Gwiezdne Wojny, odbierając ich Star Trekowi."
    - Z doświadczenia wiem, że wraz z wiekiem jest dokładnie odwrotnie. Też pierwotnie chorowałem na Star Wars (jednocześnie lubiąc Treka), aż serie zamieniły się miejscami na podium.

    Pierwszy wahadłowiec otrzymał nazwę po serialowym Enterprise. Dzisiaj, astronauci są rano budzeni przez NASA muzyką właśnie ze Star Trek. Richard Branson nazywa swój pierwszy pasażerski statek kosmiczny - zgadliście - Enterprise. Film "Kill Bill" otwarty zostaje starym 'klingońskim' przysłowiem. Zaraz do kin wchodzi komedia "Paul". Już w trailerach wyłapałem kilka odniesień do Star Trek. Kanał AXN Sci-Fi emitował już dwa seriale trekowe. W zeszłym tygodniu rozpoczął kolejny [poniedziałki, środy i piątki o 22:00, powtórki w weekendy ;)]. Kroplówka? Nie, dziękuję.

    Star Wars właśnie ma zadyszkę (tak jak Star Trek całkiem nie dawno) ale się podniesie. Potrzeba tylko trochę przerwy.

  • Nestor2011-03-08 20:35:04

    Błędy merytoryczne w drugim akapicie zniechęciły mnie do dalszego czytania. A poza tym to bardzo rzeczowy artykuł. :D

  • Stele2011-03-08 17:30:24

    "Choć w latach 1983-1999 nie ukazał się nie tylko żaden pełnometrażowy film, ale również żaden godny uwagi serial." Kwestia gustu. Mi tam dziełka z lat osiemdziesiątych w większości się podobają. Głownie dzięki podejściu do nich. Ludzie traktują to bardziej jako ciekawostkę, nie usiłując wpychać wszystkiego w kontinuum i bić się o mojszą rację. Może za 20 lat podejście do TCW będzie podobne. Bardzo bym się ucieszył.

    "Star Wars Holiday Special" Które samo w sobie nie jest takie straszne, jak ludzie je malują i wywarło spory wpływ uniwersum.

    "telewizyjne marzenie George'a Lucasa ma coraz mniejsze szanse powodzenia z uwagi na niedobór funduszy."
    Raczej ze względu na jego chore wizje. Dobry serial SW można zrobić za rozsądne pieniądze, a że makerowi marzą się efekty za miliardy zielonych, to jego osobisty problem. Trzydzieści lat temu, mieliśmy tekturowych rebeliantów, a i tak się podobało i ciągle podoba.

    Z dalszą częścią jednak się zgodzę. Z jednej strony schematy i brak odejścia do filmowej stylistyki (TOR!) a z drugiej eksperymenty z konwencją. Jest to nieunikniony kompromis między szukaniem czegoś nowego, co przyciągnie odbiorcę, a zatraceniem klimatu SW.

    Dobrze wiedzieć, że prac nadesłanych do konkursu było więcej, niż miejsc na podium. :D

  • NLoriel2011-03-08 16:52:50

    Co do epizodów VII-IX, to czemu nie? Nie zapominajmy, że Lucas bierze się za komputerowe rekonstrukcje aktorów z dawnych filmów... Na początek może jedna wprawka, druga... A potem? Hm, Harrison F. ma już swoje latka, ale ten na celuloidzie nie zestarzał się ani trochę.

  • Master of the Force2011-03-08 16:30:47

    Bardzo dobry artykuł :D

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..