TWÓJ KOKPIT
0

Atak klonów czy to jeszcze Gwiezdne Wojny? :: Atak klonów

Na premierę 16 maja 2002 w kinie Relax szedłem pełen nadziei. Naczytałem się bowiem spoilerów, oraz pierwszych recenzji: „Lucas wrócił do formy, finałowa bitwa wciska w fotel i jest nawet lepsza od tej z Imperium Kontratakuje.” (To pierwsze wrażenia z pokazu przedpremierowego które przekazał mi, jak również dziennikarzowi Gazety stołecznej, Lord Sidious.) Byłem pewien, że na filmie się nie zawiodę. Rzeczywiście, oglądałem go wciśnięty w fotel... Najpierw chwila strachu, czy to aby nie wersja z dubbingiem. Potem już sama akcja... Momenty śmieszne, gdy Padme niczym na westernie wskakuje na grzbiet stwora i całuje w pośpiechu Anakina, przeplatają się z „głębokimi” dialogami jak na przykład ten Anakina i Padme na arenie („Czy to nazywasz dyplomatycznym rozwiązaniem? Nie, to są agresywne negocjacje”) i z wspaniałym pojedynkiem Yody i Dooku. To właśnie atmosfera tego filmu. Patrzyłem na ekran jak zauroczony i nie nudziłem się zupełnie. Miałem jednak szczęście, że poszedłem na film razem z przyjaciółmi, którzy nie są fanami Gwiezdnych wojen. Obserwacja ich zachowań pozwoliły mi zorientować się, jak ten film odbierają nie-fani. I, niestety, konkluzja jest jedna: po tym, co zobaczyli (mam tu na myśli cały czas owych nie-fanów), na pewno świata SW nie pokochają. Ot, jeszcze jeden komercyjny, amerykański film, w którym dużo się dzieje, są efektowne sceny przetwarzane cyfrowo. Tak, to jest właśnie to, co widzi w tym filmie cała rzesza ludzi, nie mająca pojęcia (albo mająca mgliste pojęcie) o tym, czym tak naprawdę są Gwiezdne wojny.
Otóż Gwiezdne wojny to cały świat wykreowany w książkach, komiksach, a przede wszystkim w filmach Georga Lucasa. Ten świat żyje i ma się wrażenie, że jakby przypadkowo tylko została w sam środek tego uniwersum wstawiona włączona kamera. Zasadnicze pytanie, jakie by należało sobie w tej chwili zadać to: czy Atak Klonów pasuje do owej konwencji? Tutaj muszę odpowiedzieć, że tak. Niestety, nie jest to zbytnie pocieszenie, ponieważ ów świat jest dosyć pojemny. Wytrzyma, nawet jeśli wpakuje się do niego taką na przykład „Planetę życia” z wątkiem hodowania statków z nasion... (Mam nadzieję, że fani „Planety życia” teraz się na mnie nie rzucą:).
Atak Klonów jest filmem bardzo dynamicznym zdecydowanie bardziej, niż jakakolwiek poprzednia część sagi. Niestety, ta dynamika, a może nadmiar powycinanych scen sprawia, że fabuła się rwie. Liczne przeskoki, czy zmiany miejsc akcji utrudniają zrozumienie filmu „za pierwszym podejściem”. Nie chcę, sądzono, że uważam film za niezrozumiały. Nie. Chodzi o to, że wiele wątków, skoro Lucas je tak poskracał, można by właściwie całkowicie wyciąć. Jedną ze scen, w której można się łatwo zgubić, to jest ta z rycerzami Jedi na arenie Geonosis. Pojawiają się znikąd! Kilka scen, w których Anakin, jeszcze bardziej podobny jest do Vadera w tym, jak używa Ciemnej Strony Mocy, także trafiło do kosza. A szkoda. Pozostaje czekać i mieć nadzieję na nieco przedłużoną wersję w wydaniu DVD.
Chyba najgorsze w całym filmie, są dialogi. Niestety, są one raczej mało przemyślane. Nie będę już nawet czepiał się tego nieszczęsnego dialogu o negocjacjach, bo na dobrą sprawę można to uznać za coś w stylu słynnego „Wiem” Hana Solo z Imperium kontratakuje, tyle że gorzej zagranego. Niestety, zdania wypowiadane zwłaszcza przez Anakina i Padme nie jest na najwyższym poziomie. Te rozmowy o miłości. Rzadko mam okazję słyszeć tak infantylne teksty. (Jeśli Anakin myśli, że w realnym świecie tak podrywa się senatorki...). Należałoby dodać, że momentami dialogi zdają się wręcz wymuszone. Tam, gdzie nastrój sceny lepiej oddawałaby sama muzyka połączona z obrazem, musimy słuchać jakiegoś „paplania”.
Skoro Sidious napisał, że finałowa bitwa wciska w fotel, powinienem chyba coś na ten temat napisać. Coś w tym „wciskaniu” bez wątpienia jest, ale na pewno scena ta nie przewyższa swoim dramatyzmem tej z Imperium Kontratakuje. Mnóstwo maszyn, wybuchów... ojej, aż głowa boli. Niestety, ja do dziś, szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, choć na filmie byłem 3 razy, które „maszyny bojowe” należą do której strony konfliktu. Co się zaś tyczy finalnego pojedynku na miecze świetlne, jest on moim zdaniem lepszy od tego zaprezentowanego w Epizodzie 1. Walka przedstawiona w „Mrocznym Widmie” była dynamicznym baletem, gdzie pomiędzy walczącymi stronami nie było wymiany słów. Odnoszę wrażenie, że Darth Maul został wprowadzony tylko po to, aby Yoda mógł ze smutkiem wypowiedzieć: „Zawsze dwóch ich jest...” Pojedynek zaprezentowany Ataku klonów bardziej przypomina walki ze starej trylogii. Mniej dynamiczne, ale za to bardziej dramatyczne. Cieszy mnie też, że miecz świetlny jest w E2 używany nieco rzadziej niż w TPM. Po obejrzeniu Mrocznego widma, odniosłem wrażenie, że miecz to coś w rodzaju scyzoryka szwajcarskiego używanego zawsze i wszędzie przy byle okazji. Wracając jeszcze na chwilę do pojedynku z AOTC – jednogłośnie wszyscy chyba, (niezależnie, czy są fanami czy nie) mogą powiedzieć jedno: Yoda po prostu wymiatał! Oczywiście to nie jedyna wspaniała scena z Ataku Klonów. Nie będę tutaj opisywał ich wszystkich, a powiem, że tych niezłych jest w filmie kilka.
Skupię się teraz na aktorach, których można w filmie zobaczyć. Poza takim sobie Haydenem Christiansenem w roli Anakina, mamy w „Ataku klonów” trzy, bardzo dobre role. Mam tu na myśli, Ewana MacGregora w roli Obi-Wana, Natalie Portman w roli Padme (Lucas chyba poszedł po rozum do głowy po Epizodzie I i ubrał naszą panią senator w nieco seksowniejsze ciuszki) oraz Ian McDarmid w roli Palpatina. Oni są naprawdę dobrzy! Wiem, teraz zapewne fani Samuela L. Jacksona zaczną warczeć na mnie, że nie wspomniałem nic o Mace Windu. Niestety, rola tego aktora nie przypadła mi do gustu w Epizodzie 2. Nie był on zły, o nie, ale coś było z nim nie tak... Według mnie zachowywał się troszkę sztucznie, poza tym na ekranie pojawiał się raczej rzadko. Zresztą tutaj nie jestem do końca zdecydowany, co o kreacji Samuela myśleć... Aktorzy bardzo wiele scen musieli odgrywać na niebieskim tle, co bez wątpienia do łatwych nie należało. Skoro już przy tym jesteśmy, przejdźmy do tych nieszczęsnych efektów specjalnych. Dlaczego nieszczęsnych? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Są one utrapieniem dla recenzenta, bo na pewno nie można ich zganić. Nie ma się po prostu do czego przyczepić. Jednak zadaję sobie pytanie, czy stwory i mieszkańcy innych planet pokazani w AOTC działają na wyobraźnię tak samo sugestywnie jak Rancor, czy „gumowi” kosmici zaprezentowani w „Nowej nadziei” i innych filmach „starej trylogii”? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy sam, we własnym zakresie. Z muzyką też jest podobnie. Williamsa można tylko pochwalić. To co skomponował jak zwykle jest wspaniałe. Muzyce nie brak jest pomysłu i wykorzystania nowych „środków”. Bardzo dobrze pasuje do filmu. Dodatkowo powiem, że płyty z soundtrackiem z E2 słucha się bardzo dobrze również „bez patrzenia na film”, co w muzyce filmowej nie zdarza się często.


Yako


TAGI: Bastionowe recenzje (66) Epizod II: Atak klonów (65) Yako (3)
Loading..