TWÓJ KOKPIT
0

John Dykstra :: Newsy

NEWSY (13) TEKSTY (1)

Zmarł Robert Blalack

2022-02-09 16:52:02

2 lutego 2022 zmarł Robert Campbell Blalack, który pracował przy nakładaniu obrazów w „Nowej nadziei”. Urodzony 9 grudnia 1948 w Panamie Robert był jednym z założycieli Industrial Light and Magic.

Blisko współpracował z Johnem Dykstrą. Odpowiadał między innymi za stworzenie ILM VistaVision Photographic Optical Composite and Rotoscope Animation, narzędzia, które pozwoliło łączyć ze sobą obrazy w sposób zdecydowanie bardziej zaawansowany. Właśnie dzięki niemu udało się w IV Epizodzie stworzyć efekt święcącego miecza świetlnego. Za swoją pracę dostał Oskara w kategorii najlepsze efekty.



Odpowiadał za efekty w takich filmach jak „Blues Brothers”, „Czy leci z nami pilot?”, „Szczęki 3” czy „Ostatni smok”. Potem zajmował się głównie szkoleniami i wykładami.
KOMENTARZE (3)

Pewnego razu... Królowe w ogniu

2019-08-23 18:53:14

Od dziś w naszych kinach kolejne premiery, a w nich osoby ze Starwarsówka. Pierwszy film to gratka dla stęsknionych za generałem Huxem, czyli „Królowe zbrodni” (The Kitchen) w reżyserii Andrea Berloffa. Berloff napisał też scenariusz bazując na komiksie Minga Doyle’a i Olliego Mastersa. W rolach głównych występują: Melissa McCarthy, Tiffany Haddish, Elizabeth Moss i Domhnall Gleeson.

Lata 70. W nowojorskiej dzielnicy Hell’s Kitchen udało zamknąć się gangsterów, ale ich interes przejmują ich żony i terror trwa nadal.



Kolejna propozycja to kino sensacyjne z nowym narybkiem w Starwarsówku. Nick Nolte został zaangażowany do „The Mandalorian”, ale w międzyczasie wystąpił w filmie „Świat w ogniu” (Angel Has Fallen). Reżyseruje Ric Roman Waugh, który jest współautorem scenariusza razem z Mattem Cookiem i Robertem Mark Kaman. Poza Nickiem występują: Gerard Butler, Piper Perabo, Morgan Freeman, Jada Pinkett Smith i Danny Huston. Jest to sequel „Olimpu w ogniu” i „Londynu w ogniu”.

Agent służb specjalnych, Mike Banning został wrobiony w próbę zabójstwa prezydenta Stanów Zjednoczonych. Próbując znaleźć dowód swojej niewinności musi uciekać przed FBI i swoją własną agencją.



Fani efektów specjalnych nie mają na co narzekać. Oto na ekranach już od tygodnia można oglądać najnowsze dzieło Johna Dykstry. Dykstra zrobił efekty do dziewiątego filmu Quentina Tarantino, słynnego reżysera westernów, a kto wie czy i nie „Star Treka”. „Pewnego razu... w Hollywood” (Once upon a Time... in Hollywood) to gratka dla wielbicieli lat 60., z historią sekty Charlesa Mansona i zabójstwa w domu Romana Polańskiego w tle. Występują: Leonardo DiCaprio (niedoszły Anakin), Brad Pitt, Margot Robbie, Bruce Dern oraz Al Pacino i Roman Zawierucha jako Roman Polański.

Aktor Rick Dalton i jego przyjaciel i kaskader, Cliff Booth powoli odchodzą w zapomnienie. Starają się jednak na nowo wybić jakoś w Hollywood.


KOMENTARZE (2)

Praca ILM wczoraj i dziś

2019-07-04 22:05:52

W Los Angeles, w Academy of Motion Pictures Arts and Sciences’ Samuel Goldwyn Theater miała miejsce, mała acz, ciekawa impreza branżowa, którą poprowadziła Kiri Hart, była producentka i starsza wiceprezes Lucasfilmu. “Galactic Innovations: Star Wars and Rogue One”, koncentrowała się na szczegółach technicznych dwóch filmów, „Nowej nadziei” i „Łotra 1”.



Jedną z ciekawostek opowiedziała Rachel Rose, która pracowała przy efektach specjalnych jako artystka. Otóż, gdy szykowano pierwszy zwiastun „Łotra 1”, nie było w nim ujęć Gwiazdy Śmierci. Te nie zostały ani przewidziane, ani nie były gotowe. Dopiero na kilka tygodni przed premierą zwiastuna (miało to miejsce w kwietniu 2016), postanowiono dodać ujęcia z tą stacją. Chyba nie trzeba dodawać, że wówczas nie było jeszcze wiele gotowe, więc wszystko było robione na szybko, zwłaszcza, że nikt nie spodziewał się, że to będzie potrzebne. Ostatecznie te ujęcia w wersji skończonej dotarły do montażowni praktycznie w ostatniej chwili.



Rachel Rose mówiła też o technice Garetha Edwardsa nagrywania bitew, o której pisaliśmy tutaj. Sam Edwards był oczywiście obecny na tej imprezie i uśmiechał się, gdy wspominano jak ustawiał bitwę o Scarif. Wykorzystywał technologię wirtualna, rozszerzoną rzeczywistość i za pomocą tabletu i wyświetlanych obrazów szukał najlepszych ujęć.

Bill George, który pracował jako twórca miniatur przy „Powrocie Jedi” skomentował te osiągnięcia techniczne, jako niemożliwe nawet do wyobrażenia w 1977, gdy George Lucas założył ILM i szukał nowych sposobów na realizację trudnych ujęć. Jednocześnie jak podkreśla Bill, podejście zastosowane przez Edwardsa doskonale oddaje esencję dawnego ILM.

Richard Edlund z kolei wspominał zbudowanie Dykstraflexu, czyli specjalnego dźwigu na kamerę, pozwalającą tworzyć dynamiczne ujęcia do IV Epizodu (więcej). Była to przełomowa technologia, bez której trudno byłoby zrealizować „Nową nadzieję”. Sam John Dykstra, także obecny na tej imprezie, wspomina, że o ile pomysł by kręcić gwiezdne walki myśliwców i wybuchy, był świetny, o tyle realizacja tego w latach 70. była dość ciężka. Musieli przecież nagrywać prawdziwe obiekty przed kamerą, nie jakieś cyfrowe rendery. Dykstra z kolei wspomina bardzo ciepło Marcię Lucas, montażystkę IV Epizodu. Ona ułatwiła pracę twórcom efektów. W scenariuszu Luke miał dwa razy wchodzić w rów na Gwieździe Śmierci, Marcia wykorzystywała między innymi sceny z filmów o II wojnie światowej, by zmontować wstępną wersję i wskazać szukany efekt. To ona zasugerowała, by skrócić tę sekwencję. ILM było jej bardzo wdzięczne za to.

Sama Marcia Lucas podkreśla, że najważniejszą motywacją tej zmiany był tykający zegar. Luke, który miał nie trafić i jeszcze raz przelatywać tę samą drogę, by strzelać ponownie? W tym czasie dałoby się zniszczyć bazę Rebeliantów.

Dykstra wspomina, że przy „Nowej nadziei” mieli 350 ujęć, 23 miesiące i 1,5 miliona dolarów do wydania. Bill George dodaje, że dziś to wszystko wspomina się fajnie, ale wówczas było inaczej. Bez pomysłowych artystów i techników, całość nie miałaby szansy powodzenia. Dziś technologia filmowa się mocno rozwinęła. Przy „Łotrze 1” mieli zeskanowane modele i musieli tylko emulować ich wygląd, by przypominały praktyczne poprzedniki.

Ta technologia bardzo się rozwinęła. Wspomniano, jak Dennis Muren, przekonywał do niej Riana Johnsona. Wykorzystał do tego ujęcia AT-AT z „Imperium”, a ponadto „Sokoła”, TIE Fightery i niszczyciele. Także cyfrowo zduplikowane. Rian był wniebowzięty i przyznał, że to nie wygląda jak komputerowe CGI.
KOMENTARZE (9)

ILM świętował 40-lecie „Nowej nadziei”

2017-06-16 17:12:46 oficjalna

Wśród obchodów 40-lecia „Nowej nadziei”, poza Celebration, czy kilkoma artykułami wspominkowymi, miały też miejsce spotkania twórców. Dokładniej nieoficjalny zlot pracowników (w większości już byłych) po latach zorganizowało Industrial Light and Magic. 27 maja 2017 w miejscu zwanym obecnie 32Ten Studios (na północ od mostu Golden Gate) pojawili się weterani ILM. Miejsce nie jest przypadkowe. To właśnie tu przez prawie trzy dekady, od czasów „Imperium kontratakuje” po „Zemstę Sithów” urzędowała ILM.



Przyjechali żyjący twórcy nie tylko „Nowej nadziei”, ale całej oryginalnej trylogii. W tym modelarze, operatorzy kamer, technicy optyczni, pomocnicy, koordynatorzy produkcji, lalkarze a nawet kilku aktorów. Wszyscy spotkali się razem, by świętować 40-lecie debiutu ich wspólnej pracy, czyli właśnie „Nowej nadziei”, znanej wówczas raczej jako „Gwiezdne wojny”.





Organizatorką zjazdu była Rose Duignan, doświadczona producentka i była pracownica ILM. Blisko współpracowała z Georgem Lucasem w czasach „Nowej nadziei”.

Cała impreza była doskonałym sposobem by spotkać się po latach, ale też powspominać i bawić się. Losy ludzi w branży filmowej rozchodzą się bardzo różnie. Czasem ich drogi krzyżują się ponownie, gdy pracują nad wspólnymi projektami. Czasem nie. Dlatego dla wielu, była to pierwsza okazja, by spotkać się po bardzo długich latach.

Michael Quinn, który wcielał się w rolę Niena Nunba w „Powrocie Jedi”, gdy nie był potrzebny jako lalkarz, wspomina, że to było bardzo magiczne wydarzenie. Ci wszyscy ludzie, zrobili coś, czego nie zrobił nikt inny wcześniej. W teorii wydawało się, że to niemożliwe. A jednak dokonali tego i teraz pojawili się tutaj razem.

Robert Blalack, który rozpoczął budowanie działu optycznego w ILM przyjechał tu specjalnie na to spotkanie z Paryża. Wspomina, że budowanie ILM od początków w czasie tamtej produkcji przypominało trochę wyskoczenie z samolotu i ubieranie spadochronu podczas swobodnego spadania.





John Dykstra wspomina tamten czas jako pracę ze wspaniałymi ludźmi, doświadczenie które zmienia człowieka na resztę życia. Pamięta, że w ILM panował niesamowity entuzjazm, każdy starał się wspomóc pracę, nie tylko swojego działu, ale też wszystkich innych.

Tamten zespół stworzył razem coś, czego świat jeszcze nie widział. I co wciąż warto uczcić nawet, a może zwłaszcza po tych 40 latach.





Na zdjęciach można także zobaczyć Lorne’a Petersona, Richarda Edlunda, Phila Tippetta, Amy Young, Joe Johnstona,Miki Hermana, Davida Scotta czy Rose Duignan oraz wielu innych.

My z okazji 40-lecia przygotowaliśmy specjalny tydzień, z materiałami możecie zapoznać się tutaj.
KOMENTARZE (3)

Tydzień 40-lecia „Nowej nadziei”: Jak „Nowa nadzieja” zredefiniowała kina

2017-05-28 11:58:47



Czasem niektórzy zapominają, że George Lucas (i Steven Spielberg) wcale nie stworzyli kina na nowo. Raczej je przedefiniowali, wybierając sobie pewnie elementy, które ułożyli we własnych proporcjach, rozwinęli i rozpropagowali. „Nowa nadzieja” to jeden z pierwszych filmów, który uruchomił lawinę.



Po pierwsze temat, czyli o Kinie Nowej Przygody. Zaczęło się od nostalgii i starych komiksów, seriali i filmów z lat 30., 40., czy 50. Warto tu przypomnieć, że przed rozpowszechnieniem się telewizji, seriale takie jak „Flash Gordon” czy „Buck Rogers” prezentowane były w kinach. Zaś na kolejny odcinek należało czekać tydzień. Jechało się w sobotę i oglądało nowe przygody, potem tę rolę przejęła telewizja. Ta chęć powrotu do dawnych widowisk, nostalgia, stoi u podstaw Kina Nowej Przygody. Lucas i Spielberg nie do końca zaprzątali sobie głowę jakimś konkretnym gatunkiem. Film miał przede wszystkim wciągać i bawić. Owszem, wątek przygodowy był w nim dość istotny, ale reszta, to trochę sensacji, trochę kina katastroficznego, trochę humoru i dobrze by miał jakiś temat przewodni. Reszta to miszmasz, bez znaczenia. Nawet jeśli zajmujemy się science fiction, jak w „Nowej nadziei” to sama nauka nie jest tak istotna jak cała reszta. Staje się to potem przyczyną takich dialogów jak lot w dwanaście parseków. Ale dokładnie tak to wyglądało w starym „Flashu”, ważniejsza była przygoda i tempo niż wiarygodność szczegółów. Dzieło ma wyglądać prawdziwie, ale wcale nie musi być takie jak ktoś zacznie je rozkładać na czynniki pierwsze.

Tempo filmu także było ważne. Lucas chciał, by miejscami przypominało to prawdziwą wojnę, bardziej dokument niż fabułę. Zupełnie odwrotnie niż w „2001: Odysei kosmicznej”, gdzie mieliśmy długie ujęcia efektów. Tu były często krótkie i lecieliśmy dalej. To element świata, który miał wciągać, a nie cel sam w sobie. Dziś czasem się zapomina, że efekt specjalny ma być tylko dodatkiem, ale nadal w większości tak jest. Głównie z tego powodu, że poza spektakularnymi scenami w kinie używa się bardzo wielu efektów.



Kino Nowej Przygody się przyjęło. Dzięki „Nowej nadziei”, „Szczękom” czy „Bliskim spotkaniom trzeciego stopnia”, później też „Poszukiwaczom zaginionej arki” wypromowało jeszcze jeden trend, który faktycznie zmienił oblicze kina. Letnie blockbustery. Czy Lucas i Spielberg planowali taką zmianę? Nie wiadomo. Chyba raczej wyszło przy okazji. Chcieli na pewno mieć filmy idealne na sobotnie poranki, ale w przypadku drogiego obrazu, który wchodzi do kina, nie da się wyprodukować nowego odcinka co tydzień. Ale co rok, dwa, trzy. W sam raz, by pojawił się w lato. Tak się to zaczęło, a potem pojawiły się powroty do światów, postaci, czyli sequele. Nie jest tak, że kolejnych części nie było przed Lucasem czy Spielbergiem. Warto choćby wspomnieć o seriach takich jak „Godzilla” czy „James Bond”. One istniały i miały się całkiem dobrze przed Kinem Nowej Przygody. Lucas jednak postawił najpierw na nostalgię fabularną, a potem powrót do swoich już znanych bohaterów. Dziś w okresie letnim do kin wchodzi kilkanaście sequeli, prequeli, sidequeli, remake’ów, rebootów, spin-offów czy filmów będących częścią większego uniwersum. To wszystko istniało w latach 70. Ale to nie był główny nurt kina. Gdy się okazało, że można na tym zarabiać olbrzymie pieniądze, naśladowcy znaleźli się bardzo szybko, zaś sam zamysł stał się standardem.

Kolejna zmiana to merchandising, czyli produkty. Powszechnie uznaje się, że Lucas to wszystko wymyślił. Nie jest tak do końca. Zainspirował się tym, co robił Walt Disney. Gdy otwierano Disneyland w Anaheim, Lucas był jednym z pierwszych gości. Nie tylko się bawił, ale też obserwował i uczył. Problemem produktów okołofilmowych, była ich krótka żywotność. Film przeminął, zabawek nikt nie chciał kupować. U Disneya jednak to działało, bo klasyczne postaci nie zmieniały się przez lata. Znów nostalgia, sequele, wyczekiwanie spowodowały, że zabawki zaczęły się sprzedawać. Zaś zanim to się stało, studio bardzo łatwo zrezygnowało z czegoś, co nie mogło generować prawdziwego zysku. Już w czasach „Mrocznego widma”, przychód z produktów licencjonowanych był większy niż z samego filmu. Obecnie tak też wyglądają współczesne blockbustery, czasem wręcz jako płatne reklamy potencjalnych figurek, zabawek i masy innych produktów. Wpadki zaliczane są tam, gdzie zapomina się o tym, że to ma być jeszcze film. Zanim jednak licencjonowanie przybrało obecną formę, gdzie ktoś nad tym czuwa, Lucas też zaliczył kilka „wpadek” z produktami, których nie chciał znać. Dlatego do Lucasfilmu ściągnął Howarda Roffmana, który stworzył Lucas Licensing (i między innymi EU), który nadzorował wszystko.



Już w latach 30., kiedy rozwijały się studia filmowe, zaczęto ciąć koszty produkcji. W studiach można było zbudować wszystko, całe miasta, plany, zupełnie nie wychodząc z terenu wytwórni filmowej. Ten trend się nasilał przez wiele lat. Widać to bardzo dobrze w filmach z cyklu o Bondzie, gdzie rozpoznawalnych plenerów było bardzo niewiele. Lokacje zaś często ograniczały się do kilku zdjęć w znanych wnętrzach, no i paru ujęć ukazujących miasto. Dobry przykład to „Pozdrowienia z Rosji” i Istambuł, w którym filmowcy są, ale którego za wiele w tym filmie nie ma. Większość jest kręcona w studiach. „Nowa nadzieja”, kręcona w Tunezji oraz z kilkoma ujęciami w Gwatemali, była już tylko filmem, który potwierdzał zwrot w trendzie. A jednymi z tych, którzy zaczęli to mocno zmieniać byli Francis Ford Coppola i George Lucas, choćby na planie „Deszczowych ludzi”, czy „Amerykańskiego graffiti”. To, że można kręcić kosmiczne przygody w plenerze, a nie w studiu, to było coś.



Blue screen (czy obecnie częściej chyba green screen). Mało kto zdaje sobie sprawę, że technologia ta sięga samego początku kina, choć niekoniecznie oparta na niebieskim ekranie. Po raz pierwszy eksperymentował z nią jeszcze George Albert Smith w 1898. Nakładanie obrazów wykorzystywano dość często w latach 20. I 30. XX wieku. Nawet drukarki optyczne pochodzą z okresu sprzed II wojny światowej. Jednak to właśnie w „Nowej nadziei” zostały wykorzystane na szeroką skalę, ponownie. Owszem technologia się rozwinęła, także dzięki mikrokomputerom.

Wykorzystanie efektów specjalnych, modeli, ujęć poklatkowych, czy malowanego tła, to także technologie, które były znane wcześniej i wykorzystywane w kinematografii, ale… nie na taką skalę. Tu twórcy sagi byli często bardzo odtwórczy, jak choćby Phil Tippett względem tego, co zrobił Ray Harryhausen. Nawet dla zespołu Johna Dykstry punktem wyjścia była „2001: Odyseja kosmiczna”. Prawdę mówiąc, nawet charakteryzator, Stuart Freeborn (odpowiadał za stworzenie Yody czy Chewbaccy) wcześniej pracował nad tamtym dziełem Stanleya Kubricka.

Jeśli jesteśmy przy efektach warto wspomnieć o samym sposobie ich filmowania. To nie byłoby możliwe bez kamer dedykowanych do kręcenia efektów, w tym ta słynna zwana Dykstraflexem. Była kolejnym istotnym przełomem w rozwoju filmowania efektów. Nie jakimś absolutnym novum, ani również nie stadium docelowym.

Kolejny zapomniany element, który przywróciła „Nowa nadzieja” do łask, to muzyka. Wystarczy pomyśleć, że Lucasowi wiele osób sugerowało, by użył nowoczesnej, na przykład metalowej, ścieżki dźwiękowej. Ten jednak ostatecznie zwrócił się do Johna Williamsa, by ten napisał klasyczną muzykę. Z jednej strony nawiązującą do starego kina, z drugiej kontynuującą choćby operowe tradycje Ryszarda Wagnera. Williams za Wagnerem użył leitmotiv. Coś, co było znane i wykorzystywane także w kinie, ale nie na taką skalę, nie w takich produkcjach. Dziś muzyka filmowa postWilliamsowa nadal święci tryumfy i jest standardem. Mało tego, jeszcze w latach 70., to co promowało filmy to przede wszystkim były piosenki. W zeszłym tygodniu w Krakowie był organizowany 15 festiwal muzyki filmowej, jeden z największych na świecie. Trudno sobie wyobrazić to bez kina Nowej Przygody i „Nowej nadziei”.

Dźwięk oczywiście także był bardzo istotny. „Nowa nadzieja” była jednym z pierwszych filmów, który miał ścieżkę w Dolby Stereo (2.0). Wówczas niewiele kin było w stanie to wyświetlić. Lucasowi jednak zależało zarówno na czystości obrazu, jak i dźwięku. Zaś Ben Burtt właściwie został zatrudniony tylko po to, by nagrać intrygujące, brzmiące znajomo, ale jednocześnie unikalne i futurystyczne efekty dźwiękowe.

To co bez wątpienia wprowadziła „Nowa nadzieja” jako nowość do kina, to oczywiście grafika komputerowa. Ale na jej pełne użycie trzeba było jeszcze poczekać wiele lat.

Wszystkie atrakcje tygodnia znajdziecie tutaj.
KOMENTARZE (17)

2001: Stanley Kubrick i „Gwiezdne Wojny”

2015-10-24 06:44:03 oficjalna



„2001: Odyseja kosmiczna” (2001: A Space Odyssey) to bez wątpienia jedno z najbardziej znanych dzieł SF. Efekt współpracy geniusza kina – Stanleya Kubricka z geniuszem literackiego SF – Arthurem C. Clarkiem. Scenariusz bazował na starym opowiadaniu Clarke’a, który w trakcie prac nad filmem stworzył też powieść „2001: Odyseja kosmiczna”, bliską w wielu miejscach filmowi, ale będącą też swoistym rodzajem wariacji na ten sam temat. Tym razem Bryan Young zabrał się za filmową wersję tej opowieści i jej wpływ na George’a Lucasa.

Gdy „2001: Odyseja kosmiczna” po raz pierwszy trafiła na ekrany w 1968 od razu spolaryzowała krytykę i publiczność, ale od tamtego czasu uzyskała status jednego z największych dzieł w historii kina science-fiction. Po prawdzie George Lucas osobiście wspomniał o tym w 1977.
– Stanley Kubrick stworzył najwspanialszy film science fiction. Będzie bardzo trudno komukolwiek stworzyć lepszy film, przynajmniej tak mi się wydaje.

Bardzo trudno jest wytłumaczyć czym jest „2001: Odyseja kosmiczna”, bo to bardzo osobiste doświadczenie, a zakończenie zdaje się mieć inne znaczenia za każdym kolejnym oglądaniem.

To, co mogę powiedzieć z pewnością – jak myślę – to historia o ludzkiej ewolucji od „świtu człowieka” do drogi ku następnej fazie ewolucji, przez eksplorację kosmosu i rywalizację ze sztuczną inteligencją.

Choć historia 2001 nie zainspirowała „Gwiezdnych Wojen” wprost, Lucas nazwał ten film „olbrzymie wpływającym”. Oglądając go obecnie, łatwo zobaczyć dlaczego.

Film otwiera sekwencja nazwana „Świtem człowieka” ukazująca zmagania małp, które stworzono pod nadzorem Stuarta Freeborna. Jego prace nad stworami uczyniły go legendą na skalę światową i został zatrudniony do oryginalnych „Gwiezdnych wojen” i dwóch kolejnych sequeli. Najważniejsze, że to on zaprojektował i stworzył kukiełkę Yody, której projekt bazuje na jego twarzy jak i Alberta Einsteina.

Im film idzie dalej, tym dzikość początków człowieczeństwa dramatycznie przeskakuje w przyszłość. Dzięki serii sekwencji w zerowej grawitacji oraz długim rozmowom, rozumiemy, że ludzie których spotkaliśmy zostali przywiezieni na księżyc. Okręt, którym podróżują na powierzchnię księżyca, jest masywny, ale od tyłu wygląda prawie identycznie jak kapsułą ratunkowa która zabrała Artoo i Threepio na Tatooine. Ujęcie jak dryfuje ku naszemu księżycowi mogłoby być prawie pomylone z ujęciem z „Gwiezdnych wojen”.

Wewnątrz tego okrętu, także widzimy okrągłe korytarze, wypełnione modułowymi brązowymi bloczkami, które od razu przypominają wizualnie wnętrza „Sokoła Millennium”. Gdy tylko lądownik przybywa na księżyc widzimy fragment bazy księżycowej Alpha trochę z grzbietu gór. Zarówno umiejscowienie przestrzeni jak i postaci na pierwszym tle w strojach kosmicznych, przypominają trochę ujecie Obi-Wana i Luke’a spoglądających z góry na Mos Eisley. Architektura i wygląd bazy przypomina nawet jeden z pierwszych szkiców koncepcyjnych Ralpha McQuarriego.

Skoro Lucas lubi używać powracające pomysły by stworzyć wizualną poetykę wewnątrz swoich filmów, dla nikogo nie powinno być szokiem, że moment z „2001” także znalazł się w innej części sagi. Zgodnie z komentarzem na DVD – jeśli ktoś oczywiście nie pamięta ujęcia – ujęcie Polis Massy ze stacją, gdzie urodzili się Luke i Leia jest wirtualnie identyczne z ujęciem bazy księżycowej Alpha. Co więcej oba ujęcia ukazują w pewnym sensie początek odrodzenia człowieczeństwa w galaktyce, który kończy się w dzieciach.



To nie są jedyne wizualne elementy z 2001 które znalazły swoją drogę do „Gwiezdnych Wojen”. Podczas misji na Jowisza, gigantyczne kapsuły przycumowane do głównego okrętu jest użyta do podróży i misji. Jedną z nich można zobaczyć na złomowisku Watto w Mos Espie.

Jest też sekwencja w której David jest na zewnątrz okrętu w przestrzeni kosmicznej, ciężko oddycha przez swój kombinezon. Dźwięk mógłby być pomylony z ciężkim oddechem zamaskowanego Dartha Vadera. W innym miejscu, wchodzi do wnętrz okrętu, gdzie widać prostokątne czerwone szczeliny o zaokrąglonych rogach, które przypominają trochę komorę karbonizacyjną w „Imperium kontratakuje”. Wir kolorowego światła pod koniec filmu również mógłby być uznany za prekursora pierwszego skoku w nadprzestrzeń „Sokoła Millennium”.

Efekty specjalne „2001: Odysei kosmicznej”, sposób w jaki poruszają się okręty płynąć przez kosmos, brak dźwięku, to wszystko zostało zaprojektowane tak, by być tak realistyczne jak to tylko możliwe. Lucas zaś chciał dużo więcej energii kinetycznej w swoim filmie, więc „Gwiezdne Wojny” można uważać w pewnym stopniu za antytezę „2001”. Podczas gdy okręty w „2001” są ciche, powolne i niezdarne, te w „Gwiezdnych Wojnach” są hałaśliwe, zwinne i zwrotne. Bez „2001: Odysei kosmicznej” przecierającej ścieżkę efektów specjalnych, mało kto uznałby, że efekty „Gwiezdnych wojen” są w ogóle możliwe do osiągnięcia. Można też się zastanawiać czy użycie klasycznej muzyki w „2001” nie wpłynęło na decyzję Lucasa by powierzyć ścieżkę „Gwiezdnych wojen” Johnowi Williamsowi.

Poza inspiracjami audio-wizualnymi, Kubrick pomógł ustanowić standard, który George Lucas doskonalił latami. Kilka dni po nowojorskiej premierze „2001”, Kubrik zdecydował, że film potrzebuje zmian. Ostatecznie poprawił tempo wycinając prawie 20 minut filmu zanim trafił on do szerokiej dystrybucji. George Lucas był równie bezkompromisowy jeśli chodzi o swoją wizję „Gwiezdnych Wojen”, zaczął wprowadzać zmiany regularnie do filmu już od czerwca 1977. Praktycznie każde kolejne wydanie dawało Lucasowi możliwość poprawienia swojej wizji „Gwiezdnych Wojen”, to precedens zainicjowany przez Stanleya Kubricka.

Dla tych, których interesuje obejrzenie tego filmu, to ma on rating G, ale może być trudno zainteresować nim młodszego odbiorcę, by wytrzymał siedząc cały czas. Prawdę mówiąc ciężko może być także starszemu młodemu odbiorcy wysiedzieć przez cały czas starając się zrozumieć znaczenie tego. Ale to z pewnością film, którzy fani powinni obejrzeć choć raz.



Powiązań między „2001: Odyseją kosmiczną” a „Gwiezdnymi Wojnami” jest więcej. Warto wspomnieć choćby o Robercie Wattsie, który był w filmie Kubricka kierownikiem produkcji, potem zaś był producentem filmów sagi. Najistotniejsze chyba jednak jest to, że ekipa Johna Dykstry właściwie nie tyle inspirowała się „Odyseją”, co wykorzystywała technologie i sposób modelowania wypracowany przez ekipę Kubricka. To nie była inspiracja, a wzór, który zresztą rozwinięto.
KOMENTARZE (5)

Walki myśliwców z II wojny światowej

2015-08-12 07:22:26 oficjalna



Cole Horton w kolejnym artykule o II wojnie światowej nie koncentruje się na niej, co raczej na zdjęciach archiwalnych oraz filmach o tym konflikcie i ich wpływie na produkcję „Nowej nadziei”. Tym razem ujęcie jest trochę inne niż te, które prezentuje Bryan Young.



Zanim „Gwiezdne Wojny” stały się blockbusterem, był to zaledwie pomysł filmowca George’a Lucasa. By urzeczywistnić swoją wizję, Lucas zatrudnił utalentowanych artystów i twórców filmowych, którzy potrafili przedstawić jego historię tak, by ożyła. Więc gdy przyszło do dopracowania jego wizji kosmicznych bitew Lucas spojrzał w przeszłość. Filmy wojenne oraz archiwalne zdjęcia walk myśliwskich z II wojny światowej stały się inspiracją dla ekscytujących bitew kosmicznych, takich jakich publiczność jeszcze nie widziała wcześniej.

Od bitew nad Gwiazdą Śmierci po bohaterów „Rebeliantów” uciekających imperialnej blokadzie, bitwy okrętów gwiezdnych są jednym z najbardziej ekscytujących momentów w każdej opowieści „Star Wars”.
– Jedną z przyczyn dla których zacząłem pisać „Gwiezdne Wojny” było to, że chciałem zobaczyć statki gwiezdne w niesamowitych bitwach w kosmosie – mówi George Lucas podczas archiwalnego wywiadu z Jonathanem Rinzlerem dla „The Making of Star Wars (Enhanced Edition)”. – Gdy byłem dzieckiem, kochałem seriale „Flash Gordon” i „Buck Rodgers”, ale myślałem by stworzyć doświadczenie bliższe oglądaniu walk myśliwców z filmów o II wojnie światowej, z okrętami nurkującymi i wznoszącymi się w realistyczny sposób.

Ten realistyczny styl kosmicznych bitew to coś ustaliły „Gwiezdne Wojny”. Lucas wyjaśnia:
– Jedną z kluczowych wizji jaką miałem na ten film, gdy zaczynałem, były walki w kosmosie ze statkami – dwoma okrętami latającymi przez przestrzeń i strzelającymi do siebie. To był mój oryginalny pomysł. Powiedziałem sobie „chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć”. W „Star Treku” okręt zawsze stał i strzelał do innego stojącego okrętu, strzelały do siebie laserami i jeden z nich znikał. To nie były walki myśliwskie, w których ścigaliby się podczas strzelania w kosmosie.

Podczas gdy ta wizja wydawała się jasna Lucasowi, znalazł on kreatywny sposób by podzielić się z nią z członkami ekipy pracującymi nad „Gwiezdnymi Wojnami”. Zmontował on własną kompilację scen bitewnych zarówno z archiwalnych ujęć, dokumentów jak i filmów wojennych.

– Za każdym razem, gdy w telewizji był film wojenny taki jak „Mosty Toko-Ri” (The Bridges of Toko-Ri, 1954), oglądałem je, a gdy były tam walki myśliwców, nagrywałem je na wideo. Potem przetransferowałem to na taśmę 16mm i zmontowałem tak by pasowało do mojej wizji „Gwiezdnych Wojen”. To był naprawdę mój sposób by ukazać ruch okrętów kosmicznych. Ostateczny rezultat był całkiem spory, bo jak dalej pisze Jonathan Riznler w The Making of Star Wars:
– W pewnym momencie miałem 20 do 25 godzin zmontowanych kaset – wspomina Lucas.

W kwietniu 1975 Lucas spotkał się z Johnem Dykstrą, który został potem nadzorującym wizualne efekty specjalne pierwszego filmu z cyklu „Gwiezdne Wojny”. By zrealizować swoją wizję, Lucas podzielił się swoim projektem, który stworzył dwa lata wcześniej, już zmontowanymi bitwami powietrznymi. Ekipa Industrial Light & Magic używała ich przez cały czas trwania produkcji.

– Zaprojektowano cały system kamer dla „Gwiezdnych Wojen” – wspomina kamerzysta ILM Richard Edlund w jednym z archiwalnych wywiadów, opowiadając o tym jak projektowano i kręcono ujęcia. – Wszystkie kompromisy które musieliśmy wypracować opierały się na tym filmie, który dał nam George, montażu klipów z II wojny światowej na taśmie 16mm, które ukazywały nam dynamikę, montaż sekwencji i sposób w jaki okręty mają się poruszać. Wiedzieliśmy jakiego rodzaju ujęć on oczekiwał, to była nieoceniona pomóc w utrzymaniu tego, co mogło się stać niesamowitym miszmaszem.

Doświadczony twórca modeli i efektów wizualnych Paul Huston wspomina swoje początki w ILM, gdy firma wciąż była bardzo młoda. W książce Star Wars Storyboards: The Original Trilogy jest cytowany:
– … spędziliśmy wspaniały czas w tym dziale, z jego żużlowymi ścianami, sklejką na podłodze, kanałowych drzwiach na kozłach dla stołów z rysunkami na stołach, oraz Movieolą z czarno-białymi montażami George’a przedstawiającymi atak na Gwiazdę Śmierci zrobiony ze starych zdjęć filmowych z II wojny światowej. Joe pokazał mi ujęcie japońskiego Zero lecącego z lewej do prawej, mijającego wieżyczkę lotniskowca i powiedział „ten lotniskowiec to Gwiazda Śmierci, Zero to X-Wing. Resztę zrób w ten sposób”.



Joe Viskocil, artysta zajmujący się efektami pirotechnicznymi, także inspirował się zdjęciami z II wojny światowej, powiedział w wywiadzie w 1978 na potrzeby materiałów marketingowych i promocyjnych wiceprezesowi Lucasfilmu Charlesowi Lippincottowi: – George chciał zobaczyć efekt kuli ognia, w zdjęciach z II wojny światowej widzieliśmy okręt rozrywany i zmieniający się w wielką kulę ognia. Jedną z rzeczy, za którą jestem wdzięczny George’owi to fakt, że dał mi wolna rękę w tym co chciałem robić. Dał mi zamysł tego, co chciał zobaczyć, a ja to rozwinąłem.

Gdy zakończono zdjęcia i rozpoczęła się postprodukcja, George Lucas nie był zadowolony z pierwszego montażu filmu i ostatecznie zatrudnił nowych montażystów. Nie chcąc wpłynąć na ekipę nowych montażystów „Nowej nadziei” zabronił im oglądania oryginalnego montażu „Gwiezdnych wojen”, jak wspomina montażysta Richard Chew.
– Jedyną wskazówką jaką George mógł mi dać to były czarno-białe montaże walk myśliwskich z II wojny światowej.

Nawet projektant dźwięków Ben Burtt pracował na filmach wojennych, przynajmniej zgodnie z wywiadem zawartym w „The Making of Star Wars”. – – W tamtym czasie ukończono bardzo niewiele ujęć bitwy końcowej, ale pracowaliśmy nad roboczą wersją bazującą na filmach z II wojny światowej. Więc tam podgrywałem dźwięki okrętów kosmicznych i laserów. Mieliśmy Spitfirey lecąc i brzmiące jak statki kosmiczne, mieliśmy dźwięki laserów wystrzeliwane z Messerschmittów. To było względnie szalone.

Chociaż montaż i praca nad dźwiękiem czy efektami wizualnymi z ILM trwały dłużej niż planowano i nie wszystko było ukończone, Lucas zaprosił kilku swoich przyjaciół i znajomych, by zobaczyli wczesną wersję montażu filmu w lutym 1977. Willard Huyck był tam i wspomina odbiór publiczności
– Obejrzeyliśmy film, napisy przeleciały, tam były tony informacji, a potem ujrzeliśmy ten okręt i Dartha Vadera – wspomina Huyck w wywiadzie z 1997. – Problemem było to, że prawie żadne efekty zostały skończone, a w ich miejsce George wmontował walki myśliwskie z II wojny światowej, więc w jednej sekundzie widzisz Wookiego na okręcie, a potem lecą nagle „Mosty Toko-Ri”. Tak to wyglądało. „George o co chodzi?”

Francis Ford Coppola także zobaczył film i powiedział:
– Trudno było to oceniać. To wciąż sprawiało wrażenie poskładanego ze sznurków, brakowało ujęć, a japońskie myśliwce nurkowały… Nie wiedziałem jak do tego podejść. Myślałem, że to jakieś przedziwne powtórzenia.

Steven Spielberg też znalazł się wśród przyjaciół, którzy widzieli wersję roboczą, wspomina o tym „The Making of Star Wars”:
– Ten film nie był do końca gotowy, by w ogóle go pokazać komukolwiek. Miał tylko z kilkanaście ukończonych scen z efektami, większość z nich stanowiły zdjęcia z II wojny światowej. Więc trudno było zrozumieć to czym ten film się stanie. Kochałem to, ponieważ pokochałem historię i postaci. Ale reakcja nie była dobra. Prawdopodobnie byłem jedynym, któremu się to podobało I powiedziałem George’owi jak bardzo to kocham.

Latem 1977 ujęcia z efektami nie tylko były już ukończone, ale też okazały się być rewolucyjne. Publiczność sprawiła, że film ten pobił rekordy oglądalności, rozhulała się franczyza silnie działająca przez 40 kolejnych lat. A zwykłe ujęcia filmowe z II wojny światowej stały się przodkami nowoczesnych technik prewizualizacji, rozwiniętych w filmach „Gwiezdne Wojny” i obecnie powszechnie wykorzystywanych w przemyśle filmowym. Najlepsze w tym wszystkim, że inspirowane II wojną światową zdjęcia stają się podstawą dla bitew kosmicznych w „Gwiezdnych Wojnach” które dopiero nadejdą!


KOMENTARZE (0)

Drugi Tydzień Powrotu Jedi: Technologiczny potwór

2013-05-25 15:29:37



Dotychczas każdy film z serii „Gwiezdne Wojny” oznaczał większą lub mniejszą technologiczną rewolucję, a jeśli nie rewolucję to przełom. Lucas zawsze cenił wykorzystanie nowych technologii w kinematografii, to coś co go pociągało. „Nowa nadzieja” to rewolucyjne wykorzystanie efektów specjalnych, wiele ze sztuczek dopiero tam stworzono. „Imperium kontratakuje” dodało jeszcze choćby wykorzystanie kukiełek, no i budżet był większy, więc eksperymentowano na większą skalę. „Mroczne widmo” wykorzystuje masowo grafikę komputerową, „Atak klonów” to pierwszy wysokobudżetowy film kręcony cyfrowo, „Zemsta Sithów” zaś była prawie w całości nakręcona na bluescreenie, Lucas zaś oglądał wszystko na bieżąco dzięki Video Village. To tylko hasła, za którymi kryją się inne – animatyka, Dykstraflex i tak dalej. Natomiast z jakim technologicznym przełomem wiąże się „Powrót Jedi”? Wydawać by się mogło, że z żadnym, bo nawet EditDroid zadebiutował dopiero w 1984, czyli już po szóstym epizodzie. Niemniej jednak także i ta część może się poszczycić kilkoma ważnymi eksperymentami i wyzwaniami i o nich napiszemy.

„Powrót Jedi” miał większy budżet, ILM pracował głównie nad tym filmem, ba nawet produkcję zorganizowano tak, by ILM nie musiał zbytnio się śpieszyć. Większy budżet to także większy rozmach, a co za tym idzie mnóstwo pomysłów do zrealizowania. Wiele z nich wykorzystywało miniatury, modele, malowane tła, trochę efektów komputerowych czy niebieski ekran. To wszystko oczywiście już było wcześniej, w mniejszym zakresie. Natomiast pojawiło się kilka elementów, które wymagały twórczego podejścia. Choćby rankor. Początkowo miał być nakręcony w technice stosowanej przez wytwórnię Toho podczas kręcenia „Godzilli” czy innych japońskich filmach o potworach. Próbowano stworzyć kostium rankora, ale ostatecznie skończy się na kukiełce. Oczywiście nie była to zwykła kukiełka, tylko kolejne technologiczne monstrum, jednak blednie ono przy innym – Jabbie. Jabba początkowo miał się pojawić w „Nowej nadziei”, Lucas myślał wtedy, że uda mu się wykorzystać do tego animację, ale okazało się to nieosiągalne. Także przy „Powrocie Jedi” technika komputerowa nie dawała rady z pomysłami Lucasa, więc postanowiono zbudować kukiełkę, jedną z największych jakie kiedykolwiek zbudowano.

Ostateczny szkic na którym bazowano narysował specjalista od efektów specjalnych Phil Tippet, ale przełożenie go na kukiełkę okazało się być dość karkołomnym zajęciem. Nad pracami czuwał Stuart Freeborn, pomagał mu John Coppinger, który odpowiadał za lateksowy odlew skóry. Zbudowanie Jabby wymagało znajomości biologii, tak by faktycznie przypominał żywą istotę, ale też mechaniki, by się konstrukcja nie zawaliła. Finalnie do obsługi kukiełki potrzebowano aż pięć osób, sześć jeśli doliczmy Sprośnego Okruszka, który został niejako wbudowany w Jabbę. Jedna osoba zajmowała się ogonem, jedna ciałem, dwie rękoma i głową, i jeszcze jedna sterowała radiowo oczyma Jabby. Poruszanie Jabbą nastręczało wielu problemów komunikacyjnych, radio wysiadało, więc operatorzy nie zawsze wiedzieli, co się dzieje. Czasem nawet nie wiedzieli, że już skończono zdjęcia. Jeśli doda się, że wewnątrz kukły było dość duszno i gorąco, to z pewnością nie byli zadowoleni, że o nich zapomniano.

Do nagrywania efektów specjalnych przy „Nowej nadziei” skonstruowano specjalną kamerę zwaną Dykstraflexem, na cześć Johna Dykstry. Wykorzystywała ona system VistaVision do nagrywania panoramicznego obrazu, jednak przy „Powrocie Jedi” okazało się, że Dykstraflex jest już przestarzały i zbyt powolny na potrzeby Lucasa. Tym razem postanowiono ściągnąć kogoś z rynku – Garreta Browna, twórcę kamery Steadicam. Właściwie nie była to kamera, ale podobnie jak Dykstraflex, system który pozwalał na jej lepsze wykorzystanie, tu chodziło o stabilizację obrazu dzięki żyroskopom. Udawało się dzięki temu kręcić dynamiczne ujęcia bez wrażenia trzęsącej się ręki kamerzysty. Steadicam początkowo został wynaleziony w 1973, ale na rynku pojawił się dopiero w 1977. ILM skontaktowało się z Brownem, gdy przygotowano scenę pościgów w lesie na Endorze. Okazało się, że trzeba było Steadicam trochę zmodyfikować (dodatkowy żyroskop), a sam jego konstruktor Garret Brown cały czas był obecny na planie i rozwijał tam tę technologię pod czujnym okiem Dennisa Murena. Cały system pozwalał operatorowi spokojnie chodzić, a przy tym kręcono mniej klatek na sekundę, przez co zwiększało się wrażenie szybkości.

Oczywiście to były rzeczy, które już istniały na rynku. Jednak „Powrót Jedi” ma też swój przełom. To THX. Lucas zawsze chciał zapewnić widzom najlepszy odbiór swoich filmów, ale wiadomo kina nie zawsze się sprawdzały. Postanowiono więc je ceryfikować. W 1982 powstał standard THX stworzony przez Thomlisona Holmana, który starannie opisywał warunki projekcji i odsłuchu.

Wszystkie atrakcje Drugiego Tygodnia Powrotu Jedi znajdziecie w tym miejscu.
KOMENTARZE (4)

John Dykstra o kolejnych zmianach w Star Wars

2011-09-14 17:40:45 Stopklatka

John Dykstra, legendarny twórca filmowych efektów specjalnych, laureat Nagrody Akademii za pracę przy Nowej nadziei wypowiedział się ostatnio o kolejnych zmianach, które George Lucas wprowadził do wydania Blu-ray. Mimo że przed laty drogi obu panów się rozeszły to jednak Dykstra broni prawa "The Makera" do dokonywania zmian w swojej twórczości. O tak! Powinien zmieniać aż jego serce zazna spokoju. Twórca nigdy nie kończy swojego filmu. Zawsze jest coś, co możesz poprawić. Czy to zawsze polepsza efekt? To już sprawa dyskusyjna. Jak coś robisz, podejmujesz tę decyzję pod względem priorytetu. Czasem te priorytety powstają z czegoś więcej niż przeświadczenia, że efekty specjalne były dobre albo złe.. Wypowiedź twórcy efektów specjalnych do takich produkcji jak: Spiderman, Firefox, oryginalny serial Battlestar Galactica, czy ostatnio X:Men: Pierwsza klasa przytacza serwis Stopklatka.
KOMENTARZE (2)

Oscarowa projekcja "Gwiezdnych wojen" w 30. rocznicę powstania

2007-04-02 23:07:00

Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej wyświetli "Gwiezdne wojny" jako pierwszy film w ramach czwartej edycji cyklu "Dobrze być nominowanym" (Great To Be Nominated). "Gwiezdne wojny" kończą w tym roku 30 lat, a "oscarowa" projekcja będzie poświęcona właśnie tej rocznicy.

Produkcja zostanie zaprezentowana w poniedziałek 23 kwietnia o 19:30 w Samuel Goldwyn Theater. W uroczystości wezmą udział: reżyser i scenarzysta George Lucas; producent Gary Kurtz; montażyści Richard Chew i Paul Hirsch; ekipa od efektów specjalnych John Dykstra, Richard Edlund i Robert Blalack; odpowiedzialna za scenografię Leslie Dilley; dźwiękowcy Ben Burtt, Don MacDougall i George "Ray" West. Po filmie odbędzie się panel dyskusyjny z udziałem filmowców.

Film "Gwiezdne wojny:" zdobył w 1977 roku Oscary za scenografię (John Barry, Norman Reynolds, Leslie Dilley, Roger Christian), kostiumy (John Mollo), montaż (Paul Hirsch, Marcia Lucas, Richard Chew), muzykę (John Williams), dźwięk (Don MacDougall, Ray West, Bob Minkler, Derek Ball) oraz efekty specjalne (John Stears, John Dykstra, Richard Edlund, Grant McCune, Robert Blalack). Ponadto Benjamin Burtt Jr. otrzymał Oscara za Specjalne Osiągnięcia za stworzenie głosów kosmitów, potworów i robotów występujących w filmie. Nominowani także byli Alec Guinness za rolę drugoplanową, George Lucas za reżyserię i scenariusz oraz Gary Kurtz (producent) za najlepszy film.

KOMENTARZE (0)

Twórca efektów do Gwiezdnych Wojen reżyserem

2006-03-03 21:35:00 Stopklatka.pl

John Dykstra, specjalista od efektów wizualnych, debiutuje jako reżyser

John Dykstra, nagrodzony Oscarem twórca efektów specjalnych do "Gwiezdnych wojen" i "Spider-Mana 2", zadebiutuje jako reżyser. Przygotowywany przez niego film, "Tortoise and Hippo", łączył będzie elementy filmu aktorskiego i komputerowych animacji.

Scenariusz reżyserskiego debiutu Dykstry napisał Roger S.H. Schulman, jeden ze scenarzystów "Shreka". W produkcji filmu udział wezmą studia Walden Media oraz Relevant Entertainment. W czasie prac nad "Tortoise and Hippo" wykorzystana zostanie ta sama technika przy pomocy której realizowano inną produkcję Walden Media, "Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa".

Inspiratorką powstania filmu jest jedna z córek szefa Relevant Entertainment, Mike'a Menchela. Jej ojciec postanowił wyprodukować opowieść o żółwiu i hipopotamie po tym jak dziewczynka pokazała mu znalezione w Internecie i znane już na całym niemal świecie zdjęcie 100-letniego żółwia i małego hipopotamiątka, które uratowane zostały z Oceanu Indyjskiego po tsunami w 2004 roku.

KOMENTARZE (10)

Kręci się i dzieje

2005-03-14 21:52:00 Stopklatka

Dzieje się dużo w Starwarsówku

Frank Oz planuje morderstwo
Frank Oz, autor "Żon ze Stepford", "Rozgrywki" i "Parszywych drani", a także głos Yody (i animacja kukiełki) w filmach cyklu "Gwiezdne wojny" rozpoczął negocjacje dotyczące reżyserii obrazu pt. "Horrible Bosses".

Obraz powstanie dla studia New Line Cinema, a w jego produkcję zaangażowani są między innymi Brett Ratner i Jay Stern, szefowie Rat Entertainment. Scenariusz napisał Michael Markowitz.

"Horrible Bosses", który sklasyfikowany został jako czarna komedia, będzie opowieścią o trójce przyjaciół z pewnej firmy, którzy postanawiają zamordować swoich nieznośnych i strasznie upierdliwych szefów.


John Dykstra. "Hot Wheels" tak, "Spider-Man 3" nie
Legendarny twórca efektów specjalnych do klasycznej trylogii, a także tegoroczny zdobywca Oskara i były pracownik ILMu, John Dykstra zdradził swoje dalsze plany.

John Dykstra, nagrodzony Oscarem twórca efektów specjalnych do "Spider-Mana 2", nie będzie uczestniczył w pracach nad kolejnym filmem o przygodach Człowieka-pająka. Zamiast tego będzie specjalistą od efektów wizualnych na planie "Hot Wheels", nowego projektu autora "Aniołków Charliego", McG

Fabuła nowego filmu McG zbudowana zostanie wokół samochodzików firmy Mattel z serii Hot Wheels. Na razie nie są znane szczegóły scenariusza obrazu, jednak w jednym z udzielonych jakiś czas temu wywiadów McG powiedział, że zrobi wszystko, aby film był pełen kolorów, przygód i szalonych prędkości. Mamy zamiar stworzyć opowieść, która podobała się będzie wszystkim, a w której będą zarówno charyzmatyczny młody bohater, jak również niebezpieczeństwo, zagrożenie i fantastyczna historia miłosna - mówił McG. Scenarzystą "Hot Wheels" jest James Robinson twórca odpowiedzialny za fabułę "Ligi niezwykłych dżentelmenów".

Seria kolorowych samochodzików Hot Wheels powstała w 1968 roku i od tego czasu na całym świecie sprzedano ponad 2 miliardy modeli.

Szefem ekipy, która pracowała będzie nad efektami specjalnymi "Spider-Mana 3" został Scott Stokdyk, który współpracował z Dykstrą nad dwoma poprzednimi częściami perypetii Człowieka-pająka.


Johnansson córką, Costner bratem Indiany Jonesa?

W sieci pojawiły się niepotwierdzone jeszcze oficjalnie informacje, że Steven Spielberg chciałby aby jedną z ról w nowym filmie o przygodach Indiany Jonesa zagrała Scarlett Johansson.

Według australijskiego NW Magazine w scenariuszu "Indiany Jonesa 4" pojawia się postać młodej dziewczyny, która uczestniczy w nowych przygodach dzielnego archeologa. Johnansson polecił Spielbergowi podobno Tom Cruise, który będzie pracował z nią na planie "Mission Impossible 3", a ze Spielbergiem przygotowuje obecnie nową "Wojnę światów". Istniały także plany obsadzenia w tej roli Natalie Portman, jednak według doniesień anonimowych informatorów - "Jest ona zbyt mocno kojarzona z "Gwiezdnymi wojnami"" dlatego Tom zaproponował Scarlett.

Młoda dziewczyna, która ma wystąpić w "Indianie Jonesie 4" na pewno nie będzie nową dziewczyną Indy'ego. Nieoficjalnie mówi się, że być może będzie jego córką. Według innych nieoficjalnych informacji scenariusz nowego filmu wprowadza także postać brata Jonesa. Kandydatem do tej roli jest podobno Kevin Costner.


George Lucas i Action Man?
W brytyjskim brukowcu "The Sun" pojawiła się informacja, że George Lucas zamierza zrealizować film, którego głównym bohaterem będzie Action Man, jedna z zabawek firmy Hasbro. Według nieoficjalnych informacji faworytami bukmacherów obstawiających główne role w tym obrazie są Colin Farrell i Vin Diesel. "The Sun" donosi także, że prace na planie filmu z Action Manem w roli głównej miałby rozpocząć się na początku przyszłego roku.
KOMENTARZE (0)

Oskary Starwarsowców

2005-02-28 21:11:00

Jakiś czas temu pisaliśmy o szansach ludzi z obsady Gwiezdnych Wojen w konkursie Oskarowym (więcej). Dzisiejszej nocy rozdano Oskary, niestety gradu nagród dla Starwarsowców nie było. Musimy się zadowolić Oskarem dla Johna Dykstry za "Spidermana 2". Warto dodać, że nagrodę za dźwięk, którą dostał film "Iniemamocni", trafiła w ręce ludzi z Skywalker Sound.

O Oskarach 2005 możecie podyskutować tutaj
KOMENTARZE (0)
Loading..