TWÓJ KOKPIT
0

Amerykańskie Graffiti :: Newsy

NEWSY (17) TEKSTY (1)

NASTĘPNA >>

50 lat „Amerykańskiego graffiti”

2023-08-11 16:28:12

Dwa lata temu świętowaliśmy 50-lecie Lucasfilmu. W tym roku 50-lecie obchodzi ich pierwsza hitowa produkcja, czyli „Amerykańskie graffiti”. Z tej okazji, Lucasfilm przygotował specjalne wydanie filmu na nośniku Blu-ray 4K. W USA pojawi się ono 7 listopada, w wersji zawierającej dodatkowo płytę Blu-ray i kod do wersji cyfrowej. Ma ono kosztować około 30 USD, ale na Amazonie w promocji jest ciut taniej.


„Amerykańskie graffiti” zadebiutowało 11 sierpnia 1973. Film był wyreżyserowany przez George’a Lucasa, który był także współautorem scenariusza. Pisząc go pomogli mu Gloria Katz i Willard Huyck. Film wyprodukowali Francis Ford Coppola i Gary Kurtz, a za montaż odpowiadała między innymi Marcia Lucas. Wystąpili: Richard Dreyfuss, Ron Howard, Paul Le Mat, Charles Martin Smith, a także Wolfman Jack i Harrison Ford. Film kosztował jakieś 750 tysięcy USD. W samych tylko Stanach Zjednoczonych zarobił 115 milionów USD, jednocześnie otwierając tym samym Lucasowi drzwi do dalszej kariery. Bez „Amerykańskiego graffiti” Lucas nie dostałby „Gwiezdnych wojen”.

Warto dodać, że w 1978 George Lucas wydał wersję reżyserską, dłuższą o dwie minuty. W 1979 zadebiutował sequel.

Swoją drogą Disney obecnie rozważa zaprzestanie produkcji filmów na nośnikach fizycznych do domowych wideotek. Na początek płyty DVD, Blu-ray czy BD 4K mają zniknąć z oferty w Australii.
KOMENTARZE (7)

Od stycznia Lucasfilm będzie świętować 50-lecie działalności

2020-12-05 11:47:21

Rok 2021 to pięćdziesiąty rok działalności Lucasfilmu. Przez cały rok będą świętować tę rocznicę, nawiązywać do swojej historii, a także wprowadzą na rynek rocznicowe produkty, zarówno nowe jak i takie, które będą odbiciem tych lat działalności. Wszystkie one będą oznaczone specjalnym, rocznicowym logo.



Lucasfilm został założony w 1971 przez George’a Lucasa. Miała to być mała firma, która pomagała przy produkcji jego filmów na długo zanim stworzył takie hity jak „Amerykańskie graffiti”, „Gwiezdne Wojny”, „Indiana Jones” czy „Willow”. Produkcje te nie tylko zdobyły uznanie u fanów, ale niejednokrotnie zmieniły kino. Dziś przede wszystkim marka „Gwiezdnych Wojen” trwa i jest jedną z największych działających na świecie. Obecnie święci tryumfy dzięki serialowi „The Mandalorian” na Disney+.

Lucasfilm przez 50 lat działalności zdobył 29 nagród Emmy, 38 Oskarów i wiele innych branżowych trofeów. Departamenty odpowiedzialne za książki i inne publikacje czy gry także potrafiły dotrzeć do konsumentów i niejednokrotnie zmienić oblicze rynku. Szczegóły świętowania oraz oferty produktowej, Lucasfilm przedstawi w odpowiednim czasie.
KOMENTARZE (4)

Gary Kurtz nie żyje

2018-09-24 18:22:56

Wczoraj, to jest 23 września 2018 w północnym Londynie zmarł na raka Gary Kurtz, były żołnierz Marine, weteran Wietnamu, podróżnik, a dla nas przede wszystkim producent filmowy, bez którego nie byłoby „Gwiezdnych Wojen”.



Po powrocie z Wietnamu, Kurtz znalazł zajęcie w przemyśle filmowym, zajmując się logistyką, piął się w górę i stał się producentem filmowym. Gdzieś natknął się na Francisa Forda Coppolę, który poznał go przy okazji z młodym, utalentowanym i obiecującym reżyserem, który jednak nie miał sukcesów na koncie. Pracę z nim, to jest Georgem Lucasem, Kurtz rozpoczął przy „Amerykańskim graffiti”. Ta wówczas układała się dość dobrze, więc był naturalnym producentem kolejnego filmu George’a, czyli „Gwiezdnych wojen” (jak wówczas określano „Nowa nadzieję”), a następnie „Imperium kontratakuje”. Lucas jednak uznał, że duża część trudności na planie V Epizodu to kwestia osobowości Kurtza, który raczej był ugodowy i szukał rozwiązań, niekoniecznie czując presję przestrzegania budżetu. Po „Imperium” ich drogi twórcze się rozeszły.

Kurtz w przypadku powstającej „Nowej nadziei” jednak nie ograniczył się do roli producenta. Był też recenzentem i konsultantem, który miał swój wkład. Kurtz interesował się religiami, stąd bardzo zachęcał Lucasa i sam wskazywał mu rozwój idei Mocy, tak by nadać filmowi głębię. Z drugiej strony, to właśnie Kurtzowi przypisywano także sukces „Amerykańskiego graffiti”, był to przez wiele lat najbardziej kasowy film niskobudżetowy. Więc w negocjacjach z Foxem, Gary był dla Lucasa bardzo cennym wsparciem i żyrantem.

Gary bardzo poważnie podchodził do sagi, wbrew późniejszym opiniom Lucasa, Kurtz mocno angażował się w prace na planie, wychodził z roli producenta. Był nawet reżyserem drugiej ekipy w „Nowej nadziei”, pracował także nad miniaturami w ILM.

Podobnie było także przy „Imperium kontratakuje”. To Kurtz odpowiadał za zaproponowanie Finse w Norwegii jako lokacji, głównie dlatego, że w czasach wojskowych był tam na treningu. Pech chciał, że gdy kręcono tam zdjęcia przyszła najgorsza zima od 25 lat.

Mimo różnic, Lucas pierwotnie zaproponował mu produkcję „Powrotu Jedi”. Gary jednak się nie zgodził, z dwóch powodów. Pierwszy, to taki, że uważał iż Lucasfilm za bardzo się staje korporacją nastawioną na produkcję (efekt utarczek przy „Imperium”). Drugi powód to scenariusz, który zdaniem Gary’ego był zbyt odtwórczy – znów piaskowa planeta i kolejna Gwiazda Śmierci.

Wtedy Kurtz zajął się innym, bardzo głośnym kiedyś projektem, „Ciemnym kryształem” Jima Hensona i Franka Oza. Później zaś był „Powrót do krainy Oz” i dalej Gary zajął się mniejszymi filmami i prawie wycofał się z filmowego biznesu.

Jeszcze, gdy kręcili „Nową nadzieję” Kurtz bardzo starał się wszystko udokumentować. Po latach wrócił do tamtych czasów produkując film „’77” w pewnym stopniu bazujący na kulisach sagi. Przedpremierowo organizował pokaz tego filmu na Celebration IV.

Gary od lat mieszkał w Anglii, gdzie miał rodzinę. Zmarł na raka.

Temat na forum
KOMENTARZE (20)

Lucas, Lucasfilm i „Gwiezdne Wojny” Rona Howarda

2018-02-26 22:31:53

W serialu „The Andy Griffith Show” pojawił się młody, 18-letni Ron Howard. Grał postać Opie Taylora. W jednym odcinku Opie zastanawiał się, czy nie zostać kiedyś filmowcem. To dobrze oddaje karierę młodego Howarda. Cóż wtedy cały świat był przed nim otworem. Ten chłopak był jednym z najbardziej znanych, jeśli nie jednym w jakiś sposób kojarzonym członkiem obsady „American Graffiti”. Pojawiają się tam takie, nieznane i nic nie znaczące wówczas nazwiska jak: Richard Dreyfuss, Cindy Williams, Kathleen Quinlan, Charles Martin Smith, Suzanne Somer czy Harrison Ford. Występując w serialach Ron pracował na swoje nazwisko, choć i tak pozostawał synem bardziej znanego ojca – aktora Rance’a Howarda.

Wracając jednak do filmu, wówczas praktycznie mało znanego reżysera, który oczarował widownię festiwalu swoim studenckim filmem. Jego pełnometrażowa wersja omal nie doprowadziła do bankructwa Francisa Forda Coppoli. Mowa oczywiście o George’u Lucasie i jego „THX 1138”.

Howard wspomina pracę na planie „Amerykańskiego Graffiti” bardzo dobrze. George był bardzo zdenerwowany i jak to on małomówny. Ale między Howardem i Lucasem zawiązała się nić porozumienia. Zwłaszcza, że Howard złożył już papiery do szkoły filmowej USC, którą skończył Lucas. No i pomimo finansowej klapy jaką był „THX 1138”, to ten film w jakiś sposób zapadł w pamięć młodemu Ronowi i wielokrotnie na jego temat dyskutował z Lucasem. I nie tylko o tym. Podczas jednej z przerw, Howard zapytał, co Lucas chciałby zrobić po „Graffiti”. Usłyszał historię o wielkim filmie SF, trochę w stylu „Flasha Gordona” jeśli chodzi o prowadzenie fabuły, ale to nie będzie „Flash”, z wykonaniem i realizmem podobnym do „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka. Lucas po namyśle dodał, że jego film musi być szybki.



Howard przyznaje, że nie potrafił pojąć wizji Lucasa, dopóki jej nie zobaczył na ekranie. Jakieś 45 lat później nie tylko ją rozumiał, ale też nadszedł czas w którym miał za nią podążać. Został reżyserem „Hana Solo” w bardzo trudnym momencie. Phil Lord i Chris Miller są bardzo dumnymi i zadowolonymi z siebie twórcami. Mają swój własny styl, który jednym się podoba. Jednak okazało się, że nie spodobał się w Lucasfilmie, choć początkowo wiele sobie po nim obiecywano. Sama Kathleen Kennedy bardzo niechętnie mówi o tym incydencie, nazywając go otwartą raną oraz serią niefortunnych zdarzeń.

Dwa dni po zwolnieniu reżyserów ogłoszono, że ich miejsce zajmie weteran, laureat Oskara – Ron Howard. To nie był łatwy wybór także dla niego. Po części został zaangażowany ze względu na długoletnią przyjaźń z Kathleen Kennedy oraz zmarłą niedawno producentką - Allison Shearmur. Akurat wówczas Howard nie miał żadnego projektu na tapecie. Kathy i Allison przyjechały do niego i prosiły go o pomoc. W końcu zrozumiał, że faktycznie może to zrobić. Spodobał mu się scenariusz, polubił obsadę, nawiązał też przyjazną relację z Millerem i Lordem. I jak mówi Howard, ich wpływ na ten film pozostał. Do tego cytując Hana Solo, dodaje by nigdy nie mówić o szansach (procentach). W domyśle w jakiej części to jego, a w jakiej ich film.

Dwie osoby, z którymi Ron Howard pracował na planie „Amerykańskiego graffiti” miały pewien wpływ na „Hana Solo”. Pierwszy to Harrison Ford. Powiedział Ronowi o tym jak widzi tę postać. Druga osoba to oczywiście George Lucas. Dla Rona to w pewien sposób mentor, zwłaszcza, jak się wspomni „Willow”, który Howard reżyserował dla Lucasa. Lucas wraz z żoną Mellody Hobson pojawił się na planie filmu o Solo, w pierwszy dzień pracy Howarda. To było bardzo ważne dla reżysera. Wizyta Lucasa trwała pięć godzin. To właśnie wtedy Lucas zaproponował jedną rzecz, którą dodano do filmu (pisaliśmy o tym tutaj).

Teraz, gdy zdjęcia są skończone, Howard twierdzi, że to była świetna zabawa. Chwali też scenariusz Jona i Larry’ego Kasdanów. Dodał też, że jeden z jego filmów w pewien sposób go zainspirował. W 2013 premierę miał „Wyścig” o formule 1. Jak mówi Ron, gdyby akcja „Hana Solo” działa się w naszym świecie, to właśnie w takich wyścigach brałby udział Han Solo. Pewne pomysły, które trafiły do szuflady podczas pracy przy „Wyścigu” teraz mogły ujrzeć światło dzienne. Zgodnie z Lucasową dewizą – film ma być szybki.

Z innych wieści, wygląda na to, że akcja filmu będzie się dziać gdzieś między 14 a 11 rokiem przed bitwą o Yavin. Zobaczymy czy będą tam retrospekcje, czy przeskoki jak w „Łotrze 1”.
KOMENTARZE (12)

Alden zdradził, czyli jeszcze więcej szczegółów zamieszania

2017-06-26 18:32:36

Lawrence Kasdan wrócił do Londynu dwa dni temu, gdzie zajmuje się nadzorowaniem prac nad Hantologią. Fani zauważyli go na lotnisku, nie wygląda na wypoczętego, ani zadowolonego. W Londynie jest także Ron Howard. Za to coraz ciekawsze wieści wychodzą na światło dzienne w temacie zwolnienia reżyserów Hantologii. Nie stawiają one ich w dobrym świetle. To oczywiście kompilacja kilku źródeł, nie wiemy ile w tym prawdy, ale wiele informacji układa się w spójną całość.



Jak już wiemy, zgrzyty między nimi, a producentami, w tym Kathleen Kennedy i Lawrencem Kasdanem pojawiły się jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Ale przecież wszyscy są profesjonalistami i wiedzą, co chcą zrobić, więc osobiste animozje nie mogły wpłynąć na kształt filmu. Animozje nie, ale wizje i ambicja owszem. Gdy ruszyły zdjęcia, zarówno Kasdan, jak i Kennedy w większości przebywali w Stanach, Chris Miller i Phil Lord na planie lub na lokacjach. Zarówno w Lucasfilmie, jak i w Disneyu trzymają rękę na pulsie, ale zdalnie. Proces polega na tym, że pod koniec dnia zdjęciowego są przygotowywane tak zwane dniówki. Czyli kilka wybranych ujęć pokazujących nakręcony materiał. Te dniówki początkowo w miarę podobały się zarówno Kadanowi, Kennedy, jak i Bobowi Igerowi czy innym szefom Disneya. Ale dniówki to nie cały materiał, tylko starannie wybrane sceny lub ich fragmenty. Montaż może zmienić bardzo wiele. Ktoś, kto przygotowywał dniówki doskonale wiedział, co producentom należy pokazać i wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.

Podstawowym problemem od pierwszego dnia zdjęciowego był nie tyle materiał, co jego ilość. Zdarzało się, że zanim nakręcono cokolwiek, była już godzina pierwsza. Długo trwało ustawianie kamer, świateł i jak się później okazywało, nagrany materiał nie był najlepszej jakości. Wiele ujęć trzeba byłoby powtarzać lub wyrzucić. Miller i Lord stawiali raczej na improwizację na planie, nie mieli przemyślanych pomysłów, raczej zachęcali aktorów do ekspresji i eksperymentów. Zresztą reżyserzy mieli też problemy z decyzyjnością. Pracują we dwójkę, więc często zastanawiają się długo nad daną decyzją, co powodowało wolne tempo. W filmach, które dotychczas robili, sprawdzało się to. W tej produkcji nie.

Dodatkowo improwizacja i odchodzenie od scenariusza coraz bardziej wchodziło im w nawyk. Początkowo było tego mniej, potem coraz więcej. Kasdanowi się to bardzo nie podobało, więc zdarzało się, że kręcono jedno ujęcie zgodnie ze scenariuszem, podczas gdy reszta była improwizacją (kilka czy kilkanaście alternatywnych ujęć).

Pierwszą osobą, która zaczęła marudzić na planie, był Alden Ehrenreich. Młody aktor, ściągnięty przez Kennedy, który potem przeszedł bardzo żmudny proces castingowy, może w oczach wielu nie wygląda na wymarzonego Hana Solo, ale ma głowę na karku. No i wie jak ważny w jego karierze będzie ten występ. Zależy mu, by wypaść jak najlepiej, nie tylko dlatego, że w kontrakcie ma zapisaną opcję powrotu do roli Solo. Jeśli położy Hana, to właściwie może zmienić zawód, więc Alden postanowił dać z siebie jak najwięcej. Tyle, że to czego od niego wymagali reżyserzy w ogóle mu nie pasowało. Jego zdaniem postać, którą miał grać, nie miała wiele wspólnego z Hanem Solo, bardziej nawet przypominała w zachowaniu Ace’a Venturę, psiego detektywa, w którego wcielał się Jim Carrey. Nie poskutkowały rozmowy z reżyserami, więc Ehrenreich poszedł dalej, pytając czy aby na pewno to jest kierunek, w którym wszyscy chcą iść. Stąd właśnie plotki o tym, że Miller i Lord nie zrozumieli charakteru Hana Solo.

Co ciekawe, obawy Aldena zostały źle odebrane. Wszyscy byli dość ostrożni, więc uznali to trochę raczej jako tłumaczenia do jego występu, który nie był satysfakcjonujący. O ile w Hollywood normą jest zatrudnianie trenera aktorskiego nawet przy największych produkcjach, o tyle rzadko dochodzi do takich angażów w trakcie zdjęć. Tym razem doszło. To było pierwsze niecodzienne posunięcie na planie.

Kolejny był właśnie Kasdan. Larry jest bardzo przewrażliwiony na punkcie zmian i improwizacji. Uważa, że scenariusz to świętość i ekranizując go należy pozostać jak najwierniejszym. Owszem, sam przyznaje, że niektóre zmiany na planie wychodzą dobrze w ostatecznym rozrachunku. Taką było choćby skrócenie kwestii Hana i Lei w „Imperium kontratakuje”. „Kocham cię – Wiem” było na tyle dobre, że Kasdan nawet użył potem tego dialogu w „Powrocie Jedi”. Jednak w przypadku większości innych zmian Larry jest bardzo negatywnie nastawiony i wręcz reaguje na nie alergicznie. W Lucasfilmie jest obecnie chodzącą legendą i taką trochę „świętą krową”, więc jego narzekania na to, że nie podobają mu się improwizacje i odejścia od oryginału zostały wysłuchane, ale też nie były właściwie zaadresowane. Przecież zawsze będą dokrętki i te drobne kwestie można poprawić, jeśli faktycznie Kasdanowi będzie to przeszkadzało. Tyle, że jak wiemy, to nie były drobne kwestie.

Kasdan, który wcześniej ściągnął Lorda i Millera na pokład i wierzył w to, że podołają, stał się ich największym przeciwnikiem, domagającym się wręcz zmiany reżysera, ale na to trzeba było jeszcze poczekać.

Kathleen zaproponowała więc, że zrobi dokładnie tak samo jak z „Łotrem 1”. Gdy Gareth Edwards nie radził sobie z filmem, ściągnęła mu Tony’ego Gilroya, który nadzorował dokrętki i doprowadził film do ostatecznego stanu. Edwards zaś mógł się spokojnie przyglądać i uczyć, a także spijać potem śmietankę. Tyle, że Lord i Miller powiedzieli „nie”. Nie chcieli mieć nikogo nad sobą. Kennedy jeszcze dała im szansę. Wysłała Kasdana po raz pierwszy na plan (wcześniej nadzorował proces na podstawie dniówek w Los Angeles). Stał się takim cieniem reżysera. Powodowało to jeszcze więcej konfliktów. Zmieniono także montażystę. Chrisa Dickensa zastąpił Pietro Scalia („Marsjanin”, „Obcy: Przymierze”) który był bardziej lojalny wobec producentów niż reżysera.

Dopiero potem ktoś namówił Kennedy, by zamiast oglądać dniówek, obejrzała sobie dużą część materiału. To, co zobaczyła, załamało ją i wkurzyło. Sceny akcji wyglądały fatalnie. Odejścia od scenariusza miejscami były dość spore, niektóre źródła sugerują nawet, że wymowę kilku scen zmieniono tak, że kłócą się wprost z tym, co wiemy z oryginalnej trylogii. No i jeszcze klimat i humor. Nie jest tak, że wszystko było złe. Nakręcono też część dobrego materiału, który najczęściej lądował w dniówkach. Kathleen zadziałała bardzo szybko, czuła się nie tylko zawiedziona, ale i w pewien sposób oszukana. Larry przyjął tę decyzję bardzo dobrze. Co więcej, większość ekipy filmowej przyjęła z zadowoleniem informację o zmianie reżyserów. Kennedy zaś może powiedzieć wprost, że dała Millerowi i Lordowi szansę, nie tylko na zrobienie tego filmu, ale i na uratowanie go. Niestety nawet Kasdan nie wymusił na nich realizacji swojej wersji. Rozwiązanie było więc już tylko jedno.

Tu na scenę wchodzi Ron Howard, który zarówno z Kennedy jak i Lucasfilmem ma dość dobre relację. Grał w „Amerykańskim Graffiti” George’a Lucasa, potem także reżyserował „Willow”. No i jest przyjacielem rodziny. Lucas nawet zastanawiał się, czy nie dać Howardowi do reżyserii „Mrocznego widma”, ale ostatecznie zajął się tym osobiście. Howard ma interesującą historię filmową, a jego dzieła są różnie nie tylko ze względu na poziom, ale i na tematykę. Są i poważne jak „Piękny umysł” czy „Frost/Nixon”, są hity jak adaptacje powieści Dana Browna, ale też są komedie. W dodatku te z lat 80., jeszcze w starym stylu, takie które także tworzył Kasdan („Silverado”). Chodzi tu przede wszystkim o dwa filmy – „Plusk” i „Kokon”. Zresztą z drugiej strony Howard po średnio udanym „Inferno” także potrzebuje hitu, więc długo się nie zastanawiał.

Obecnie Howard ogląda nakręcony materiał, zapoznaje się ze scenariuszem. Podobno będzie on musiał podjąć kilka istotnych decyzji, przede wszystkim ile z tego zostanie, a ile trzeba będzie nakręcić od nowa. Nowy reżyser twierdzi, że zdjęcia na planie potrwają do września, zaś on sam postara się z szacunkiem podejść do nakręconego już materiału.

Choć Lucasfilm i Disney zaklinają się, że data premiery nie zostanie zmieniona, jednak nieoficjalnie nie są już tego tacy pewni. Jeśli Ron uzna, że nie dadzą rady, to film może zostać przesunięty i to niekoniecznie na grudzień 2018, a nawet na rok 2019. Być może wtedy mielibyśmy dwa filmy „Star Wars” w kinach (bo wejdzie jeszcze Epizod IX). To jednak okaże się na dniach. Praca na planie rusza ponownie pełną parą 10 lipca, do tego czasu Howard już powinien wiedzieć jak ugasić ten pożar. Kathleen zależy na tym, by to był dobry film, a nie by dotrzymać terminów. Zresztą po cichu liczyła na to, że uda się jej ściągnąć całą ekipę ponownie w przyszłej dekadzie, kręcąc ewentualny sequel. Praktycznie wszyscy mają taką klauzulę w swoich kontraktach. Ale to już miało zależeć od wyników.

Jak na razie to trzecia antologia, z którą są problemy. Pisana przez Simona Kinberga trafiła na półkę, „Łotr 1” został reanimowany. Zobaczymy, co wyjdzie z filmu o Hanie Solo. Szczęśliwie prace nad Epizodem VIII idą tak jak powinny. Kennedy już wie, że polityka by dać wolność twórczą reżyserowi sprawdza się, gdy wykorzystuje on ją bezpiecznie.

Na koniec warto jeszcze wsłuchać się w słowa Boba Igera. On nadal twierdzi, że ten film będzie hitem, bo ma wspaniały scenariusz, cudowną obsadę i zdolnego reżysera. Wierzy też w Howarda. Ale to oczywiście słowa szefa. Na temat ew. przesunięć premiery się nie wypowiadał.
KOMENTARZE (46)

„Akira” i „Gwiezdne Wojny”

2016-06-14 10:08:58 oficjalna



„Akira” Katsuhiro Ôtomo to bez wątpienia jedna z najgłośniejszych anime z lat 80. Tym razem Bryan Young zabrał się za śledzenie powiązań tego obrazu i „Gwiezdnych Wojen”.

„Akira” może być jednym z najważniejszy animowanych pełnometrażowych filmów, który stworzono w Japonii. Został okrzyknięty jednym z największych filmów zarówno science fiction, jak i animowanych, wszechczasów, a Roger Ebert rekomendował go nie raz. Wypuszczony w 1988 rozpoczął zalew japońskiej animacji w Stanach Zjednoczonych w latach 90. i później.

Bazujący na mandze o tej samej nazwie film został wyreżyserowany i napisany przez Katsuhiro Otomo. „Akira” opowiada historię postapokaliptycznej, cyberpunkowej odległej przyszłości w sercu Neo-Tokio. Młody dzieciak z ulicznego gangu motocyklowego, nazywający się Tetsuo, krzyżuje swoją ścieżkę z osobami odpowiedzialnymi za rządowy, wojskowy eksperyment i odkrywa, że wojsko eksperymentuje na nim. Zmieniają go w niesamowicie niszczycielską siłę, a jedynie jego przyjaciele i inni psionicy z programu rządowego mogą go powstrzymać.

Estetyka filmu przywołuje w głowie inspiracje z wielu innych, w tym „Metropolis” czy „Łowcy androidów”, ale reżyser również powołuje się na „Gwiezdne Wojny” jako jedną z jego największych inspiracji. Gangi uliczne łatwo uznać za coś pomiędzy Sojuszem Rebeliantów a młodzieńcami ściągającymi się po ulicach drugiego filmu George’a Lucasa, czyli „American Graffiti”. Japoński rząd w tym filmie bardzo przypomina Imperium, a dodatkowo opór i rewolucjoniści starają się zwalczać nielegalne wojskowe eksperymenty.

Film uderza swoją warstwą wizualną, ale też intrygującymi pomysłami, często ma się wrażenie, że to film Kubrika, bo ma z nim wiele wspólnego z wyjątkiem tego, że jest animowany. Wiele sekwencji przywołujących „Gwiezdne Wojny” od pościgu w kanałach ściekowych przypominają trochę skrzyżowanie pościgu na Endorze z sekwencją w zgniatarce, zaś wszystkie sceny akcji na ulicach Neo-Tokio przypominają trochę pościg na Coruscant na początku „Ataku klonów”. Przez cały film Tetsuo może być trochę odbierany jako postać w stylu Dartha Vadera, zaś jego psioniczne umiejętności przypominają Moc. Jest omamiony władzą, którą otrzymał, a jednocześnie odpowiedzialny za los czegoś większego niż swój własny. Sam pomysł „Akiry”, że ta tajemnicza siła niczym Moc, która jest w ludziach, wciąż pozostawia im wybór w jaki sposób chcą jej używać.

Naukowcy w tym filmie nawet mierzą aurę psioniczną postaci tak jak Qui-Gon testował Anakina na liczbę midi-chlorianów w „Mrocznym widmie”.

Sama finałowa bitwa „Akiry” między Tetsuo i jego najlepszym przyjacielem Kanedą bardzo przypomina tę pomiędzy Anakinem i Obi-Wanem w „Zemście Sithów”. Tetsuo nawet traci ramię w tym konflikcie, co prawda nie mieczem świetlnym ale laserem. Jego ramię zostaje zastąpione robotycznym, które bardzo przypomina te Anakina z „Ataku klonów”.

Ale najbardziej bezpośrednim i oczywistym wpływem „Akiry” na „Gwiezdne Wojny” jest Durge w z serialu „Wojny klonów” Genndy’ego Tartakovsky’ego. Obecnie to co prawda legendy, ale Durge był łowcą nagród wynajętym przez Intergalaktyczny Klan Bankowy by walczyć z Jedi w wojnach klonów. Gdy został zaatakowany przez klony i Obi-Wana Kenobiego stracił wiele ze swojej zbroi ukazując ciało, co przypomina właśnie Tetsuo z punktu kulminacyjnego „Akiry”.

Wkrótce Durge pożera Obi-Wana w przedziwną strukturę swego ciała a Obi-Wan wysadza go od środka za pomocą Mocy. Podobna rzecz spotyka Kanedę skonsumowanego przez mutujące ciało przyjaciela. Jeśli ktoś zobaczy „Akirę” i „Wojny klonów” jedno po drugim, ten hołd dostrzeże bez błędu.

„Akira” był jednym z najbardziej istotnych czynników rozwoju zainteresowania anime i mangą w Stanach Zjednoczonych na początku lat 80. Zjawisko to osiągnęło punkt kulminacyjny w latach 90. A teraz się uspokoiło. Anime, w tym częściowo także „Akira” było jednym z kluczowych czynników, które George Lucas I jego ekipa użyła jako inspiracji przy projektowaniu „Wojen klonów” z 2008 zarówno w wersji filmowej, jak I telewizyjnej. Wiele ze stylu i sekwencji akcji w japońskiej animacji jest tym, co wniosła „Akira”, zaś to co widzimy w „Wojnach klonów” to druga lub trzecia generacja opowiadania historii w animacji.

Film Otomo jest jednym z wielu stworzonych w kraju kwitnącej wiśni, który ukazuje nam fikcyjne życie w Japonii po nuklearnym holokauście. Innym znanym przykładem jest choćby „Godzilla”, ale w obu przypadkach motyw japońskiego kina służy jako odskocznia do kolejnych odcinków „Wojen klonów”, w tym drugim przypadku choćby „The Zillo Beast”.

„Akira” ma rating R ze względu na przemoc i nagość. Co prawda w Wielkiej Brytanii czasem jest oznaczona jako od 12 a czasem od 15 lat. Mój 13-letni syn obejrzał „Akirę” ze mną, gdy zabrałem się za nią ponownie, przygotowując się do artykułu, to nie było dla niego zbyt ekstremalne przeżycie, ale uznał film za przyciężkawy. Publiczności przyzwyczajonej do bardziej nowoczesnego stylu animacji czy anime w tym przypadku, ten film może wydać się trochę przestarzały, ale który film cyberpuknowy o przyszłości z lat 80. nie jest?

Ale nawet przy tym tworzona ręcznie animacja jest wyśmienita, zwłaszcza gra światłami, technologia, wybuchy. To jeden z tych filmów, które powinno się obejrzeć ze względu na ich miejsce w historii kina animowanego. Poza tym jest to naprawdę dobry, piękny filmy science fiction, animowany i jest to niesamowita opowieść.

Warto dodać, że podobno George Lucas i Steven Spielberg wspominali, iż ten film nie był w obrocie w Stanach przez swoją premierą, ale nie znalazłem na to dowodów.


KOMENTARZE (6)

Kulisy angażu Ehrenreicha w roli Solo

2016-05-12 20:56:20



Mały świat? Liczą się tylko znajomości, lobbyści? Nie zawsze, ale czasem to pomaga. Wygląda na to, że Aldena Ehrenreicha, czyli nowego Hana Solo odkrył nie kto inny jak Steven Spielberg. Alden mieszkał w Los Angeles i gdy miał 14 lat nagrano wideo na bat micwie na której uczestniczył. Bat micwa to żydowska uroczystość religijna, związana z wejściem dziewczynki w dorosłość, w przypadku chłopców odpowiednikiem jest bar micwa. Jakimś cudem Steven obejrzał to nagranie i tak się zaczęło, wpierw pomógł młodzieńcowi wystąpić w serialach. A że inny bliski przyjaciel Spielberga (i George’a Lucasa), czyli Francis Ford Coppola szukał odtwórców do swoich dwóch niskobudżetowych filmów, Steven podpowiedział kandydaturę początkującego aktora. Alden zagrał u niego w „Tetro” (2009), a potem jeszcze w „Twixt” (2011). Jak donoszą źródła Variety, to ta dwójka reżyserów namawiała Kathleen Kennedy by dać szansę Aldenowi. Cóż obaj znają się dobrze z Kathy, Spielberg zresztą bardzo dobrze, bo to jego była asystentka i wieloletnia bliska współpracowniczka. Disney oczywiście nie chciał skomentować tych doniesień.

Żeby było ciekawiej, Spielberg owszem dostrzegł młodego Aldena, ale prawdziwy talent odkrył w nim Fred Roos. To nazwisko może mówić niewiele, ale to dyrektor castingu, pracujący w Hollywood od lat. Odpowiadał za casting choćby do „Ojca chrzestnego”, czy „Amerykańskiego graffiti”, był też konsultantem przy „Nowej nadziei” (nie wymieniony w napisach). Przypisuje się mu odkrycia takich gwiazd jak Jack Nicholson, Diane Lane, Tom Cruise, Joan Allen, Richard Dreyfuss i Harrison Ford. Zresztą to właśnie Roos pchnął Forda w rolę Solo. Teraz też postawił na Ehrenreicha. Więc wygląda na to, że odkrył obu Solo.



Z drugiej strony, Alden Ehrenreich miał szansę wykazać się swoimi umiejętnościami aktorskimi choćby u Woody’ego Allena w „Blue Jasmine” a obecnie też u Warrena Beatty’ego.

Formalnie rzecz biorąc Alden Ehrenreich ma już praktycznie rolę Hana Solo w kieszeni. Wciąż jednak czekamy na oficjalne potwierdzenie tej informacji. Na razie Disney i Lucasfilm milczą. Może dowiemy się czegoś przy okazji Celebration w Londynie, a może później. Zdjęcia ruszają prawdopodobnie na początku przyszłego roku.
KOMENTARZE (6)

Amerykańskie nie-lokacje

2015-11-12 07:15:48

W tym roku przedstawiliśmy kilka opisów amerykańskich lokacji „Gwiezdnych Wojen”, ale w Stanach są jeszcze inne miejsca, o których warto wspomnieć właśnie z powodu powiązań z Sagą. Oczywiście najbardziej znane z nich to Ranczo Skywalkera, znajdujące się w hrabstwie Marin. Jednak warto pamiętać, że jest to prywatna posesja George’a Lucasa, więc trudno tam dotrzeć i je zwiedzić. Na szczęście zostają jeszcze inne lokacje, zdecydowanie bardziej w zasięgu fana.

San Francisco
Jedno z najbardziej malowniczych miast Stanów Zjednoczonych, pięknie położone i przyciągające wielu turystów. Obok mostów Golden Bridge i Bay Bridge jedną z największych atrakcji jest słynne więzienie o zaostrzonym rygorze - Alcatraz. Osadzone na wyspie, by nikt z niego nie uciekł, owiane legendą, ma jednak swój mały wkład w „Gwiezdne Wojny”.
Ben Burtt, gdy zajmował się nagrywaniem i szukaniem dźwięków do sagi, przemierzył okolice San Francisco, dotarł też do przesławnego więzienia, gdzie nagrał dźwięki drzwi celi. Wykorzystał je w „Imperium kontratakuje”. Podobno nagrywał też coś na spacerniaku.
Alcatraz ma bardzo ważne miejsce w popkulturze, zostało sportretowane w wielu filmach, takich jak np. „Twierdza” (The Rock) Michaela Baya z Nicolasem Cagem i Seanem Connerym, a także „Ucieczce z Alcatraz”. Jest też ikoną, więc pojawia się w tle wielu filmów dziejących się w San Francisco. U J.J. Abramsa w „W ciemność. Star Trek” zostaje zniszczone. Zasłużenie czy nie, jest to bardzo ważna i oblegana atrakcja turystyczna, więc bilety warto sobie zarezerwować wcześniej przez stronę internetową. Zwłaszcza, gdy ktoś przyjeżdża do San Francisco w sezonie i nie zabawi tam długo. Bilet kosztuje około 50 USD. Cena zawiera przejazd w obie strony promem. Można też sobie wziąć audio-przewodnik, a następnie samemu obejrzeć więzienie. Warto jednak przygotować się na to, że nie jest one zbyt duże, z pewnością nie tak wielkie i rozległe jak widzimy to nieraz w filmach. Nie należy więc się za wiele spodziewać. Obejście całości nie zajmie wiele czasu. Samo Alcatraz jest też obecnie miejscem lęgowym dla ptactwa, więc niektóre części wyspy są zamknięte.



Innym istotnym miejscem w San Francisco jest obecna siedziba Lucasfilmu. Centrum Sztuki Cyfrowej im. Lettermana znajduje się w Presidio, to dzielnica w zachodniej części San Francisco. W Presidio znajduje się też między innymi muzeum Walta Disneya.
Siedziba Lucasfilmu nie odegrała żadnej istotnej roli przy powstawaniu klasycznych sześciu części sagi. Głównie dlatego, że firma sprowadziła się tam, gdy kończono pracę nad „Zemstą Sithów”. O samym budynku pisaliśmy tutaj. Bez wątpienia najsłynniejszym miejscem w tym kompleksie jest znana fontanna z Yodą wyrzeźbionym przez Lawrence’a Noble. Ale ciekawych miejsc do zwiedzenia jest więcej. Przy odrobinie szczęścia można też wejść do holu jednego budynku B, gdzie wystawione są pamiątki z produkcji „Gwiezdnych Wojen”. No i warto pamiętać, że jest to miejsce pracy najważniejszych osób kreujących obecnie sagę. Wstęp na teren centrum jest bezpłatny, ale by wejść do budynków trzeba mieć przepustkę (z wyjątkiem głównego lobby budynku B). Wato też wybrać się tu po zmroku, wtedy czasem łatwiej dostrzec coś przez szyby.



Jesienią w Lucafilmie jest organizowany festiwal sztuki ulicznej, wtedy na chodnikach pojawiają się tworzone kredą malowidła. Kilka z nich poniżej.



Oczywiście będąc w San Francisco z pewnością warto zobaczyć na własne oczy Golden Bridge, prawdopodobnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych ikon tego miasta. Warto też przejechać się tutejszym tramwajem. Można też znaleźć serce Yody zrobione przez Lawrence’a Noble’a, o którym pisaliśmy tutaj.



Z Polski do San Francisco najlepiej dotrzeć samolotem. To dobre miejsce, by rozpocząć (lub skończyć) swoją wyprawę po Stanach.

Modesto
To miejsce, które odgrywa istotną rolę w życiu George’a Lucasa. To właśnie tu przyszedł na świat i tu dorastał. To tu jego ojciec miał sklepik. Tu też młody George postanowił zostać kierowcą wyścigowym, jednak po wypadku, z którego ledwo wyszedł z życiem, zdecydował się zmienić zawód i został filmowcem. Modesto odgrywa szczególną rolę w twórczości Lucasa. Osadził tu akcję swojego filmu „Amerykańskie Graffiti”, pierwszego komercyjnego sukcesu. Modesto też ukształtowało Tatooine, to miejsce z dala od centrum wszechświata, gdzie dorasta młody chłopak przepełniony marzeniami o wielkich przygodach. Niezależnie czy jest to George, Luke, Anakin czy studenci z „Amerykańskiego Graffiti”.
Modesto warto zobaczyć głównie ze względu na amerykański małomiasteczkowy klimat. Znajdziemy tu miejsca wykorzystane w „Amerykańskim Graffiti”, w tym słynny łuk. Jest też pomnik upamiętniający dzieło Lucasa. Można też przejechać się uliczkami, gdzie znajdował się dom jego rodziców. Są też szkoły i wiele innych miejsc, w których młody George mógł przebywać. Jednak znów największy problem to dotarcie do Modesto. Nie jest to duże miasto, więc właściwie jedynym sensownym środkiem komunikacji pozostają samochody, ewentualnie autobusy z San Francisco. Warto jednak pamiętać, że samo Modesto niewiele oferuje turystom, więc zdecydowanie najlepiej zahaczyć je na chwilę, jadąc gdzieś dalej.




Wcześniejsze relacje znajdziecie tutaj:
KOMENTARZE (1)

Apple i kolejne plotki o Epizodzie VII

2015-02-17 06:58:52

Chyba najważniejsza wiadomość ostatnich dni to oczywiście obecność J.J. Abramsa i Kathleen Kennedy na Star Wars Celebration Anaheim. To właśnie z nimi będzie pierwszy panel na konwencie (16 kwietnia). Oficjalna przypomniała, że ostatnio (to jest na Celebration Europe II Kennedy ogłosiła udział Johna Williamsa w „Przebudzeniu Mocy”, teraz też ten dzień ma się zapisać w pamięci pokoleń. O tym, że może być tam zwiastun pisaliśmy w grudniu. Natomiast będzie to jedna z czterech ważnych imprez w tym roku, na których mogą pojawić się nowe informacje o kolejnych filmach (pozostałe to 4 maja, San Diego Comic Con i D 23). W sieci nie brakuje też złośliwych komentarzy, niektórzy twierdzą, że jedyne co zdradzą Abrams i Kennedy to plakat. Bardziej pozytywnie nastawieni komentatorzy liczą natomiast nie tyle na zwiastun, co na jakieś krótkie, ale już ukończone fragmenty filmu. Zwiastun oczywiście swoją drogą także. Do Celebration pozostały już niecałe 2 miesiące, więc szybko się przekonamy, kto miał rację.

Inna ciekawostka dotyczy firmy Apple, a dokładniej Jony’ego Ive’ego, czyli legendarnego już projektanta i twórcy wzornictwa Maców, iPodów, iPadów i całej rodziny produktów Apple’a. Otóż jakiś czas temu, jeszcze przed zdjęciami Jonathan Ive poszedł sobie z J.J. Abramsem na obiad i rozmawiali o wzornictwie w „Gwiezdnych Wojnach”. Nowych. Ive twierdzi, że sugerował Abramsowi, że miecze świetlne powinny być bardziej prymitywne i „analogowe”. Być może był jednym z tych, którzy zasugerowali wygląd miecza z jelcem Kylo Rena.

Jeśli komuś nie podoba się to, że polska premiera „Przebudzenia Mocy” jest przesunięta o tydzień, to niech spróbuje postawić się w sytuacji Włochów. Im kazano czekać aż do 5 stycznia 2016. Oczywiście protestują, ich petycję można podpisać tutaj. Widać George Lucas rozpieścił fanów swoimi ogólnoświatowymi premierami. Dla przypomnienia, „Atak klonów” był pierwszym dużym filmem, który miał tak szeroką dystrybucję na całym świecie. No i to Lucasfilm w polskim przypadku nalegał na to, by premiera II Epizodu odbyła się w maju jak w większości świata, a nie w sierpniu jak początkowo chciał polski dystrybutor.

Harrison Ford natomiast okazał się być jasnowidzem z pewnego punktu widzenia. Otóż w sieci znaleziono fragment programu BBC z 1980 pt. „The Risk Business”, w którym Ford opowiada o zdjęciach do „Imperium kontratakuje” i mówi, że największym ryzykiem jest uszkodzenie sobie kostki. W klasycznej trylogii jak widać nic takiego nie miało miejsca, za to przewidział swój wypadek w sequelach. Fragment programu można zobaczyć tutaj.

Na MakingStarWars pojawiły się opisy strojów głównych postaci, przede wszystkim klasycznych. Nie wiadomo na ile można wierzyć w te rewelacje, bo różnie z nimi bywało. Natomiast ktoś pokusił się o to, by w oparciu o ich opisy zrobić zarys stroju Lei. Rysunek poniżej, dla poglądu.



Inna rewelacja tego serwisu to podobno na jednej z inskrypcji które tłumaczono z Aurebesh była informacja, że jedna z postaci to Tarkin. Dokładniej major Tarkin. Czy to tylko gra słów, nawiązanie, czy coś więcej, oczywiście na razie nie wiadomo. Raczej założono, że to postać. Pojawiły się trzy teorie, kto mógłby grać nowego Tarkina. Jedna to Gwendoline Christie, druga i tu jest ciekawie Domhnall Gleeson. Poprzednie wieści sugerowały, że może być on potomkiem jednej ze znanych postaci. Być może trochę innej niż się wszyscy spodziewali. Poniżej porównanie Domhnalla i Petera Cushinga.



Trzecia teoria mówi, że potomek Tarkina pojawi się w filmie, ale bardziej na zasadzie smaczku i nie jest to żaden z głównych aktorów.

O tym, że w filmie występuje Greg Grunberg, wiemy już od września, a spodziewaliśmy się od lutego 2013. Jednak okazuje się, że znajomy Abramsa, który grywa ogony w jego filmach, tym razem miał trochę większą rolę. To co istotne to fakt, że Grunberg spędził na planie „Przebudzenia Mocy” aż 6 tygodni o czym sam poinformował w jednym z wywiadów. Zatem jest szansa, że tym razem więcej osób zauważy go w kinie, a może nawet usłyszy.

Mark Hamill natomiast w jednym wywiadów porównał sposób reżyserii George’a Lucasa i J.J. Abramsa. Wcześniej powiedział kiedyś, że Lucas nie jest reżyserem aktorów, teraz był trochę łagodniejszy. Twierdził, że George działa jako reżyser bardzo instynktownie i stara się dobrać aktorów tak, by rozumieli rolę. Dobrze to było widać choćby w „Amerykańskim graffiti”, gdzie jedną z ról grał Ron Howard, który kariery aktorskiej nie zrobił, został reżyserem. Ale idealnie pasował do tamtej roli i doskonale wiedział jak ją grać, był w niej bardzo autentyczny, pomimo braku wsparcia ze strony Lucasa. George wierzy, że aktorzy sami wiedzą jak odnaleźć się w danej roli, więc niewiele im mówi. J.J. natomiast to pierwsze pokolenie filmowców, którzy dorastali na „Gwiezdnych Wojnach”. Patrzy też na filmy z innej perspektywy, jest przez to jakby bardziej obecny i zaangażowany na planie. Za to Abrams, przynajmniej w przypadku Hamilla nie użył ulubionego zwrotu Lucasa, którym ten pouczał aktorów – „szybciej i bardziej intensywnie”.
KOMENTARZE (8)

Jak zrzynano z filmów wojennych i westernów

2013-11-05 17:05:37 Oficjalny blog



Bryan Young znowu na tropie plagiatów, które oficjalnie plagiatami nie są, a pełnią rolę nawiązań i hołdów. Tym razem publicysta jednak odpuścił wielkim zrzynaczom takim jak George Lucas czy Dave Filoni, zajął się tymi mniejszymi, którzy miast kopiować filmów wolą je przepisywać. Oto kilka dowodów jak „oryginalne” jest Expanded Universe.

Nie jest żadnym cudem, że filmy wojenne czy westerny wpłynęły na opowieści z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, skoro sama seria ma słowo „wojna” w tytule.

Zazwyczaj rozmawiamy o wpływie innych filmów na filmy z cyklu „Gwiezdne Wojny” lub względnie na serial, myślę, że będzie miło zrobić sobie przerwę i zająć się kilkoma książkami z Expanded Universe i ich kinowymi podstawami.



Pierwszy niech będzie Punkt przełomu Matthew Stovera. To jedna z pierwszych książek w Expanded Universe, której akcja dzieje się podczas Wojen Klonów i koncentruje się wokół Mace’a Windu oraz jego podróży na pokrytą dżunglą planetę Haruun Kal, gdzie Jedi ma nadzieję uratować swoją byłą padawankę, Depę Billabę.

Lecz dała się ona uwieść ciemnej stronie Mocy, więc on musi odbyć podróż przez ciemność, by sprowadzić ją z powrotem lub zabić.

To od razu przywołuje nastrój i wrażliwość „Czasu Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli, zainspirowanego „Jądrem ciemności” Josepha Conrada. Mace Windu odgrywa rolę Willarda (Martin Sheen), a Depa Billaba – pułkownika Kurtza (Marlon Brando). Książka wnika w tą samą dezorientację, czy mroczną zadumę filmu, podobnie jak w kwestię poszukiwania duszy, czy zmagania się ze zrozumieniem sensu wojny. Stover osobiście opisuje pomysł na książkę jako inspirację „Czasem Apokalipsy”, ale z Jedi w roli głównej.

Ale to nie był ostatni raz, gdy widzieliśmy jak „Czas Apokalipsy” przeniknął do „Gwiezdnych Wojen”. Z drugiej strony Mocy, Savage Opress wyrusza w podróż, by odnaleźć swojego brata, Dartha Maula, w sposób bardzo podobny.



Ba nawet plakat promujący te odcinki „Wojen klonów” był rekreacją plakatu „Czasu Apokalipsy”.

Czasami rozłażąca się natura Expanded Universe sprawia, iż trudno jest znaleźć to co akurat chce się przeczytać, ale oczywiście, wiedząc na co się ma ochotę, można natrafić na naprawdę rewelacyjny materiał. Pewnego dnia na Twitterze, wspomniałem jak bardzo lubię „M*A*S*H”, zarówno telewizyjną wersję jak i film Roberta Altmana, na którym ona bazuje. Zastanawiałem się głośno dlaczego nikt w „Gwiezdnych Wojnach” nie stworzył podobnego oddziału medycznego w uniwersum Star Wars, tylko po to, by się dowiedzieć, że ktoś to zrobił.





Dylogia MedStar: Chirurdzy polowi i Uzdrowicielka Jedi, napisana przez Michaela Reavesa i Steve’a Perry’ego, koncentruje się na odległej planecie gdzieś na linii frontu Wojen Klonów i Mobilnej Republikańskiej Jednostce Chirurgicznej, która tam stacjonuje. Daje się odczuć ten sam sentymentalny, ponury humor, ale dodatkowo dochodzi jeszcze warstwa science fiction nałożona na moralność i etykę lekarzy, którzy pracują z klonami. Dodajmy jeszcze padawankę Jedi Barrisę Offee do zestawienia, a otrzymamy parę świetnych książek Star Wars, które mają smak „M*A*S*H”, ale nadal to „Gwiezdne Wojny”.

Może to właśnie przyczyna dla której kocham uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, bo daje ono możliwości opowiadania dowolnej historii, jaką sobie wyobrazimy, ale jednocześnie osadzenia jej w swoim własnym świecie.



Łatwo można zaadaptować pomysły czy tematy z filmów wojennych w „Gwiezdnych Wojnach”, bezproblemowo nadać im odpowiedni kształt, ale również westerny mają swój własny sposób w którym można ukazać tamte historie.

Weźmy na ten przykład jedną z najnowszych książek Del Rey – Kenobiego. Czytając tę wspaniałą powieść, ma się jasność, że wpłynęły na nią westerny. Grupa osadników na pustyniach Tatooine zostaje zaatakowana przez zdesperowanych ludzi pustyni. Obi-Wan znajduje się w samym centrum konfliktu, niczym nowo przybyły na planetę bajroniczny bohater, który pragnie uciec od swej przeszłości wojownika i zająć się ochroną ostatniej nadziei, jaką może mieć galaktyka.

Oprócz klasycznych westernowych tropów, tak umiejętnie użytych w bardzo mądry sposób przez Johna Jacksona Millera, książka w sposób niewiarygodny przypomina film „Jeździec znikąd” (tytuł angielski - „Shane” to jednocześnie imię głównego bohatera (przyp. red.)). „Jeździec znikąd” opowiada historię obcego, którzy przyjeżdża do sennego westernowego miasteczka, mając nadzieję, że znajdzie tu spokojne życie po wielu latach przemocy. Wkrótce jednak wmiesza się w kłótnie między osadnikiem, a złym baronem - hodowcą bydła. Dodatkowo wiąże się z kobietą i jej dziećmi (podobnie jak Ben w „Kenobim”), przez co ma kłopoty z pogodzeniem tego z własnymi celami.

Oczywiście w końcu musi się uzbroić i po raz ostatni bronić tego, co jest dobre i słuszne na świecie.

Podczas San Diego Comic-Con dowiedziałem się, że „Kenobi” przez większość czasu miał się nazywać „Ben”, co było hołdem bardziej wprost wobec filmu, z którego czerpano tę inspirację. Myślę, że oba tytuły dobrze się tu sprawdziły, więc zapewne dokonali słusznego wyboru.

Tak się akurat złożyło, czego jestem pewien, że w roli tytułowej w „Jeźdźcu znikąd” wystąpił Alan Ladd. Jego syn, Alan Ladd Jr., był producentem w Foxie, który dał zielone światło Epizodowi IV, mimo, że go nie rozumiał, bazując jedynie na silnym odbiorze arcydzieła George’a Lucasa – Amerykańskiego graffiti.

„Czas Apokalipsy” jak i filmowa wersja „M*A*S*H” mają rating R, więc prawdopodobnie nie są właściwe dla młodszych widzów. „Jeździec znikąd” to z drugiej strony doskonały film, który można oglądać z dziećmi. W moim lokalnym kinie grano go z taśmy 35mm nie tak dawno temu, więc zabrałem swojego dziesięcioletniego syna, by to zobaczył, a to film który się nie starzeje. Obaj byliśmy zadowoleni z tego, że go zobaczyliśmy, więc i wy dobrze zrobicie gdy go obejrzycie (lub przypomnicie go sobie).



Na koniec warto dodać kilka rzeczy. Po pierwsze „Jeździec znikąd” to film z 1953 i nie ma nic wspólnego z tegorocznym hitem Disneya, z wyjątkiem polskiego tytułu.

Druga sprawa to „Czas Apokalipsy”, który ma jeszcze jedno, bardzo istotne nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen” i bynajmniej nie chodzi o rolę Harrisona Forda. Początkowo reżyserem „Czasu Apokalipsy” miał być George Lucas, który chciał nawet pojechać do południowego Wietnamu i tam kręcić swój film jako paradokument. Coppola miał jedynie wyprodukować obraz. Jednak sprawy się przeciągały, Coppola zajął się Ojcem chrzestnym, a gdy mogli wrócić do filmu, Lucas był już zajęty „Nową nadzieją”, więc odstąpił projekt przyjacielowi.

Natomiast mówiąc o filmowych inspiracjach w EU nie można zapomnieć o Skoku millenium, który jest swoistą adaptacją „Ocean’s 11”, oraz komiksowego Agenta Imperium luźno inspirowanego przygodami Jamesa Bonda. Natomiast gdybyśmy zastanowili się nad samymi gatunkami filmowymi, z pewnością inspiracji znalazłoby się jeszcze więcej.
KOMENTARZE (3)

„Ojciec chrzestny” i „Gwiezdne Wojny”

2013-08-21 17:00:12 oficjalny blog



Tym razem Bryan Young postanowił wziąć na warsztat jedno z arcydzieł kina lat 70., wcale nie tak odległego „Gwiezdnym Wojnom”, ba, bliższego niż nam się wydaje.

„Ojciec chrzestny” ma głęboki wpływ na cały krajobraz amerykańskiej kinematografii po 1972, roku swojej premiery, a „Gwiezdne Wojny” nie są tu żadnym wyjątkiem.

„Ojciec chrzestny” to mistrzowska eksploracja ludzkiej strony mafii, oraz wpływu jaki wywiera ona na duszę oraz rodzinę, no i był wyreżyserowany przez wieloletniego przyjaciela i mentora George’a Lucasa – Francisa Forda Coppolę.

Półświatek jest ważnym elementem uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, od łowców nagród i najemników, przez nieudolnych kryminalnych biurokratów Federacji Handlowej i kryminalnych szych Huttów.



Być może otyły ślimak Jabba the Hutt jest bardziej fizyczną reprezentacją duszy Don Corleone, ale nie musimy kopać tak głęboko by znaleźć inspirację „Ojcem chrzestnym” w „Gwiezdnych Wojnach”. Poza oczywistymi analogiami między Huttami a Pięcioma Rodzinami, które widzieliśmy w „Ojcu chrzestnym”, być może najbardziej bezpośrednim wpływem jest ustawienie oraz montaż niektórych, kluczowych scen.

W „Nowej nadziei” rozmowa między Greedo i Hanem, bez wątpienia dwoma wrogami, którzy chcą i mogą pozabijać się nawzajem, przebiega wyjątkowo spokojnie. Najciekawszą interakcją w każdym filmie jest zawsze scena gdy protagonista i antagonista siadają i sobie dyskutują, nawet jeśli wmieszane są w to blastery. „Ojciec chrzestny” dał nam najlepszy przykład takiej sceny, kiedy młody Michael, którego szczęka jeszcze nie wydobrzała po tym jak została uderzona ręką McCluskeya, odbywa rozmowę ze skorumpowanym gliną i Sollozzo. Podobnie jak Han, młody Corleone wie, że to sytuacja „on albo ja” i brutalnie zabija złych z zimną krwią.





Ale wpływ „Ojca chrzestnego”, podobnie jak poziom przemocy u sługusów Jabby, nie kończy się na tym. Jabba staje się też swoistą ofiarą stylu „Gwiezdnych Wojen” inspirowanego „Ojcem chrzestnym”. Luca Brasi, jeden z grubszych głównych egzekutorów Don Corleone zostaje zamordowany garotą w klimatycznej scenie zdrady [udawanej]. Ujęcie jak i wyraz twarzy Luci Brasiego dziwne przypomina – księżniczkę Leię duszącą Jabbę swoimi własnymi łańcuchami niewolniczymi w „Powrocie Jedi”.







Ale to nie koniec hołdów dla „Ojca chrzestnego” w postaci Huttów. Najbardziej krzykliwym może być Marlo the Hutt, stworzony w serialu „Wojny klonów”, Marlo nawet nazywa się po Marlonie Brando i bardzo przypomina z wyglądu Don Vito Corleone z „Ojca chrzestnego”, granego przez Marlona Brando. Marlo the Hutt jest jednym z członków rady Huttów, która sama w sobie czerpie z Pięciu Rodzin w „Ojcu chrzestnym”.





Ale to „Zemsta Sithów” może się pochwalić najbardziej dopracowanym hołdem do „Ojca chrzestnego”, podczas sekwencji formowania się Imperium. W „Ojcu chrzestnym” Michael Corleone przewodniczy chrzcinom nowego pokolenia Corleone, które jest przerywane ujęciami jego zbirów mordujących pozostałych przywódców gangów, którzy stali na drodze skonsolidowanej kontroli przestępczego półświatka. To samo można powiedzieć o narodzinach nowego Galaktycznego Imperium, którym przewodził Palpatine. Zgodnie z komentarzem George’a Lucasa do „Zemsty Sithów” ta sekwencja celowo została zmontowana z Anakinem zabijającym przywódców Federacji Handlowej, właśnie jako hołd dla najlepszego obrazu 1972.







Ale zanim George Lucas mógł wetknąć „Ojca chrzestnego” do „Gwiezdnych Wojen”, nakręcił wcześniej „Amerykańskie Graffiti”, które wpłynęło na „Ojca chrzestnego”.

Dodatkowo George Lucas pracował nad „Ojcem chrzestnym” sugerował uwagi i dokładał pewne ujęcia. Pomógł też Coppoli wypracować kilka kreatywnych rozwiązań w czasie montażu, tym samym pomógł stworzyć film takim jakim znamy go dziś. Zdaniem Coppoli, to Lucas pomógł mu stworzyć niesamowicie istotną scenę w szpitalu. Nie było żadnych zdjęć pustych korytarzy, które miały na celu zbudować napięcie przed drugą próbą zabójstwa Vito Corleone. To właśnie Lucas zasugerował, by przeszukać wszystkie ujęcia ze szpitala i tam znaleźć krótkie fragmenty, które zmontowano razem tworząc właśnie pusty korytarz. Nikt na widowni się nie zorientował, a sama scena stała się jedną z najbardziej zapadających w pamięć sekwencji filmu.

To dowód na to, że kreatywność ma swoje cykle, które nieustannie rodzą więcej kreatywności. Wielkie filmy inspirują jeszcze wspanialsze filmy, i nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać, jak bardzo wielkie filmy wpłynęły na „Gwiezdne Wojny”.




KOMENTARZE (4)

George Lucas przechodzi na emeryturę?

2012-01-18 21:12:59

George Lucas ogłosił, że przechodzi na emeryturę. Twórca Gwiezdnej Sagi i postaci Indiany Jonesa wyznał w wypowiedzi dla "The New York Times", że Red Tails są przedostatnim blockbusterem, nad którym pracował. "Flanelowiec" zapowiedział bowiem, że chce jeszcze zrealizować piątą część przygód Indy'ego. Później jednak ma już zamiar definitywnie odsunąć się od kierowania Lucasfilm.

Reżyser nie chce jednak całkowicie wycofywać się z zawodu, gdyż stwierdził, że ma zamiar powrócić do realizacji niekomercyjnych, skromnych produkcji, od których zaczęła się jego przygoda z kinem (mowa o THX 1138 i Amerykańskim Graffiti). Zapytany o przyszłość Star Wars, George po raz kolejny powtórzył, że nie ma zamiaru kręcić kolejnych epizodów, a przy okazji ponarzekał na stosunek fanów do Nowej Trylogii. Odpowiedział dziennikarzowi w takiej formie: Powiedz, po co mam realizować następne części, skoro wszyscy stale na mnie narzekają i wyrzucają mi, jak okropną osobą jestem?.

Co ciekawe, nie jest to pierwszy raz, gdy Lucas wspomina o emeryturze. O tym, że ma zamiar zostać rentierem mówił już pod koniec lat 90. Także w zeszłym roku poruszył ten temat podczas wywiadu dla jednej z amerykańskich telewizji. Wypowiedź "Flanelowca" zdementował wówczas Steve Sansweet, gdy gościł na Dniach Fantastyki we Wrocławiu.

Być może słowa Lucasa służą jedynie podgrzaniu medialnej atmosfery wokół Red Tails, które na ekrany kin w Stanach wchodzą już w najbliższą sobotę.
KOMENTARZE (54)

George Lucas opowiada o "Red Tails"

2012-01-05 09:50:22

Premiera najnowszego filmu studia Lucasfilm - dramatu wojennego Red Tails już 20 stycznia w Stanach Zjednoczonych. Akcja promocyjna obrazu w reżyserii Anthony'ego Hemingwaya w pełni. Postanowił się w nią włączyć sam George Lucas (pomysłodawca i producent filmu), który udzielił wywiadu dziennikarzowi "USA Today", Marco L. della Cavie.



Dlaczego realizacja filmu zajęła 23 lata?

Napisałem scenariusz wiele lat temu, ale podobnie jak w przypadku Star Wars, okazał się za długi na jeden film. Była w nim zarówno opowieść o szkoleniu czarnoskórych pilotów w ośrodku w Tuskagee w Alabamie, historia o tym, jak Eleonor Roosevelt zaczęła ich wspierać, wreszcie część bitewna, która szczególnie mnie interesowała. No i wreszcie wspaniała saga o początku ruchu na rzecz praw obywatelskich, który zaczął rodzić się po II wojnie światowej. Blisko 20 lat zajęło mi połączeniu tego w jeden scenariusz, co oznaczało skupienie się na opowieści wojennej i ograniczeniu pozostałych elementów.

Dlaczego sam finansuje swoje filmy?

Możliwość samodzielnego finansowania moich filmów przyszła po sukcesie Imperium kontratakuje w 1980 roku. Nie potrzebowałem już wielkich studiów wybierających scenariusze, które mógłbym zrealizować, zmuszających mnie do wprowadzania zmian albo przemontowywania filmów. Moje dwa pierwsze obrazu (THX 113 i Amerykańskie graffiti) zostały właśnie przemontowane, a ja tego nie chciałem. Jeśli mam żyć z filmami, które zrobiłem, chce mieć raczej możliwość powiedzenia: "Zrobiłem koszmarny film, to był błąd, przepraszam", a nie: "Nakręciłem wspaniałe dzieło, ale goście ze studia je zniszczyli".



Jak ten film może wpłynąć na czarnoskórych reżyserów?

Zdaje sobie sprawę, że - nieumyślnie - postawiłem afroamerykańskich filmowców przed dużym ryzykiem. Budżet Red Tails to 58 mln USD - znacznie przekracza budżety typowych filmów kręconych przez czarnoskórych twórców. Jeżeli to nie wypali, to będzie im przez jakiś czas trudniej zebrać pieniądze na swoje produkcje. Ale jeżeli ten film odniesie sukces, to może znajdzie się ktoś, kto powie: "Zróbmy prequel, albo kontynuację" i wtedy będziemy mieli więcej Tylerów Perry'ch (znany afroamerykański aktor, reżyser i scenarzysta - przyp. red.)

O umieszczaniu przekazów w filmach

Kiedy jesteś reżyserem, chcesz umieścić w filmie przesłanie niezależnie od wszystkiego. Prezentujesz swój światopogląd, swoją moralność i zdobyte doświadczenia życiowe. My, którzy mamy reżyserskie megafony, musimy być szczególnie czujni pod tym względem. Obecnie w wielu filmach - ale nie mam zamiaru potępiać całej kinematografii - brak przekazu. Twórcy nie myślą o tej części swego dzieła.(...)



Mitologia i kino

Dochodzę do wniosku, że mitologia to w rzeczywistości forma archeologicznej psychologii. Mitologia daje możliwość dowiedzenia się, czego ludzie się bali i w co wierzyli. Tak było ze Star Wars. Wziąłem kilka podstawowych motywów psychologicznych i sprawdziłem, czy ludzie wciąż się do nich odnoszą, identyfikują się z nimi. "O, tak, to właśnie odczuwać wobec swego ojca, a w taki sposób myślisz o przyjaciołach". Kiedy to się sprawdziło, postanowiłem robić filmy inspirujące młodych ludzi, opowiadające o rzeczach, o których trzeba mówić w sposób subtelny. Red Tails odpowiadają temu wzorcowi.

O jego pasji do efektów specjalnych

Powód, który skłonił mnie do zainwestowania tylu pieniędzy i czasu w założenie Industrial Light & Magic jest prosty - sztuka to technologia. Koniec lat 60. to kres ery Davida Leana (brytyjski twórca wielkich widowisk np. "Lawrence'a z Arabii" - przyp. red.), gdzie w jednej scenie było na planie 10 tysięcy statystów. Koszty były zbyt duże. Nową normą stało się: "Mam pomysł na film, akcja dzieje się pięć lat temu, nakręcę go z siedmioma aktorami na trzech ulicach w mieście". A dzięki temu, że wprowadziliśmy nowe technologie do kinematografii mamy znacznie więcej historii, które możemy opowiedzieć.



Osoby ciekawe najnowszych informacji o powinny zajrzeć na fanpage filmu na portalu Facebook, gdzie publikowane są nowe zdjęcia z planu i imprez promocyjnych.
KOMENTARZE (10)

Urodziny George'a Lucasa

2011-05-14 00:23:42

14 maja 1944 roku w rodzinie lokalnego sklepikarza z kalifornijskiego Modesto przyszedł na świat George Walton Lucas, jr. - człowiek, który zrewolucjonizował przemysł filmowy i stworzył Gwiezdne Wojny, ukochane przez miliony fanów na całym świecie i zapewne także przez Ciebie, skoro właśnie to czytasz.

Jako nastolatek "Flanelowiec" interesował się hot-rodami i nielegalnymi wyścigami w miastach. Po szkole średniej rozpoczął studia filmowe na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Zaprzyjaźnił się z Francisem Fordem Coppolą, który pomógł mu z rozpoczęciu kariery. Obaj panowie założyli studio American Zeotrope. Na początku lat 70. Lucas zrealizował swe pierwsze pełnometrażowe fabuły: antyutopijny THX 1138 i kultowe Amerykańskie Graffiti. W 1976 roku padł klaps na planie jego kolejnego filmu, pod roboczym tytułem The Star Wars, który miał się okazać o wiele bardziej kultowy niż poprzednicy. Gdy wejdzie na ekrany rok później, wywoła masowy aplauz publiczności i krytyków i zapoczątkuje Gwiezdną Sagę, która na stale wejdzie do historii kinematografii.

Lucas to jednak nie tylko Star Wars. Razem ze Stevenem Spielbergiem stworzył postać archeologa-awanturnika Indiany Jonesa, którego przygody oznaczały narodziny kina nowej przygody. "Flanelowiec" był ponadto producentem filmów reżyserowanych przez jego przyjaciół: Francisa Forda Coppolę i Rona Howarda. GL stoi też na czele potężnego imperium filmowego, w którego skład wchodzą - oprócz firmy matki, czyli Lucasfilmu - słynne Industrial Light & Magic, Lucasfilm Animation oraz LucasArts, by wymienić najważniejsze.

W latach 1969-83 był mężem Marcii Lucas (montażystki Ep. IV), a od 2006 roku spotyka się z Mellody Hobson. Adoptował trójkę dzieci.

Z okazji urodzin życzymy GL'owi dalszych sukcesów i ciekawych pomysłów rozwijających uniwersum SW, szybkiej premiery serialu aktorskiego oraz sukcesu Red Tails. May the Force be with you, George.

Temat na forum
KOMENTARZE (40)

Zmarł Johny Weismuller Jr.

2006-08-12 23:04:00 RI

27 lipca 2006 zmarł aktor Johny Weismuller Jr. Urodził się 23 września 1940 w San Francisco w Kalifornii. Był synem atlety olimpijskiego, który zasłynął rolą Tarzana w filmach z lat 30. i 40.

Był pierwszym z trojga dzieci Johny’ego Weismullera i jego trzeciej żony, Beryl Scott. Johny Junior zadebiutował w filmie w wieku 18 lat, lecz prawdę powiedziawszy nigdy nie odniósł tam sukcesu, grywając najczęściej ogony. Do ról, którymi najbardziej może się szczycić, to kilka odcinków serialu „Ulice San Francisco”. My jako fani możemy kojarzyć go przede wszystkim z „THX 1138” gdzie grał chromowanego robota, „American Graffiti” no i „Ewoki: Bitwa o Endor”, gdzie zagrał jednego z grających w karty maruderów.

Przede wszystkim jednak znany jest z filmów dokumentalnych i biografii swojego ojca.

Zmarł na raka, pozostawiając żonę Diane, dwoje dzieci i czworo wnucząt. (Na zdjęciu z żoną Diane, przy wystawie poświęconej ojcu).
KOMENTARZE (4)

Sztuka George`a Lucasa

2005-06-27 22:53:00 Resztki Imperium

Na łamach Bastionu prezentujemy artykuł poświęcony George’owi Lucasowi, oparty na podstawie tekstu Johna Andersona.


Mitologiczna aspekty sekstetu „Gwiezdnych Wojen” łączono z teorią archetypów Junga, czy nawet kolektywnym marzeniem życia bohatera wiernie opisanym przez Josepha Campbella. Ale jeśli wsłuchać się w to, co mówi George Lucas, znajdziemy tam inny literacki pierwowzór – postać Fausta.

Lucas twierdzi, że chciał zrobić tylko film Hollywoodzki w starym stylu. I ta mała zachcianka przerodziła się w „Gwiezdne Wojny”. I niestety ta zachcianka stała się moim życiem, mówi Lucas. Niestety? Cóż, lepiej czy gorzej, zostawmy to z boku, dodaje reżyser.

Niektórzy twierdzą, że Lucas poświęcił swoją sztukę, to co osiągnął przed „Gwiezdnymi Wojnami” dla pieniędzy i kontroli. Inni mówią „Co w tym złego?”

Wśród filmowców od lat toczy się debata, po której stronie się opowiedzieć, artystycznej czy biznesowej. Lucas, który do dziś twierdzi, że jest tylko facetem, który chce robić filmy dokumentalne, a wychodzą mu „Gwiezdne Wojny” (oto co się dzieje kiedy człowiek dostaje pieniądze i kontrolę o jakiej marzył), zadziwia obie strony konfliktu, dziwnymi posunięciami.

Na płaszczyźnie osobistej, Lucas tworzy film taki jaki chce, właściwie nie myśląc o finansowych konsekwencjach - mówi Dale Pollock – ale z drugiej strony, przez ostatnie 30 lat nie zrobił ani jednego filmu na prawdę osobistego, takiego jaki wciąż obiecuje zrobić.

Całą sytuację z Lucasem można by opisać jako kuszenie. Lucas był młodym, obiecującym filmowcem w Szkole filmowej USC, a także dokumentalistą w San Francisco Bay Arena. Tworzył filmy uliczne i eksplorował eksperymentalne strony kinematografii. Na jego drodze pojawił się jednak kusiciel – Książę Ciemności w osobie Francisa Forda Coppoli. Oczywiście, pewnych elementów tu brakuje, ale widać główny zarys, a także przeznaczenie i wolną wolę.

Francis był jednym z najważniejszych czynników w dawnych czasach, wspomina Lucas mówiąc o początkach swojej kariery w San Francisco. Wtedy to młody George był członkiem kolektywu rewolucjonistów filmowych, do których należeli Philip Kaufman, Fred Roos, Tom Luddy czy wielu innych. Wszyscy zawierzyli idei, którą Gary Kurtz opisał w ten sposób – niezależni filmowcy będą dostawać coraz więcej i więcej władzy, a studia filmowe będą tracić kontrolę.

Chociaż Lucas i Coppola uhonorowali Kurosawę, finansując jego film „Kagemusha” z 1980, a sam George oddał hołd „Ukrytej Fortecy” w ANH. (W scenie gdy dochodzi do duszenia generała Tagge’a, mówi on „hidden fort...” – czyli prawie nazwa „The Hidden Fortcess”), to w tych czasach Lucas za swoich bohaterów uważał dokumentalistę Claude’a Jutra i twórcę filmów eksperymentalnych – Arthura Lipsetta.

W czasach studenckich Lucas robił swój „THX 1138” oraz krótkometrażowe filmy dokumentalne jak „Herbie” czy „Freiheit”.

„Kiedy przybyłem do San Francisco” – mówi Lucas – „[Coppola] już pracował nad filmami kinowymi. A Ja miałem swój THX, wtedy powiedział, zróbmy z tego film. A ja mu odpowiedziałem, że nie interesuje mnie robienie filmów kinowych, wolę kino abstrakcyjne. Wtedy on powiedział, zrób tylko to co umiesz najlepiej.”.

Zabierajac się za robienie kinowego “THXa”, Lucas sięgnął po wszelką możliwą pomoc, jaką miał. Oczywiście nie chodziło tu o Coppolę, ale raczej o stylistykę fantastyczną, którą czerpał z Aldonusa Huxleya, Georga’a Orwella, H.W. Wellsa czy Philipa K. Dicka a nawet filmu pod tytułem „2001 – Odyseja Kosmiczna”, który kilka lat wcześniej wszedł do zbiorowej świadomości, jako arcydzieło SF.

W rezultacie Pauline Kael, krytyk z New Yorkera określiła potem „THX” jako dzieło ukazujące pewien talent artysty, ale przesycony sztuką. Można tam było znaleźć nawiązania do „Orfeusza” czy „Pasji Joanny D’Arc”.

Coppolla przez cały ten czas zachęcał Lucasa, by ten robił dokładnie to, co chciał robić, niezależnie, że studio filmowe miało zupełnie inne pomysły. Lucas tworzył coś co było hybrydą filmu kinowego i abstrakcyjnego filmu undergroudnowego. Wiedział też, że nie będzie miał już okazji zrobić kolejnej krótkometrażowki. Wiedział też ile ryzykuje, że może skończyć jako twórca filmów dokumentalnych.

To oczywiście się nie stało, mimo, że THX został opuszczony przez studio.

Jednak THX 1138 zrobił duże wrażenie na studentach szkół filmowych, zwłaszcza tych uczęszczających jak aktor a później reżyser – Ron Howard do USC jakąś dekadę po Lucasie. Nawet jeśli określano ten film, mianem kina klasy B, wszyscy chcieli tworzyć coś w tym stylu, no może poza Lucasem.

W roku 1997, Joseph Gelmis, autor „The Film Director as Superstar” wspomniał jaki efekt wywarło na nim obejrzenie THXa w TV w roku 1973. I pomyśleć, że dwa lata wcześniej, krytycy z Hollywood i Nowego Jorku, w tym Gelmis, pisali, że młodzi reżyserzy i scenarzyści podchodzą do wszystkiego zbyt technicznie i że muszą się wiele nauczyć o postaciach, empatii czy opowiadaniu historii.

Oglądanie „THX 1138” w telewizji to rewelacja. Normalnie fragmentowanie filmów po to, by przerwać go reklamami, psuje efekt, rozprasza klimat i ogólnie pogarsza odbiór filmu. THX był chyba pierwszym filmem, który wkomponował bloki reklamowe w swoją historię. Stały się one częścią wizji Lucasa w której społeczeństwo kontrolowane przez wielkiego brata używa telewizji czy wideo po to, by kontrolować umysły. A robi to pod hasłem „Bądź Szczęśliwy, Kupuj Więcej!”. Czyli dokładnie to samo, co niosły ze sobą reklamy.

Coppola jednak ponownie wpłynął na życie Lucasa, dzięki czemu George przekształcił się z awangardowego artystę do piewcy kultury popularnej. Niczym mentor wprowadził Lucasa w świat komedii i rozrywki.

I tak oto Lucas stworzył „Amerykańskie Graffiti”. Lucas przeniósł się na ulice miasta swojej młodości – Modesto w Kaliforni, skoncentrował się na postaciach, miast miejscu akcji. Według Rona Howarda, „Amerykańskie Graffiti” było niepodobne do żadnego innego filmu, nad którym pracował. Było to wspomnienie starej szkoły, mocno tradycyjny styl robienia filmów w Hollywood. A mimo to, wiele rzeczy, w tym duch twórców, eksperymenty techniczne, przygoda, używanie wielu kamer czy spontaniczność, było całkowicie nowe, nie tylko dla Howarda.

Gary Kurtz dodaje, że George wywodzi się mimo wszystko z szkoły dokumentalistów. Tak właśnie też pracował nad „Amerykańskim Graffiti”. Postawił dwóch kamerzystów, ustawił aktorów w scenie i jak już zaczął pracę, to nic nie dodawał, żadnych ujęć, które można by wmontować w scenę. Starał się uchwycić od razu wszystko za jednym razem. Miało się wrażenie pracowania nad czymś całkowicie naturalnym, zbyt naturalistycznym jeśli chodzi o sztukę filmową.

Jay Cocks, krytyk z magazynu Timr stwierdził, że bardzo niewiele filmów potrafiło w ten sposób pokazać smutek, ambicje, oboway i nadzieję, a także małe zwycięstwa młodego pokolenia amerykanów.

Roger Greenspun z Penthouse określił Graffiti mianem potężnego filmu abstrakcyjnego, który doskonale oddawał ducha małych miasteczek w Północnej Kalifornii.

W tym czasie powstało wiele filmów rock’n’rollowych, w których było dużo muzyki i zabawy. W szczególności w czasach po prezydenturze Eisenhowera i przed zabójstwem Kennedy’ego. Graffiti to film, który mówi boleśnie o przeszłości. Lucas stara się nie używać tu słowa nostalgia, które lepiej pasują mu do THXa i „Gwiezdnych Wojen”, ale twierdzi ze to film o tym, iż rzeczy nieustannie się zmieniają, i nie można zatrzymać tych zmian.

Ale patrząc na twórczość Lucasa, trzeba zauważyć, jak bardzo powiązane ze sobą są te filmy. THX jest o wolności, Graffiti o odchodzącej młodości, a cykl „Gwiezdne Wojny” to przede wszystkim teorie Josepha Campbella, elementy kulturowe dzielone przez różne opowieści.

Pracując nad „Graffiti”, Lucas wpisał się też na stałe w społeczność filmową San Francisco. Tu rozpoczął współpracę z Kurtzem, który wyprodukował i „Amerykańskie Graffiti” i „Gwiezdne Wojny”.

Środowisko filmowców w San Francisco miało swoje zwyczaje. Mieliśmy wspólne imprezy, obiady – wspomina Fred Roos. Było to zanim Francis Ford Coppola przeniósł się do Napy. Miał wtedy wielki dom w Pacific Heights i organizował gigantyczne obiady, połączone z oglądaniem filmów. Fred pamięta pokaz jednej z wczesnych wersji „Gwiezdnych Wojen”. Wszyscy coś notowali i myśleli, ale generalnie trudno było im powstrzymać oddech.

Philip Kaufman stwierdził kiedyś, że „sukces rozdziela ludzi”. I tak po części było z Lucasem, który nie przyznaje się do tego.

Gwiezdne Wojny był to typ filmu, którymi Lucas się zainteresował, mówi Kaufman, który początkowo miał reżyserować „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”, lecz ostatecznie film przypadł Stevenowi Spielbergowi. Kaufman mógł tylko Lucasowi zazdrościć. Lucas to człowiek, który znalazł się w dobrym miejscu, we właściwym czasie. Gdy pracował na planie „Deszczowych Ludzi”, na dobre zaprzyjaźnił się z Francisem, a ten pozwolił mu jeszcze raz znaleźć właściwy moment. Potem Lucas już sam stwarzał sobie właściwe momenty. Zawsze jednak potrafił zrobić wokół siebie szum.

Po sukcesie „Amerykańskeigo Graffiti”, Lucas myślał nad czymś w stylu „Flasha Gordona”, a to właściwie zajęło mu trzydzieści lat. I co teraz? Czy może powrócić do filmów bez Haydena i bez grafiki komputerowej?

Sam Lucas twierdzi, że najprawdopodobniej pójdzie w kierunku filmów podobnych do „THX”, a może nawet jeszcze dalej.
KOMENTARZE (8)
Loading..