TWÓJ KOKPIT
0

II wojna światowa :: Newsy

NEWSY (27) TEKSTY (0)

NASTĘPNA >>

„Stałem się śmiercią, niszczycielem światów”, czyli o inspiracjach „Łotra 1”

2017-06-10 07:05:16 oficjalna

Jak wiele różnych rzeczy inspiruje „Gwiezdne Wojny” i twórców sagi, to wiemy. Pablo Hidalgo w rozmowie z redaktorami oficjalnej opowiedział o kilku istotniejszych inspiracjach „Łotra 1”.



Oczywiście tym, co na początku zainspirowało Johna Knolla to Projekt Manhattan, czyli tajny, aliancki program rozwojowy, którego efektem była bomba atomowa.

Nie będzie zatem zaskoczeniem to, iż tworząc Galena Erso patrzono przede wszystkim na J. Roberta Oppenheimera jako postać wzorcową. To właśnie ten naukowiec był przywódcą niesławnego Projektu Manhattan. Zaś Gwiazda Śmierci, podobnie jak bomby atomowe użyte w 1945, to superbroń budowana w sekrecie, która zmieniła historię galaktyki.


Zresztą Knoll pisząc zarys scenariusza używał tytułu „Niszczyciel światów”. To nazwa pochodząca z ksiąg hinduizmu (pisaliśmy o tym wcześniej), której Oppenheimer używał by opisać swoją reakcję na broń nuklearną. „Stałem się śmiercią, niszczycielem światów”. Właśnie te słowa pochodzące z księgi Bhagawadgita, wypowiedział podobno po pierwszym wybuchu.

Swoją drogą, cytat ten pojawia się nawet w czwartym Indiana Jonesie. Tam także to celowe nawiązanie.



Niezależnie od Knolla, praca filmowa Garetha Edwardsa zaczęła się od przygody z filmem „Hiroshima”, gdzie był artystą odpowiadającym za efekty wizualne. Był to dokument BBC, który zawierał zarówno wywiady z tymi, którzy przeżyli zagładę, jak i cyfrową symulację użycia pierwszej bomby atomowej. Edwards nawet potem zauważył w „The Playlist”, że Oppenheimer bardzo żałował tego, co stworzył i otwarcie się tej broni przeciwstawiał. Edwardsa bardzo to zainteresowało, zwłaszcza to, że ktoś próbuje być dobry, pomóc skończyć wojnę, a tworzy przy tym coś katastroficznego, tu nie ma bieli i czerni. Nic dziwnego, że gdy Gareth został reżyserem film roboczo nazwano „Los Alamos”, od miasteczka w Nowym Meksyku gdzie miał siedzibę Projekt Manhattan.



To zainspirowało „Łotra 1”. Galen Erso stał się centralną emocjonalnie postacią, która jest archetypem w stylu Oppenheimera. Galen, który wysyła Jyn wiadomość, nazywając broń Gwiazdą śmierci, bo nie ma lepszej nazwy. To jest echo momentu, gdy Oppenheimer odkrył straszliwą prawdę, co stworzył.

Jednak na tym nie skończyły się inspirację. W korytarzach kampusu Lucasfilmu w San Francisco znajduje się wiele plakatów z klasycznych filmów. Wiele z nich inspirowało pewne elementy „Łotra 1”. Dość istotne są filmy o wykradaniu czegoś w trakcie II wojny światowej (najczęściej kręcone w latach 60.). Takie jak „Działa Nawarony” (1961) czy „Na skrzydłach orłów” (1968). Były one sporą inspiracją, gdy tworzono historię „Los Alamos”.

Ciekawe jest to, że „Działa Nawarony” to film o małej grupie osób, która mierzy się z wielkim, mechanicznym zagrożeniem i większej operacji dziejącej się poza ekranem, a która zależy od sukcesu bohaterów. W pewien sposób wyspa Nawarona jest bardzo podobna, choć oczywiście inna, do tropikalnej planety Scarif. Mamy tam grupę bardzo różnych bohaterów, podobnie jak w „Łotrze 1”. Gregory Peck i jego grupa zabójców i sabotażystów w pewien sposób przypomina Felicity Jones i jej bandę rebeliantów. W obu przypadkach istotne jest to, by historia zeszła na poziom osobisty, by to była opowieść o zwykłych ludziach, którzy znaleźli się w niecodziennych okolicznościach.



Nawet niektóre wypowiedzi są odwzorowaniem tego filmu. Gdy K-2SO mówi do Bodhiego Rooka „Teraz jesteś rebeliantem”, jest to echo słów Gregory’ego Pecka, który mówi swojemu podwładnemu. „Teraz tkwisz już w tym, aż po szyję”.

„Działa Nawarony” inspirowały także klasyczną trylogię, oraz „Wojny klonów”, o czym pisaliśmy tutaj. „Łotr 1” idzie zatem w ślady wcześniejszych produkcji.

„Tylko dla orłów” odegrało z kolei istotną rolę podczas dyskusji o infiltracji cytadeli na Scarif. Zwłaszcza scena, w której Jyn, Cassian i K-2SO w przebraniu Imperialnych starają się znaleźć drogę, a za każdym zaułkiem czyha wróg, to mocno przypomina tamten film. Czy to Clint Eastwood jak porucznik Schaffer, czy Diego Luna jako Cassian Andor, to wciąż ten sam element ekscytacji. Zresztą misja Cassiana by zabić Galena przypomina misję majora Smitha (Richard Burton), o której nie wiedzieli pozostali członkowie zespołu.

To zapewne jedynie część inspiracji dzięki którym „Łotr 1” ma taką a nie inną formę.
KOMENTARZE (11)

Meteor i „Gwiezdne Wojny”

2016-03-18 07:30:13 oficjalna



Cole Horton wrócił do tematu II wojny światowej i jej wpływu na sagę. Tym razem zajął się starym sprzętem wojskowym, który został przerobiony na dekorację i rekwizyty.



Co wspólnego mają IG-88, miecz Obi-Wana, speeder Larsów, kantyna Mos Eisley, turbolaser Gwiazdy Śmierci i „Sokół Millennium”? Z pewnością są to jedne z najlepiej wyglądających elementów z odległej galaktyki. Ale spostrzegawczy fani zauważą, że są one zbudowane z elementów złomowanego samolotu zaprojektowanego w czasach II wojny światowej. W tym miesiącu zajmiemy się tym, jak elementy myśliwca odrzutowego Gloster Meteor stały się jednymi z najbardziej znaczących rekwizytów uniwersum „Gwiezdnych Wojen”!



Gdy myślicie o samolotach z II wojny światowej, pewnie przychodzą wam na myśl pojazdy z eleganckimi śmigłami lub wielkie bombowce. Podczas gdy toczono wojnę i wygrywano dzięki tym jednostkom, sama walka w powietrzu ewoluowała wraz z konfliktem. Samoloty stawały się większe, szybsze i bardziej niszczycielskie, dodatkowo miały też dłuższy zasięg. Co ważniejsze, samoloty śmigłowe zastępowano nową technologią, silnikami odrzutowymi. Wraz z narastającym wyścigiem zbrojeń podczas II wojny światowej, szybsze samoloty stały się koniecznością dla obu stron. Pierwszy na świecie odrzutowiec wzniósł się w Niemczech w 1939. Prawie w tym samym czasie, brytyjski konstruktor Frank Whittle rozwinął swój własny projekt silnika odrzutowego, a potem wraz z firmą Gloster Aircraft Company zbudował pierwszy brytyjski myśliwiec odrzutowy, Gloster Meteor. Gloster próbowało wielu silników, by poderwać swój myśliwiec, w tym wyprodukowany przez Rolls-Royce’a silnik Derwent, użyty po raz pierwszy w 1943.



Gloster Meteor nie był szeroko wykorzystywany podczas II wojny światowej. Różne prototypy spełniały wiele ról podczas swego życia, w tym samolotów morskich czy nocnych myśliwców. 616 szwadron Królewskich Sił Lotniczych zamierzał używać tych myśliwców, by zwalczać szybkie latające bomby V-1. Do końca wojny Meteory zdjęły 14 sztuk tej przerażającej broni.

Dekady po wojnie, stary silnik odrzutowy Rolls-Royce-Derwent był zbędny i wysłano go na złomowisko, gdzie czekał na nowy los. Budując nową galaktykę od zera, ekipa „Gwiezdnych Wojen” tchnęła nowe życie w ten relikt z II wojny światowej.
– Z moim budżetem na scenografię nie mogłem zrobić tego co chciałem – powiedział Roger Christian w rozmowie z „Star Wars Insiderem” w 2008. – W tamtych czasach dało się kupić złomowane samoloty za 60 USD, więc przejechałem się przez Brytanię i kupiłem resztki samolotów, silników i cały asortyment. Z tego stworzyliśmy większość scenografii.



Dostępne tanio części samolotowe nie tylko oszczędziły czas i pieniądze, ale dodały też dużej złożoności projektom „Gwiezdnych Wojen”.
– Kupiliśmy setki wartych funciaki złomowanych samolotów i rozebraliśmy je na części – mówił scenograf John Barry w wywiadzie z „Star Wars: The Blueprints”. – Wyobraźcie sobie złożoność rysunków, które tworzyliśmy, by użyć tych form. Ale gdy weźmie się tylko silnik odrzutowy, dostajemy wspaniałe rzeczy.

W „Star Wars: The Blueprints” Roger Christian potwierdza: – Dostawałem ciężarówkę za ciężarówką złomu samolotowego, nauczyłem ludzi jak je otwierać i tworzyć z nich inne obiekty. Nauczyli się też identyfikować rzeczy, które dobrze wyglądałyby na planie.

Pracując z innymi członkami ekipy sprawił, że te fragmenty samolotów znalazły się zarówno w scenografii jak i posłużyły do budowy rekwizytów. Christian kontynuuje: – wyszkoliliśmy kreślarzy, by przechodzili się wśród złomu i identyfikowali interesujące nas elementy. W kantynie jest taki wielki pojemnik na napoje z tyłu baru, był on resztką samolotu którą kreślarze wzięli i wkomponowali w plan.



John Barry pamięta ten proces bardzo dobrze. Opowiada o transformacji złomu w rekwizyty:
– Ten cały sprzęt w kantynie, to komory spalania z silników odrzutowych, które pomalowano sprayem nadając im metaliczny lub złoty kolor, dodano światełka w dziurkach i całą resztę. Ale budzą zainteresowanie, bo ktoś nad nimi pracował, coś ze sobą niosą, są dużo bardziej interesujące niż wszystko, co byśmy stworzyli od początku, gdybyśmy mieli na to czas.

Części silnika odrzutowego Derwant są porozrzucane po całych „Gwiezdnych Wojnach”, najbardziej rozpoznawalna jest rura płomienia. Te stożkowe sekcje są przydatnymi rekwizytami, można je znaleźć w silniku odrzutowym. Ich interesujący kształt sprawdził się w kantynie w Mos Eisley w „Nowej nadziei”, ale też stał się głową łowcy nagród IG-88 w „Imperium kontratakuje”. Pewne części znajdują się też w wieżyczce „Sokoła Millennium”.

Gdy się przyjrzeć dobrze mieczowi świetlnemu Obi-Wana z „Nowej nadziei”, można tam znaleźć rurę balansową z silnika Derwant. Góra emitera miecza świetlnego może wyglądać na elegancką broń, ale to w praktyce część starego samolotu.



Dzięki niesamowitej ekipie Gloster Meteor naprawdę przeleciał z wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen”.

Tu składam specjalne podziękowania dla Chrisa Reiffa i Chrisa Trevasa za ich niesamowitą wiedzę na temat wszystkich części w „Gwiezdnych Wojnach”.


KOMENTARZE (3)

Kompozytorzy złotej ery a John Williams

2016-03-04 07:20:24 oficjalna



W kolejnym odsłonie serii artykułów o II wojnie światowej zajmiemy się inspiracją dla muzyki Johna Williamsa. Częściowo temat był poruszony już wcześniej, przy okazji kantyny, ale tym razem Cole Horton położył większy nacisk na całą ścieżkę dźwiękową.

Nowa ścieżka dźwiękowa z „Przebudzenia Mocy” wyszła 18 grudnia, co sprawia, że jestem bardziej podekscytowany muzyką z „Gwiezdnych Wojen” niż kiedykolwiek wcześniej. Podczas gdy inspiracji i powiązań z muzyką „Gwiezdnych Wojen” jest wiele, jedną z najciekawszych jest kompozytor złotego wieku, Erich Wolfgang Korngold, którego tematy wojenne zmieniły historię kina na zawsze.





Od najwcześniejszych dni ścieżka „Gwiezdnych wojen” skomponowana przez Johna Williamsa intrygowała zarówno fanów, jak i krytyków. W 1977 krytyk filmowy Charles Champlin napisał w „Los Angeles Times”, że „John Williams skomponował muzykę nieszczędzącą wymiarów, z rozbrzmiewającą sekcją smyczkową, grzmiącymi basami i wspaniałymi rogami. Nagrane przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną we wybornym systemie dźwiękowym, aż podnosi cię z twojego siedzenia.”

Champlin uchwycił to co najlepsze, mówiąc o głębokich wymiarach orkiestrowej muzyki filmu. Po prawdzie ścieżka „Gwiezdnych Wojen” jest bardziej złożona, niż mógłbym to opisać. Mówienie, że jest tylko jedna inspiracja dla muzyki „Star Wars”, jest niesprawiedliwe. To złożona i genialna kompozycja, ale bezpiecznie można powiedzieć, że prace kompozytorów złotej ery filmu odegrały szczególną rolę.

W wywiadzie dla „Star Wars Insider” w 1998 John Williams mówił o tych wpływach. Powiedział:
- Fascynowali mnie szczególnie emigranci z Europy z lat 30., ludzie tacy jak Max Steiner czy Erich Korngold, ale też Vernon Duke czy Kurt Weill, który przybyli razem z [reżyserami] Billym Wilderem czy Ernstem Lubitschem do Hollywood. Przynieśli ze sobą tą wspaniała kulturę europejską. W pewnym sensie moi koledzy i ja jesteśmy artystycznymi wnukami tych ludzi. Jesteśmy beneficjentami bogatej tradycji, która rozwijała się tu we wczesnych dniach dźwięku w latach 30. i 40. - Wiliams dodaje - Jestem stary na tyle, by mieć zarówno kontrakt a także pracować z wieloma z tych wspaniałych ludzi, co sprawia, że jestem wielkim szczęściarzem mając takie muzyczne doświadczenie, oraz że mogłem wnieść je w sytuacje tak wspaniałe jak możliwości które przedstawił mi George Lucas.



Dowodu tego wpływu nie trzeba szukać daleko, wystarczy porównać temat „Gwiezdnych Wojen” z ścieżką dźwiękową filmu „King’s Row” z 1942. Jak się wsłucha uważnie, można usłyszeć znane nuty i melodię. Autorem muzyki do tego filmu jest wspomniany wcześniej kompozytor, Erich Wolfgang Korngold. Ale gdyby nie wydarzenia II wojny światowej, być może nigdy nie usłyszelibyśmy melodii Korngolda w „King’s Row”.

Erich Wolfgang Korngold urodził się 29 maja 1897 w Brnie w Austrii, (obecnie miasto znajduje się w Republice Czeskiej). Syn słynnego wiedeńskiego krytyka muzycznego był wyjątkowo utalentowany. Skomponował swoje pierwsze dzieło w wieku 11 lat, był to balet-pantomima, którą odegrano przed cesarzem Franciszkiem Józefem. W 1916 wcielono go do armii austriackiej, gdzie głównie grał na pianinie aż do końca I wojny światowej w 1918.

Korngold pracował w operze, teatrze, a także w filmie, gdy przeniósł się do Los Angeles w 1934, by skomponować muzykę do „Snu nocy letniej” (1935). W 1938 odmówił początkowo skomponowania muzyki w nowym filmie Errola Flynna – „Przygody Robin Hooda”, licząc na to, że uda mu się wrócić do swojej rodzimej Austrii.

12 lutego 1938 inny kompozytor i przyjaciel, Leo Forbstein odwiedził Korngolda w jego domu i przekonał go, by zmienił zdanie. Udało mu się, a tego samego dnia odbyło się inne istotne wydarzenie. Kanclerz Austrii Kurt Schuschnigg podpisał pakt z Niemcami Adolfa Hitlera, który doprowadził do aneksji Austrii przez Niemcy. Korngold, który był żydem, dokładnie wiedział, co to porozumienie oznacza dla jego kraju, został więc w Hollywood i zaczął pracować nad „Robin Hoodem”.



To był nie tylko film z gatunku płaszcza i szpady, ale też hit, zaś muzyka do „Robin Hooda” Korngolda była genialna i sprawiła, że dostał za nią Oscara w 1938. Był pionierem muzyki filmowej, przed zwycięstwem Korngolda nagrodę tę przyznawano szefowi departamentu muzycznego studia, a nie kompozytorowi. Od tamtego momentu nagrodę dostają bezpośrednio kompozytorzy. Teraz 70 lat później John Williams ma pięć nagród i prowadzi w liście nominacji kompozytorów – ma ich 50.

Dzięki II wojnie światowej Erich Korngold został w Stanach Zjednoczonych i komponował muzykę do filmów, które inspirowały „Gwiezdne Wojny”. Teraz, dzięki „Przebudzeniu Mocy” dostaliśmy nową ścieżkę dźwiękową wspaniałego Johna Williamsa i nie mogę się doczekać jak klasyczne melodie zainspirują kolejne pokolenie tematów sagi.



Oprócz Korngolda Williamsa inspirowali inny wielcy kompozytorzy. Czajkowski, Strawiński, Dvorak. To wszystko można prześledzić w filmiku poniżej. Tam inspiracje i pewne zapożyczenia słychać bardzo dobrze. Natomiast duży wpływ na twórczość Williamsa miał też inny kompozytor – Wagner. To struktura jaką nadał swoim operom, w dużej mierze zainspirowała sposób w jaki tworzy się muzykę filmową. Pisaliśmy o tym tutaj. Warto też zwrócić uwagę na młodszych kompozytorów, którzy już mierzyli się z tematami i dziedzictwem „Gwiezdnych Wojen” Johna Williamsa. To Michael Giacchino („Star Tours”, a także „Jurassic World”), Kevin Kiner („Wojny klonów” czy „Rebelianci”) a także niebawem będzie to Alexandre Desplat w „Rogue One”. Wcześniej przejął też „Harry’ego Pottera”.


KOMENTARZE (5)

Kantyna i II wojna światowa

2015-11-07 22:39:52 oficjalna



Cole Horton tym razem zajął się historycznymi elementami, które da się dostrzec, oglądając sobie scenę w kantynie Mos Eisley.

Od momentu w którym w 1977 „Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja” trafiły na ekrany kin, sekwencja w kantynie porusza wyobraźnię widzów, sprawia, że chcemy dowiedzieć więcej o istotach tam przebywających. Okryta mrokiem tawerna jest przepełniona interesującymi dźwiękami i widokami, wiele z nich jest zainspirowanych II wojną światową. Od szalonych postaci po swingującą orkiestrę, to tylko kilka dróg jakimi historia ukształtowała galaktyczną spelunę.



Wśród tłumu interesujących osobników kantyny jest Nabrun Leids, czteroręki obcy, który stoi nieopodal baru. Głowa obcego jest dość dużą, ale twarz zakrywa maska oddechowa z oczyma przypominającymi robaka. Wynika to z tego, że gatunek Leidsa nie może oddychać tlenem w atmosferze Tatooine. To wygodnie i w logiczny sposób tłumaczy, że obcy dostał brytyjską maskę gazową z czasów II wojny światowej, jedną z milionów wyprodukowanych podczas wojny przez firmy takie jak Avon Technical Products. Były wydane wojskowemu personelowi, a także cywilom w Anglii i zagranicą. Częste użycie trujących gazów w Europie podczas I wojny światowej spowodowało strach wśród zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Na szczęście atak gazowy na wielką skalę w Europie nie miał miejsca, a wiele z tych masek nigdy nie użyto. Maska noszona przez Nabruna Leidsa podobnie jak wiele innych podobnych, były dostępne ze sporą nadwyżką przez jeszcze kilka dekad po wojnie. Podobnie zresztą jak słynny chlebak, który nosił Indiana Jones w serii filmów.

Warto zauważyć, że scena w kantynie była kręcona podczas dwóch oddzielnych sesji. Pierwsza próba odbyła się podczas normalnych zdjęć w Anglii, angażowała więcej ludzi niż obcych. By wypełnić scenerię bardziej interesującymi postaciami, reżyser George Lucas zalecił dodatkową sesję zdjęciową w Stanach Zjednoczonych, pełną kompletnie nowozaprojektowanych przez Ricka Bakera i jego zespół obcych. Wiele z tych nowych kreacji zawierało elementy wypożyczone z półki pozostawione po poprzednich produkcjach. Przykładem jest choćby Pons Limbic.



Ekipa Bakera stworzyła maskę „Mózgowca” na potrzeby zdjęć w USA od początku, ale kostium postaci był stary, pochodził z lat 40. Diamentowy kształt tej tuniki ujawnia, że była ona używana w starym serialu „Spy Masher”, wyprodukowanym przez Republic Pictrues. Klasyczny serial bazował na postaci z Fawcett Comics Spy Smasherze, samodzielnie zwalczającym agenta nazistów, niejakiego Maskę. Produkcję serialu rozpoczęto 22 grudnia 1941, zaraz po japońskim ataku na Pearl Harbor i tym jak Niemcy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Zdjęcia 12-odcinkowej serii trwały do 29 stycznia 1942, emitowano je rok później.

Nawet najbardziej nieszczęśliwy obcy w kantynie, łowca nagród Greedo, ma powiązania z II wojną światową. Zgodnie z przewodnikiem po dźwiękach „The Sounds of Star Wars”, eksplozja następująca po śmierci Greedo pochodzi z filmu „Sierżant York” z 1941.



W sumie to także bar ma pewne nawiązania do II wojny światowej. Są tu części silnika Gloster Meteor, który pełni rolę wiszącego, metalowego dozownika drinków. Rury wydechowe później stały się głową IG-88, wraz z innymi przedmiotami. Prawdę mówiąc, wiele elementów tego silnika pochodzącego z II wojny światowej znalazło swoje miejsce w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” o czym z pewnością napiszę jeszcze w przyszłości.

Czym byłaby kantyna bez swojej muzyki? Gdy kończono tę scenę, Lucas znalazł inspirację w zaskakującym źródle. Był to Benny Goodman i swing z lat 30. i początku 40.

Benny Goodman był znany jako „król swingu” a jego muzyka była bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych w okresie prowadzącym i trwania wojny. Jednym z jego najbardziej znanych nagrań jest jego wersja „Sing, Sing, Sing” Louisa Primy z 1939. Wiele osób może kojarzyć melodię „Sing, Sing, Sing” z reklamy ciasteczek marki Chips Ahoy z lat 90.

Gry kręcono dokrętki w USA do sceny w kantynie, „Sing, Sing, Sing” grano na głos, by utrzymać tempo i ruchy aktorów w kostiumach muzyków. Phil Tippett, pracownik ILM, wspomina o tym w przewodniku J.W. Rinzlera The Making of Star Wars.

- Mieliśmy tańczyć do starej kasety z muzyką Benny’ego Goodmana, którą George przyniósł, a instrumenty zaprojektowano w ILM.
Podczas gdy Lucas i współ montażysta Richard Chew składali scenę w kantynie, Chew zapytał Lucasa co chciałby usłyszeć jako tymczasową muzykę. Według „Making of Star Wars” powiedział:
- Wiesz George, słyszałeś kiedyś tybetańską muzykę, myślę, że ich śpiewy i instrumenty z kości zwierzęcych mogłyby by być odpowiednie.
Lucas odparł
- Nie. Użyjemy Benny’ego Goodmana. Oni będą swingować.
John Williams wspomniał potem ten proces.
- George znalazł nagranie, które polubił. Użył je jako tymczasowej muzyki, nakręcił z nią scenę, dzięki czemu uzyskał rytmiczną ciągłość ujęcia. Powiedział do mnie bym wyobraził sobie, że te stwory z przyszłości mają jakąś kapsułę czasu i zatrzymały się w latach 30. w nagraniach swingu Bennego Goodmana. Możesz sobie wyobrazić ich zniekształcony sposób jak to zagrać?

Dowód pozostał w notatkach z 1997 z wydania ścieżki dźwiękowej „Nowej nadziei”. Melodia z kantyny jest opisana „kilku obcych z przyszłości znajduje muzykę swingową Benny’ego Goodmana z 1930 i próbuje ją zinterpretować”.

Jak widzicie, kantyna nie byłaby tym samym, gdyby nie wpływ II wojny światowej. Niezależnie, czy są to kostiumy, rekwizyty, dźwięki czy muzyka, pozostałości z lat 30. i 40. można dostrzec w tej ikonicznej scenie.


KOMENTARZE (0)

Od II wojny światowej do komiksu

2015-10-20 18:48:09 oficjalna



Cole Horton tym razem zajął się historią komiksu, która poniekąd również jest w pewien sposób związana z II wojną światową. Bezpośrednią inspiracją tematu był Comic-Con w San Diego.

Lipiec to miesiąc w którym fandom „Gwiezdnych Wojen” zwraca się ku Comic-Con w San Diego. Nie tylko jest to największy konwent komiksowy na świecie, ale jego historia z „Gwiezdnymi Wojnami” rozpoczęła się tu w 1976. Tak, jeszcze zanim „Gwiezdne wojny” trafiły na ekran, były już komiksy opowiadające historie z odległej galaktyki. Historia „Gwiezdnych Wojen” i komiksu przeplata się, zaś samych komiksów jak wiemy jest nierozerwalna od II wojny światowej. Zarówno od klasyki, która inspirowała „Gwiezdne Wojny”, po twórców złotego wieku, którzy pomagali powołać do życia pierwsze numery „Star Wars”. W tej wydaniu „Od wojny światowej do Gwiezdnych Wojen” właśnie przyjrzymy się komiksom.

Nie ma możliwości opowiadać historii komiksu bez odniesień do II wojny światowej. Jak tylko wojna w Europie i Azji się rozszalała, ten nowy format i postacie zyskały niespodziewaną popularność. U szczytu konfliktu w 1944, Złota Era komiksu trwała na całego, na czele z takimi bohaterami jak Superman, Kapitan Ameryka czy Kapitan Marvel. Właściwie to nawet Kapitan Ameryka był przedstawiony w momencie bicia Hitlera na okładce swojego pierwszego komiksu i to jeszcze zanim USA dołączyły do wojny.



Komiksy odgrywały istotną rolę podczas wojny. Dostarczały rozrywki, a jednocześnie łatwo było je przewozić, więc stały się niezwykle popularnym medium wśród żołnierzy zarówno w domu, jak i zagranicą. Dodatkowo, komiksy stały się ważnym narzędziem informacyjnym, zaszczepiały rosnący patriotyzm i rozpowszechniały istotne szkolenia jak i propagandę. Pozostały ważne także i po wojnie.

Dorastający w późnych latach 40. George Lucas czytał komiksy na długo zanim zaczął marzyć o „Gwiezdnych Wojnach”.
– Czytałem dużo komiksów, wszystko od Wujka Sknerusa do Supermana – powiedział Lucas w wywiadzie dla „Bantha Tracks”. – Wciąż mam wszystkie komiksy, które kupiłem. Mieszczą się w jednym małym, brązowym kartonowym pudełku, a ich obecna wartość nie byłaby większa niż 50 dolarów. Za nie zresztą zapłaciłem własnymi pieniędzmi.

Wiele lat później komiksy odegrały istotną rolę, gdy Lucas tworzył swoją space operę. Jak wyjaśnia w dokumentach na DVD:
– Kiedy ustawiałem film, wszystko co miałem to 14 stronicowy treatment. Był on bardzo mglisty. Powiedziałem „to rodzaj serialu akcji/przygody na sobotnie popołudnie z lat 30. Bazujący na stylu „Flasha Gordona”, „Bucka Rogersa” i komiksów o przyszłości. Tyle się dowiedzieli.

Te wczesne komiksy były kluczową inspiracją. Lucas kontynuuje:
– Niektórzy ludzie nazywali filmy komiksami, ale to nie były komiksy z gatunku superbohaterskiego, były to komiksy z wcześniejszej części tamtego stulecia, gdy rodziły się seriale przygodowe.

Od złotego wieku do odległej galaktyki

Nawet dziś, miliony z nas cieszą się historiami „Gwiezdnych Wojen” opowiadanymi w formie komiksowej. Ale tylko garstka zdaje sobie sprawę z tego, że wielu twórców, którzy rozpoczęli swoją aktywność w czasach wojny, pozostało aktywnymi w latach 70. i 80., a także pracowali przy komiksach „Star Wars”.



Jednym z przykładów jest George Roussos, kolorysta, który pracował przy kilku zeszytach klasycznej serii „Star Wars” Marvela. Rozpoczął swą karierę w komiksie w 1939, pracował nad wojennymi komiksami informacyjnymi, które otrzymywał w wersji roboczej. Jego umiejętności ilustracyjne wspomagały działania wojenne.

Innym przykładem jest Vince Colletta, odpowiedzialny za tusz, który podczas II wojny światowej malował nosy bombowcom. Colletta wszedł w komiksy po wojnie, w swojej długiej karierze pracował z takimi sławami jak Jack Kirby nad wieloma komiksami Srebrnej Ery. Miał też swój wkład w Star Wars 64: Serphidian Eyes.

Chic Stone to inny artysta znany ze współpracy z Kirbym. Stone wdarł się w komisy w wieku lat 16 i przez część lat 40. Pracował dla Timely Comics, firmy, która potem przekształciła się w Marvela. Wiele dekad później ukazał swój talent w Star Wars 45: Dearth Probe.

Gil Kane stworzył kilka okładek w klasycznej serii „Star Wars”. Kariera tego członka Eisner Hall of Fame zaczęła się w 1942, gdy miał 15 lat . Wkrótce po tym jak skończył swą pierwszą pracę dla Timely Comics w 1944, został wysłany na wojnę na Pacyfiku, gdzie służył w siłach zbrojnych aż do 1945.

Ze wszystkich artystów z czasów złotej ery, którzy mieli wkład w komiksy „Star Wars”, nikt nie może równać się z ilością numerów, które stworzył rysownik Carmine Infantino. Stworzył on ponad 30 numerów klasycznego Marvela, zaczynając od #11. Jak wielu innych z tamtego okresu, on także zaczął pracę w biznesie bardzo młodo, był freelancerem dla kilku firm, podczas gdy chodził jeszcze do szkoły średniej w wczesnych latach 40.

Na koniec, fani klasycznych gazetowych stripów komiksowych z „Gwiezdnych Wojen” mogą być zaskoczeni dowiadując się, iż Alfredo Alcala miał bardzo unikalną rolę podczas II wojny światowej. Jako student był na Filipinach, wykorzystał więc swoje artystyczne zdolności podczas japońskiej okupacji tego kraju. Po obserwowaniu japońskich obozów, rysował je z pamięci, a to stało się cennym źródłem wywiadowczym dla Aliantów. Jego profesjonalna kariera zaczęła się po wojnie, tworzył komiksy zarówno na Filipinach jak i za granicą. Podczas gdy fani komiksów znali jego legendarną szybkość rysowania strony, fani „Gwiezdnych Wojen” mogą go kojarzyć z jego pracy w Han Solo at Stars’ End”, stipom będącym adaptacją powieści Briana Daleya. Te stripy Alcali ukazywały się w gazetach w 1980 i 1981.

Nie ważne czy jesteście fanami tych klasycznych komiksów, czy raczej odkrywacie po raz pierwszy te Legendy, zwróćcie uwagę na tych twórców, których kariery dosłownie rozciągają się od wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen”!


KOMENTARZE (2)

Walki myśliwców z II wojny światowej

2015-08-12 07:22:26 oficjalna



Cole Horton w kolejnym artykule o II wojnie światowej nie koncentruje się na niej, co raczej na zdjęciach archiwalnych oraz filmach o tym konflikcie i ich wpływie na produkcję „Nowej nadziei”. Tym razem ujęcie jest trochę inne niż te, które prezentuje Bryan Young.



Zanim „Gwiezdne Wojny” stały się blockbusterem, był to zaledwie pomysł filmowca George’a Lucasa. By urzeczywistnić swoją wizję, Lucas zatrudnił utalentowanych artystów i twórców filmowych, którzy potrafili przedstawić jego historię tak, by ożyła. Więc gdy przyszło do dopracowania jego wizji kosmicznych bitew Lucas spojrzał w przeszłość. Filmy wojenne oraz archiwalne zdjęcia walk myśliwskich z II wojny światowej stały się inspiracją dla ekscytujących bitew kosmicznych, takich jakich publiczność jeszcze nie widziała wcześniej.

Od bitew nad Gwiazdą Śmierci po bohaterów „Rebeliantów” uciekających imperialnej blokadzie, bitwy okrętów gwiezdnych są jednym z najbardziej ekscytujących momentów w każdej opowieści „Star Wars”.
– Jedną z przyczyn dla których zacząłem pisać „Gwiezdne Wojny” było to, że chciałem zobaczyć statki gwiezdne w niesamowitych bitwach w kosmosie – mówi George Lucas podczas archiwalnego wywiadu z Jonathanem Rinzlerem dla „The Making of Star Wars (Enhanced Edition)”. – Gdy byłem dzieckiem, kochałem seriale „Flash Gordon” i „Buck Rodgers”, ale myślałem by stworzyć doświadczenie bliższe oglądaniu walk myśliwców z filmów o II wojnie światowej, z okrętami nurkującymi i wznoszącymi się w realistyczny sposób.

Ten realistyczny styl kosmicznych bitew to coś ustaliły „Gwiezdne Wojny”. Lucas wyjaśnia:
– Jedną z kluczowych wizji jaką miałem na ten film, gdy zaczynałem, były walki w kosmosie ze statkami – dwoma okrętami latającymi przez przestrzeń i strzelającymi do siebie. To był mój oryginalny pomysł. Powiedziałem sobie „chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć”. W „Star Treku” okręt zawsze stał i strzelał do innego stojącego okrętu, strzelały do siebie laserami i jeden z nich znikał. To nie były walki myśliwskie, w których ścigaliby się podczas strzelania w kosmosie.

Podczas gdy ta wizja wydawała się jasna Lucasowi, znalazł on kreatywny sposób by podzielić się z nią z członkami ekipy pracującymi nad „Gwiezdnymi Wojnami”. Zmontował on własną kompilację scen bitewnych zarówno z archiwalnych ujęć, dokumentów jak i filmów wojennych.

– Za każdym razem, gdy w telewizji był film wojenny taki jak „Mosty Toko-Ri” (The Bridges of Toko-Ri, 1954), oglądałem je, a gdy były tam walki myśliwców, nagrywałem je na wideo. Potem przetransferowałem to na taśmę 16mm i zmontowałem tak by pasowało do mojej wizji „Gwiezdnych Wojen”. To był naprawdę mój sposób by ukazać ruch okrętów kosmicznych. Ostateczny rezultat był całkiem spory, bo jak dalej pisze Jonathan Riznler w The Making of Star Wars:
– W pewnym momencie miałem 20 do 25 godzin zmontowanych kaset – wspomina Lucas.

W kwietniu 1975 Lucas spotkał się z Johnem Dykstrą, który został potem nadzorującym wizualne efekty specjalne pierwszego filmu z cyklu „Gwiezdne Wojny”. By zrealizować swoją wizję, Lucas podzielił się swoim projektem, który stworzył dwa lata wcześniej, już zmontowanymi bitwami powietrznymi. Ekipa Industrial Light & Magic używała ich przez cały czas trwania produkcji.

– Zaprojektowano cały system kamer dla „Gwiezdnych Wojen” – wspomina kamerzysta ILM Richard Edlund w jednym z archiwalnych wywiadów, opowiadając o tym jak projektowano i kręcono ujęcia. – Wszystkie kompromisy które musieliśmy wypracować opierały się na tym filmie, który dał nam George, montażu klipów z II wojny światowej na taśmie 16mm, które ukazywały nam dynamikę, montaż sekwencji i sposób w jaki okręty mają się poruszać. Wiedzieliśmy jakiego rodzaju ujęć on oczekiwał, to była nieoceniona pomóc w utrzymaniu tego, co mogło się stać niesamowitym miszmaszem.

Doświadczony twórca modeli i efektów wizualnych Paul Huston wspomina swoje początki w ILM, gdy firma wciąż była bardzo młoda. W książce Star Wars Storyboards: The Original Trilogy jest cytowany:
– … spędziliśmy wspaniały czas w tym dziale, z jego żużlowymi ścianami, sklejką na podłodze, kanałowych drzwiach na kozłach dla stołów z rysunkami na stołach, oraz Movieolą z czarno-białymi montażami George’a przedstawiającymi atak na Gwiazdę Śmierci zrobiony ze starych zdjęć filmowych z II wojny światowej. Joe pokazał mi ujęcie japońskiego Zero lecącego z lewej do prawej, mijającego wieżyczkę lotniskowca i powiedział „ten lotniskowiec to Gwiazda Śmierci, Zero to X-Wing. Resztę zrób w ten sposób”.



Joe Viskocil, artysta zajmujący się efektami pirotechnicznymi, także inspirował się zdjęciami z II wojny światowej, powiedział w wywiadzie w 1978 na potrzeby materiałów marketingowych i promocyjnych wiceprezesowi Lucasfilmu Charlesowi Lippincottowi: – George chciał zobaczyć efekt kuli ognia, w zdjęciach z II wojny światowej widzieliśmy okręt rozrywany i zmieniający się w wielką kulę ognia. Jedną z rzeczy, za którą jestem wdzięczny George’owi to fakt, że dał mi wolna rękę w tym co chciałem robić. Dał mi zamysł tego, co chciał zobaczyć, a ja to rozwinąłem.

Gdy zakończono zdjęcia i rozpoczęła się postprodukcja, George Lucas nie był zadowolony z pierwszego montażu filmu i ostatecznie zatrudnił nowych montażystów. Nie chcąc wpłynąć na ekipę nowych montażystów „Nowej nadziei” zabronił im oglądania oryginalnego montażu „Gwiezdnych wojen”, jak wspomina montażysta Richard Chew.
– Jedyną wskazówką jaką George mógł mi dać to były czarno-białe montaże walk myśliwskich z II wojny światowej.

Nawet projektant dźwięków Ben Burtt pracował na filmach wojennych, przynajmniej zgodnie z wywiadem zawartym w „The Making of Star Wars”. – – W tamtym czasie ukończono bardzo niewiele ujęć bitwy końcowej, ale pracowaliśmy nad roboczą wersją bazującą na filmach z II wojny światowej. Więc tam podgrywałem dźwięki okrętów kosmicznych i laserów. Mieliśmy Spitfirey lecąc i brzmiące jak statki kosmiczne, mieliśmy dźwięki laserów wystrzeliwane z Messerschmittów. To było względnie szalone.

Chociaż montaż i praca nad dźwiękiem czy efektami wizualnymi z ILM trwały dłużej niż planowano i nie wszystko było ukończone, Lucas zaprosił kilku swoich przyjaciół i znajomych, by zobaczyli wczesną wersję montażu filmu w lutym 1977. Willard Huyck był tam i wspomina odbiór publiczności
– Obejrzeyliśmy film, napisy przeleciały, tam były tony informacji, a potem ujrzeliśmy ten okręt i Dartha Vadera – wspomina Huyck w wywiadzie z 1997. – Problemem było to, że prawie żadne efekty zostały skończone, a w ich miejsce George wmontował walki myśliwskie z II wojny światowej, więc w jednej sekundzie widzisz Wookiego na okręcie, a potem lecą nagle „Mosty Toko-Ri”. Tak to wyglądało. „George o co chodzi?”

Francis Ford Coppola także zobaczył film i powiedział:
– Trudno było to oceniać. To wciąż sprawiało wrażenie poskładanego ze sznurków, brakowało ujęć, a japońskie myśliwce nurkowały… Nie wiedziałem jak do tego podejść. Myślałem, że to jakieś przedziwne powtórzenia.

Steven Spielberg też znalazł się wśród przyjaciół, którzy widzieli wersję roboczą, wspomina o tym „The Making of Star Wars”:
– Ten film nie był do końca gotowy, by w ogóle go pokazać komukolwiek. Miał tylko z kilkanaście ukończonych scen z efektami, większość z nich stanowiły zdjęcia z II wojny światowej. Więc trudno było zrozumieć to czym ten film się stanie. Kochałem to, ponieważ pokochałem historię i postaci. Ale reakcja nie była dobra. Prawdopodobnie byłem jedynym, któremu się to podobało I powiedziałem George’owi jak bardzo to kocham.

Latem 1977 ujęcia z efektami nie tylko były już ukończone, ale też okazały się być rewolucyjne. Publiczność sprawiła, że film ten pobił rekordy oglądalności, rozhulała się franczyza silnie działająca przez 40 kolejnych lat. A zwykłe ujęcia filmowe z II wojny światowej stały się przodkami nowoczesnych technik prewizualizacji, rozwiniętych w filmach „Gwiezdne Wojny” i obecnie powszechnie wykorzystywanych w przemyśle filmowym. Najlepsze w tym wszystkim, że inspirowane II wojną światową zdjęcia stają się podstawą dla bitew kosmicznych w „Gwiezdnych Wojnach” które dopiero nadejdą!


KOMENTARZE (0)

4 maja i II wojna światowa

2015-07-06 07:23:44 oficjalna



W kolejnym artykule z cyklu „Od wojny do „Gwiezdnych Wojen”” Cole Horton zajął się innym znaczeniem daty 4 maja.

4 maja, znany kolokwialnie jako Star Wars Day, to praktycznie święto fanów „Gwiezdnych Wojen”. Świętujemy je maratonami filmowymi, specjalnymi ogłoszeniami, wyprzedażami i na inne sposoby. Ale ja jako historyk myślę o 4 maja także z innych powodów, to dzień który naznaczył kilka kamieni milowych II wojny światowej.

Podczas gdy wiele osób pamięta o ataku na Pearl Harbor w grudniu 1941, który rozpoczął wojnę dla Stanów Zjednoczonych, wielu zapomina jak trudny był ten konflikt dla Ameryki i Sił Sprzymierzonych przez pierwsze miesiące po ataku. Alianci zajmowali się defensywą miesiącami, tracili terytoria na rzecz Japonii na Filipinach, Birmie, Guam czy innych miejscach. Nawet Singapur, który wydawał się nieprzenikniony jak Gwiazda Śmierci w „Gwiezdnych Wojnach” upadł pod japońskim naporem. Przez pierwsze sześć miesięcy Alianci mocno przegrywali wojnę.

Do 4 maja 1942.



Tego dnia na nowo odbudowana amerykańska flota pacyficzna skoncentrowała swoje siły na morzu Koralowym. Amerykanów, w tym ich słynne lotniskowce „Yorktown” i „Lexington”, wspierali Australijczycy. Stanęli naprzeciw japońskiej flocie zmierzającej do Port Moresby w Nowej Gwinei. Zdobycie tego portu odcięłoby Australię od Stanów Zjednoczonych i oznajmiło wielkie strategiczne zwycięstwo Japończyków.

Gdy te dwie floty spotkały się 4 maja, był to punkt zwrotny zarówno w tej wojnie, jak i prowadzeniu bitew morskich. Samoloty startujące z lotniskowców zajęły się walką, więc była to pierwsza bitwa w historii, gdzie dwie wojujące floty nawet się nie widziały. Sposób walki na wodzie ewoluował.

Bombowce nurkujące – odpowiednik Y-wingów w prawdziwym świecie – zadały większość zniszczeń po obu stronach. Wymieniano ciosy przez kilka dni, japońskie bombowce nurkujące zadały niszczące uderzenie „Lexingtonowi” i mocno uszkodziły „Yorktown”. Choć straciła mniej lotniskowców niż Stany Zjednoczone, to Japonia utraciła swą taktyczna przewagę i porzuciła atak na Port Moresby.

Morze Koralowe zabezpieczono przed japońską inwazją, a straty japońskiej floty mocno się powiększyły podczas bitwy o Midway miesiąc później. 4 maja był istotnym dniem w historii tej wojny.



Przez wiele lat zdjęcia z bitew morskich na Pacyfiku inspirowały twórcę „Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa. Powiedział on nawet:
– Kocham wojnę. To było coś wielkiego gdy dorastałem. Były to dostępne na wszystkich stołach z kawą, od książek przez telewizję w rzeczach takich jak „Zwycięstwo na Morzu”. Byłem otoczony przez te rzeczy wojenne.

Z drugiej strony świata, 4 maj ma też inne znaczenie dla frontu europejskiego. Wieczorem 4 maja 1945 Dania i Holandia zostały uwolnione spod niemieckiej okupacji. W scenie przypominającej świętowanie pod koniec „Powrotu Jedi” obywatele wyszli na ulice i machali flagami świętując swą wolność. W Holandii tego dnia obchodzony jest dzień Pamięci Zmarłych (4 maja) i koniec okupacji nazistowskiej (5 maja).

Ubóstwiam fakt, że to nieoficjalne święto „Gwiezdnych Wojen” dzieli te datę z ważnymi historycznymi wydarzeniami. Na długo zanim zaczęliśmy mówić May the Fourth be with you ten dzień miał już specjalne znaczenie na całym świecie. I to kolejny powód dla którego 4 maja jest jednym z moich ulubionych dni roku.


KOMENTARZE (5)

Historyczne inspiracje Tarkintown

2015-01-22 17:19:22 oficjalna



Tym razem trudno mówić o samej II wojnie światowej. Cole Horton wziął na warsztat tym razem Wielki Kryzys i to w jaki sposób pomógł kształtować „Rebeliantów”.

Na długo zanim zaczął wysadzać planety jako dowódca Gwiazdy Śmierci, Wielki Moff Tarkin był znany jako imperialny gubernator Odległych Rubieży. Jednym z „osiągnięć” Takina było przymusowe przesiedlenie obywateli planety Lothal. Wysiedleni ludzie znaleźli schronienie w slumsach zwanych „Tarkintown”. To nawiązanie do historycznych „Hooverville” które powstały podczas Wielkiego Kryzysu. Ta lokacja w „Rebeliantach” czerpie inspirację z ekonomicznych trudności lat 30. XX wieku, które ostatecznie doprowadziły do II wojny światowej.

W Iskrze Rebelii nasi bohaterowie zatrzymują się w slumsach przeniesionych ze stolicy Lothalu. Znajdują tam głodnych obywateli przesiedlonych przez Imperium, które zapragnęło ich ziemi. Pozostawieni sami sobie obywatele Tarkintown odnajdują chwilową ulgę, gdy załoga „Ducha” dzieli się z nimi ukradzionym imperialnym jedzeniem.



Tarkintown


Po szoku, jakim był krach na rynkach w 1929, globalna ekonomia dołowała przez prawie dekadę. Olbrzymie bezrobocie, upadający system bankowy, czy stracone inwestycje sprawiały, że wiele ludzi zostało bez domów. Prezydentem w tym okresie był Herbert Hoover, którego krytykowano, że był oderwany od rzeczywistości, i nie podjął wystarczająco stanowczych akcji, gdy kryzys się rozpoczynał. Dzielnice nędzy i ubóstwa oraz slumsy, które pojawiły się w miastach w Ameryce nazwano tak, by z niego zakpić.

Hooverville były zbyt prawdziwymi miejscami w Stanach Zjednoczonych. Rodziny z różnych szczebli społecznych przeniosły się do powstających w całym państwie dzielnic bud często zrobionych z kartonów i innych materiałów, które udało im się znaleźć. Zapełnili Central Park w Nowym Jorku czy nadbrzeże rzeki w Portland w Oregonie. Seattle w stanie Waszyngton miało kilka Hooverville, pełnych bezrobotnych rybaków, drwali czy innych osób. Jedno z największych Hooverville znajdowało się w St. Louis w Missouri, gdzie 5000 bezdomnych zgromadziło się wokół rzeki Missisippi.

W pierwszych latach Wielkiego Kryzysu ulgi prawie nie było. Amerykańscy politycy wierzyli, że to prywatna dobroczynność, a nie rządowa interwencja, powinna wystarczająco wesprzeć masy bezrobotnych. Podobnie jak w przypadku mieszkańców Tarkintown w „Rebeliantach” to właśnie działania charytatywne zarówno prywatnych osób jak i organizacji utrzymywały wielu ludzi na powierzchni w początkowym okresie kryzysu w USA.

Sytuacja ekonomiczna świata w dekadzie poprzedzającej II wojnę światową, była jedną z głównych przyczyn jej wybuchu. Ekonomiczna niepewność na całym świecie i narody na skraju bankructwa to katalizator politycznej niepewności, nacjonalizmu i militaryzacji, które prowadzą do globalnego konfliktu.




Hooverville w Seattle (Zdjęcie z archiwów King County)

Trwające ekonomiczne problemy po I wojnie światowej, stworzyły ideale warunki dla nazizmu rozwijającego się w Niemczech. W Japonii krach z 1929 spowodował serię wydarzeń, które ostatecznie skonsolidowały wielką władzę w rękach armii. W 1939 Wielki Kryzys był jedną z głównych przyczyn dla których wielu Amerykanów nie chciało brać udziału w wojnie w ogóle. W dodatku jednym z najgłośniejszych osób walczących z wojną był prezydent z czasów ekonomicznego załamania: Herbert Hoover. Hoover, izolacjonista, jak wielu Amerykanów był słynny z tego, że chciał uniknąć czegoś co nazywał „zagranicznym uwikłaniem”. W końcu jednak atak na Peal Harbor zmienił amerykańską opinię praktycznie w ciągu nocy, zmieniając też bieg historii i wojny.

Ostatecznie ekonomiczne wyzdrowienie napędzane też przez wojnę doprowadziło do końca Hooverville w Ameryce. Ostatni z nich został zburzony na początku lat 40. XX wieku. Ale wciąż dla milionów ludzi na całym świecie slumsy i tymczasowe domostwa są sposobem na życie. Wyrzuceni z miast, zmuszeni do przesiedleń, wydalani z powodów etnicznych czy internowani przez rządy, miliony osób zostało zmuszonych do opuszczenia domów, to jeden z najbardziej upiornych efektów ubocznych wojny.

Jako podekscytowany widz „Rebeliantów” jestem ciekawy jaka przyszłość czeka Lothal i mieszkańców Tarkintown. Czy znajdą swoją ulgę? Czy Imperium jedynie pogorszy ich los? Musimy to obejrzeć, by się przekonać.


KOMENTARZE (2)

Propaganda w „Gwiezdnych Wojnach”

2014-12-23 17:29:51



Zgodnie z obietnicą, Cole Horton zabrał się tym razem za propagandę. To temat rzeka, niestety tym razem głównie ogranicza się do II wojny światowej.

Jeśli zwróciliście uwagę na ten sezon „Rebeliantów”, wiecie, że dzieje się on w czasie „mrocznych czasów”, gdy Imperium zdobywa coraz więcej władzy w galaktyce. Na Lothalu rekrutują nowych kadetów, konsolidują farmy, budują maszynerię wojenną. Ale ustawienie milionów obywateli w szeregu nie zawsze wymaga większej ilości broni, jak to widzimy w „Rebeliantach” tam jest mnóstwo propagandy w galaktyce, która pomaga nagiąć obywateli do woli Imperium.



Propaganda w odległej galaktyce nie jest niczym nowym. Uważny widz „Wojen klonów” mógł zauważyć holograficzne wystąpienia kanclerza Palpatine’a skierowane do ludu Coruscant. Tyle, że propaganda w okresie „Wojen klonów” była bardziej subtelna, wyrachowana. Gdy patrzymy na „Rebeliantów” to tam jest ona jawna i wszechobecna. W wielu miejscach jest lustrzanym odbiciem propagandy z czasów II wojny światowej.

Trudno w to uwierzyć, ale propaganda podczas wojny była bardzo szeroko rozpowszechniona. Każdy kraj, który brał w niej udział miał armię ludzi tworzących plakaty, filmy, programy radiowe i inne rzeczy. W sumie to Niemcy miały nawet całe ministerstwo w którego nazwie znajdowało się słowo „propaganda”! Bitwa o umysły i idee rozgorzała w latach 40. XX wieku. Jeśli spojrzycie na świat „Rebeliantów” to zauważycie ten sam motyw. By wypełnić ściany na Lothalu, twórcy stworzyli całą serię plakatów propagandowych inspirowanych II wojną światową.

Amy Beth Christenson, artystka pracująca przy „Rebeliantach” mówi:
- Dla tej konkretnie serii obrazów, artyści z naszej ekipy dostali wolność twórczą jeśli chodzi o wszystkie projekty plakatów. Jedynymi wskazówkami było to, że ma to być proimperialna propaganda, a jej styl ma być podobny do plakatów z lat 40.

Christenson dodaje:
- Jestem wielką fanką tej ery w historii i stylów artystycznych (nie wspominając o „Gwiezdnych Wojnach”), więc było fajną zabawą bawienie się kilkoma pomysłami w tym stylu. Większość z wczesnych szkiców trafiło w styl „Rebeliantów” i ten okres czasowy, inne niekoniecznie, ale nie mogłam się oprzeć zrobieniu „Loose Lips Sink Ship” z „Egzekutorem” rozbijającym się o II Gwiazdę Śmierci. Ale przez większość czasu, stan galaktyki w erze „Rebeliantów” jest bardzo podobny do sentymentu tych minionych lat z naszego prawdziwego świata, więc z tego czerpaliśmy bardzo dużo.

Ale o ile grafiki z „Rebeliantów” są nowe, o tyle istnieje długa historia oficjalnych grafik inspirowanych propagandą II wojny światowej. Jest mnóstwo też innych odniesień do propagandy w obrazach z „Gwiezdnych Wojen” zrobionych zarówno przez fanów jak i licencjonobiorców, w tym wiele plakatów i wydruków. Jednym z moich ulubionych jest ten z limitowanej edycji Cat Staggs. Te rzadkie obrazy były sprzedawane wyłącznie na Star Wars Celebration, a ostatnio w limitowanej formie zostały wydane przez Acme Archives, gdzie były dostępne tylko przez dziesięć dni.




Mówiąc o inspiracji swoich grafik, Cat Staggs mówi:
- Zawsze byłam fanką sztuki propagandy i ilustracji z lat 30. i 40. Skoro „Gwiezdne Wojny” są historią wojenną, nie licząc oczywiście historii Luke’a, uznałam, że nałożenie tych elementów, przyszłości i pewnego stylu propagandowego byłoby bardzo fajne.

Plakaty propagandowe Staggs pięknie oddają klimat ery zarówno dzięki perfekcyjnemu pomieszaniu malowanych ilustracji z procesem postarzania, który sprawia, że wyglądają one jakby trzymano je w magazynie od czasów końca wojny. Ten ton to nie przypadek. Staggs zdradza szczegóły procesu swojej pracy:
- Robię dużo poszukiwań. Spędzam dużo czasu na studiowaniu sloganów i obrazów, staram się uczynić wszystko by odwzorować nie tylko styl ale i przesłanie, te emocjonalne każdego z plakatów. Wybieram kilka tematów i staram się je połączyć z filmami, starajac się znaleźć elementy, które ze sobą pasują.

Przenikliwi czytelnicy zauważą, że plakaty propagandowe Staggs są nazwane po klasycznych filmach wojennych. Te zabawne tytuły to kolejny przykład łączenia jej twórczości gwiezdno-wojennej z II wojną światową.

Im bardziej „Rebelianci” rozwijają Imperium Galaktyczne, tym więcej imperialnej propagandy będzie inspirowanych naszą własną historią. Od wielkich parad wojskowych po obowiązkowe imperialne święta, w galaktyce jaką widzimy w serialu tematy propagandowe są często powieleniem stron historii.


KOMENTARZE (5)

Faszystowskie i nazistowskie korzenie szturmowców

2014-11-06 17:25:10 oficjalna



Cole Horton już prezentował nam podobieństwa między Adolfem Hitlerem a Sheevem Palpatinem, oraz nazistami i oficerami Imperium. Teraz zabrał się za sztrumowców.

Imperator jest nikim bez wsparcia sił planetarnych, które wypełniają jego wolę. Ci żołnierze muszą być bezsprzecznie oddani sprawie i swojemu przywódcy. W galaktyce „Gwiezdnych Wojen” to zadanie przypadło imperialnym szturmowcom. Te nie ukazujące twarzy korpusy żołnierzy zainspirowano podobnymi siłami z przeszłości.

Najbardziej znanymi „siłami szturmowymi” było nazistowskie Sturmabteilung, ale formacja oddziałów „szturmowych” poprzedza narodowy socjalizm czy II wojnę światową. W Niemczech SA (Sturmabteilung) przejęło nazwę po małych oddziałach szturmowców używanych przez Niemców podczas ofensyw I wojny światowej. Gdy I wojna światowa zamieniła się w rozciągnięty okopami pat, obie strony szukały nowych sposobów, by przełamać linię obrony wroga. Zorganizowano żołnierzy w nieliczne oddziały, które często uzbrajano w granaty, tak by te oryginalne grupy szturmowe szybko mogły się przedrzeć przez linię wroga i używać kamuflażu oraz efektu zaskoczenia jako swojej przewagi.




Maszerujący szturmowcy Hitlera

Po tym jak w 1918 skończyła się Wielka Wojna, rosnący w siłę ruch narodowych socjalistów ustanowił swoje własne grupy szturmowe w latach 20., by chroniły spotkania partii nazistowskiej. Jak wiele innych często ikonicznych elementów partii nazistowskiej Hitlera, tak i szturmowców nazwan,o adaptując coś z minionych czasów. Przez ten okres, SA rozrosło się w paramilitarne skrzydło partii nazistowskiej. Używano jej do utrzymania porządku, a powszechnie rozpoznawano ją dzięki brunatnym koszulom i czarnym butą. Zarówno SA jak i później SS były istotne w propagandzie partii, która prowadziła do wybuchu wojny. Dzięki kronikom, obrazy maszerujących żołnierzy szturmowych stały się ikonicznymi obrazami faszyzmu, który zainspirowały ikonicznych szturmowców z „Gwiezdnych Wojen”.

Ale Niemcy nie były jednym narodem, który sformował podobne siły po I wojnie światowej. Włochy utworzyły w 1917 Arditi, które odkrywały rolę oddziałów wywołujących wstrząsy, podobnie jak siły szturmowe niemieckiej armii. Po wojnie wielu członków Arditi powiązało się z ruchem faszystowskim Mussoliniego. Podobnie jak Hitler, tak Mussolini umacniał się dzięki swoim paramilitarnym oddziałom znanych jako Czarne Koszule, które wypełniały jego wolę.




Szturmowcy Imperium

Najbardziej znaną grupą szturmowców w galaktyce „Gwiezdnych Wojen” jest 501. Legion. W prawdziwym świecie legion jest największą organizacją kostiumową „Star Wars”, która promuje zabawę kostiumami oraz akcje charytatywne na całym świecie. Współbloger StarWars.Com, Albin Johnson założył tę grupę w 1997 i rozrosła się ona obecnie do ponad 12 tysięcy członków. Nadając nazwę tej ikonicznej grupie fanów, Johnson także sięgnął do przeszłości.
- Coś w mojej głowie zaskoczyło i myślałem o książkach o II wojnie światowej należących mojego taty z czasów, gdy kończył szkołę lotniczą – wspomina syn weterana. – Moją pierwszą myślą było to, że Imperium jest super-wielkie. Filmy stawiają sprawę jasno. Więc jeśli mieli numery oddziałów to one musiały być duże. A jeśli to miał być jakiś numer to musiał być łatwy do zapamiętania, który mógł działać także jako wspaniałe przezwisko. Pierwsze o czym pomyślałem w nazwie to było słowo „walczący”. Zacząłem kombinować coś z tym słowem i uznałem, że 500 to dobry numer. Dodałem do tego jeden by było to bardziej realne. Tak narodziła się „501. Walczący”. Brzmiało dobrze, a ja nie wiedziałem jak to poprawić.




Insygnia 501. Spadochronowego Regimentu Piechoty

II wojna światowa także ma swoją 501. 501. Regiment Piechoty był częścią słynnej 101. Dywizji Powietrznej z II wojny. To oddział spadochroniarzy zrzuconych w Normandii podczas D-Day w czerwcu 1944, później brali udział w operacji Market Garden i walczyli w bitwie o Ardeny w 1945. Podobnie jak inne elitarne jednostki, tak i ta składała się w całości z ochotników, którzy przechodzili rygorystyczny trening przed skokami na spadochronach za linię wroga.

Pomysł żołnierzy ochotników jest wyjątkowo ważny w „Gwiezdnych Wojnach”. Choć armię klonów Republiki stanowili żołnierze stworzeni w tylko jednym celu, Pablo Hidalgo z Lucasfilmu wyjaśnia:
- Szturmowcy to mężczyźni i kobiety tacy jak ty i ja. To ochotnicy – tak to właśnie zobaczymy w serialu „Star Wars: Rebelianci”, Imperium znajduje – lepszą jednolitość pośród żarliwych patriotów, którzy zgłaszają się do służby.
Przekonywanie milionów ochotników w całym Imperium wymaga potężnej machiny propagandowej, a to właśnie nią zajmiemy się w następnym miesiącu.


KOMENTARZE (7)

„Rebelianci” a II wojna światowa

2014-09-29 17:50:02 oficjalna



Tym razem Cole Horton na tapetę wziął nowy pojazd z serialu „Rebelianci” i jego inklinacje z II wojną światową.

Za kilka krótkich tygodni, serial „Star Wars: Rebelianci” będą mieć swoją premierę na kanałach Disney Channel i Disney XD. Przedstawią publiczności grupę nowych bohaterów walczących z Galaktycznym Imperium w mrocznych czasach przed wydarzeniami „Gwiezdnych Wojen: Części IV: Nowej nadziei”. Domem dla tych nowych przygód jest nowy koreliański okręt, zmodyfikowany VCX-100, lekki frachtowiec nazwany „Duch”. Choć sam projekt pojazdu jest nowy, jego projekt bazuje na wskazówkach z przeszłości.



Jak „Sokół Millennium” dzieli wizualne podobieństwa z większym bombowcem B-29, tak „Duch” został zainspirowany przez wcześniejszy amerykański bombowiec. Pablo Hidalgo, członek Lucasfilm Story Group, wyjaśnia, że „Duch” jest jak „Sokół Millennium” w wielu miejscach, także w czerpaniu inspiracji z prawdziwej, historii którą można dotknąć. Producent wykonawczy Dave Filoni dodaje:
- Zobaczycie coś pomiędzy wycentrowanym kokpitem bombowca B-17 a „Sokołem Millennium”.



Boeing B-17G Flying Fortress (zdjęcie udostępnione przez US Air Force)

B-17 był znany jako Latająca Forteca, dzięki całemu arsenałowi obronnych karabinów maszynowych. Planiści wojskowi zamierzali uzbroić bombowiec tak mocno, żeby załoga mogła się obronić przed myśliwcami podczas lotu na miejsca zrzutu. Byli tak pewni defensywnych zdolności Fortecy, że na pierwsze misje wysyłano je bez eskorty myśliwców. Pozostawienie sami sobie, obsada bombowca musiała używać karabinów maszynowych, by odeprzeć atakujących wrogów.



Ben Burtt nagrywa dźwięki B-17

„Duch” jest podobnie uzbrojony jak B-17. Na przedzie dzioba „Ducha” znajduje się wieżyczka ze stanowiskiem strzelniczym uzbrojona w podwójne działo laserowe umieszczone u dołu. Jest to powielenie uzbrojenia z B-17G, najbardziej popularnego wariantu Latającej Fortecy na niebach II wojny światowej. Wcześniejsze wersje B-17 nie miały tych dolnych wieżyczek, co sprawiało, że bombowiec był bezbronny przy frontalnym ataku.

Na wierzchu „Ducha” znajduje się wieżyczka grzbietowego działa laserowego, która może obracać się o 360 stopni. Stąd ekipa Rebeliantów zwalcza myśliwce które atakują z góry. Wieżyczka znów przypomina górne stanowisko z B-17 z czasów II wojny światowej. Dodatkowo mały prom zwany „Widmem” ochrania „Ducha” od ataków z tyłu. Jest przydokowany do rufy większego „Ducha”, można stamtąd używać własnych dział, by strzelać zza ogona. B-17 były podobnie uzbrojone dzięki tylnym strzelcom, którzy chronili bombowiec przed myśliwcami atakującymi zza samolotu.



Ale okręt jest niczym bez pilota, a to Hera Syndulla jest właścicielką „Ducha”, którym lata. Ma stylowy pomarańczowy strój, no i gogle stylizowane na te z II wojny światowej.


Oficjalnie premiera „Rebeliantów” także w Polsce odbyła się w ten weekend. Telewizyjna premiera będzie w przyszły. Disney XD zacznie regularnie nadawać serial w USA od 13 października.
KOMENTARZE (5)

Oficerowie Imperium a naziści

2014-09-12 18:49:48



Po tym jak Cole Horton porównał Palpatine’a do Adolfa Hitlera, teraz zajął się marynarką imperialną...

W zeszłym miesiącu zabrałem się za analogie między powstaniem Imperium Galaktycznego i Trzeciej Rzeszy. W tym miesiącu mamy czas na to, by przenieść punkt ciężkości z dyktatorów na indywidua, które sprawiają, że Imperium funkcjonuje. A sercem tego co sprawia, że Imperium działa, są imperialni oficerowie, zimna i wydajna grupa, która w wielu miejscach była inspirowana wydarzeniami II wojny światowej.

Fakt, że faszyzm inspirował wygląd i klimat Imperium to nie żaden sekret. Właściwie to twórca „Gwiezdnych Wojen” George Lucas nawet w komentarzach do „Imperium kontratakuje” nazywa imperialnych oficerów „Nazistami”. Dokładnie wspomina ich militarystyczny strój:
- Naziści noszą właściwe dokładnie ten sam strój, który użyliśmy w pierwszym filmie i są zaprojektowani tak by wyglądać bardzo autorytarnie, bardzo imperialnie.

Ten motyw jest ważny i jest jednym z definiujących ten okres „Gwiezdnych Wojen” tematów.
- Zobaczycie, że z czasem oficerowie nie pojawiają się właściwie w filmach o Republice, tymi trzema pierwszymi – mówi Lucas. – Nie ma tego militarystycznego wyglądu w pierwszych trzech filmach, bo tam to Jedi są tymi, którzy strzegą pokoju we wszechświecie, a nie wojsko.

W projektowaniu wyglądu tych postaci, historia odegrała istotną rolę. Projektant kostiumów John Mollo dostał za zadanie stworzenia wyglądu tych złych sług Imperium. Mollo szukając inspiracji swoich projektów patrzył wstecz.
- Nie spoglądaliśmy na żaden konkretny film, ale mieliśmy mnóstwo książek. Były to science fiction, także filmy, ale też książki o II wojnie światowej, o Wietnamie czy o japońskich zbrojach. – Wskazówki były jednoznaczne. – George wypowiadał się dość ogólnie – mówi Mollo. – Przede wszystkim chciał, by imperialni wyglądali na efektywnych, totalitarnych faszystów, a Rebelianci jak dobrzy, tacy trochę wyciągnięci z Westernu czy US Marines. Powiedział: „Masz bardzo trudne zadanie tutaj, bo nie chcę, by ktoś zwrócił uwagę na kostiumy. One mają wyglądać znajomo i nieznajomo jednocześnie.”

Dokładny krój mundurów z pewnością był rozpoznawalny, ale nie bazował dokładnie na ubiorach z II wojny światowej. Paleta kolorów w Imperium faktycznie w zamierzeniu miała być faszystowska, ale to dużo wcześniejsze pruskie mundury wojskowe zainspirowały projekty Johna Mollo. Koszula i spodnie noszone przez oficerów Imperium bazują na mundurach niemieckich ułanów, dywizji konnych lansjerów którzy poprzedzali nazistowskie Niemcy. Ten styl mundurów był używany aż do końca I wojny światowej, ale z pewnością nie był znakiem rozpoznawczym III Rzeszy.

Nawet aktorzy, którzy nosili te kostiumy mają pewne powiązania z II wojną światową. Kenneth Colley, który grał admirała Pietta, opowiada krótką historię o tym jak dostał rolę.
- Szef castingu „Imperium kontratakuje” znał mnie – relacjonuje Colley. – Poprosił mnie bym spotkał się z Irvinem Kershnerem, który jak mi powiedział, będzie robił sequel „Gwiezdnych wojen”. Nie widziałem jeszcze „Gwiezdnych wojen” w tym czasie, ale widziałem czym były, więc się zgodziłem. Pamiętam jak wszedłem do jego biura i Irvin powiedział do mnie: „Szukam kogoś, kto przestraszyłby Adolfa Hitlera!”. Potem zmierzył mnie od stóp do głów i kontynuował: „Tak, myślę, że to ty.”
Natomiast o samym odgrywaniu roli Colley mówi:
- Oczywiście mieli pewien pomysł na ludzi Dartha Vadera w których rozbrzmiewały echa Gestapo lub przynajmniej faszyzmu, ale to też sposób w jaki podszedłem do tej roli.

Poza filmami Star Wars, II wojna światowa zainspirowała także jedną z najbardziej ikonicznych postaci z Legend. Mówiąc o swojej książce „Dziedzicu Imperium” autor Timothy Zahn wyjaśniał jak rozwinął postać Wielkiego Admirała Thrawna.
- Chciałem, by szwarccharakter w „Dziedzicu” był przywódcą wojskowym, w przeciwieństwie do gubernatora, Moffa czy Sitha. Ale zwykły admirał był zbyt pospolity. Dlatego właśnie Wielcy Admirałowie.
Ten tytuł pochodzi z jednego najsłynniejszych opracowań II wojny światowej.
- Pierwszy raz spotkałem się z tym tytułem przypadkiem przy niemieckiej marynarce w „The Rise and Fall of the Third Reich” Williama L. Shirera – mówi Zahn.

A jesienią zobaczymy „Rebeliantów” a tam nowe Imperium i jego oficerów.


KOMENTARZE (11)

Star Wars w obrazach z II wojny światowej

2014-09-05 07:52:50

Pierwszego września obchodziliśmy 75 rocznicę wybuchu największego konfliktu zbrojnego w historii ludzkości, drugiej wojny światowej. W jednej z galerii internetowych pojawiły się z tej okazji plakaty łączące motywy z Gwiezdnych Wojen w sceny bitew.
Poniżej możecie zobaczyć miniatury tych obrazów a same plakaty zakupicie tutaj , za około 10 dolarów za sztukę.











KOMENTARZE (19)

Adolf Hitler

2014-08-19 22:05:42 StarWars.com



Tym razem Cole Horton zajął się postacią Adolfa Hitlera, ale przede wszystkim skupił się na jego drodze do władzy absolutnej, która w pewien sposób zainspirowała Lucasa w prequelach. Jednak pomimo podobieństw między tym co osiągnął Hitler i Palpatine, warto pamiętać, że sam Lucas mówił o kilku historycznych inspiracjach, w tym także Napoleonem, Juliuszem Cezarem czy Oktawianem Augustem. Jednak Horton jako historyk specjalizujący się w II wojnie światowej postanowił się skupić na podobieństwach między Lordem Sithów a kanclerzem III Rzeszy.



Właściwie od relatywnie anonimowej postaci stał się niespodziewanie kanclerzem, który dostał nieprzeciętną władzę, rozwiązał senat i zbudował w sekrecie armię wydajniejszą niż jakakolwiek inna istniejąca. Zakończył też istnienie republiki, zastępując ją swoim nowym porządkiem, takim w którym miał nieograniczoną władzę. Brzmi znajomo? Pewnie dlatego, że to nie tylko historia z „Gwiezdnych Wojen”, ale także i z II wojny światowej.

W sadze „Gwiezdnych Wojen” jej twórca George Lucas ukazał jak demokratyczna Republika jest powoli manipulowana, by dać nieograniczoną władzę Lordowi Sithów, kanclerzowi Palpatine’owi. W „Zemście Sithów” Lucas eksploruje pytanie:
– Jak przeobrazić demokrację w tyranie w burzy oklasków? Nie przez zamach, ale przy aplauzie? – mówi Lucas. – To historia Cezara, Napoleona czy Hitlera.

Wydarzenia „Zemsty Sithów” są upiornie podobne do prawdziwej historii Adolfa Hitlera. Amerykańska reporterka Dorothy Thompson miała okazję być świadkiem nowej strategii Hitlera, który wraz ze swoją partią dochodził do władzy w Berlinie. Zamiast obalić z przemocą niestabilną Republikę Weimarską, która rządziła Niemcami po I wojnie światowej, Hitler przejął kontrolę nad Niemcami używając legalnych środków. Korespondentka z Berliniu w latach 30. Zaczynała rozumieć, że:
– Nie ma już potrzeby organizowania marszu na Berlin.
Ani organizowania zamachu stanu, którego Hitler próbował już wcześniej. Tym razem jak pisała Thompson – ruch Hitlera miał zamiar przegłosować dyktaturę! Co jest samo w sobie fascynującym pomysłem. Wyobraźcie sobie, że kandydat na dyktatora przekonuje suwerennych ludzi by zagłosowali za oddaniem mu swoich praw.

W obu przypadkach zarówno Palpatine, jak i Hitler byli kanclerzami zanim stali się dyktatorami. Adolf Hitler ugrał na niestabilności Republiki Weimarskiej wystarczające poparcie, by stać się kanclerzem Niemiec w 1933. Palpatine zbił kapitał na niestabilności Republiki, wykorzystał możliwości i stał się kanclerzem podczas „Mrocznego widma”. Lucas tłumaczy:
– Chociaż Palpatine uczynił już pierwszy krok i stał się kanclerzem, w II Epizodzie zobaczymy następny krok, a w III jeszcze kolejny.

Następnym krokiem była konsolidacja władzy przez przyznanie specjalnych uprawnień. Dla Palpatine’a ta okazja pojawiła się wraz z rozpoczęciem wojny klonów widzianej w „Ataku klonów”. Tam Jar Jar Binks proponuje, by Palpatine przejął nadzwyczajne uprawnienia dopóki nie zostanie rozwiązany kryzys z Separatystami. Także w reakcji na kryzys Hitler przejął nadzwyczajną władzę po pożarze Reichstagu w 1933. Po dekrecie Hitlera, Reichstag i Reichsrat przegłosowały coś co jest znane jako Ustawa o pełnomocnictwach (Ermächtigungsgesetz), które dawały kanclerzowi efektywną władzę ustalania praw z pominięciem tych dwóch ciał legislacyjnych. Oba ciała nie przetrwały długo nowych rządów. Senat Republiki, przemianowany potem na Senat Imperialny zakończył swoją działalność podczas „Nowej nadziei”, kiedy wielki Moff Tarkin ogłosił:
– Imperator rozwiązał radę ostatecznie.

W Niemczech Hitler rozwiązał Reichsrat, ciało legislacyjne które reprezentowało niemieckie samorządy. Historyk Ian Kershaw dodaje:
– Nie było politbiura, rady wojennej, gabinetu (od 1938), junty wojskowej, senatu czy zgromadzenia ministrów, które by pośredniczyły lub sprawdzały jego rządy.
Po rozwiązaniu ciał legislacyjnych, zarówno Hitler jak i Palpatine mieli wolność w działaniu tak jak chcą. W obu przypadkach obaj nowo wybrani kanclerze byli w stanie poprowadzić swój lud do wojny wykorzystując przy tym stworzoną w sekrecie armię. W przypadku Palpatine’a ta armia to oczywiście armia klonów stworzona na kilka lat przed wybuchem wojen klonów. W Niemczech to tajne dozbrojenie zaczęło się na lata zanim Hitler został kanclerzem. W wyniku traktatu wersalskiego z 1919 Niemcom zabroniono budować wielu narzędzi wojennych. By obejść te restrykcje, Niemcy budowali swoje U-Boaty w Hiszpanii i Finlandii, pracowali nad samolotami w Rosji, trenowali pilotów, no i produkowali w domu czołgi udając, że to traktory rolnicze.

Mając skonsolidowaną władzę i potężne wojsko w swoich rękach, obaj Hitler i Palpatine mogli rządzić swoimi ludźmi za pomocą strachu. Historyk John Keegan streszcza sytuację w Niemczech:
– W całym imperium Hitlera panowały przymus, represje, kary, akcje odwetowe terror i eksterminacja, będące narzędziami którymi nazistowskie Niemcy rządziły okupowaną Europą.

W fikcyjnym wszechświecie „Gwiezdnych Wojen”, Tarkin streszcza sytuację w Epizodzie IV słowami:
– Strach utrzyma lokalne systemy.

Pod koniec obaj Hitler i Palpatine użyli swojej władzy, by skończyć żywot swoich republik i obwieścić ich własny Nowy Porządek. W przypadku Palpatine’a jego Galaktyczne Imperium zostało ogłoszone podczas wydarzeń „Zemsty Sithów”. W przypadku Hitlera oficjalne proklamowanie jego nowego porządku miało miejsce w 1941, wiele lat po tym jak już jako kanclerz dostał pełnię władzy i wciągnął świat w II wojnę światową.


Tak na marginesie, to w Starwarsówku temat Hitlera pojawiał się parę razy. Oczywiście najbardziej znane pojawienie to „Indiana Jones i Ostatnia krucjata”, gdzie w rolę Adolfa wcielił się Michael Sheard (swoją drogą wcielał się w tę postać nie po raz pierwszy). Ale kanclerza III Rzeszy grał także Alec Guinness w „Hitler – ostatnie 10 dni” (1973). Także Liam Neeson grał tę postać w serialu historycznym „The Great War and the Shaping of 20th Century” (1996).
KOMENTARZE (7)

Różowa tajna broń

2014-08-07 16:43:46



Tym razem Cole Horton trochę nietypowo jak dla siebie podszedł do problemu. Zajął się różowymi droidami, które w „Wojnach klonów” wyruszają na tajną misję i zaczął się zastanawiać na ile to w ogóle ma sens, a argumentację czerpie z historii II wojny światowej.

W „Wojnach klonów” przedstawiono telewizyjnym fanom parę różowych astromechów, R2-KT i QT-KT. Zaciekawiony widz mógłby się zastanawiać, co właściwie robi para różowych droidów w tajnej misji w samym środku wojny, czy droidy w kamuflażu nie byłby bardziej odpowiednie jako tajna broń? Ale jak się spojrzy wstecz na II wojnę światową, okaże się, że różowy to całkiem dobry kolor dla wielu tajnych misji.

W odcinku „Wojen klonów” pt. Secret Weapons obserwujemy historię R2-D2 i jego znajomych astromechów, które rozpoczynają niebezpieczną misję przeciw separatystom w samym środku wojen klonów. Jednym z tych droidów, który dołącza do przygód R2-D2 jest różowy droid QT-KT. „QT” to właściwie drugi różowy robot widziany w „Wojnach klonów” i jest oczywiście inspirowany pierwszym, R2-KT.

R2-KT to specjalny droid zbudowany przez klub R2 Builders dla córki Albina Johnsona Katie, który żyje gdzieś w społeczności Star Wars od momentu kiedy dziewczynka odeszła w 2005. Nie tylko prawdziwy droid pojawiał się na różnych imprezach w całym kraju, lecz także różowy astromech wystąpił wśród figurek Hasbro, w książkach Star Wars oraz także w odcinku „Wojen klonów”.

II wojna światowa jest pełna dziwnych opowieści i pozornie szalonych pomysłów. Ale gdy świat jest pogrążony w wojnie i czasy są ciężkie, nawet pozornie szalone rozwiązanie jest warte ryzyka. Tak było w przypadku różowych myśliwców, które latały nad niebem Europy. Różowy okazał się być bardzo efektywnym kamuflażem o zmierzchu i o świcie, w szczególności dla samolotów rozpoznawczych które latały pod warstwą chmur. Na tle czerwonych i różowych chmur samoloty rozpoznawcze były bardzo trudne do zauważenia od dołu, co pozwalało im fotografować z ukrycia pozycję wroga.

Pomysł, by użyć różu jako kamuflażu podczas II wojny światowej pioniersko wykorzystała Królewska Marynarka dzięki lordowi Mountbattenowi, który zauważył dość wcześnie w czasie wojny, że jeden z cywilnych okrętów jego konwoju, wciąż pomalowany na różowo-szary kolor, nie wyróżniał się tak bardzo jak cała reszta. Stąd prosta nauka, że różowy może być mniej zauważalny w słabo oświetlonych warunkach jakie panują o świcie czy zmierzchu. Ten szaro-różowy kolor potem został potem nazwany Mountbatten Pink (różem Mountbattena), okazał się na tyle efektywny, że lord rozkazał przemalować wszystkie okręty pod swoim dowództwem na ten nowy kolor. Ta kolorystka była używana przez cała II wojną światową, a nawet podczas wojny w Zatoce, gdzie niektóre z nowoczesnych brytyjskich myśliwców i cystern są pomalowane na jasnoróżowo.



Pierwszy droid od góry to oczywiście R2-KT, drugi to QT-KT. Samolot na zdjęciu to różowy Spitfire z czasów II wojny światowej.
KOMENTARZE (2)

„Malevolence” i „Bismarck”

2014-07-03 17:35:59 oficjalny blog



Kolejny bardzo interesujący wpis Cole’a Hortona dotyczy bezpośredniej inspiracji historią w fabule „Wojen klonów”. Marynarka III Rzeszy miała bezpośredni wpływ na Dave’a Filoniego.



Walki w kosmosie zawsze były znakiem rozpoznawczym sagi „Star Wars”. W „Wojnach klonów” fanom przedstawiono jedną z największych i najbardziej przerażających broni w galaktyce, okręt wojenny Separatystów „Malevolence”.
– Chcieliśmy mieć okręt wojenny w stylu „Bismarcka” – mówi główny reżyser Dave Filoni, tłumacząc inspirację tej historii. Potem dodaje: – Chcieliśmy mieć broń masowego rażenia której istnienia Republika nie jest świadoma, która jest tajemnicą i wybija ludzi. Nikt nie wie jak, ponieważ nikt tego nie przetrwał. To zawsze dobry sposób by zacząć.
Ale jakie podobieństwa łączą „Biscmarcka” i „Malevolence” z „Wojen klonów”?

Historia „Malevolence” dzieje się w pierwszym sezonie „Wojen klonów”. W trzech odcinkach składających się w jedną opowieść, siły Republiki stają się łatwą zwierzyną dla nieznanego, ale niesamowicie potężnego okrętu wojennego. Jego masywne działa jonowe potrafią wyłączyć kilka pojazdów Republiki jednocześnie, powodując że ich załogi stają się łatwym celem dla Separatystów. Po zniszczeniu kilku krążowników Republiki, Jedi Anakin Skywalker, Plo Koon oraz Ahsoka Tano próbują innego ataku, nie z ciężkimi krążownikami, ale małymi i zwinnymi bombowcami Y-Wing. Te małe bombowce są w stanie dotrzeć wystarczająco blisko do „Malevolence” by użyć torped protonowych do precyzyjnego uderzenia. Unieruchamiają krążownik i zostawiają go z dala od bitwy. Dzięki atakowi torpedowemu Y-wingów „Malevolence” zostaje ostatecznie zniszczona przez Jedi.




Historia „Malevolence” wykazuje wiele podobieństw z opowieścią z czasów II wojny światowej o niemieckim pancerniku „Bicmarcku”. Był to pierwszy okręt swojej klasy, „Bismarck” został ukończony wiosną 1941 i wysłany w akcję wraz z niemieckim ciężkim krążnikiem „Prinz Eugen”. Masywny „Bicmarck” był potężniejszy niż jakikolwiek okręt wojenny brytyjskiej marynarki, ale niemiecka strategia nie polegała na ataku okrętów na otwartej wodzie, Niemcy raczej mieli nadzieję używać „Bismarcka” w rajdach przeciwko brytyjskim okrętom dostawczym. Gdyby „Bismarck” mógł atakować na otwartych wodach oceanu atlantyckiego, byłby potężną siłą niszczącą brytyjską linię spedycyjną z Ameryką Północną. Brytyjczycy byli świadomi zagrożenia jakie stwarzał ten masywny pancernik, gdyby mógł swobodnie pływać po Atlantyku, więc zaczęto polowanie na niego, w chwili gdy opuścił bezpieczny port na Morzu Północnym.

„Bismarck” podobnie jak „Malevolence” udowodnił, że jest zbyt silny dla okrętów, które wysłano by go zniszczyć. W maju 1941 podczas bitwy w Cieśnine Duńskiej, brytyjskie okręty „Prince of Wales” oraz HMS „Hood” zmierzyły się z „Bismarckiem”. W morzu ognia „Bismarck” zatopił „Hood” w niecałe 10 minut, zostawiając przy życiu jedynie trzech marynarzy z 1400 osób załogi, a pokiereszowany „Prince of Wales” uciekł z pola bitwy.




Strata uznawanego za najwspanialszy okręt w dumnej królewskiej marynarce „Hood” była szokiem dla Brytyjczyków. W swoich wspomnieniach aktor z „Gwiezdnych Wojen” i weteran II wojny światowej, Alec Guinness wspomina:
– W momencie straty tak wielkich pancerników jak HMS „Hood”, wielu uroniło łzy, w tym ja.
Wtedy bardziej niż kiedykolwiek Brytyjczycy zrozumieli, że muszą zatopić „Bismarcka” zanim powróci na otwarte morza.

W ostatnim momencie zanim „Bismarck” mógł spokojnie powrócić do okupowanych wybrzeży Francji, z pokładu brytyjskiego lotniskowca „Arc Royal” rozpoczęto atak małych samolotów torpedowo-bombowych typu Swrodfish na „Bismarcka”. Swordfish to były dwupłatowce, uznawane już za przestarzałe w momencie wybuchu wojny. Ale podobnie jak Y-wingi w opowieści o „Malevolence” te małe samoloty przeniosły wielki „stabilizator” II wojny światowej – torpedę.




Z powodu swojej wielkości, uzbrojenia i wyższości, niemiecki pancernik „Bismarck” nie był w stanie uniknąć precyzyjnego ataku z tych małych samolotów. Dwie torpedy trafiły w ster okrętu jednocześnie blokując go i powodując zwrot. Unieruchomiony i zataczający krąg w wodzie „Bismarck” stał się łatwym celem dla dwóch brytyjskich okrętów, które trafiły go 714 pociskami. 27 maja 1941 saga „Bismarcka” dobiegła do końca, w niecały miesiąc po tym jak się zaczęła. Zniszczenie „Bismarcka” to był nie tylko wielki cios dla niemieckiej marynarki, ale też znak wielkiej zmiany w sposobie prowadzenia walk morskich. Stało się jasne, że na świecie zakończyła się era okrętów wojennych a nastała epoka lotnictwa morskiego.


Na koniec jeszcze jedna ciekawostka, którą w temacie podesłał nam Dinuirar z Manda’Yaim. Nie jest związana z „Wojnami klonów” ale z polskim niszczycielem ORP „Piorun”, który był pierwszym okrętem, który wykrył „Bismarcka”. Przed poinformowaniem Aliantów „Piorun” oddał do pancernika dwie salwy, druga trafiła w pokład. Taki mały historyczny smaczek.
KOMENTARZE (8)
Loading..